001 | 𝐍𝐨𝐰𝐚 𝐈𝐯𝐞𝐬

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nowy York, 20 grudnia, 1985

Pakowałam do walizki ostatnie najpotrzebniejsze rzeczy. Jutro mieliśmy wyjeżdżać do Hawkins. Niestety, nie na stałe, a tylko na święta Bożego Narodzenia. Będziemy tam od jutra, aż do sylwestra. Będę mogła spędzić ten wspaniały czas z moimi i przyjaciółmi i Mike'iem.

— El — do mojego pokoju wszedł Hopper, tak, przeżył. Dowiedzieliśmy się, że w ostatniej chwili jakiś Rusek zepchnął go z tego podestu, na którym była ta okropna maszyna.

Odwróciłam się w jego stronę.

— Wszystko spakowane? — kiwnęłam głową, oświadczając, że tak. W tej chwili nie wytrzymałam i uroniłam parę łez. — Hej, mała, nie płacz — podszedł do mnie i z uśmiechem przytulił mnie, aby dodać mi otuchy.

— Przepraszam...po prostu tak się cieszę na to spotkanie — pociągnęłam nosem. Tata starł kciukiem moje łzy.

— Nie przepraszaj, to normalne, El — powiedział to, po czym oboje posłaliśmy w swoje strony uśmiech. — Jesteś gotowa?

— Tak, już wszystko spakowałam.

— Cudownie, połóż się niedługo. Wyjeżdżamy jutro nad ranem, mamy trzy godziny drogi.

Pokiwałam głową, po czym mężczyzna wyszedł, a ja przygotowałam się do snu. Po pół godzinie położyłam się spać, marząc o jutrzejszym dniu.

***

Byliśmy już w drodze do Hawkins. Zostało nam niespełna pół godziny. Przez cały dzień chodziłam uśmiechnięta i postanowiłam, że nic mi nie zepsuje dzisiejszego humoru. Zresztą, co miło by ten humor zepsuć? Dzisiaj może być już tylko lepiej. Od święta dziękczynienia nie widziałam się z paczką z Hawkins. Mimo, że to tylko miesiąc, nawet nie cały, bardzo za sobą tęsknimy.

— Odwieść was od razu do Mike'a, czy najpierw do hotelu? — zapytała Joyce.

— Do Mike'a — odpowiedzieliśmy chórem z Will'em, na co się zaśmialiśmy.

Po chwili byliśmy już pod domem mojego...byłego chłopaka? To tak źle brzmi...muszę wszystko naprawić. Pewnie zdziwiliście się, bo przecież mogłam to załatwić wtedy, kiedy byliśmy na święto dziękczynienia...nie wyszło, za każdym razem, gdy chcieliśmy rozmawiać na osobności, ktoś nam przeszkodził. Jednak dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj z nim porozmawiam, choćbym miała poruszyć niebem i ziemią.

— Przyjedziemy po was wieczorem — powiedział Hopper, gdy wychodziliśmy — tylko grzecznie tam — wypowiadając te słowa spojrzał się na mnie groźnym wzrokiem.

— Tak, tak. Pa, dzieci! — krzyknęła Joyce i odjechali.

Ja, Will i Johnathan (nie zapomniałam o nim, ofc) podeszliśmy do drzwi i zapukaliśmy. Otworzyła nam Nancy. Przywitaliśmy się z nią przytulasem, najstarszy z nas natomiast ją pocałował. Ich miłości nawet odległość nie zepsuje...

— Chłopcy, Max i Jeniffer są na dole — powiedziała, a ja zamarłam, jaka Jeniffer?

Przytkanęliśmy i zeszliśmy do piwnicy. Zapukaliśmy do drzwi, a usłyszawszy ten piękny głos, mówiący „Wejść”, bez zastanowienia weszłam z wielkim hukiem. Tak wielkim, że wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Uśmiechnęłam się, a łzy pojawiły się w moich oczach.

— Mike — powiedziałam prawie że szeptem, po czym z prędkością światła zbiegłam po schodach na dół, rzucając się nie chłopaka.

— El — szepnął, przytulając mnie, jakbyśmy się nie wiedzieli przez parę lat, a nie miesiąc.

Tak tęskniłam za jego zapachem, za jego dotykiem, za jego głosem, za nim całym...

Po dwóch minutach takiego stania w swoich objęciach, oderwaliśmy się od siebie, opierając swoje czoła o siebie.

— Tęskniłam — szepnęłam — nawet, jeśli nie widzieliśmy się tylko miesiąc.

— Ja też — odszepnął, po czym przyłożył swoją prawą rękę do mojego policzka.

— Kim ona jest? — usłyszałam za sobą damski głos.

Odeszliśmy od siebie, widząc niezadowolone twarzy wszystkich i tą, jak mniemam, Jeniffer.

Była to niskiego wzrostu ciemnowłosa, o ciemnoniebieskich oczach. Była...ładna.

— To jest... — zaczął chłopak, ale przerwałam mu, nie chciałam, aby przedstawił mnie moim imieniem, czyli Eleven.

— Jestem Jane...Jane Hopper, dziewczyna Mike'a — nie wiem, co mną kierowało, gdy to mówiłam, jednak szybko tego pożałowałam, czując na sobie spojrzenie wszystkich. Postanowiłam jednak brnąć w to dalej. — A ty? Nie widziałam cię nigdy wcześniej.

— Jeniffer Ives.

— Ives? — zamarłam. Moja mama ma tak na nazwisko...ja też miałam.

— Tak — odparła — jakiś problem?

— Nie...

Spojrzałam po reszcie, dziwnie się na mnie patrzyli. Co się dziwić zresztą? Weszłam z hukiem, przywitanie z Mike'iem było takie, jakbyśmy się rok nie widzieli, a jeszcze potem nazwałam się jego dziewczyną...

Nastała niezręczna cisza.

Westchnęłam tylko i z uśmiechem podeszłam do Max, przytulając ją, co później powtórzyłam z Lucas'em i Dustin'em.

Po wszystkim usiedliśmy na kanapach.

Postanowiłam dowiedzieć się trochę więcej o tej Ives...

— Więc... Skąd się znacie? — skierowałam pytanie do dziewczyny.

Oczywiście nie odpowiedziała ona. Tylko Max.

— Ze szkoły, niedawno dołączyła. Jest nowa. Przeprowadziła się tutaj z...

— Z Larrabee Road — dokończyła Jeniffer.

Mama tam mieszka...

A może mieszkała.

Nagle poczułam się gorzej. Ból głowy przyszedł niespodziewanie. Tak niespodziewanie, że gdyby nie to, że siedzę, zapewne bym się przewróciła. Mocno zamknęłam oczy, wydając z siebie jęk bólu, który nie ustawał, a tylko się powiększał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro