003 | ,,𝐌𝐢ł𝐨 𝐜𝐢𝐞̨ 𝐰𝐢𝐝𝐳𝐢𝐞𝐜́...𝐄𝐥𝐞𝐯𝐞𝐧"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Auto zatrzymało się przy dużym, drewnianym, białym domu. Wyszłam z niego jako pierwsza, po czym pognałam do domu. Gdy pukałam, pojawili się przy mnie Joyce i Jim.

— Otworze! — krzyknęła, jak mniemam, Jeniffer.

Po chwili usłyszeliśmy przekręt klucza w zamku, a przed nami pojawiła się ciemnowłosa. Wydawała się, jakby spodziewała się naszego przybycia.

Co jest z nią nie tak?

— Och, spodziewałam się waszego przybycia — wiedziałam. — Miło cię widzieć...Eleven.

— Skąd wiesz, jak się nazywam?! — krzyknęłam, przestraszyłam się nie na żarty, tak samo jak moi opiekunowie.

— Wszystko wam wyjaśnię — odwróciła się za siebie, po czym wzrokiem wróciła do nas — ale nie tutaj.

— Jedziesz z nami — powiedział Hop.

Dziewczyna wzięła kurtkę, zarzuciła ją na siebie, ubrała buty i zawołała do matki, że wychodzi i nie wie, kiedy wróci.

Wsiedli do auta, a ja jeszcze chwilę stałam przed drzwiami samochodu, wpatrując się w dom. Do dzisiaj zastanawiałam się, dlaczego wtedy Becky chciała, aby mnie złapano. Nie wierzyła mi? A może tak naprawdę nigdy mnie nie chciała odnaleźć, dlatego chciała, abym zniknęła na dobre z ich życia?

Nie wiem...

***

Byliśmy już pod domem Mike'a. Wysiedliśmy z samochodu i pokierowaliśmy się do domu, otworzyłam drzwi siłą umysłu, po czym weszliśmy do środka. W salonie napotkaliśmy całą siódemkę. Patrzyli się na mnie ze zdziwieniem. Jeszcze nie wiedzieli, że Jennifer prawdopodobnie o mnie wie, więc nie miałam żadnych skrupułów, aby ukrywać swoją moc.

Bez słowa usiedliśmy na wolnych miejscach, ja usiadłam obok Mike'a, który mnie do siebie przytulił. To było słodkie. Ives usiadła na pufie, a Joyce i Jim usiedli na małej kanapie obok nas.

— Chce wiedzieć, skąd o mnie wiesz — wypaliłam od razu.

— O tobie... — zaśmiała się, a ja jednym ruchem głowy sprawiłam, że spadła z siedzenia. — Co tak agresywnie? Spokojnie, wszystko powiem...

— Mów! — w tej chwili wiedziałam, że wszyscy się mnie przestraszyli. Wiedzieli, na co mnie stać, ale nie byli na to przygotowani.

— Wszystko wiem od twojej matki — powiedziała. — Gdy cię szukała byłam jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać i która jej uwierzy. Dużo gadałyśmy. Gdy tylko cię zobaczyłam, poczułam z tobą jakąś dziwną więź. A gdy Mike i reszta zaczęła zwracać się czasem do ciebie El, dodatkowo jeszcze te bóle głowy, wiedziałam już, kim jesteś. Dlatego ta cała szopka mnie nie zdziwiła.

— Co z moją matką? — spytałam spokojnie. Na wpół załamanym głosem.

— Cóż... — posmutniała — nie żyje.

— Co? — oczy mi się zaszkliły.

Jak to?

— Spokojnie, wszystko będzie dobrze, El — szeptał mi Mike do ucha, przytulając.

Wtedy Max zadała pytanie.

— Kim jesteś? W sensie, też masz moce? Byłaś w laboratorium?

— Nie, nie byłam, mocy też nie mam, moją matką nie jest Terry, tylko Becky.

— Wiedziałaś o nas? — spytał Lucas. — Że przyjaźnimy się z Eleven?

— Nie, jak już mówiłam, nie mam mocy, więc skąd miałam wiedzieć? — rzekła ironicznie.

— Macie jeszcze jakieś pytania?

Wszyscy kiwnęli przecząco głową, tylko ja nie zaprzeczyłam.

— Wiesz o drugiej stronie?

— Nie, co to? — zmarszczyła brwi.

— To jest... — zaczął Dustin, przerwałam mu.

— Nic, co musiałoby zaprzątać twoją głowę. — dokończyłam.

Ta popatrzyła się na mnie wzrokiem mordu. Poniekąd ją rozumiem, chciała się dowiedzieć, co to, sama ją do tego sprowokowałam, ale im mniej ludzi wie, tym lepiej.

— Co to jest? — powtórzyła swoje pytanie. — Już i tak mnie w to wyciągnęliście, wiem dużo, jak dowiem się jeszcze jednej rzeczy nic się nie stanie.

Westchnęłam i zaczęłam jej to tłumaczyć, w między czasie pomagali mi też Lucas, Dustin, Max, Mike, Will, Johnathan i Nancy. Rodzice za to siedzieli jacyś tacy...nieobecni.

— I co z tym przejściem? — zapytała, gdy skończyliśmy opowiadać.

— Jest zamknięte — odparł Mike.

— Gdzie?

— W starcourt — odpowiedział Dustin.

— W centrum handlowym? — zdziwiła się Ives.

Do centrum handlowego to już nawet podobne nie jest.

— Nie centralnie w tym centrum, tylko pod — odparła Nancy. — Zresztą, teraz to już centrum handlowym nie jest.

— Trwają tam pracę budowlane — dodał Mike.

— Naprawdę? — zaśmiałam się. — Przecież, gdy wczoraj przejeżdżaliśmy tamtędy, nie zauważyliśmy praktycznie żadnych zmian.

— Jedynie jakieś tam wozy. Ale nic poza tym — tym razem dopowiedział Will.

— Serio? — spytała Max. Przytakneliśmy. —Nie zastanawia was to?

— Niby czemu miałoby? — zabrał głos Lucas.

— No...minęło już pięć miesięcy, myślę, że w tym czasie mogliby to zburzyć, a nawet już zacząć pracę nad nowym centrum.

W sumie, jeśli się zastanowić, to Max ma rację. Ale dlaczego tak nie zrobili? Dlaczego starcourt wygląda nadal tak, jak wyglądało po bitwie? Chyba, że...o nie...

— A co jeśli te wozy, które widzieliśmy wtedy z Will'em pod starcourt, należą do Rosjan, którzy...

— Którzy chcą dokończyć to, co zaczęli tamci... — dokończył Hopper.

Popatrzyliśmy po sobie przerażeni.

To nie mogła być prawda...

Oni nie mogą tego zrobić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro