005 | 𝐍𝐨𝐰𝐞 𝐨𝐝𝐤𝐫𝐲𝐜𝐢𝐚

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było po dwudziestej, a my jechaliśmy do Starcourt, aby zrealizować nasz plan i dowiedzieć się prawdy o tym, co ma tam miejsce. Bo na pewno nie są to prace budowlane.

Ustaliliśmy, że samochodami będziemy jechać w takich składach, w jakich byliśmy grupach. Czyli ja jechałam z Mike'iem, Max, Joyce i Hopper'em. Zdecydowaliśmy się również zaparkować w trzech innych częściach centrum. Czyli, na przykład, my zaparkujemy przed wejściem, Steve zaparkuje na tyłach, a Nancy gdzieś obok.

Dojechaliśmy, zaparkowaliśmy, po czym szybko wyszliśmy z auta, kierując się od razu do wejścia do magazynu, przy którym mieliśmy się spotkać, bo jak wszyscy wiemy, ten magazyn, to tak naprawdę winda. Mieliśmy się zebrać tutaj wszyscy, bo bez katy, której nie mamy, tam nie wejdziemy, więc muszę użyć mocy. Te na szczęście mi wróciły.

— Zaczynamy? — zapytałam, gdy wszyscy się już zebrali. Hopper kiwnął twierdząco głową, a ja poczęłam swoje działania. Po chwili krew zaczęła lać mi się z nosa, a drzwi do magazynu otworzyły się. Wszyscy wbiegliśmy to środka, zamykając wejście i zjeżdżając na dół.

Nie ma już odwrotu.

Winda stanęła. Wyszliśmy, uważnie oglądając się, czy nie ma żadnych strażników. Niestety, nie mogliśmy się wtopić w tło, tak jak zrobili to kiedyś Murray, Joyce i Hop, ponieważ była nas trzynastka. Było nas za dużo.

— Dobra, grupa pierwsze — czyli grupa Steve'a — idzie tamtym korytarzem — wskazał na korytarz po prawej Hopper — grupa druga — grupa Nancy — tym — pokazał im korytarz po lewej — a grupa trzecia — w której należałam ja, czyli grupa mojego ojczulka — idzie tym — oczywiście wskazał korytarz przed nami.

Ruszyliśmy we wskazane nam kierunki, bez zbędnych rozmów. Szłam z Mike'iem za rękę, tak dla bezpieczeństwa.

Przy nim po prostu czułam się bezpieczniej.

Rozglądałam się wkoło, nic się nie zmieniło, te same korytarze. Niestety, były naprawdę takie same, czyli były mega, mega długie. Szliśmy na wprost siebie chyba z dziesięć minut, aż w końcu zauważyliśmy jakieś drzwi, były umiejscowione po prawej. Hop wszedł tam z pistoletem przyłożonym do twarzy, przygotowany do strzału.

Nikogo tam nie było.

Weszliśmy tam, zaczęliśmy się rozglądać. Nie było ani przejścia, ani tej cholernej maszyny. Były jednak jakieś kartony z papierami.

— Sprawdzamy to i idziemy stąd — zażądał ojciec. Zrobiliśmy tak, jak nam kazał.

Przewijaliśmy kartkę za kartką. Nic wartego naszej uwagi nie znaleźliśmy, a przeszukiwaliśmy już czwarte pudło. Mężczyzna już miał mówić, że idziemy dalej, gdy Max krzyknęła, że coś znalazła. Podeszliśmy do niej, a ta podała nam teczkę z napisem 011.

— Gdzie to znalazłaś? — zapytałam szybko, biorąc od niej teczkę.

— Tam — wskazała na pudło obok niej. Joyce zaczęła w nim grzebać.

— Patrzcie — powiedziała kobieta. Było tam więcej teczek. Każda z innym numerem. 006, 009, 007, 005 i 002. Jednak nic nie było o ósemce.

— O cholera... — szepnął Mike.

— Musimy to wziąć — powiedziałam. — Mogą się nam przydać — wyjaśniłam. Ci się ze mną zgodzili, chwilę później szliśmy korytarzem, mając w rękach teczki.

— Jestem ciekawa, co tam znajdziemy — powiedziała zarazem podekscytowana i zszokowana Max.

— Ja też — powiedziałam.

— I ja. Nie wiedziałem, że masz siostry, El. — powiedział Mike. — Ciekawe, czy też są tak piękne, jak ty — dodał.

— Miał być to komplement, czy może mam czuć się zagrożona? — zapytałam z nutką złości w głosie.

— Yyyyy...komplement, oczywiście — podrapał się po karku zakłopotany. Posłałam mu ostatnie spojrzenie, przyspieszyłam i szłam ramię w ramię z Max, która się tylko z nas zaśmiała.

— Dzieci...

— Hej! Ty i Lucas zrywaliście już pięć razy, więc nie wiem, kto tu zachowu-

Nie dokończyłam. Przerwał mi dźwięk dochodzący z krótkofalówki.

Halo? Słyszycie mnie?

— Głośno i wyraźnie, Steve — odrzekł Hop.

Znaleźliśmy coś... Musicie przyjść, szybko, korytarzem po prawej obok windy, potem w lewo, następnie w prawo i drzwi naprzeciw — powiedziała tym razem Robin.

Co? Czyli mamy się wracać i iść kolejne korytarze? Przecież zajmie nam to wieczność!

— Już idziemy — odrzekła Joyce.

I wyruszyliśmy w kolejną drogę, tym razem dwa razy dłuższą.

***

Po GODZINNYM chodzeniu przez niekończące się korytarze, dotarliśmy na miejsce, gdzie już wszyscy na nas czekali.

— No wreszcie! — krzyknął Steve.

— Sory za obsuwę — powiedział Mike.

— Nie uwierzycie, co znaleźliśmy — powiedziałam.

— Gadaj — ponagliła mnie Jeniffer. Popatrzyłam się na nią wzrokiem mordu. Nadal nie byłam do niej zbyt przekonana.

— Znaleźliśmy teczki z informacjami o El i innych dzieciach z laboratorium — powiedział Hopper.

— Nie gadaj — powiedział Dustin.

— Serio? — Lucas był w szoku. Zresztą, jak reszta.

— Serio — odparła Max. — A wy, co znaleźliście?

— To — powiedziała Robin i otworzyła drzwi, w przy których stali. Za nimi był przerażający widok.

Przejście... Było otwarte.

— Co do diabła... — szepnęła Joyce. — Jak...jak to możliwe!? — jak wczesniej szeptała, tak teraz krzyknęła. Tak teraz trochę za głośno.

Tak głośno, że zwróciła na nas uwagę czterech strażników, którzy stali zaraz obok wejścia do sali. Że też ich nie zauważyliśmy wcześniej. Pomyślicie pewnie, co to czterech strażników na nas.

Cóż. Wezwali wsparcie.

Szybko, zanim miała dobiec reszta, Hopper zastrzelił każdego z nich. Następnie usłyszawszy słowo „Wiać!”, zaczęliśmy uciekać.

— Эй ребята!  Останавливаться! (Ej, wy! Zatrzymać się!)— usłyszeliśmy krzyk w nieznanym języku.

— To Ruski! — krzyknęła Robin. — W nogi!

Przyspieszyliśmy tępa, ale gdy zauważyłam, że prawie nas doganiają, odwróciłam się i całą piątkę siłą umysłu odrzuciłam na koniec korytarza.

— El! — poczułam łapanie za rękę, to Mike. — Musimy uciekać! Może być ich więcej!

Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłam go mocniej za rękę i zaczęliśmy wspólnie biec do reszty. Gdy dotarliśmy do windy, otworzyłam ją, po czym przetarłam nos ze świeżej krwi i tej wcześniejszej. Weszliśmy do tego „magazynu” i zjechaliśmy na dół.

Kolejny rozdział!
Jak zwykle zapytam, jak się podoba?
Co myślicie?
Pojawiają się nowe siostry El, w przyszłym rozdziale dowiemy się o nich czegoś więcej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro