Dodatek "Louis' Point Of View"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Przecież oni posrają się ze strachu, gdy tylko im to powiemy. - zaśmiał się w iście irytujący sposób Bradley, klepiąc mnie po plecach.

- Na samą myśl, że będą mieli mieć z nami w.f. pewnie te największe pizdy zemdleją. - Troye również tryskał paskudnie dobrym humorem po wiadomości jaką przekazał nam trener na temat wspólnej lekcji z młodszym rocznikiem.

Włożyłem niebywałą ilość swego wysiłku w to by nie przewrócić na nich oczami. Co najmniej połowa tych przygłupów z Sivanem i Cooperem na czele od początku klasy maturalnej działała mi na nerwy bardziej niż kiedykolwiek, lecz musiałem zaciskać zęby. W przeciwnym razie chyba nie wytrzymałbym w tej drużynie psychicznie i wszystkich tych zepsutych, tępych kretynów pozabijał gołymi rękoma.

Ok, kurwa, ja również nie mogę narzekać na stan konta mojego ojczulka, ale przynajmniej widzę różnicę między wydawaniem kasy mojej, a kasy rodziców. "Cudowni'' koledzy myśleli, że te pieniądze po prostu się im należą i nie rozumieli, iż w rzeczywistości byli jedynie nic nie znaczącymi pasożytami, które bez hajsu mamusi i tatusia byliby niczym.

Calvin nie bacząc na jakiekolwiek zasady dobrego wychowania, przekręcił klamkę w drzwiach i następnie pierdolnął (nie da się tego nazwać żadnym kulturalnym czasownikiem) w nie z całej siły podeszwą jednego ze swoich adidasów.

(No bo przecież małpiszony nie rozumieją jak prawidłowo otwiera się drzwi)

Cóż, nawet jeśli ani trochę nie podzielałem tego entuzjazmu ze względu na pastwienie się nad naszymi młodszymi kolegami, nikt nie zaprzeczy, że miny większości z nich były komiczne. Zwłaszcza po tym, gdy Payne zapytał co tutaj robimy, a ja odparłem zgodnie z prawdą:

- Przebieramy się na łączony w.f. z Wami. - rzuciłem beznamiętnie, od razu po wypowiedzeniu tych słów schylając się do plecaka po strój, dopóki moja uwaga (i wszystkich innych, obecnych tam chłopaków) nie skupiła się na jednej, konkretnej osobie.

- C-co? - wtedy usłyszałem jego głos po raz pierwszy.

I nie ukrywam, zdziwiłem się, kiedy dopasowałem tę niską, głęboką chrypę do jej właściciela. Drugoklasista był wysoki i przez swoją bardzo szczupłą i wiotką budowę zdawał się wręcz górować nad resztą rówieśników. Jednak po zaledwie dłuższym przyjrzeniu mu się, każdy z łatwością dostrzegał jak niepewnie stał na tych długich (niesamowicie zgrabnych) nogach, z głową delikatnie spuszczoną do dołu. Ledwo zdążyłem przyjrzeć się jego słodkiej, mimo mocnych rysów szczęki buźce, przyozdobioną ogromnymi oczami o intensywnie zielonym kolorze. Kilka mocno zakręconych pukli (jakich swoją drogą miał na głowie od groma) spadło na nie za wysokie czoło, a po przekręceniu się przeze mnie w odpowiedni sposób, ujrzałem na jego gładkich policzkach rumieńce.

Uśmiechnąłem się zawadiacko, po rzuceniu także okiem na prawie tak samo uroczy jak on sam strój bruneta, nim wreszcie odpowiedziałem: - To co słyszałeś, loczku. - pozwoliłem sobie nawet na puszczenie mu oczka, przez które spąsowiał jeszcze bardziej, za wszelką cenę unikając mego wzroku. - Odwołali nam trening przez jakieś spotkanie chóru, więc trener kazał nam przyjść tutaj na w.f.

- Oh... - o mało nie zachłysnąłem się powietrzem, widząc jak piękny chłopiec przygryzł na chwilkę swoją dolną, rozkosznie pulchną wargę, całkowicie już odwracając się ode mnie.

Nie myśl o tym, Louis. Nie może Ci teraz stanąć przy wszystkich, bo właśnie zacząłeś sobie wyobrażać tego loczka robiącego tymi ustami...

- Dobra, Tommo, zaraz skończy się przerwa, ruszmy się! - Brad przywołał mnie na ziemię, ponownym klepnięciem swej ogromnej łapy (jaką zapragnąłem mu odgryźć) na moim ramieniu.

Pokręciłem ledwo zauważalnie dla stojących dookoła osób głową, aby ostatecznie przywrócić się do porządku, w końcu ściągając luźny t-shirt.

Duże, błyszczące zza kędzierzawej grzywki szmaragdy nie potrafiły opuścić mojego umysłu do końca dnia.

Ok, czy wyjdę na bezduszne ścierwo jeśli przyznam, że jeszcze tego samego dnia, gdy pieprzyłem Danielle w jakiejś obleśnej kabinie na imprezie wyobrażając sobie, że na jej miejscu znajduje się Harry? (To nie tak, że odkąd go poznałem dziewczyna już praktycznie w ogóle mnie nie podniecała)

Nie chcę by ktoś zrozumiał to źle, nie miałem zamiaru bawić się uczuciami Campbell. Byłem przekonany, iż ona traktuje naszą relację dokładnie tak jak ja - kumple z bonusem, a mówiłem na nią "moja dziewczyna", bo było po prostu krócej. Nie wiedziałem i nawet nie próbowałem pomyśleć o tym, że po jakimś czasie ona zakochała się we mnie.

Dopiero zdałem sobie z tego sprawę, gdy z nią bezceremonialnie zerwałem, a ona wpadła w dosłowną histerię. Przez to, że nigdy nie miałem okazji do tamtej pory ujrzeć w takim stanie żadnej kobiety, przez pierwsze parę minut plątałem się we własnych tłumaczeniach jak głupi zamiast szybko zakończyć ten rozdział.

Nie mogłem zwyczajnie już tego dłużej ciągnąć. Nie kiedy pragnąłem Harry'ego bardziej niż kogokolwiek w całym swym (wtedy jeszcze) siedemnastoletnim życiu. Nie znalazłem ani jednego aspektu w jego urodzie, który nie byłby dla mnie czymś absolutnie seksownym. Był moim ideałem, jego niewinna twarzyczka oraz drobne ciało nie posiadało dla mnie choćby najmniejszej skazy, gdyż zawierał on w sobie wszystko to co od zawsze pociągało mnie w mężczyznach.

Chryste, tak bardzo marzyłem, by go zrujnować. Nie zależało mi jednak o dziwo tylko i wyłącznie na samym seksie, o nie. Potrzebowałem go dotknąć absolutnie wszędzie, wyssać malinki na najbardziej wrażliwych miejscach na skórze bruneta.

A kiedy dowiedziałem się, iż Styles jest prawiczkiem do kwadratu, moja żądza wzrosła do granic możliwości.

Podobało mi się to, że chłopak już od początku był wyzwaniem, gdy nie chciał dać mi się wyciągnąć na naszą pierwszą randkę. Nieważne, że w mojej obecności praktycznie ciekła mu ślina, a policzki pąsowiały do barwy intensywnego różu, nie chciał dać mi za wygraną i pokazać, iż on pragnął mnie równie mocno jak ja jego.

Lecz gdy tylko szala zwycięstwa przechyliła się na moją korzyść i chłopak wreszcie zgodził się na wyjście ze mną po lekcjach... moje zamiary wobec niego zmieniły się diametralnie i nabrały, można by nawet rzec, że mrocznej głębi.

Harry nie okazał się głupiutkim i aż do szpiku kości nieśmiałym loczusiem, który krępuje się przy kapitanie drużyny szkolnej. Ogromnie zadziwiło mnie to jak wymyślnie potrafił mi odpyskować, żartować, czy też wypowiadać się na wszelakie tematy z wielką inteligencją.

Jednak mnie przede wszystkim zaintrygowało jego olbrzymie, wydające się wręcz szczerozłotym, serce. To jak bardzo przejął się losem niezdarnego kelnera i jeszcze sam fakt tego, iż został on wegetarianinem ze względu na bycie absolutnie przeciwko przyczyniania się do krzywdy zwierząt, było czymś czego nie mogłem tak po prostu zignorować. Widziałem również po tym jak uważnie dobierał słowa, czy też reagował na moje, nieco złośliwe zaczepki.

Po powrocie do domu, warknięciem kilku opryskliwych słówek na swojego starego i wypłakaniem się w poduszkę, myśląc o leżącej w szpitalu mamie, którą odwiedzić mogłem dopiero jutro, włożyłem do uszu słuchawki wsłuchując się w dołujące piosenki. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze, kiedy po kilkunastu minutach zaczęła się jedna z moich ulubionych piosenek The Weeknd. Tym samym też myśli o seksownym drugoklasiście nawiedziły mnie ponownie.

Czułem, że jego słodkie uosobienie, w zestawie z całkiem kształtnym tyłkiem i grzesznymi bardziej niż sam diabeł ustami nie będzie czymś z czego szybko zrezygnuję. A po dłuższych przemyśleniach doszedłem do wniosku, iż może mi to pomóc w pewien sposób wewnętrznie się oczyścić.

Jak już na pewno zauważyliście, moje relacje z ojcem są dosyć... oziębłe. Bądźmy szczerzy, Mark Tomlinson jest jednym z najgorszych ludzi jakich kiedykolwiek poznałem przez całe swoje życie. Nie chodzi już nawet o to jak wiecznie nadymany chodził ze względu na dobrze płatny zawód jaki wykonywał, czy też to jak obrzydliwie sztuczny i zepsuty gigantycznymi pieniędzmi był.

Przede wszystkim bolało mnie to, że człowiek ten nie wiedział i nawet nie chciał się dowiedzieć jak powinien zachowywać się dobry rodzic.

Mój Boże, facet naprawdę myślał, że wystarczyło raz na jakiś czas podarować mi około tysiąca funtów czy też kupować praktycznie wszystko o co go prosiłem, aby zasłużyć sobie na tytuł "tatusia roku". Cóż, nie mam pojęcia jak tragiczne dzieciństwo musiał mieć ten nieczuły prostak (do dzisiaj nie potrafię pojąć jak moja rodzicielka mogła zakochać się w kimś takim), lecz jednego jestem pewny, gdyby nie przepiękna, ubolewająco dla mego serca nieżyjąca już szatynka, mógłbym zdecydowanie nazwać tamtejsze lata bardzo przykrymi.

Odkąd tylko pamiętam byłem ogromnym pieszczochem (w sumie cały czas taki jestem) i gdy już znajdowałem się w ramionach ważnej dla mnie osoby, mogłem nie ruszać się z miejsca co najmniej przez pół godziny. Najwięcej tego dostawałem rzecz jasna od mamusi, bo on... on nigdy nie przytulił mnie sam z siebie.

Jeden z dni, który pokruszył moje duże, niewinne serduszko na kawałki prawdopodobnie nigdy nie stanie się tak samo wyraźny jak przez te ostatnie lata. Miałem osiem lat i siedziałem od jaki w dwa razy większej niż teraz z mojej dziecięcej perspektywy kuchni, grając bez celu na zabawkowym ukulele, udając w trakcie tego Michaela Jacksona, Boba Marleya i Bryana Adamsa równocześnie. Nagle usłyszałem charakterystyczne hałasy dobiegające z przedpokoju co było dla mnie jasnym sygnałem, iż ojciec wrócił z pracy. Odłożyłem jak najprędzej zabawkowy instrument na stół, następnie wspinając się na blat i chowając za wgłębieniem w ścianie tuż przy wejściu do pomieszczenia, wyczekując z kolosalnymi nerwami na to aż wysoki mężczyzna uraczy mnie swoją obecnością.

Gdy tylko tak się stało i ubrana w ten kurewsko perfekcyjny garnitur sylwetka przeszła przez próg kuchni, ja wskoczyłem mu na plecy, wołając wysokim, pełnym bezinteresownej miłości głosikiem "Przytul mnie, tatusiu!".

Prawdziwy, kochający rodzic oczywiście od razu, bez wahania zaśmiałby się z rozczuleniem i poprawił mnie w swych ramionach tak, abym mógł z łatwością się w niego wtulić. Co natomiast zrobił Mark ZajebanyChuj Tomlinson? Szarpnął gwałtownie swoim barkiem, sprawiając w ten sposób, iż zsunąłem się z cichym hukiem na pośladki, mamrocząc od niechcenia "Nie przeszkadzaj mi, synu".

Tamtego dnia, w tamtej właśnie chwili coś we mnie pękło, lecz nie była to bynajmniej jakaś drastyczna i wyraźna dla otoczenia różnica, gdyż tkwiła ona głęboko w moim wnętrzu. Głównie w sercu, które przestało być tak otwarte dla większości otaczających mnie ludzi, okazujących mi choć odrobinę życzliwości. Stałem się nieufny, brałem na dystans wszystkich bez wyjątku, z biegiem lat czując jak moje uczucia wobec ojca robią się coraz to chłodniejsze. Zamarzły one na przeraźliwie lodowatą nić po tym jak samolubnie zachowywał się pierwszy tydzień po śmierci mamy.

Nienawidzę go. Nieważne jak wytrwale starałem się powstrzymywać te negatywne emocje, ponieważ najważniejsza kobieta mego życia nagminnie powtarzała mi, iż powinno szanować się nawet największych wrogów, nie umiałem. Jak mógłbym wybaczyć komuś kto doprowadził do ruiny moją najlepszą przyjaciółkę, oraz wielokrotnie w ciągu życia upokarzał mnie, wyśmiewał i demonstracyjnie prezentował, że spłodzenie mnie jest największą porażką jego życia?

Mój ból, tuż przed zetknięciem się z uroczym brunetem w loczkach stopniowo przeradzał się w obsesję, która po pewnym czasie nawet mnie samemu zaczęła wydawać się horrendalnie obłąkana. Zastanawiałem się jak to jest złamać komuś serce, zburzyć wszelkie nadzieje i marzenia jakie wytworzył umysł osoby, która pokochała Cię z całych sił. Czy ojcu sprawiało to przyjemność? Czy jestem takim samym potworem jak on, ale zwyczajnie nie zdołałem wcześniej poznać tejże chorej satysfakcji?

Jak się później okazało, odpowiedź na to pytanie brzmiała "nie". Ponieważ między mną, a moim staruszkiem jest jedna, z pozoru mała różnica. Ja posiadałem coś takiego jak wyrzuty sumienia. Po każdym, przysięgam, każdym spotkaniu z Harrym, jeśli nie leciałem od razu do Danielle, aby zagłuszyć poczucie winy mocnym pieprzeniem jej, leżąc już samotnie w swym za dużym pokoju, starając się zasnąć, wiłem się z doskwierającego mi tępego bólu brzucha. Nawet jeśli wiele osób uważa mnie za obrzydliwego narcyza, który najchętniej poślubiłby własne odbicie, zapewne wszyscy bez wyjątku byliby w szoku wiedząc jak często unikałem luster. Bałem się patrzeć w zwierciadła, które na moje nieszczęście porozwieszane były w dużej części pomieszczeń tego ogromnego domostwa. Brzydziłem się sobą.

A może tego, że próbowałem się porównać do ojca...

Jaka jednak rzecz w tym wszystkim była najgorsza (prócz samego faktu. że wykorzystywałem niewinnego, zakochującego się we mnie chłopaka) do własnych, popieprzonych celów? Zaczęło mi, kurwa zależeć. Może i przywiązanie się do Harry'ego zajęło mi o wiele więcej czasu niż w jego przypadku, nawet sam nie zauważyłem, kiedy nadszedł okres, w którym to pragnąłem go tak po prostu rozśmieszać, przytulać, całować, oraz zapewniać, iż jest absolutnie najpiękniejszą istotą jaką dane mi było ujrzeć... po prostu dla własnej przyjemności. Ubóstwiałem sposób w jaki marszczył nos i mrużył swe okrągłe oczy, gdy się uśmiechał. Tak jak nigdy wcześniej nie przywiązywałem większej uwagi do zapachu osoby, z jaką się zabawiałem, jego mogłem wąchać latami. Styles często z tego powodu mi dokuczał, mówiąc "ja wiedziałem, że ludzie mają różne, dziwne fetysze, ale jeszcze nie spotkałem się z wciskaniem nosa we włosy drugiej osoby". Napawałem się jego bliskością, wonią, dotykiem, lecz nic nie mogło równać się z godzinami, które poświęcaliśmy na rozmowy.

Chryste, przedtem nie zdawałem sobie sprawy z tego jak płynna i inteligentna konwersacja może przebić swą prostotą wszystkie moje dotychczasowe stosunki z przypadkowymi osobami na imprezach. Często nad tym rozmyślałem w międzyczasie analizując słowa jakie przekazywał mi w trakcie swych opowiadań Harry. Byłem w zupełności oczarowany tym jak niesłychanie mądry był brunet oraz jak cudowny miał światopogląd na tyle, różniących się od siebie czasem diametralnie spraw. I nawet jeśli były kwestie, w których nie zgadzaliśmy się ze sobą ani trochę, dużo więcej nas łączyło niż dzieliło. On ukrywał swoją bardziej buntowniczą stronę pod prezencją grzecznego, zawsze posłusznego rodzicom chłopka, jak i znakomitego przyjaciela, natomiast ja starałem się zatuszować przed praktycznie całym światem to jak w rzeczywistości dobre mam serce pod maską pyskatego, rozpieszczonego gówniarza.

Ilekroć nie byłem w stanie przebywać w jego pobliżu i zmuszeni byliśmy do rozmawiania ze sobą poprzez wymianę SMS-ów, bądź wiadomości na messengerze, przyłapywałem się nad tym jak wielokrotnie zdarzało mi się rumienić, czy też zwyczajnie szczerzyć niczym psychopata do wyświetlacza komórki. W takich właśnie chwilach potrząsałem głową, mówiąc sam do siebie "Tomlinson, co Ty opierdalasz? Przywróć się do porządku!". I ok, z początku przypominanie sobie, że celem całej tej szopki jest tylko i wyłącznie uspokojenie szarżujących w środku mnie demonów było wręcz dziecinnie proste.

Lecz czułem jak wszystko diametralnie się zmieniło po urodzinach chłopaka, kiedy to także doszło do naszego pierwszego, seksualnego zbliżenia. Moim planem było go zaliczyć już wtedy. Wiedziałem, iż byłem w stanie go do tego przekonać, widząc jak bardzo dygotał on zaledwie przez muśnięcia opuszkami moich palców po jego nagiej, nie często odsłanianej skórze. Jednakże... coś w sposobie w jaki cieszył się z prezentów ode mnie, później patrząc z uwielbieniem w oczy, zadziałał na mnie prawie tak jak przyciśnięcie odpowiedniego przycisku na pilocie. Po raz pierwszy, odkąd straciłem swą cnotę jako tak głupiutki bachor, nie stawiałem zaspokojenia swych żądzy na pierwszym miejscu. Najważniejszy był on. I pragnąłem go w tym upewniać dopóki wszystkiego nie schrzaniłem.

Spotkania z "Hienami" i opowiadanie im tego co działo się na spotkaniach z Harrym stawało się dla mnie trudniejsze. Z biegiem czasu czułem się coraz to bardziej skryty, a pod koniec nie mówiłem im nawet połowy tego co wydarzyło się naprawdę, od czasu do czasu coś dodając czy też koloryzując. Nie chciałem, aby wiedzieli o tym wszystkim co działo się między mną a Stylesem, bo to było takie... nasze. I nikt z zewnątrz nie zasługiwał na to, aby brać w tym swój jakikolwiek udział.

Dokładnie tydzień przed balem, wtedy kiedy obiecaliśmy sobie z brunetem, że odbiorę mu cnotę, gdy tylko wrócimy z potańcówki podjąłem radykalną decyzję. Musiałem się wycofać z tego chorego planu i uświadomić w tym wszystkim Harry'ego. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, iż mogłem to całkowicie zatuszować i nigdy o tym przy nim nie wspominać, jednak darzyłem... cholera, nadal darzę go olbrzymim szacunkiem i zasługiwał, aby poznać prawdę na temat tego w jak popierdolonym chłopaku się zakochał.

Ćwiczyłem rozmowę tę przed lustrem co najmniej tysiąc razy przez następny tydzień. Okoliczności miały wyglądać tak, że wyznałbym mu to co ciążyło mi od dłuższego czasu na sercu po balu, jednak zanim uczyniłbym jakiekolwiek większe kroki w związku z naszym pierwszym razem. Pragnąłem uniknąć tego, aby tak życzliwa i piękna osoba poczułaby się doszczętnie wykorzystana.

I na chęciach się niestety skończyło.

Dokładnie w dniu balu, kulminacyjnego punktu całej naszej znajomości ja i ojciec mieliśmy prawdopodobnie największą awanturę w dziejach tego kabaretu, inaczej zwanego "życiem Tomlinsonów". Gosposie pochowały się w pokoju gościnnym, aby broń Boże nie naradzić na gniew tego starego pierdziela, który w napadzie wściekłości rzucał we mnie najgorszymi możliwymi obelgami.

A jaki był powód? Powiedziałem mu, że nie chcę już studiować sportu, tylko muzykę.

Od zawsze uważał, że mój pociąg do pisania, oraz komponowania muzyki był idiotyczny i nagminnie powtarzał, iż wszyscy artyści tego typu są nieudacznikami. Dopóki w moim życiu nie pojawił się Harry, jedyną osobą, która namawiała mnie do spełniania moich największych ambicji (Nie to, żebym nie lubił sportu, o nie. Zwyczajnie większą część mego serca zajmowała muzyka) była mama. Dlatego też po jej tragicznym odejściu to właśnie Styles zachęcił mnie do popełnienia takiej, a nie innej decyzji.

W każdym bądź razie, ojciec zagroził wydziedziczeniem mnie, dodając przy tym jak potwornie mną gardzi i jak to ja jestem wart tej, uwaga, uwaga "zjaranej nieboszczki". Chyba nie muszę tutaj tłumaczyć jak niewyobrażalnej furii dostałem. Do połowy ubrany w garnitur, rozdzierając od krzyku swoje gardło, rzucałem w tego odrażającego prostaka wszystkim co tylko wpadło mi w ręce (dzięki temu też najbardziej majątkowe ozdobniki do mebli poszły się jebać).

Wy, wiedząc już co stało się potem zapewne możecie się tylko domyślać jak okropnie byłem zdewastowany, koniec końców jednak decydując się na ten straszny czyn, lecz postaram się teraz usprawiedliwić (mimo, że tak naprawdę nic w tej sytuacji mnie nie broni).

Nie. Odebranie Harry'emu dziewictwa, a następnie złamanie mu serca i upokorzenie go na forum praktycznie całej szkoły nie przyniosło mi tejże satysfakcji jakiej wyczekiwałem z początku tej osobliwej przygody. Dzień po balu, a później przez następne parę tygodni moczyłem obydwie strony poduszki własnymi łzami z dwóch konkretnych powodów.

Po pierwsze, zraniłem kogoś kto nie zasługiwał na to nawet w najmniejszym ułamku procenta. Pomimo niewielu wad, serce Harry'ego było bardziej krystaliczne niż najdroższy, nieoszlifowany diament. Ten chłopak płakał, gdy niechcący usiadł na ćmie! Co ja kurwa miałem w głowie, krzywdząc tak słodkie stworzenie?!

Po drugie, przeżywałem całym sobą rozstanie z nim. A dlaczego? Bynajmniej nie przez to, że odwróciło się ode mnie dziewięćdziesiąt procent szkoły, wytykając z szyderczym śmiechem (na jaki zasłużyłem) czerwone pręgi po paznokciach Emily Bourne widniejące na moim policzku. Powodem także nie był brak najbliższego sprzymierzeńca, albo niemoc zaspokojenia rozładowania seksualnego (przyjaciółka Stylesa sugerowała mi to notorycznie). Nie. Odpowiedź jest prosta, aczkolwiek nie błaha. Zakochałem się w Harrym na zabój. A zrozumiałem to dopiero, gdy on sam wyznał me te wszystkie przepiękne rzeczy, kiedy był przekonany, iż nie spałem, jeszcze przed balem.

Postanowiłem odciąć się od bruneta i unikać rozmowy z nim, czy też z jego przyjaciółmi za wszelką cenę, ponieważ niechybnie zakończyłoby się to płaczem. Moim płaczem. Każdego dnia, dopóki w końcu nie napisałem tego pieprzonego egzaminu dwa miesiące później, tym samym kończąc szkołę musiałem hamować te prawie nie dające się powstrzymać łzy ilekroć Harry pojawiał się w zasięgu mego wzroku. Nie zasługiwałem na niego. Cholera, prawdopodobnie nie ma na świecie nikogo kto mógłby w stu procentach zasługiwać na miłość Harry'ego Stylesa, lecz ja bez wątpienia znajdowałem się na samym końcu wszystkich możliwych osób.

Cudowna jak zawsze Walentyna wspierała mnie po zerwaniu z chłopakiem, pozwalając wypłakiwać się w ramię dopóki nie zdecydowałem się wyznać jej od samiutkiego początku, ze szczegółami w jakich okolicznościach doszło do tego, iż nasze drogi w tak brutalny sposób się rozeszły. Spodziewałem się, że będzie na mnie krzyczeć jak bardzo psychiczny jestem i pasuję do ojca jak ulał wraz ze swoim (tylko pozornym) znieczuleniem na czyjąś krzywdę. Odepchnie mnie od siebie z obrzydzeniem mówiąc, że nie ma nawet ochoty na mnie patrzeć, bo zaledwie przez to zbiera się jej na wymioty.

Ona zamiast tego powiedziała coś co zabolało mnie zdecydowanie tysiąc razy mocniej niż wcześniej ułożona w głowie wizja. Po tym jak westchnęła, krótko mnie obejmując, tuż przed powrotem do swoich obowiązków rzuciła mi zrezygnowane, pełne zawodu "Twoja mama byłaby Tobą rozczarowana".

- Kurwa! - wrzasnąłem tamtego właśnie feralnego dnia, po rozmowie z Ukrainką, zamaszyście trzaskając drzwiami od swojego pokoju.

Dokładnie wtedy, będąc stuprocentowo pewny, że nikt nie ośmieli mi się przeszkodzić, bez pytania przeszkadzając mi w mej prywatności, pozwoliłem od kilku minut wstrzymywanym łzom znaleźć ujście aż na sam dół nieogolonych policzków. Na oślep, przez zamazujące mi widok oszklone oczy wyciągnąłem dłoń w kierunku swojej komody, aby ująć w ręce dużą ramkę z tkwiącym w niej zdjęciem mamy i następnie rzucić się z cichym szlochem na łóżko.

Najpierw jedynie wpatrywałem się w fotografię, odsuwając kciuki jak najdalej w stronę krawędzi, aby odsłonić jak najwięcej przepięknego oblicza kobiety. Lecz po dłuższej chwili stało się to dla mnie zbyt bolesne i koniec końców, pocałowałem krótko płaską, szklaną powierzchnię, potem przyciskając twarz szatynki do piersi.

- Dlaczego nie ma Cię wtedy, gdy to właśnie do Ciebie potrzebuję przytulić się najbardziej? - zapytałem na głos, nie spodziewając się jednak usłyszeć odpowiedzi, a po uświadomieniu sobie dlaczego, rozpłakałem się jeszcze żałośniej. - Czy to kiedykolwiek przestanie boleć, mamo? - znowu zwróciłem się do niej, odsuwając odrobinkę ramkę na tyle, aby móc spojrzeć w identyczne jak moje, błękitne oczy. - Nie mówię tutaj oczywiście o tęsknocie za Tobą, ponieważ już zdążyłem się pogodzić z tym, że ten żal będzie się za mną ciągnął do śmierci, ale chodzi mi o Harry'ego... - pociągnąłem nosem. - Wiem, pewnie gdybyś była tu teraz, przy mnie, nasłuchałbym się od Ciebie kazania jak nigdy przedtem, ale zasłużyłem sobie na to, nie mam zamiaru się wypierać. Lecz Ty, jestem pewny, że chociaż Ty jedyna doskonale wiesz, że nie jestem złym człowiekiem. Jestem popierdolony, ale mam serce! Oh, zdecydowanie teraz zdaję sobie sprawę z jego obecności, bo boli mnie prawie tak samo mocno jak od dnia, kiedy odeszłaś. - westchnąłem ciężko, zapowietrzając się własnym łkaniem. - Ja po prostu tak bardzo bym chciał, abyś mogła dać mi jakąś radę, bo teraz... zostałem z tym zupełnie sam... I boję się, że już tak pozostanie. A ja jedynie pragnę kochać i być kochanym jak wszystkie postacie z tych przesłodzonych bajek. Potrzebuję tylko jednej, ostatniej szansy...

Na całe szczęście mamusia szepnęła parę dobrych słów o mnie w niebie, ponieważ finalnie nie zostałem skazany na spędzenie życia w udręczonej samotności, ale o tym później. Najpierw muszę opowiedzieć Wam jeszcze o tym jak zdecydowałem się odejść z "Hien".

Bo jak możecie się już zapewne sami domyśleć, zarówno trener jak i moi beznadziejni kumple nie byli z tego powodu zbytnio zadowoleni.

- Co rozumiesz przez to, że chcesz odejść?! - wrzasnął rozjuszony Bradley troszkę na mnie w ten sposób plując, przez co się skrzywiłem.

- Wow, jesteś rzeczywiście głupszy niż przypuszczałem. - przetarłem policzek, mówiąc to niby od niechcenia, lecz w głębi duszy czułem jak dzięki temu poczułem rozprzestrzeniającą się po wszystkich mych wnętrznościach ulgę.

Moi niezawodni jak zawsze koledzy (z niepokojąco milczącym trenerem) wyglądali jakby zobaczyli ducha. Cóż, w sumie to nie ma co się im dziwić, jeszcze nigdy przedtem nie odezwałem się w tak arogancki sposób, do którekolwiek z tych najpaskudniejszych osobników. Zwłaszcza Coopera.

- Proszę? - Brad uniósł jedną brew do góry. Ja kątem oka dostrzegłem pytające spojrzenie Grimshawa.

- No proszę, proszę, jednak posiadasz takowe zwroty w swoim słowniku, gratuluję, stary. - nie pamiętałem, kiedy ostatnim razem byłem tak do bólu sarkastyczny jak tamtego dnia.

- Co Cię do cholery ugryzło, Tomlinson? - w końcu głos zabrał z przewieszonym na szyi gwizdkiem mężczyzna. - Skąd taka nagła decyzja?

- Właśnie! - wtrącił się Troye (kurwa, to jak on mnie wkurwiał wtedy już od jakichś dwóch miesięcy nie da się opisać słowami). - Jeszcze parę tygodni temu...

- Przymknij się, kangurze! - warknąłem w jego stronę, równocześnie z trenerem, co w innych okolicznościach zapewne skwitowałbym nawet cichym parsknięciem, ale, tak jak mówiłem, nie byłem już tym samym Louisem, którego wcześniej znały i być może też podziwiały "Hieny".

Sivan przygryzł nerwowo dolną wargę, wycofując się lekko w szereg, podczas gdy ja odpowiedziałem na pytanie mężczyzny: - Po prostu zrozumiałem z czym naprawdę chcę wiązać w życiu przyszłość i tak kocham sport tak jak niewiele rzeczy na świecie, tak nie widzę się w nim na dłuższą metę.

Trener, tak jak przypuszczałem, począł przekonywać mnie na wszelakie, wymyślne sposoby, z pomocą paru "Hien", abym jednak przemyślał to, przespał się, ale na każde ich słowa kręciłem beznamiętnie głową, powtarzając w kółko "Jestem już praktycznie dorosły, zdecydowałem się i zdania nie zmienię".

Gdy w końcu facet pojął, iż rzeczywiście, jeden z najlepszych uczniów jakich trenował chce odejść, westchnął głośno, mamrocząc pod nosem, żebym zaczekał na niego aż on nie przyjdzie z odpowiednim dokumentem, na którym miałem się podpisać. Lecz nie było mi dane nawet spokojnie odetchnąć, czy też po prostu się uśmiechnąć, ponieważ zostałem wręcz zaatakowany przez kilkoro najbardziej upartych maturzystów.

- Tommo, co Ci strzeliło do tego pustego łba?! - Justin objął mnie ramieniem. - Już do reszty pojebało Cię po tym jak straciłeś tego słodziaka do dupcenia?

Postanowiłem oszczędzić Wam drastycznych szczegółów dotyczących tego jak (prawdopodobnie zbyt) brutalnie obszedłem się z nosem tego niezbyt inteligentnego blondynka. Wszyscy musieli odciągać mnie od niego siłą, starając się nic nie robić z głośnych obelg jakimi rzucałem w całą ich zgraję, mając nadzieję, że nareszcie sprawi to, że przestaną za mną chodzić i dadzą ukończyć szkołę w spokoju.

Jak się okazało, moje zachowanie odstraszyło ich całkowicie i ostatnie dwa miesiące mojej edukacji w szkole średniej spędziłem w odosobnieniu skupiając się jedynie na skrupulatnej nauce do egzaminów, oraz pisaniu czy też komponowaniu poza lekcjami w zaciszu swego pokoju własnych piosenek.

Osiemnaście tygodni, dwie kłótnie z ojcem i ponad osiemdziesiąt procent na wynikach testów końcowych później przeprowadziłem się do niewielkiej, aczkolwiek przytulnej kawalerki znajdującej się zaledwie kilka kilometrów od mojej uczelni. Tak, dobrze widzicie, nie zamieszkałem w jakimś urządzonym nie wiadomo jak luksusowym mieszkaniu, ponieważ moim celem było jak najszybsze odzwyczajenie się od wygód, aby za jakiś czas w stu procentach uniezależnić się od pieniędzy staruszka.

W końcu zrozumiałem, że pieniądze dają szczęście dopóki człowiek nie ma ich za dużo.

Studia okazały się zdecydowanie najbardziej pozytywnym okresem mojego życia. Mówię to co prawda dopiero jako ich absolwent, więc mam przed sobą jeszcze (oby) od groma lat do przeżycia, ale nie boję się powiedzieć tego na głos, ponieważ wierzę w prawdziwość tegoż to stanowiska całym sobą. Kształciłem się w kierunku w jakim czułem, iż rzeczywiście pragnę podążać do końca swych dni i poznałem wielu wspaniałych i wartościowych ludzi. Ale w sumie to jedna osoba się z tej grupy odrobinę wyłamała...

Tak, Louis Tomlinson zakochał się po raz drugi. Tym razem jednak dużo szybciej, bez żadnych krętactw po drodze, lecz tak samo szaleńczo i bezwarunkowo.

- What do you do when the chapter ends? Do you close the book and never read it again? Where do you go when your story's done?  You can be who you were or who you'll become. - nuciłem pod nosem swoją nową piosenkę nad jaką pracowałem już od jakiegoś czasu, wiedząc, że za niecały miesiąc miną dwa lata od śmierci mamy. Pragnąłem jej to zaśpiewać, więc piosenka musiała być dopracowana w stu procentach. - If it all goes wrong, darling just hol... - urwałem gwałtownie, po tym, kiedy z całej siły wpadłem przez przypadek na wybiegającego z dziekanatu chłopaka.

Ciut wyższy ode mnie, chudziutki niczym gimnazjalista chłopak, zaczął masować swój bark ze spuszczoną głową. W momencie, w którym już miałem zacząć go rozpaczliwie przepraszać, on odezwał się jako pierwszy, krzyżując ze sobą spojrzenia czterech, błękitnych tęczówek: - Uważaj jak chodzisz, o mało mnie nie przewróciłeś! - maniera z jaką wypowiadał poszczególne spółgłoski oraz przepiękny akcent regionu West Midlands wydał mi się surowy, lecz w tym samym momencie niezwykle dostojny.

Pomimo tego, iż student (mimo, że wyglądał na góra osiemnaście lat) ewidentnie nie był zadowolony z powodu naszego przypadkowego wpadnięcia na siebie, ja praktycznie przestałem wysłuchiwać jego bezczelnych narzekań, kiedy tylko zobaczyłem jego twarz w całej okazałości. Jak już zdążyłem wspomnieć, miał bardzo delikatne i chłopięce rysy, a dodatkowej słodyczy temu wszystkiemu nadawały nietypowe, ciemne piegi na nosie i policzkach oraz duże, o odcieniu jasnego błękitu, oczy. Kąciki moich ust drgnęły delikatnie ku górze, gdy zrozumiałem, iż były one tak mocno podkreślone dzięki tuszowi do rzęs, oraz czarnej kredce, którą obrysował całą ich oprawę.

- Wybacz mi, proszę, ale chcę Cię uświadomić w tym, że to nie z mojej winy prawie wyłożyłeś się na chodniku.

Tym razem nie zdołałem już pohamować małego uśmieszku, widząc jak chłopak z polokowanymi na grzywce włosami wyraźnie się zmieszał.

- Niedawno miałem rękę w gipsie, gdybym upadł z pewnością byłaby powtórka z rozgrywki! - kontemplował, jednak nie podnosił już głosu i zwyczajnie patrzył na mnie spod przymrużonych powiek.

Chryste, jaka urocza maruda.

- Ciebie mógłby uszkodzić nawet gwałtowniejszy podmuch wiatru, chudzielcu.

Spodziewałem się, że dramatyzujący brunet zadrze nosa do góry i odwróci się na pięcie, aby następnie będąc wielce obrażonym zostawić mnie za sobą w tyle. Lecz on zrobił coś zupełnie odwrotnego - zaśmiał się. Szczerze i donośnie, tak na co nie odważyłaby się z pewnością duża część ludzi, jeszcze w dodatku przed zupełnie obcym człowiekiem.

Myślę, że już wtedy bez reszty zakochałem się w sposobie w jaki chichotał.

- Lou, skarbie mój, co tak miętosisz w dłoniach nasze zdjęcie? - głos Timothee'iego sprawił, że niemal podskoczyłem na materacu (nie było nas stać na łóżko) zupełnie tak jakby chłopak właśnie przyłapał mnie oglądającego porno.

Spojrzałem na niego spod opadającej na oczy, zdecydowanie za długiej już grzywki, z uśmiechem kładąc fotografię obok mnie. - Rozmyślałem. - odparłem krótko, nie starając się nawet udawać, że nie pożeram go wzrokiem. Uwielbiałem, gdy nosił moje ubrania, pachniały później jak on...

- Nie da się nie zauważyć. - przewrócił oczami, gdy skierował swoje stopy w kierunku tej strony materaca, na której siedziałem, aby następnie usadowić okrakiem na moich biodrach. Zacząłem masować jego odkryte uda, wyciągając szyję do przodu, żeby scałować nadmiar pomadki z kącików wąskich ust. - Ostatnio wiecznie chodzisz z głową w chmurach. - zmarszczył nos. - Planujesz mi się może w końcu oświadczyć?

Zaśmiałem się lakonicznie, przyciągając jego drobne ciało do swego torsu, następnie cmokając kilka razy w czubek głowy. - Nie jestem w stanie wyjechać z Tobą nawet na jakiekolwiek wakacje, nie mówiąc już o zakupie pierścionka. Chyba, że nie przeszkadza Ci ta kwestia i może być nawet z błota i gliny. W takim wypadku pewnie uda się coś załatwić.

Timothee parsknął głośnym, jak zawsze w jego wykonaniu śmiechem, wciskając delikatnie kręcące się włosy w zagłębienie mojej szyi. Nie miałem serca powiedzieć mu, by odsunął się choćby odrobinę, ponieważ mnie łaskotały.

- Co się dzieje, Louis? - zerknął na mnie z dołu. - I nie owijaj lepiej w bawełnę, bo nie mam nastroju na Twoje głupie tłumaczenia.

Sapnąłem krótko, owijając jeden z prostszych kosmyków jego czupryny na palec wskazujący. - Za parę dni miną cztery lata odkąd poznałem Harry'ego. - powiedziałem, bojąc się napotkać wzroku bruneta. Prawdopodobnie był to jedyny temat, który tak bardzo nienawidziłem przy nim poruszać.

- Mówiłem Ci już dawno, dawno temu, żebyś przestał się tym zadręczać, Lou. - wymamrotał, splątując ze sobą palce naszych rąk.

- Wiem, kurwa, doskonale to wiem, ale Timmy, Ty nie masz pojęcia jak wręcz rozpierdala mnie od środka to, że odkąd skończyłem liceum nie mam pojęcia co się u niego dzieje! - kciukiem trącałem spoczywający na palcu środkowym bruneta sygnet.

- Dlaczego tak bardzo Cię to obchodzi? - Chalamet nagle podniósł głowę, patrząc na mnie z niezrozumieniem. - Jesteśmy razem od dwóch lat, nie ma dnia, w którym nie usłyszałbym od Ciebie zwykłego "kocham Cię", ale z jakiegoś powodu Ty bez ustanku sobie przypominasz o tym jednym, jedynym, aczkolwiek niestety kurewskim błędzie! Byłeś wtedy zupełnie inną osobą, do cholery i nie cofniesz czasu! - przygryzłem wnętrze policzka, po zaobserwowaniu jak jego lewa powieka zaczęła nieznacznie drgać, co oznaczało, że chłopak był dosłownie na granicy stracenia cierpliwości, której i tak nie miał za wiele.

- Dobrze już, kochanie, nie denerwuj się, proszę. - i tak nigdy mnie nie zrozumiesz. - Przepraszam. - przytuliłem się do niego, wyczekując cierpliwie aż ciało Timmothee'iego rozluźni się chociaż minimalnie.

- Czasami po prostu odnoszę wrażenie, że jestem dla Ciebie jedynie jakimś... zastępstwem jego. - bąknął cichutko, kładąc dłoń na mojej nagiej klatce piersiowej.

- O nie, nie, nie. - pokręciłem głową. - Nawet nie próbuj tak myśleć, jasne? - objąłem jego twarz, chwilę później całując namiętnie. - Kocham Cię i nic ani nikt tego nie zmieni. - uśmiechnąłem się ciepło, ścierając resztki jego dzisiejszego makijażu spod oka opuszką palca. - Pamiętaj, to że nie byłeś pierwszym chłopakiem w jakim się zakochałem nie znaczy, że nie będziesz ostatnim, bo... - urwałem, ponieważ nasze usta ponownie zetknęły się w pocałunku, tym razem zainicjowanym przez Chalameta. - Naprawdę nie wyobrażam sobie spędzenia reszty życia z kimś innym niż właśnie Ty. - dokończyłem, uśmiechając się przy tym dumnie, po zauważeniu w połyskującym błękicie tęczówek chłopaka łzy wzruszenia. A doprowadzenie go do płaczu było nie lada osiągnięciem.

Dziękuję Ci Harry.

Nie tylko za to, że pokazałeś mi jak bardzo bezwartościowe są pieniądze, że nauczyłem się obcować z przyjaciółmi, którzy są wobec mnie szczerzy i pragną mojego szczęścia, że pokazałeś mi, aby spełniać swoje marzenia i ambicje nawet jeśli cała reszta świata jest przeciwko mnie. Ale przede wszystkim za nauczenie mnie miłości. I moim największym marzeniem jest móc pewnego dnia powiedzieć Ci to wszystko w cztery oczy.

They say good things come to those who wait
I'm counting in light years

Mówią, że dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy czekają
Liczę to w latach świetlnych*

-----------------------------------------------------------

*Miley Cyrus - Miss You So Much

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! NAWET NIE WYOBRAŻACIE SOBIE JAK DŁUGO CZEKAŁAM NA SKOŃCZENIE, A NASTĘPNIE OPUBLIKOWANIE DODATKU Z PERSPEKTYWY LOUISA! DAJCIE PROSZĘ ZNAĆ CO SĄDZICIE I CZY WSZYSTKIE WASZE WĄTPLIWOŚCI ZOSTAŁY ROZWIANE!

P.S.

Widać małe podobieństwo? ;)

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro