Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- ...i potem nazwał mnie kochaniem... - wyszemrałem nieśmiało, unikając możliwości spojrzenia w oczy przyjaciółce.

- Pierdolisz! - krzyknęła, rzucając we mnie poduszką.

Tego wieczoru, którego wróciłem do domu, później od razu wybierając numer do Emily, żeby opowiedzieć jej o przebiegu całego spotkania z Louisem, dziewczyna przerwała mi, prosząc o to, abym przyszedł do niej na noc i opowiedział wszystko w cztery oczy, na co przystałem.

- Nie potrafiłbym tego wymyśleć, uwierz. - westchnąłem, bawiąc się sznurkiem od spodni dresowych, jakie miałem na sobie.

- Co było dalej? - wierciła się, mocniej przyciskając do piersi pluszowego jednorożca, ochrzczonego imieniem ''Shawn''.

Emily związała włosy w niechlujnego koka, pozwalając pojedynczym pasmom loków, na to by opadały swobodnie na jej świeżo umytą, bladą twarz. Ubrała pierwsze lepsze, będące na wierzchu w szafie wygodne ciuchy, to jest rozciągniętą, męską koszulkę, którą musiał niedawno zostawić u niej Malik, oraz kraciaste spodnie od pidżamy.

- Nic nie powiedziałem i uciekając pobiegłem do domu. Odjechał dopiero, gdy był pewny, że wszedłem do środka.

- Jesteś pizdą, Styles.

- Ej! - kopnąłem ją dosyć mocno w biodro, na co ona odpowiedziała mi tym samym, jednak celując w kolano.

- Zrobiłeś z siebie kompletnego frajera, wiesz o tym?

- Wiem! - wydarłem się męczeńsko, następnie sięgając po przed chwilą rzuconą we mnie poduszkę i przysłoniłem nią swoją twarz, opadając bezwładnie na plecy. - Spanikowałem... - mój głos był stłumiony przez jaśka.

- H... - mruknęła Emily. Poczułem jak przytuliła się do mojego chuderlawego torsu. - Czego Ty się boisz, co?

- Ja... Po prostu... Mmm... - nie potrafiłem odnieść się do pytania, na jakie przecież sam nie znałem odpowiedzi. - Po prostu mnie zabij.

- Harry. - zaśmiała się głośniej.

- Świat to okrutny teatr cierpień i porażek. Nic tu po mnie.

- Myślałam, że żarty o depresji i samobójstwie znudziły się już pół roku temu. - zabrała mi poduszkę, zauważając z ulgą, iż uśmiechałem się.

- W sytuacjach kryzysowych, powracają... - szatynka przewróciła oczami, podnosząc się z powrotem do pozycji siedzącej, co także uczyniłem z lekkim opóźnieniem.

- Straszna z Ciebie maruda.

- Kochasz mnie.

- Może troszkę. - znowu zachichotaliśmy (właściwie to w jej towarzystwie nie dało się nie śmiać), następnie pochylając się do trwającego zaledwie ułamek sekundy całusa.

- Skoro już o miłości mowa, dlaczego Zayn się nie zjawił?

- Pamiętasz jak ostatnim razem całą noc zachwycaliśmy się we dwójkę młodym Bradem Pittem, pokazem Victoria's Secret, a potem zawzięcie dyskutowaliśmy na temat tego czy jest lepszy zwykły lakier do paznokci od tego hybrydowego, a w międzyczasie on siedział z boku, wyglądając jak zagubiony szczeniaczek?

- Tak. Jak mógłbym nie pamiętać. - pokiwałem głową. - Nadal twierdzę, że zwykły wygrywa.

- Hybryda na wieczność. - mruknęła, pokazując mi język. - W każdym razie, właśnie dlatego go tu dzisiaj nie ma. Cytując go, ''nie dam się kolejny raz wciągnąć w jeden z Waszych babskich wieczorków''.

- Ale ja jestem facetem!

- Ratuje Cię tylko i wyłącznie posiadanie penisa. - prychnąłem pogardliwie na jej słowa. - H, skarbie, powiedz mi szczerze, czy spodobał Ci się Tomlinson, tylko, że... ugh, wiesz dobrze w jakim sensie! - zarumieniłem się, słysząc to.

- Tak. - odparłem cichutko.

Nie widziałem najmniejszego sensu w okłamywaniu przyjaciółki. Pomimo tego jak niezręcznie rozmawiało mi się z nią na ten temat, czułem, iż jeżeli nie wyznam jej wszystkiego co ciążyło mi na sercu, oraz duszy, niechybnie postradam zmysły, nie potrafiąc samodzielnie poukładać sobie w głowie własnych przemyśleń.

- Nie wyglądasz na zbytnio zadowolonego. - zauważyła.

- Em, jak czułaś się sama ze sobą, gdy zaczęłaś spotykać się z Zaynem? - dziewczyna uśmiechnęła się czule, dopiero po chwili odpowiadając:

- Dziwnie.

- Kurwa, idealne określenie tego co teraz dzieje się wewnątrz mnie. - szatynka pokręciła w rozbawieniu głową, śmiejąc się. - To takie... inne. Nigdy przedtem nie czułem się podobnie. Może i wzdychałem do wielu ładnych chłopców, ale zwykle po jakiejkolwiek rozmowie z nimi, nawet kiedy okazywali się super ludźmi, moja fascynacja szybko mijała. Nudzili mnie, bo... - zacisnąłem mocno powieki. - Nie mam nawet pojęcia czemu mi się nudzili...

- Ja chyba wiem. - przerwała mi Emily. Podniosłem na nią swój wzrok zaintrygowany. - Byli do Ciebie podobni, mniej, lub bardziej, ale jednak. Czasami nawet i z wyglądu! A Ty i Louis jesteście całkowicie inni. On ma dużo ostrzejszą, męską urodę, za to Ty lekko chłopięcą. Ubiera ciuchy żywcem zdjęte z manekinów jakichś dobrych projektantów, natomiast Ty praktycznie w ogóle nie przywiązujesz zbytniej wagi do tego co nosisz. Tomlinson jest kapitanem pieprzonej drużyny szkolnej, kiedy Ty zwyczajnie siedzisz w samym rogu trybun z książeczką na kolanach, nie chcąc być zauważonym. On, głośny i pewny siebie, Ty spokojny i sama nie wiem czemu, zakompleksiony. Mój Boże, teraz gdy powiedziałam to wszystko na głos, zdałam sobie sprawę z tego jak banalnie to wszystko brzmi. - wzięła mnie za rękę, zaczynając głaskać leniwie jej wierzch opuszkiem kciuka. - Jak współczesna, gówniana wersja Kopciuszka, wiesz? W finale powinieneś sprawić, że ''król szkoły''... - nakreśliła w powietrzu jedną dłonią cudzysłów. - ...zakocha się w Tobie bez pamięci i wyzna to przy całej szkole, podobnie zresztą jak zrobił to dzisiaj.

Nie zdawałem sobie sprawy z szerokiego uśmiechu jaki widniał na mojej twarzy, dopóki szczęka nie zaczęła mnie trochę pobolewać. Machinalnie położyłem rękę na policzku, tym samym odczuwając jak bardzo rozpalony on był. Moja przyjaciółka prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z tego, iż mówiąc to wszystko, zaprowadzi mnie do jakiejś kretyńskiej krainy marzeń... A przecież znam tego chłopaka tylko jeden dzień, na litość boską!

- Podoba mi się ta wizja. - wypaliłem, w dalszym ciągu szczerząc się jak socjopata.

- Zakochanego w Tobie Tomlinsona? - upewniła się Emily, uszczypliwie targając przy tym moją grzywkę.

- Tak. - powachlowałem się leżącym nieopodal podręcznikiem szatynki, powoli zaczynając się dusić z gorąca, wywołanego niezrozumiałym szczęściem, które opanowało moje ciało niemal w całości.

- Jesteś bardziej czerwony niż krew na mojej podpasce.

- Boże, jesteś obrzydliwa! - jęknąłem, bez najmniejszych ogródek spychając ją z łóżka. - Zaraz, zaraz... - zastygłem bez ruchu. - Masz miesiączkę?

- Nie wiem co Ci do mojego cyklu, ale tak, dostałam kilka godzin temu.

- Ha! - wyrzuciłem palec wskazujący w górę. - Mówiłem Zaynowi, że to o to chodzi!

- Ok, możesz mi łaskawie wytłumaczyć o czym Ty bredzisz? - dziewczyna ponownie usiadła na miękkim materacu, pościelonym fiołkowym prześcieradłem.

- No bo Zayn zastanawiał się w poniedziałek czemu byłaś taka drażliwa, więc powiedziałem, że to pewnie przez okres!

- Chodzi Ci o pms?

- No tak. - ściągnąłem brwi, kiedy szatynka spojrzała na mnie z wielką litością, dodatkowo jak zawsze krzywiąc w ten sam sposób nos. - Co?

- Pms nie trwa tak długo! Wielki znawca od menstruacji się znalazł, myślałby kto. - prychnęła, rozpinając pod bluzką swój stanik.

- Więc... - zmieszałem się. - ...Dlaczego tak się zachowywałaś?

- Bo jestem, kurwa, człowiekiem, a nie jakimś niezbadanym gatunkiem zwierzęcia i mam prawo czasem wstać lewą nogą! - westchnęła teatralnie, w tym samym momencie, swobodnie wyciągając przez ramiączko od koszulki, biustonosz.

Wybuchłem niepohamowanym śmiechem, który Emily stłumiła przystawieniem do mojej twarzy swojej najgrubszej poduszki, odcinając mi także w ten sposób dopływ tlenu. Machanie na oślep rękoma w żaden sposób nie pomogło, ponieważ dziewczyna, położyła się na mnie, o mało nie miażdżąc w ten sposób nosa.

🌹

- Wróciłem! - zawołałem następnego dnia, po powrocie do domu od przyjaciółki około drugiej po południu.

Dopiero po zawieszeniu na drewnianym haczyku płaszcza, oraz czapki i następnie postawieniu butów w kąciku przedpokoju, zmarszczyłem brwi zdziwiony niespotykaną w tymże budynku ciszą.

Podreptałem do kuchni, gdzie mama spędzała zawsze najwięcej czasu, przeczuwając, iż ją tam ujrzę, dlatego moje zdezorientowanie osiągnęło zenitu, po zastaniu pustego pomieszczenia. Wyciągnąłem ze swojej za dużej, szarej bluzy z pumy komórkę, w celu zadzwonienia do rodzicielki, lecz powstrzymałem się, zauważając przyczepioną magnesem na lodówce karteczkę, a treść słów zapisanych na niej charakterystycznymi dla Anne Twist zawijasami brzmiała tak:

''Pojechaliśmy rano do Gemmy, więc zjedz sobie wczorajszą zupę. Wrócimy wieczorem, bądź grzeczny.

Kocham Cię x''

Boże, kiedy ta kobieta w końcu zrozumie, że nie jestem już jej malutkim, bezbronnym syneczkiem i niedługo będę pełnoletni? - pomyślałem, kręcąc z uśmiechem głową.

Po szybkim rozejrzeniu się po domu i z ulgą stwierdzeniu, że wszędzie panuje gruntowny porządek, przez co nie musiałem sprzątnąć, wskoczyłem na kanapę w salonie, potem odpalając telewizję, którą i tak nie miałem w planach specjalnie długo oglądać. Bardzo szybko nudząc się jakimś talk show, zdecydowałem się przejrzeć powiadomienia, jakie dawały o sobie znać już podczas pobytu u Emily. Gdy zdecydowałem, iż zmarnowałem już dostatecznie dużo czasu na bezczynnym przeglądaniu social media, dźwignąłem się z sofy, następnie wracając do kuchni, w której to podgrzałem przygotowany przez mamę obiad.

Moje myśli powędrowały do wizji wieczoru, jaki miałem spędzić z Louisem. Czy się stresowałem? Oczywiście, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nigdy wcześniej nie byłem na jakiejkolwiek prawdziwej imprezie, więc obawiałem się tego, co może się stać, lub (co być może jest najdziwniejsze), że mogę zrobić z siebie idiotę przy znajomych Tomlinsona. Nie ukrywam, iż niesamowicie zależało mi na tym, by mnie polubili, zwłaszcza przez wzgląd na to, jak chłopak spędza z nimi mnóstwo czasu i czułbym się dużo bardziej komfortowo w kolejnych takich sytuacjach na przyszłość.

Coraz częściej od wczorajszej randki z Louisem zastanawiałem się nad tym co robi, czy jak wygląda w danym momencie. Było tak jak zwierzałem się przyjaciółce, głęboko przerażała mnie wizja tego jak szczególną postacią szatyn stał się w moim życiu. Cholera jasna, ciężko mi używać tak poważnie brzmiących sformułowań nawet we własnych myślach!

- Co ja na siebie włożę?! - powiedziałem, pomimo, że nikt przecież nie mógł mi odpowiedzieć i po przechyleniu talerza gęstej cieczy, którą szybko połknąłem, pognałem na górę do swojego pokoju.

Wiem, być może moja reakcja była trochę zbyt impulsywna, zwłaszcza po wyrzuceniu z szuflad co najmniej połowy swoich ubrań, ale wbrew pozorom czas naglił, niedługo miało się ściemniać, a Louis mógł zadzwonić z informacją na temat swojego przyjazdu tak naprawdę w każdej chwili.

Wybieranie ciuchów na kolejne spotkanie z Tomlinsonem okazało się dużo gorsze niż przypuszczałem na samym początku. Nie miałem zielonego pojęcia, czy powinien postawić na coś bardziej eleganckiego, lub też wygodnego i frustracja jaką czułam powoli doprowadzała mnie niemal do płaczu, a po ujrzeniu na wyświetlaczu telefonu, iż minęło już ponad pół godziny, łzy wypłynęły spod moich powiek, nim zdążyłem zareagować.

Tak jak doskonale wiedziałem jak głupie i żałosne było moje zachowanie, tak też paraliżujący strach związany z pójściem do ludzi z zupełnie innego środowiska niż to w jakim wolałem przebywać, nie dawał mi racjonalnie myśleć. Spróbowałem się uspokoić robiąc, tak jak zawsze mi radził Zayn. Wziąłem parę głębokich oddechów, równocześnie licząc po cichu do dziesięciu. To rzeczywiście pomaga, nieważne jak często ludzie śmieją się z tej metody, jest ona w istocie skuteczna.

Cały mój spokój rozpłynął się w jednej chwili, po tym jak melodia dzwonka mojego iPhone'a, leżącego niedbale przy jednej ze stert ciuchów, dała o sobie znać, dodatkowo białymi, drukowanymi literami układających się w nazwę kontaktu ''Louis ⚽''.

Pisnąłem spanikowany, odruchowo chwytając komórkę w dłoń, zanim niepewnie kliknąłem drżącym palcem zielone kółeczko z narysowaną w nim słuchawką, potem przykładając telefon do ucha.

- H-halo?

- Cześć, loczku. - w moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło na dźwięk jego głosu, trochę zniekształconego przez głośnik. - Stęskniłeś się?

- J-ja... - spąsowiałem, w głębi duszy szczerze nienawidząc siebie za nieśmiałość, która tak dokuczliwie dawała się we znaki, kiedy tylko w grę wchodził ten chłopak.

- Wiem, że tak. - mruknął, przerywając mi moją niepełną odpowiedź. - Słuchaj, dzwonię, bo muszę niestety odwołać naszą randkę.

Hę?! - mój wewnętrzny krzyk odbił się echem po wnętrzu czaszki.

- Ale dlaczego? Coś się stało? - dopytywałem, ponieważ nawet jeśli poczułem się niezwykle zawiedziony, dziwne przeczucie, iż wydarzyło się coś złego nie dawało mi spokoju.

- Po prostu wypadło mi coś ważniejszego niż impreza. - wzdrygnąłem się, słysząc jego lodowaty ton, przez który nawet na odległość przeszły mnie ciarki. Louis musiał domyśleć się jak zareagowałem, bo szybko dodał, już łagodniej: - To nie jest żaden problem, prawda?

- Nie, no coś Ty. - zaprzeczyłem, siląc się na mały uśmiech. - Wszystko rozumiem.

- Przepraszam, Harry. - westchnął. - Naprawdę strasznie zależało mi, żebyś tam ze mną poszedł. Nie chodziło nawet o samą imprezę, ale o Ciebie.

Pamiętając nadal o tym, iż byłem w trakcie rozmowy telefonicznej i szatyn mógł usłyszeć każdy najcichszy, wydany przeze mnie odgłos, zakryłem prędko usta dłonią, powstrzymując się w ten sposób od podekscytowanego, zszokowanego pisku.

- Nic się nie stało, nie zawsze dostajemy tego czego chcemy i czasem nie mamy na to wpływu. - uśmiechałem się już szerzej, praktycznie zapominając o odwołanej randce z Louisem jakiej tak niecierpliwie wyczekiwałem.

- Kończę. Widzimy się w poniedziałek. - bardziej zapytał niż stwierdził, a ja w dalszym ciągu nie mogłem skupić się na niczym innym niż na tym jak dziwny przez telefon wydawał się chłopak.

- Tak, pa Louis.

- Pa, loczku, już nie mogę się doczekać aż znowu Cię zobaczę.

Od razu po tym rozłączył się i cóż, nikt nie powinien mnie winić za to jak następnie wydarłem się, wstając na równe nogi, by odtańczyć na środku pokoju pokraczny, ale ogromnie szczęśliwy taniec.

🌹

Oglądanie śmiesznych kompilacji na youtube z Laną Del Rey, przerwał mi ponownie już tego dnia telefon. Spauzowałem filmik, dostrzegając powiadomienie ze snapchata, które normalnie zignorowałabym i sprawdził później, jednak ''Tommo 🎉 przesłał/a Ci snapa'', sprawiło, iż nie mogłem zrobić nic innego jak tylko przejechać palcem po powiadomieniu, które automatycznie przekierowało mnie na snapchata. Kliknąłem z szybciej bijącym sercem na czerwony kwadrat przy nazwie Louisa.

Moim oczom ukazało się selfie chłopaka, podkoloryzowane tym trzecim filtrem, lecz o dziwo największą moją uwagę nie przyciągnęła twarz szatyna, ale wielki bukiet szkarłatnych róż, które przysłoniły odrobinę jego policzek. Na przyblakłym, czarnym pasku widniał napis ''Miały być dla Ciebie. Przyjmiesz je, kochanie? 🌹👬''.

Po tym gdy dziesięciosekundowy snap Tomlinsona dobiegł końca, gapiłem się w wyświetlacz komórki przez kolejne pięć minut, absolutnie oniemiały tym bądź co bądź, ale jednak romantycznym gestem ze strony Louisa. W końcu zdecydowałem się mu odpisać:

''Są piękne. Dziękuję''

Zaledwie krótką chwilę po wychyleniu się zza chatu bitmoji szatyna, przyszła do mnie odpowiedź.

''Ty jesteś piękniejszy x''

Nieważne jak mocno starałem się skoncentrować na kolejnych filmach na youtube, słowa chłopaka, nie opuściły mojej głowy przez następne kilka godzin.
-----------------------------------------------------------
Wiem, wiem, rozdział zdecydowanie bardzo krótki i niezbyt ekscytujący, ale mogę Was zapewnić, że jest to tylko swego rodzaju most, który przeprowadził nas już do tego momentu w ff, kiedy będzie się działo coś cały czas ;)

W środę piszę pierwszy egzamin, tak więc jako, sama wiem jak stresujące to jest, życzę powodzenia wszystkim swoim rówieśnikom, którzy również będą musieli się z tym zmierzyć!

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro