Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mówię Wam, jeszcze nigdy nie miałem ochoty na wąchanie kogoś tak często jak właśnie jego. Nieważne jak dziwnie to brzmi... - mówiłem z wielkim na twarzy rozmarzeniem, następnego dnia w szkole podczas zakładania szalika.

- Jakby Zayna było stać na tak drogie kosmetyki, pachniałby dokładnie tak samo. - odparła Emily, zakładając ostrożnie na głowę kaptur, aby broń Boże przez to nie zrujnować dwóch koczków na czubku głowy. Miała obsesję na punkcie tej fryzury.

- Sugerujesz, że śmierdzę?! - zapytał ją z wyrzutem mulat.

- Może ociupinkę. - zaśmiała się miękko, zawieszając na szyi chłopaka, którego pocałowała na parę dłuższych sekund. Tryskała tego dnia wyśmienitym humorem.

- Wow, to takie niesamowite wreszcie nie czuć się zajebiście zazdrosnym o Wasz związek, gdy z Wami przebywam. - parsknąłem, krocząc tuż za wychodzącą ze szkolnej szatni parą. Zayn odpowiedział mi krótkim śmiechem, przyciągając wysoką dziewczynę bliżej siebie.

Louis spędził ze mną całe późne popołudnie w czwartek na przytulaniu się pod kocykiem, rozmowach na przeróżne tematy, lecz przede wszystkim, całowaniu się. Przysięgam, że z dwóch godzin, jakie spędziliśmy w salonie, co najmniej jedną wypełniły właśnie nasze pocałunki. Wynikały one zarówno z wzajemnego przekomarzania się, zwykłego flirtu, ale też beż żadnego konkretnego powodu. Po prostu albo ja, lub (najczęściej) on w pewnym momencie wpijał się mocno w usta tego drugiego. Jestem przekonany, że zdążyłem się wtedy już bardzo szybko od tego uzależnić, ponieważ, po jego wyjściu tuż przed powrotem do domu rodziców, przyłapywałem się kilkukrotnie na tym jak bez większego, sensownego powodu zamykałem oczu, wyobrażając sobie smak miękkich warg Tomlinsona na języku. Nie mogło to ujść uwadze mojej wszystko wiedzącej o mnie mamusi, która jednak zdecydowała się o nic nie wypytywać, tylko posyłając mi co jakiś czas do późnego wieczora rozbawione spojrzenia.

Spotkałem Tomlinsona po moim powrocie do szkoły na przerwie po pierwszej lekcji. Opierał się o swoją szafkę na korytarzu, rozmawiając z kilkoma chłopakami z ''Hien", a w jednym z nich rozpoznałem Nicka, którego polubiłem jako jedynego z całego towarzystwa chłopaka. W obcisłych, jeansowych rurkach, z dziurą na kolanie, luźnej koszulce z logiem Manchester United i z zaczesaną w tył czupryną, wyglądał jak grzech. Sam nie wierzyłem w to co robię, dopóki nie podbiegłem do szatyna, od razu witając go słodkim, niechlujnym całusem jako zamiennik słowa ''cześć". Miny tamtych przygłupów były, kurwa, bezcenne.

Nie zamierzam kłamać, troszkę popisywałem się przed szkolną drużyną, oraz Danielle Campbell w trakcie przerwy obiadowej. Zamiast jeść spokojnie, jak zwykły nastolatek, siedząc obok swojego chłopaka przy stoliku, ładowałem mu się na kolana, a po upewnieniu się, iż ktoś z nielubianych przeze mnie osób obserwował nas, przytulałem się do Louisa, czy też ewentualnie, przyciskałem mocno wargi do jego policzka albo szczęki. Nie okazywał mi w żaden sposób tego, aby moje zachowanie mu przeszkadzało. W końcu Tomlinson ubóstwiał być w centrum uwagi.

Moi przyjaciele byli mili dla chłopaka w głównej mierze ze względu na mnie. Nawet ślepiec dostrzegłby to z jak dużą nieufnością i dystansem traktowali go w rzeczywistości, ale mimo wszystko, starali się nie sprawiać mi przykrości, oraz zawodu swoim zachowaniem.

Czy wspominałem już jak bardzo na nich nie zasługiwałem?

- Nie idziesz dzisiaj nigdzie z Louisem? - zagadnęła mnie dziewczyna, kiedy wyszliśmy poza próg liceum, gdzie od razu uderzyła w nas niska, typowa dla grudnia temperatura.

- Powiedział, że przyjdzie tutaj zaraz po treningu i zabierze gdzieś, więc powinien być lada moment. - rozpromieniłem się, na samą myśl ponownego ujrzenia szatyna. - Poczekacie na niego ze mną?

- Pewnie. - Bourne pokiwała głową. - Tylko mam nadzieję, że Twój kochaś przybędzie tu w miarę szybko, bo ta cała Katie na pewno gdzieś czyha na Zayna...

- Em, przecież tłumaczyłem Ci, już tyle razy, że kocham Ciebie i tylko Ciebie! Czego nie potrafisz zrozumieć w tym zdaniu? - jej chłopak pokręcił bezradnie głową.

- Boże, mi to nawet nie wolno być zazdrosną! - prychnęła, posyłając pół-anglikowi pstryczka w nos.

- Spójrz najpierw na nią, a potem na siebie. - wtrąciłem, gestykulując zawzięcie jak miałem w zwyczaju podczas prowadzenia jakiejś ożywionej dyskusji z przyjaciółmi. - Ona prędzej by się zesrała niż wcisnęła chociaż w jedną czwartą Twoich ubrań!

- H... - zaczęła szatynka, ale natychmiast jej przerwałem kontynuując.

- Aż strach koło niej stać. Czy ona w ogóle się myje?

- Harry... - tym razem spróbował Zayn.

- Wolałbym sto razy bardziej patrzeć na kaszaloty w National Geographic niż na jej wredną, krótką... - zamarłem, gdy ramię, którym machałem zdecydowanie najenergiczniej, uderzyło w coś twardego z tyłu. A właściwie powinienem rzec, w kogoś, bo była to czyjaś szczęka. - Jezusie malusieńki, tak strasznie Cię przep... - odwracając się w celu ujrzenia osoby, której sprawiłem ból, nie zauważyłem mojej zbytnio wysuniętej na bok drugiej ręki, jaką, oczywiście całkowicie nieświadomie, trafiłem już i tak poszkodowanego nastolatka w brzuch, sprawiając tym samym, że zgiął się w pół. - Louis! - pisnąłem, zgarniając jego drżące z bólu ciało w objęcia. - Przepraszam, nie zauważyłem Cię! Nie chciałem, Lou, wybacz mi! Bardzo Cię boli? Leci Ci krew? Może zaprowadzić Cię do pielęgniarki? Proszę, nie złość się, Loui...

Tomlinson przerwał ten spanikowany monolog, nabraniem w dłoń garść śniegu, którym sypnął na moją zaczerwienioną twarz. Wzdrygnąłem się, odskakując na bok.

- Uspokój się. - uśmiechnął się delikatnie, po chwili prostując kręgosłup. - Ale muszę przyznać, że masz mocny lewy sierpowy, aż gwiazdy zobaczyłem. - zachichotał, klepiąc mnie serdecznie po barku. - Cześć Wam! - przywitał się ze stojącą nieopodal parą, opierając głowę na moim ramieniu.

Skinęli nietęgo głowami, mamrocząc pod nosem lakoniczne ''hej".

- Ostrzegaliśmy go, że idziesz, ale był zbyt zaabsorbowany swoją przemową. - zaśmiał się Zayn, później wymieniając z Tomlinsonem uścisk dłoni.

- Zauważyłem, ale w sumie to z własnej winy dostałem w pysk, bo nie pomyślałem zupełnie o tym, że lepiej nie zachodzić Harry'ego od tyłu, kiedy widzę, że gestykuluje. - mówił, jednak nie patrząc przy tym na Malika. Zamiast tego zajął się strzepywaniem z moich włosów śnieżynek, które nie zdążyły jeszcze się roztopić. - Kilka razy zagapiłem się podczas gry z chłopakami, bo ciągle o Tobie myślałem, wiesz?

Spłonąłem szkarłatnym rumieńcem, nie tylko przez same słowa szatyna, ale też fakt, iż Emily i Zayn wszystko doskonale słyszeli.

- Ja pewnie przez Ciebie zawaliłem klasówkę z historii, bo ilekroć pojawiali się w pytaniach Ci wybitni Francuzi, wszędzie widziałem Twoje imię. - odparłem stykając ze sobą nasze czoła.

- Loczku, czyżbyś porównywał mnie do jakichś genialnych wynalazców i dowódców? - podłapał mój flirt, oblizując wargi, patrząc się przy tym głęboko w moje oczy.

- Cóż, jak widać, pospolitym chłopakom nie nadaje się takiego imienia jak ''Louis"...

- Boże, jesteście obrzydliwi. - dziewczyna wcisnęła nos w materiał płaszcza mulata. - Darujcie sobie te, bo naprawdę cofa mi się dzisiejszy lunch.

Skwitowałem jej uwagę cichym prychnięciem, obejmując w tym samym czasie Louisa.

- Hej, mam super pomysł! - odezwał się Zayn. - Co powiecie na podwójną randkę? Planowałem teraz iść z Em na łyżwy, może Ty H i Louis zabierzecie się z nami?

Rozejrzałem się szybko po pozostałej dwójce nastolatków. Podejrzewam, że nawet uwadze Tomlinsona nie uszło to jak szatynka wcale nie tak dyskretnie sztyletowała chłopaka wzrokiem, równocześnie przyklejając na twarz jeden ze swoich uśmieszków, jakie lubiłem nazywać ''uśmiecham się, by nie wyjść na jeszcze większą sukę niż zazwyczaj".

- Mi pasuje. - maturzysta spojrzał na mnie. - A Ty jak uważasz, loczku?

Na kilka zbyt długich sekund spoglądałem na niego czule dopiero potem pomrukując: - Jest ok, może tym razem się nie wyłożę na środku lodowiska. - zaśmiałem się cicho.

- Nie byłbym tego taki pewien. - odpowiedział mi uszczypliwie mulat, obejmując w przyjacielskim geście ramieniem, tak samo jak i mnie, ewidentnie niezadowoloną dziewczynę.

Widziałem po tym kiedy rozdzieliliśmy się do dwóch osobnych aut, to jest Emily i Zayna, jak Malik szepnął coś Bourne na ucho, pocierając przy tym czule jej niezbyt krągłe biodro. Uśmiechnęła się promiennie tuż przed tym jak wsiadła z Malikiem do swego ukochanego range rovera.

🌹

- To niesamowite, wiecie? - powiedział Louis po tym, kiedy ponownie spotkaliśmy się całą czwórką pod halą sportową, w której mieściła się siłownia, basen, oraz miejsce do jakiego zmierzaliśmy, a więc lodowisko. - Otworzyli to jakieś dwa lata temu, a ja ani razu tutaj nawet nie podjechałem.

- Luzik, ja mieszkam w Manchesterze całe życie i do dziś nie wściubiłam choćby nosa do spożywczego na mojej ulicy, który postawiony tam został, gdy jeszcze byłam plemnikiem i komórką jajową z osobna. - zaśmiała się Emily.

- Jak to jest w ogóle możliwe? - spojrzałem na nią, kręcąc głową.

- Harry, skarbie, znasz mnie już tyle lat i jeszcze nie przyzwyczaiłeś się do tego, że nie jestem do końca normalna?

Przewróciłem oczami, spoglądając przy tym na szatyna, aby zobaczyć jego roześmianą reakcję na słowa mojej przyjaciółki.

- Poczekacie na mnie chwilkę? - Zayn, przystanął tuż przed samym wejściem do budynku. - Tylko zajaram i możemy iść. - wytłumaczył, sięgając do kieszeni, z której wyciągnął paczkę papierosów z wciśniętą do nich z boku zapalniczką.

- Wybacz, stary, ale ja nie zaczekam. - warknął Tomlinson, powodując, że cała uwaga naszej trójki skupiła się na jego osobie.

Chłopak nie uraczył nas nawet żadnym krótkotrwałym spojrzeniem i po prostu wyminął dziewczynę, później wchodząc do budynku, mocno ciągnąc i popychając za sobą ciężkie drzwi.

- A temu co? - Malik zmarszczył brwi, później wsuwając między spierzchnięte, pełne wargi papieros.

Po tamtej sytuacji byłem już święcie przekonany, że Louis miał z jakiegoś powodu okropny wstręt do papierosów i nie była to tylko jednorazowa sytuacja z imprezy u Bradleya. Jego zachowanie bardzo mnie martwiło, bo mimo wszystko, traktowałem naszą relację z niesamowitą powagą i zaangażowaniem, dlatego smuciła mnie ta niewiedza, gdyż wynikało z niej, że szatyn nie chciał się dzielić ze mną czymś tak poufnym. Z drugiej strony, nie powinienem wyobrażać sobie zbyt wiele, w końcu nawet oficjalnie nie byliśmy ze sobą i sam nie powiedziałem chłopakowi o wielu własnych lękach, czy nieprzyjemnościach jakie spotkały mnie w przeszłości.

Ok, niezły ze mnie hipokryta.

- Sam chciałbym to wiedzieć. - westchnąłem, marszcząc z niesmakiem nos, po odczuciu w swych nozdrzach odór dymu papierosowego.

Po wejściu do wnętrza hali sportowej dostrzegliśmy rozebranego już ze swej kurtki Tomlinsona, stukającego leniwie opuszkami palców w ekran telefonu. Podbiegłem do niego, przeskakując raźnie z nogi na nogę, zanim wskoczyłem na maturzystę, składając na jego policzku pocałunek.

- Jezu, nie strasz mnie... - Louis szarpnął się, zrzucając mnie ze swych barków, a następnie odwrócił się. Na jego twarzy widniał pogodny, czarujący uśmiech.

- Hej, gołąbeczki, może byście się tak łaskawie ruszyli? - zawołała do nas Bourne, z jak się okazało, dobrych kilku metrów, więc nie czekając na reakcję Tomlinsona, pociągnąłem go za rękę w stronę kasy, do której właśnie podchodzili moi przyjaciele w celu zapłacenia za swoje wejściówki.

Sięgnąłem do małej kieszonki w plecaku po portfel, znacznie przyspieszając, gdy zauważyłem kątem oka, że szatyn robił dokładnie to samo.

Nie ma takiej, kurwa, opcji.

- Ja płacę. - wycedziliśmy obydwoje przez zęby po tym jak w dokładnie tym samym momencie stanęliśmy przy ladzie, odgrodzonej u góry szkłem. - Nie on, ja. - kiedy ponownie zsynchronizowaliśmy nasze nieznoszące sprzeciwu głosy, parsknęliśmy zgodnym śmiechem.

- Louis, nie możesz za mnie cały czas płacić, wiesz o tym?

- A kto mi zabroni? - przewrócił oczami, mocniej zaciskając palce na syntetycznej skórze.

- Ja. - rzuciłem, wyrzucając na ladę odpowiednią sumę banknotów, ze zwycięskim uśmiechem widząc jak kasjerka w średnim wieku zabrała je, potem wręczając mi dwie gumowe bransoletki z czujnikiem, dzięki któremu mogliśmy otworzyć znajdujące się trochę dalej za niewielkimi bramkami szafki.

Tomlinson uniósł do góry jedną brew, odbierając mi jedną z przenikającym na wskroś wzrokiem. Jednak, kiedy odeszliśmy na bok podążając za gawędzącą ze sobą parą nastolatków, z którymi tu przyszliśmy uśmiechnął się półgębkiem, w milczeniu łapiąc mnie za rękę.

- Jaki masz rozmiar buta, Tommo? - zapytał Zayn, po ustawieniu się w niewielkiej kolejce do budki z używanymi łyżwami.

Chłopak przygryzł delikatnie dolną wargę, przez dłuższą chwile wahając się nad odpowiedzią. Wpatrywał się uporczywie w nasze splecione w jedność palce nim nareszcie wyszemrał niemrawo:

- Sześć.*

Ja, jak i reszta naszej małej grupy nie zdołała powstrzymać rozczulonych uśmiechów. Nie chodziło tu już nawet o sam fakt tego, że ja nosiłem buty o jakieś pięć rozmiarów większe i drobna budowa szatyna była dla mnie nad wyraz urocza. Louis nie mogący ukryć tego jak wielki miał w związku z tym kompleks, poruszał definitywnie najbardziej.

- Wow, to ja już mam siedem** i dzięki Tobie teraz totalnie nie znoszę swoich stóp.

Żadne z nas nie skomentowało jej wypowiedzi w żaden sposób, jedynie w ciszy oczekując na podanie nam przez Malika odpowiednich łyżew. Po zapłaceniu dwóch funtów od każdego (tym razem niestety Louis mnie wyprzedził), usiedliśmy na wąskich ławeczkach, znajdujących się tuż obok szafek, do których później schowaliśmy swoje kurtki oraz szkolne torby.

Mlasnąłem buńczucznie, po raz trzeci od nowa rozwiązując sznurowadła i klamry od swoich łyżew, po odczuciu, że nadal miałem w okolicach kostek zbyt dużo luzu. Dodatkową presję wywierały na mnie wyczekujące spojrzenia trójki nastolatków z już dawno założonym prawidłowo obuwiem.

- Daj tę nogę, ja Ci je zawiążę, bo będziesz się z tym siłował do jutra. - mruknął Tomlinson, klękając przede mną na jedno kolano.

Przygryzłem wnętrze policzka, kładąc posłusznie dłonie na udach po tym, kiedy on strzepnął je z czarnego, usztywnionego tworzywa. Louis w przeciwieństwie do mnie, nie pieścił się, wkładając znaczną siłę w wiązanie długich sznurowadeł na równe, podwójne kokardy, pod koniec zapinając górną część łyżew w dosłownie parę sekund.

Kiedy wstał z mokrej przez pozostawione tam wcześniej z powodu innych ludzi stopniałe resztek skruszonego lodu podłogi, bez pozwolenia, przytrzymałem się jego grubego, łososiowego polaru i lekko chybocząc stopami na cienkich płozach, dźwignąłem swoje ciało z ławki.

- Jeśli będę chora, kupujesz mi leki, obiecuję Ci to. - Emily pogroziła Zaynowi, tuż przed tym jak jej chłopak otworzył oszklone drzwi, wychodząc na kryte, robiące wrażenie pomieszczenie, w którego centrum znajdowało się oczywiście pełne innych osób lodowisko.

Moje policzki, oraz nos poczerwieniały z zimna w naprawdę szybkim tempie i natychmiast pożałowałem nie zabrania ze sobą z szatni komina, w którym mógłbym chociaż ogrzać połowę swej zziębniętej twarzy.

- Jeśli ktoś tu ma się rozchorować, to będę to ja. - bąknąłem, chowając osłonięte rękawiczkami bez palców dłonie do kieszeni spodni.

- Spokojnie, zadbam o to, żeby tak się nie stało. - Louis, złapał mnie ochoczo za łokieć, ciągnąc gwałtownie do wejścia na taflę lodu. - Rozgrzeję Cię... - szepnął, przybliżając twarz blisko mojej, oblizując zaraz po tym bladoróżowe od chłodu usta.

Odwzajemniłem kokieteryjny uśmiech, po tym, gdy stojąc już na lodowisku, wyciągnął do mnie, również chronioną przez rękawiczki (tyle, że jego były skórzane) rękę, nim uchwyciłem ją swoją, po chwili już chwytając się krawędzi ogrodzenia, dzięki czemu udawało mi się utrzymać jako taką równowagę.

- Ostatni raz jeździłem na łyżwach ponad rok temu. - wytłumaczyłem mu, zaciskając zęby, z nadzieją, iż być może utrzymam się stopami przy gruncie za pomocą samej siły woli.

- Tak? To ciekawe, bo ja dwa lata. - odpowiedział, następnie wykonując koło mnie z charakterystyczną dla niego gracją przepiękny piruet.

- Czy Ty jesteś w ogóle człowiekiem? - burknąłem po zebraniu się w końcu na odwagę, aby poruszać się na lodzie zdany tylko na własną równowagę.

- A co jeśli powiedziałbym, że nie? Uciekłbyś? - dopytywał, poprawiając pompon od mojej czapki.

To niesłychane, że tak drobne gesty były w stanie sprawić, iż moje serce zwiększało swój rozmiar prawie dwukrotnie.

- Nie. - pokręciłem głową. - Szczerze wątpię, aby cokolwiek mogłoby mnie przekonać do...

- H, z drogi! - nie zdążyłem nawet przekręcić głowy, ze względu na mocne uderzenie szczupłej sylwetki Bourne w moje plecy, co tym samym równało się z dosyć bolesnym wyłożeniem razem z dziewczyną na lodzie, trochę ponad metr od chłopaków, kontrastowo w stosunku co do nas pewnie trzymających się gruntu.

- Złaź ze mnie, grubasie. - sarknąłem, spychając z siebie nawet nie w połowie tak obolałą jak ja szatynkę.

- Coś czuję, że będziemy mieli z nimi dużo śmiechu przez następną godzinę. - Tomlinson szturchnął lekko Zayna łokciem w żebro.

I oh, nie pomylił się.

Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy to przez najbliższe dwadzieścia minut od mojej pierwszej zaliczonej z Emily gleby, non stop musiałem chwytać w panice zarówno mulata jak i maturzystę za kaptury, czy też rękawy ich okryć ilekroć moje stopy rozjeżdżały się wbrew temu do czego je zmuszałem. Wolałem jednak nie wieszać się na równie ślamazarnej co ja dziewczynie, która przez ten czas zdążyła zwrócić na siebie uwagę praktycznie całego lodowiska, wymachując w zaciekły sposób ramionami, tuż przed jej kolejnym, już nie liczonym upadkiem, podczas tego wykrzykując siarczyste przekleństwa. W pewnym momencie brzuch bolał mnie od histerycznego rechotania tak bardzo, że musiałem poddać się tylko i wyłącznie opiekuńczemu szatynowi, ciągnącego mnie za sobą po rozkruszonej tafli lodu.

Louis zachowywał się wtedy w dość zagadkowy sposób. Owszem, on również niejednokrotnie prawie pokładał się na zimnym gruncie ze śmiechu, aczkolwiek był przez większość czasu dużo spokojniejszy i raczej skupiał się na jeździe.

Lub na mnie.

Od dnia poprzedniego, w którym przeżyliśmy nasz pierwszy pocałunek, chłopak nie miał już żadnych skrupułów w przyglądaniu mi się. I nie, nie robił tego w taki sposób jak zapewne ktoś mógłby sobie wyobrazić. To nie było ukradkowe, zalotne, a nawet już nie onieśmielające, jak raczej miał w zwyczaju Tomlinson, ponieważ on dosłownie przez dziewięćdziesiąt procent czasu spędzonego na tejże podwójnej randce, dosłownie gapił się na mnie, nie zważając na to jak niepokojąco wyglądał. Czułem się przez to niemal zmieszany i wszystkie swoje poślizgi na łyżwach zwalałem właśnie na przenikające moją sylwetkę na wylot błękitne tęczówki, przypominające mi bezkresne, tajemne morze, tak bardzo przypominające mi niezbadane jeszcze przeze mnie zakamarki umysłu, oraz duszy szatyna.

Chryste, tymi oczami z łatwością mógłbym się zachłysnąć, a potem umrzeć.

- Chyba tylko mój chłopak ma tak głupie pomysły jak pseudo romantyczne spędzenie z kimś czasu w takim miejscu jak to. - prychnęła Bourne, wbijając swoje długie paznokcie w chudziutkie przedramię Malika.

- Nie jesteś jedyna, mój też mnie często zadziwia! - odpowiedział jej ze śmiechem Louis.

Chwila moment.

Mój też?

- C-co? - wybełkotałem, wlepiając swój wzrok w szatyna. Zresztą jak było widać, nie tylko mnie zszokowały jego słowa, co wywnioskowałem po tym jak moi przyjaciele momentalnie zastygli, obserwując bacznie kolejne poczynania maturzysty.

- Co? - powtórzył po mnie, nie rozumiejąc.

- Określiłeś mnie mianem swojego chłopaka, po tym, gdy Emily powiedziała tak o Zaynie...

- No tak. - skóra między brwiami Tomlinsona zmarszczyła się. Przez dłuższą chwilę utrzymywałem z nim kontakt wzrokowy, starając się ignorować zirytowanych ludzi, którym znacznie zablokowaliśmy ruch na lodowisku. - Jeśli Ci to przeszkadza i nie chcesz, żebym...

- Ale ja chcę, ja chcę! - wykrzyknąłem, niemal z oburzeniem, wprawiając tym trójkę nastolatków w lakoniczny chichot.

- W takim razie cudownie. - szepnął, obejmując mnie delikatnie. - Mój chłopaku. - dodał, następnie całując mnie w skroń, przez co moje rumieńce nie były już tylko i wyłącznie spowodowane zimnym powietrzem.

- Awww zaraz się porzygam! - zagruchała przepełnionym sarkastycznym tonem dziewczyna.

Widziałem pomimo tego jej uśmiech. Szczery uśmiech.
-----------------------------------------------------------
*Z angielskiej rozmiarówki na naszą będzie to około 39.
**A w tym przypadku jest to rozmiar 41.

Patrząc na ilość sprawdzianów i kartkówek w terminarzu mam ochotę się zabić, oki.

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro