I'm lesbian

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

3 maj 2017 r.

Witaj.

Skoro czytasz ten list musiała, zdarzyć się jedna z następujących rzeczy:
a) "opłakujecie" moją śmierć;
b) wyrywanie sobie włosy z głowy przy moim szpitalnym łóżku, zastanawiając się, "Jak to możliwe?!".

Mam szczerą nadzieję, że jednak ta pierwsza opcja się spełniła. Tak, jestem okrutna. Nie będę jednak za to przepraszać. W tym liście za nic i nikogo nie będę przepraszać. Nie tym razem. Tym razem to ja będę okrutna i szczera do bólu.

Wszystko zaczęło się dwa lata temu. A dokładnie w moje 15-ste urodziny. Tak, moja męczarnia ciągnie się już dwa lata. Ciągłe wyzwiska, obelgi.. A nawet pobicia. Mój własny ojciec się na mnie wyparł. Dlaczego?

Tamtego dnia świeciło pięknie słońce. Było ponad 30 stopni. Od rana cieszyłam się jak głupia. Przecież to był trzeci maj! Moje urodziny! Od kilku tygodni szykowałam całą tę imprezę. Lista gości, dekoracje, jedzenie, muzyka.. Robiłam wszystko, aby moje piętnaste urodziny były zapamiętane przez bliskich na długo.

Wstałam dość wcześnie. Z uśmiecham na twarzy sięgnęłam po telefon. Zalogowałam się na Facebooka i zaczęłam odpisywać na życzenia. Raz w oku zakręciła się łezka szczęścia, a chwilę później wybuchałam niekontrolowanym śmiechem, patrząc na idiotyczne zdjęcia ze mną w roli głównej.

Nawet mi do głowy nie przyszło, że ten dzień może zmienić całe moje życie. Radosna, nic nie podejrzewając, zeszłam do kuchni, w której czekała na mnie niespodzianka. Tuż przy talerzu leżał mały pakunek. Otwarłam szeroko oczy, a tata zachęcił mnie spojrzeniem, abym otworzyła paczuszkę. Było po nim widać, że bardzo wyczekuje mojej reakcji. Rozerwałam szary papier, otworzyłam wieczko i... oniemiałam z wrażenia. Nie dowierzając, zerknęłam na tatę. "Podoba się?" spytał, a ja rzuciłam się mu na szyję.

W pudełku znajdowały się dwa bilety na koncert Nirvany*. W tamtej chwili czułam, jakby cały świat stanął przede mną otworem, albo jeszcze lepiej! Jakbym złapała Pana Boga za nogi. Już wtedy wiedziałam, że pójdę tam z ówczesną najlepszą przyjaciółką, czyli z Kate. Obie uwielbiałyśmy ten zespół.

Gdy miałyśmy dwanaście lat, na strychu, w pudłach z rzeczami mojej mamy, znalazłyśmy ich płytę. "In Utero" z 93'. Zafascynowane wyglądam okładki (no w końcu przedstawiała anioła kobietę bez skóry), postanowiłyśmy posłuchać jej. Ciężkie brzmienie, wpadający w ucho tekst, były czymś, czego potrzebowały nasze nastoletnie dusze.

Podziękowałam tacie i zaczęłam jeść śniadanie. Byłam zbyt podekscytowana, aby cokolwiek powiedzieć. Ciągle się uśmiechałam. Wyobrażałam sobie, co powiem Kate i jak zareaguje na bilety. Byłam w 100 % pewna, że rzuci się na mnie mówiąc, że mnie kocha.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca. Po jego minie wnioskowałam, że nie ma dobrych wieści. Obwieścił mi, że nie będzie go na moich urodzinach, bo musi pilnie wyjechać. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. Po tylu latach nadal nie przyzwyczaiłam się do jego nagłych wyjazdów, ale również nie byłam przyzwyczajona do jego towarzystwa. Od kiedy pamiętam, zawsze był w delegacji. Gdy byłam mała, mieszkała u nas babcia, aby się mną zajmować.

Po śniadaniu razem z Kate poszłam odebrać tort. W tłumie bardzo się wyróżniałyśmy. Mimo że miałyśmy po piętnaście lat, nasz styl bycia nie należał to typowych. Zawsze ubrane na czarno, kolczyki... Ludzie zwracali na nas uwagę, a zwłaszcza na moje niebieskie włosy. Lubiłam to. Lubiłam być w centrum uwagi. Między innymi z tego powodu babcia kłóciła się z ojcem. Uważała, że powinnam ubierać się skromniej i schludniej, a nie jak, cytuję, "punkowskie dziecko". Ojciec zawsze zbywał ją, mówiąc, że dopóki dobrze się uczę i nie ma ze mną problemów, mam prawo wyglądać jak chcę.

Ostatnie przygotowania do imprezy były jedną wielką ganianiną. Razem z Kate sprawdzałyśmy milion razy, czy wszystko mamy i tak dalej. Nawet nie zauważyłyśmy, że mamy niespełna godzinę do przyjścia gości. Doskonale pamiętam, co na siebie ubrałam. Nawet dzisiaj uśmiecham się, gdy przypomnę sobie rajtuzy kabaretki z wielkimi oczkami i długą, czarno-białą koszulę flanelową.

Pierwsi byli Mike z kuzynem Blakiem, a chwilę później Elliot ze swoją dziewczyną Ruby i Courtney z Grace. Oczywiście prezenty, życzenia, uściski - bez tego by się nie obyło.

Mike obiecał, że będzie naszym didżejem. Sam tworzył, i chyba nadal to robi, świetną muzykę. Obok znanych hitów znajdowały się jego utwory. Równie dobre, co te znane, a nawet lepsze. Dzięki niemu urodziny każdej osoby z naszej paczki były udane.

Impreza się rozkręcała, gdy Elliot wyczarował butelkę wina. Gdy to zobaczyłam, moje i nie tylko moje oczy wyglądały jak talerze, a jemu aż się błyszczały, a na ustach gościł mu szelmowski uśmiech.

Grace popatrzyła na niego pobłażliwie i postanowiła nie pić. Nalaliśmy wina do plastikowych kubeczków, a goście krzyknęli "Wszystkiego najlepszego, Amy!". Byłam wtedy przeszczęśliwa. Tańczyliśmy, śmialiśmy się... życie było piękne.

Gdy byliśmy już nieźle wstawieni, postanowiliśmy zagrać w butelkę. Wtedy pomysł wydawał mi się idealny, ale teraz... Rozsiedliśmy się wokół stołu i Ruby zaczęła kręcić pierwsza. Butelka po winie zatrzymała się na Blake'u. Wybrał pytanie, które brzmiało "Jesteś prawiczkiem?". Za nim padła odpowiedź, już wszyscy kładli się na podłodze ze śmiechu.

Po jakiejś godzinie padło na mnie. Wtedy piliśmy już drugą butelkę wina, a alkohol bardzo mocno uderzył nam do głowy. Podjęłam wyzwanie. Elliot chwilę się zastanawiał, aż w jego oku można było dostrzec samego diabła. Zbagatelizowałam to. W końcu byłam pijana, nie myślałam racjonalnie.

Sekundę później z ust chłopaka padło wyzwanie: "Pocałuj Courtney, ale wiesz.. Tak na poważnie". Wszyscy wybuchli śmiechem, a mnie zamurowało. Gdy nie reagowałam, nakrzyczeli na mnie, a ja wzięłam na odwagę porządny łyk czerwonego płynu i podeszłam do przyjaciółki. Ta złapała mnie za rękę i pociągnęła do siebie. Głośno przełknęłam ślinę i drżąc, przybliżyłam swoje usta do jej ust. Czułam w brzuchu dziwne uczucie. Takie jakby... motyle?

Złączyłam nasze usta w pocałunku. Na początku niepewnie, a później coraz namiętniej nasze języki tańczyły ze sobą. Czułam ogromy żar w podbrzuszu. Jej usta smakowały winem, co jeszcze bardziej pchało mnie do dalszych poczynań. Wplątałam dłonie w jej brązowe włosy, a ona objęła moją twarz. Całowałyśmy się, aż zabrakło nam tchu. Odsuwając się od niej czułam, jak moje policzki płoną. Ona sama wydawała się być zawstydzona, ale jej oczy zdradzały coś innego. Wokół rozległy się wiwaty, a ja poszłam do baru i wyciągnęłam wódkę. Nalałam ją do kieliszka i wypiłam na raz. Skrzywiłam się lekko, czując pieczenie w gardle, ale tego było mi trzeba.

Nie wiem czy to przez alkohol, czy całą tę sytuację, myśli latały po mojej głowie, jakby miały ADHD, przez co nie mogłam się na niczym skupić. Kręciło mi się w głowie, więc oparłam się o barek. Czułam dziwnie ciepło w całym ciele,  a najbardziej paliły mnie usta. Na samą myśl o Courtney, serce przyspieszało mi niesamowicie, a po ciele przechodziły dreszcze. Nogi miałam jak z waty.

Dotychczas nie czułam się nigdy podobnie. W przeciwieństwie do moich koleżanek nigdy nie miałam chłopaka. Nie kręciła mnie płeć męska. Tłumaczyłam to sobie, że jeszcze nie znalazłam tego jedynego. Nigdy do głowy mi nie przyszło, że mogę być homoseksualistką. Że jestem lesbijką.

Wiedziałam, że nie powinnam pić więcej alkoholu, ale coś w mojej podświadomości kazało mi wypić jeszcze jeden kieliszek. Wypiłam szybko, przez co na chwilę zaczęłam kaszleć, po czym schowałam butelkę. Wzięłam głęboki wdech i wróciłam do przyjaciół, którzy nadal byli pogrążeni w zabawie. Przebiegłam wzorkiem po gościach, ale nie dostrzegłam wśród nich Courtney. Gdy spytałam, gdzie jest brunetka, Grace odpowiedziała, że na tarasie. Tam też poszłam.

Dziewczyna siedziała z głową pomiędzy kolanami na schodkach. Zrobiło mi się smutno. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Niepewnie usiadłam obok i dotknęłam jej ramienia. W tej samej chwili wydarzyły się dwie rzeczy:
a) po ciele przebiegł przyjemny dreszcz;
b) spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami.
Uśmiechnęła się słabo. Obie czułyśmy się z tym nieswojo, ale żadna z nas nie odezwała się, aby o tym pogadać. Nagle jej skóra zaczęła parzyć, przez co cofnęłam szybko dłoń. Nasze policzki przybrały kolor soczystej czerwieni. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc milczałam. Jedyne, co słyszałam to głośnie bicie mojego serca. Nie mogłam nad tym zapanować.

Zaczęłam nerwowo bawić się palcami, gdy Courtney nagle się rozpłakała. Przerażona spojrzałam na nią. Dopiero po chwili objęłam ją, a ta od razu wtuliła się w moje ramię. Długo nie trwało, a ramię mojej koszuli było wilgotne od jej łez. Nie byłam do końca pewna, co wywołało u niej tak wielkie emocje, ale musiało mieć to związek z naszym pocałunkiem.

Wplątałam dłoń w jej włosy. Chwilę ją głaskałam, aż w końcu się uspokoiła. Pamiętam, że byłam wtedy w rozsypce. Chciałam jej zaproponować wejście do środka, gdy niespodziewanie połączyła nasze usta w pocałunku. Jej wargi miały słony smak po łzach, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, pragnęłam zetrzeć ten posmak z jej skóry. Nie był to natarczywy pocałunek, lecz bardzo powolny. Delikatnie muskałyśmy się ustami, zanim nasze języki się spotkały. Wtedy coś mnie tknęło. Pragnęłam jej jak nikogo innego. Żaden chłopak nie działał na mnie tak jak ona. Nawet nie wiem, kiedy znalazła się pode mną. Nie wiem, kiedy jej ręka znalazła się pod moją bluzką i gładziła moje plecy. Nie wiem, kiedy zaczęłam całować jej szyję, a z jej ust wydarł się cichy jęk. Jedno wiem, ze gdyby nie alkohol płynący w naszych żyłach do niczego takiego nie doszłoby, ale nie obchodziło mnie to. Liczyło się tu i teraz.

Gdy to piszę, robi mi się ciepło na sercu, a w oczach zakręciła się łezka. To wspomnienie jest jedynym z lepszych. To wtedy uświadomiłam sobie, że jestem lesbijką. Do teraz jestem z tego dumna. Tak, jestem dumna, że jest homoseksualistką, mimo że przysporzyło mi to wielu kłopotów. Może kiedyś nienawidziłam siebie za to, ale teraz jest inaczej. Teraz się zapewne zastanawiacie "Ale jak to? Jesteś szczęśliwa, że jesteś homo, a popełniłaś samobójstwo?". Wytłumaczę to z czasem, trochę później. Spokojnie. Na wszystko przyjdzie pora.

Na chwilę oderwałam się od szyi Courtney, zostawiając malinkę na obojczyku i spojrzałam na jej twarz. Po płaczu nie było ani śladu, a brązowe oczy brunetki zdradzały pożądanie. Dotknęła dłonią mój policzek, a ja od razu się w niego wtuliłam. Było mi błogo. Czułam się ponownie, jakbym złapała Boga za nogi. Wtedy wyszeptała coś, co już na zawsze wyryło się w moim sercu: "Kocham cię Amy. Już dawno chciałam ci to powiedzieć, ale bałam się, że mnie odrzucisz... Kocham cię". Zaskoczona wpatrywałam się w nią, a po moim ciele rozpłynęło się ciepło. Jej słowa były miodem dla mojej duszy. Pierwszy raz poczułam, że komuś na mnie zależy i jestem w stanie kogoś pokochać.

Coś zaczęło łaskotać mnie po policzku. Płakałam. Płakałam łzami szczęścia, a kąciki moich ust lekko drgnęły ku górze. Za to ona była uśmiechnięta od ucha do ucha. Wyglądała przy tym tak rozkosznie... Miałam ochotę ją pocałować. Nieśpiesznie pochyliłam głowę, aby spełnić moje pragnienie, gdy rozległo się wołanie Grace. Mimo głośnej muzyki usłyszałam, że zmierza na taras. Odskoczyłam szybko od Courtney, a ta posłała mi zaniepokojone spojrzenie. Gdy jej siostra zawołała nas znowu, zrozumiała moje zachowanie. Wyciągnęłam do niej dłoń i pomogłam wstać. W tym samym momencie weszła Grace. Na nasz widok głośno odetchnęła i się uśmiechnęła. Jej policzki były lekko zaróżowione, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dała się namówić na alkohol. Opierając się o drzwi, powiedziała: "Idziecie? Elliot otworzył wódkę i zaraz będziemy się bawić w chowanego". Zaśmiała się i poszła. Spojrzałam na Courtney i wzruszyłam ramionami. Chwyciła mnie za rękę i weszłyśmy do budynku.

Następnego dnia nie wiedziałam jak się nazywam. Głowa nie bolała, lecz mnie rozsadzała. Obudziłam się, leżąc z łóżku z Courtney, Kate i Grace. To znaczy Grace spała na podłodze. Nie pamiętałam, jak się tam znalazłam. Gdy w końcu udało mi się wstać, najpierw o mało nie wywaliłabym się o własne nogi, a później o ciało młodej. Z trudem zeszłam na dół. To, co tam zastałam sprawiło, że momentalnie wytrzeźwiałam. Na podłodze w salonie i kuchni walały się butelki po alkoholu, resztki przekąsek i Bóg wie czego jeszcze. Ruby z Elliotem spali wtuleni w siebie na sofie, na fotelu obok był Mike przytulający opakowanie po chipsach. Brakowało mi jedynie Blake'a. Znalazłam go na dworze. Spał na dwuosobowej huśtawce. Zaśmiałam się cicho na tek widok i weszłam do kuchni.

Zaczęłam robić śniadanie i kawę dla wszystkich, gdy do pomieszczenia weszła zaspana Kate. Stwierdziła, że mi pomoże. Pół godziny później siedzieliśmy wszyscy w salonie i jedliśmy jajecznicę. Wyglądaliśmy jak zombie - blade cery, podkrążone oczy. Brakowało jeszcze krwi. Nikt się nie odzywał. Po posiłku bez słowa zabraliśmy się za sprzątanie chaty. Chyba miliard razy słyszałam "Kurwa, ale pęka mi łeb" albo "Już nigdy więcej nie tknę alkoholu".

W dwie godziny dom był ogarnięty, a my padaliśmy z nóg. Elliot, Mike, Blake, gdy tylko usiedli, zasnęli, a Kate poszła wziąć prysznic. Ruby z Grace ulotniły się do mojej sypialni, aby odespać, a ja zostałam z Courtney. Sama. Wiedziałam, że musimy pogadać o wczorajszym. Nie miałam na to ochoty, no ale trzeba. Nawet nie zdążyłam otworzyć ust, gdy brunetka uprzedziła mnie pytając: "Amy Murphy, zostaniesz moją dziewczyną?". Patrzyła na mnie z nutką niepokoju, a ja po dłuższej chwili wydukałam "Tak". Jej radość była przeogromna. Jasne, też się cieszyłam, ale nie docierało to do mnie. Postanowiłyśmy, że gdy reszta się obudzi, poinformujemy ich o tym. Trochę się cykałam, ale nie chciałam tego ukrywać. Wszystko działo się w tak zawrotnym tempie, ze przez kilka minut myślałam, że to sen.

Z ręką na sercu przyznaję, że na początku jej nie kochałam. Podobało mi się to, że komuś na mnie zależało, a co najważniejsze, odkryłam swoją seksualność. Może tak nie do końca, ale jednak. Dopiero z czasem poczułam do niej coś więcej, coś mocniejszego niż chwilowe zauroczenie, pod wpływem chwili i emocji. No bo ile jest osób, które "zakochały się" w kimś, bo ta osoba zwróciła na nich uwagę? Bardzo dużo. Z czasem dochodzi do wielkiej miłości, ale czasem, a nawet częściej, kończy się to na chwilowym zauroczeniu, bo nagle jest ktoś drugi lub zauważamy wady "ukochanej" osoby, które nagle tak bardzo nam przeszkadzają.

Na wieść o naszym związku przyjaciele, nie byli zbytnio zaskoczeni. Od dawna podejrzewali, że jesteśmy lesbijkami. Obie byłyśmy tym zszokowane. Zwłaszcza Courtney, która starała się to ukrywać, a ja? Do wczoraj przecież nie wiedziałam o swojej orientacji i zapewne gdyby nie alkohol, nadal żyłabym w tej niewiedzy. Jedynie Kate trochę zmarkotniała. Zaniepokoiło mnie to, ale wolałam chyba wtedy nie znać przyczyn jej stanu. Było to egoistyczne z mojej strony, ale... teraz nie ma to znaczenia.

Pierwszego dnia w szkole po tym wszystkim było... dziwnie. Courtney nalegała, abyśmy się nie ukrywały. W końcu jej uległam, ale nie byłam do tego przekonana. Gdy szłyśmy przez szkołę trzymając się za ręce, czułam, że popadam z skrajności w skrajność. Szybko ta informacja rozniosła się po szkole. Na początku czułam spojrzenia innych na sobie i ich szepty. Gdyby nie przyjaciele, nie wychodziłabym w ogóle z domu. Z czasem zaczęłam zyskiwać pewność siebie, a co za tym idzie, moje uczucie do brunetki było coraz silniejsze. Publiczne okazywanie uczuć stało się normalnością. Po dwóch miesiącach nikt już nie szeptał za moimi plecami. Wszyscy przyzwyczaili się, że Amy Murphy i Courtney Williams są razem. Oprócz jednej osoby - Kate. Czułam, że oddalamy się od siebie, że nie było tak samo jak kiedyś. Któregoś dnia zaproponowałam jej wspólne wyjście. Tylko ona i ja. Jej odpowiedź była dla mnie wstrząsem: "Lepiej idź z Courtney. W końcu to twoja dziewczyna.". Powiedziała to z takim obrzydzeniem, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Od tamtego momentu mnie omijała, nie dała nic sobie wytłumaczyć. Miałam ogromne wyrzuty sumienia. Nie wiedziałam, gdzie popełniłam błąd.

Trzy tygodnie później do szkoły przyszła Victoria Hemmings. Typowa Barbie. Od razu zdobyła fanów, którzy podążali za nią jak pieski. Jednym z tych piesków była Kate. Z dnia na dzień zaczęła ubierać się w pastele, nosiła sukienki, wyjęła wszystkie kolczyki i zaczęła słuchać Biebera**. Cała nasza paczka nie poznawała jej. Nie mogliśmy w to uwierzyć.

Szybko stało się jasne, że Victoria należy do tak zwanej ELITY i to ona rządzi w szkole. Wielu uczniów ze strachu przed nią przeszła na jej stronę. Ci, którzy nie chcieli być sługusami, nie mieli życia. Najgorzej jednak miałam ja i Courtney. Oczywiście podpadłyśmy tym, że jesteśmy lesbijkami. Pierwszym aktem przeciwko nam było podrzucenie do szafek filmu pt. "Co się robi z takimi jak wy". W przeciwieństwie do brunetki nie obejrzałam tego materiału. Wiedziałam, że to się nie skończy dobrze. No i miałam rację. Dziewczyna załamała się, co wieczór miała koszmary. Namówiłam ją, aby w końcu powiedzieć naszym rodzicom o tym wszystkim. O ile reakcja jej bliskich była znośna, to u mnie...

Ja, Courtney i mój ojciec siedzieliśmy w salonie. Byłam cała zdenerwowana, a stan psychiczny brunetki mi nie ułatwiał. Tata robił dobrą minę do złej gry. Bał się tego, co miałyśmy mu powiedzieć. Po kilku minutach ciszy powiedziałam "Tato... Ja i Courtney jesteśmy... ra..razem". Najpierw spojrzał na nas rozbawiony, ale widząc moją poważną minę, jego uśmiech momentalnie zgasł. Zrobił się cały czerwony. Zaciskał dłonie w pięści, a jego usta... Nie było ich. Wstał i podszedł do drzwi wejściowych. Otworzył je i kazał wyjść dziewczynie. Byłam zaskoczona, chciałam, aby została. Ta wyszła, nawet na mnie nie patrząc. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem za nią. Zanim się obejrzałam, ojciec stał nade mną. Byłam bardzo przestraszona. Przez zaciśnięte zęby powiedział, abym wstała. Tak też zrobiłam. Zamachnął się i poczułam jak upadam na podłogę. Policzek, jaki mi wymierzył nie był tak bolesny, jak spotkanie z podłogą. Czułam ból na całym ciele, a po sekundzie policzki miałam zalane łzami. Ledwo co wiedziałam jego sylwetkę, gdy do mnie podchodził. Jego słowa zabolały jednak najmocniej: "Nie tak cię wychowałem. Przynosisz wstyd rodzinie. Nie chcę cię więcej widzieć".

Trzy miesiące później Courtney popełniła samobójstwo. Przedawkowała leki nasenne. Gdy ją znaleźli, nie było nawet szans, aby ją uratować. Wszystko przez "ten syf w szkole, ciągłe obelgi i zastraszanie". Czułam, że to moja wina. Wręcz to wiedziałam. Na jej pogrzebie bez słowa jej matka dała mi liścik. Jej wzrok mówił sam za siebie. Obwiniała mnie o śmierć córki. Zresztą... nie tylko ona, ale też jej ojciec, reszta rodziny i ludzie ze szkoły. Nawet przyjaciele nie traktowali mnie tak samo.

Jej list był króciutki:
"Droga Amy,
przepraszam. To nie Twoja wina, lecz ten syf w szkole, ciągłe obelgi i zastraszanie doprowadziły mnie to tego. Nie mówiłam Ci o wszystkim. Kocham Cię.
Courtney".

Od tamtych zdarzeń wyparowało ze mnie życie. Snułam się po korytarzach z opuchniętą buzią. Ciągle płakałam, nawet się z tym nie kryłam. Z czasem Ruby, Elliot, Mike i Grace się ode mnie odwrócili. Nie miałam nikogo. W domu ojciec traktował mnie jak powietrze. Zostawiał pieniądze na przeżycie i nic więcej. Nie wiedziałam, że jest aż tak nietolerancyjny. Prawda jest taka, że go nie znałam. Nigdy nie było go w domu, więc jak miałam go poznać?

Z czasem przestałam już sobie radzić. Ciągły smutek nie pozwalał mi normalnie żyć. Wszystko wzbudzało we mnie negatywnie uczucia. Popadłam w depresję. W otchłań bez wyjścia, bez nadziei na lepsze jutro.

Te wszystkie groźby, że mnie zabiją, że własna matka mnie nie pozna, były najgorsze. Pewnego dnia podeszła do mnie Victoria. W ręku trzymała pudełko owinięte różowym papierem. W oddali zobaczyłam przypatrujących się sługusów. Ze słodkim uśmiechem wepchnęła mi "prezent" do ręki. Otworzyłam go. Sama nie wiem dlaczego. W środku leżał różowy wibrator z dopiskiem "Może w końcu poczujesz, co to przyjemność". Momentalnie się rozpłakałam, a karton wyleciał mi z rąk. Zewsząd słyszałam okropny rechot ludzi. Wybiegłam ze szkoły i ruszyłam przed siebie.

Kierowała mną depresja. Weszłam do apteki i kupiłam żyletkę. Aptekarka spojrzała na mnie podejrzanie, ale sprzedała mi ostrze. Wróciłam do domu i od razu pobiegłam do łazienki. Bałam się jak cholera, gdy przykładałam metal do skóry nadgarstka. Głęboki wdech, przyciśnięcie i pociągnięcie. Skrzywiłam się. Krew momentalnie popłynęła, a ja w tym samym czasie poczułam ulgę. Odetchnęłam i pierwszy raz się uśmiechnęłam. Po chwili, trochę wyżek, zrobiłam to znowu i znowu, aż cała byłam we krwi. Omyłam się i owinęłam rękę bandażem.

W przeciągu czterech miesięcy moje ciało było pokryte licznymi bliznami i ranami. Robiłam to codziennie, aż w końcu zostałam przyłapana przez babcię. Wparowało do mojego pokoju, gdy robiłam piątą kreskę w ciągu dwóch minut. Na jej widok żyletka wypadła mi z rąk, a ona o mało co nie zemdlała. Gdy oprzytomniała, z płaczem podbiegła do mnie. Krzyczała co ja najlepszego robię i tak dalej. Siłą zaciągnęła mnie do łazienki i tam założyła opatrunek.

Następnego dnia siedziałam w samochodzie w drodze do psychiatryka. Nie obchodziło mnie już, gdzie trafię. Moje życie było... Właściwie go nie było. Od kiedy umarła Courtney, odmieniło się o 180  °. Byłyśmy razem kilka miesięcy, ale teraz, bez niej, nic nie miało sensu. Niby nic nie znaczące dni, tygodnie, ale tak wiele zmieniły... Czułam, i nadal czuję, ogromne wyrzuty sumienia. Najpierw straciłam Kate, a niedawno dziewczynę. Moją kochaną brunetkę z wielkimi, brązowymi oczami. Gdybym zaczęła zwracać a nią więcej uwagi, przestać patrzeć na maskę, którą codziennie zakładała może żyłaby?

Po godzinie jazdy razem z babcią i ojcem zameldowaliśmy się na progu Dziecięcego Szpitalu Psychiatrycznego. Budynek wydawał się przyjazny przez to, że otaczały go las i łąka, a sam był utrzymany w jasnych kolorach. Niestety, złudzenie szybko minęło, gdy weszliśmy do środka. Po korytarzu poruszali się ochroniarze i pacjenci wraz z pielęgniarkami. Będące tu dzieci wydawała się być wrakami, jakby nikłe życie, które w nich było przez pobyt tutaj całkowicie wyparowało. Gdzieniegdzie dostrzegłam wychudzone dziewczyny, a nawet kilku chłopaków. Niektórzy byli po prostu zbyt chudzi, ale patrząc na innych, miałam ochotę płakać i wymiotować. Zniszczona skóra, włosy, a kości można było policzyć. Znalazły się też przeciwieństwa anorektyków - obrzydliwie grube dzieci wołające o jedzenie. Nie wiem, co było gorsze - cienie czy grubasy. Inni wydawali się normalni, no ale wtedy raczej tutaj nie trafiliby. Tak jak ja, choć to wszystko stało się nieodłączną częścią mnie. Pokochałam to. Najgorsze było to, że znowu straciłabym jakąś część siebie. Zdałam sobie sprawę, że jestem uzależniona od żyletki, ale to to samo, co nieodparta chęć picie czy palenia. Tak samo może zabić.

Gdy podeszła do nas dyrektorka ośrodka, postanowiłam sobie, że nie będą ze mną mieli tak łatwo. Christine Richardson, bo tak właśnie się nazywała, była kobietą po 40-stce, ubraną w pastelowe kolory, z perfekcyjnym makijażem i tym sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Wyglądała, jakby sama była psychicznie chora. Na jej widok miałam ochotę płakać. Trafiłam do jeszcze większego bagna niż byłam wcześniej. W tej chwili znienawidziłam babcię, że skazuje mnie na horror. Nie mogłam pojąć, że stała obok mnie, tak jakby zadowolona z siebie. Na jej pomarszczonej twarzy nie było widać ani grama zaniepokojenia, a oczy wręcz krzyczały "TO IDEALNE MIEJSCE". Ojciec stał trochę z boku poruszony, czego się nie spodziewałam. Chyba wolałby, abym się zabiła niż spędziła tu chociaż jeden dzień.

Po załatwieniu wszystkich formalności przeszedł czas na pożegnanie. Babcia uściskała mnie tak, jakbym jechała na wycieczkę klasową, a nie zostawała na Bóg wie jak długo w wariatkowie. Tata szybko mnie przytulił, nawet na mnie nie patrząc, a jeszcze szybciej wyszedł. Zostałam sama z tą pastelową landryną. Christine poklepała mnie po ramieniu, mówiąc, że wszystko będzie dobrze i że tutaj nie jest tak źle. Rzuciłam jej spojrzenie typu "Ty serio mówisz??". Chwilę później stałam w "swoim" pokoju, który oczywiście nie miał zamka. Pomieszczenie było... dziecinne. Wszystko było białe z wyjątkiem pastelowych dodatków, typu zasłona, narzuta, poduszka, obrazek... W oknie dostrzegłam kraty. "No świetnie... Więzienie". Pokój dzieliłam ze samą sobą. To był chyba jedyny plus.

Wcześniej zostałam poinformowana o kilku rzeczach:
1. Wszystkie ostre przedmioty są zabierane;
2. Mój plan dnia jest tak napięty, że nie mam nawet kiedy pójść się wysikać;
3. Podczas prysznicu (najlepsze) będę pilnowana!;
4. Będę faszerowana lekami (nie ma to jak leczyć się będąc na haju).

Słysząc to, prawie roześmiałam się dyrektorce w twarz. Widząc to, rzuciła mi tylko ostrzegawcze spojrzenie. Spojrzałam jej wyzywająco w oczy i warknęłam "Nie poddam się tak łatwo". Ona odparła "Zobaczymy" i wyszła. Tak po prostu. Położyłam się na łóżku, zanosząc się płaczem, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam być silna.

Następnego dnia moje piekło oficjalnie się zaczęło. Pobudka o siódmej, śniadanie, leki, terapia, nauka, obiad, leki, "czas wolny", kolacja, leki i spać. Już pierwszy dzień sprawił, że odechciało mi się żyć jeszcze bardziej niż wcześniej. Na terapii zmuszano mnie, abym mówiła o swoim życiu. Uparcie milczałam całą sesję. Każdy posiłek ledwo co ruszałam. Lekcje spędzałam na wpatrywaniu się przez okno, a "czas wolny" na głębokim fotelu w rogu sali. Pacjenci patrzyli na mnie zaciekawieni, lecz żaden nie odważył się podjeść. Słyszałam, że stałam się obiektem wielu rozmów. Sądzili, że jestem typem emo - smutny dzieciak, który tnie się bez powodu. Gdy to usłyszałam roześmiałam się cicho pod nosem, kręcąc głową.

Po trzech miesiącach nie poznałam siebie, gdy spojrzałam w lustro. Niebieskie to były tylko końcówki, a ciało nie było już takie piękne. Można powiedzieć, że popadłam w anoreksję, ale to nieprawda. Moim planem było zagłodzenie się. Mało ambitne, ale zawsze coś. Wystarczyło dwanaście tygodni, abym stała się taka jak reszta dzieciaków - żywych, ale martwych. Zombie - to było bardzo dobre określenie. Żyjemy, bo nie mamy innego wyjścia. Żyjemy, bo nam każą. Żyjemy, bo chcą tego inni.

Po sześciu miesiącach miałam miano "najgorszej pacjentki". Ci, których spotkałam na początku, już dawno wyszli, a ja nadal tutaj byłam. Na terapiach w ogóle się nie odzywałam. Naukę zawaliłam kompletnie. Nie ułatwiałam im niczego. Byłam z siebie dumna. Do czasu.

Pewnego dnia podczas "czasu wolnego" podszedł do mnie blond chłopak. Usiadł naprzeciwko i pochylił się. To, co usłyszałam, wstrząsnęło mną: "Słuchaj. Siedzisz tu sześć miesięcy, a ja o połowę mniej. Mnie zaraz wypuszczą, a ciebie nie. Jeśli chcesz stąd wyjść i raz na zawsze ze sobą skończyć, zacznij współpracować, inaczej będziesz tu siedzieć do zasranej śmierci. Naturalnej śmierci" i poszedł. Wtedy dotarło do mnie, że nie robię im na złość, lecz sobie. Blondyn miał rację. Chyba tylko ja byłam tam tak długo. Inni po trzech miesiącach najczęściej wychodzili.

Wszyscy byli zaskoczeni moją przemianą. Zaczęłam rozmawiać z psychiatrą, moje oceny poszły w górę, a waga po trzech miesiącach była prawidłowa. Wtedy nauczyłam się oszukiwać lekarzy. Nie brałam leków, a spuszczałam je w toalecie. Od tamtego momentu udawanie, że wszystko jest w porządku, stało się o wiele trudniejsze, ale musiałam stamtąd wyjść.

Gdy po jedenastu miesiącach i trzynastu dniach opuszczałam ośrodek, czułam się jeszcze gorzej niż na początku. Ciężko było mi się przyzwyczaić do normalności, zwłaszcza, że nikt na mnie nie czekał. Dawni przyjaciele patrzyli na mnie jak na wariatkę, a ci sami wrogowie byli jeszcze gorsi. Oprócz wyzwisk typu "suka", "lesba" (czego szczególnie nienawidzę) pojawiły się "Idź się zabić, bo chyba ci się nie udało" i "Nawet w wariatkowie ciebie nie chcieli".

Udawałam, że wszystko jest dobrze przez pięć miesięcy. Uśmiechałam się, mimo że w środku płakałam. Mówiłam, że się nie tnę, mimo że każdej nocy sięgałam po żyletkę. Wychwalałam wszystko, mimo że wszystko przeklinałam. Łudziłam się, że może wszystko się zmieni, mimo że rozum krzyczał, że jestem naiwną idiotką. Twierdziłam, że uporałam się po śmierci Courtney, mimo że każdego dnia tęskniłam coraz bardziej. Nie zażywałam leków, mimo że musiałam. Zapewniałam ojca, że moja orientacja to była chwilowa fascynacja, mimo że kochałam tę brunetkę, która leży dwa metry pod ziemią. Jadłam babcine obiad, mimo że później wszystko zwracałam. Żyłam, mimo że nie chciałam.

Tydzień przed moimi siedemnastymi urodzinami myślałam, że umrę. Wracając późnym wieczorem do domu, zostałam brutalnie pobita przez pięciu zamaskowanych osiłków. Kopali, bili na oślep. Wyłam z bólu, ale oni nic sobie z tego nie robili. Wiedziałam, że to ludzie Vicotrii. Pluli mi na twarz, wyzywali, szarpali... Po pewnym czasie zaczęłam tracić przytomność, ale oni skutecznie mi to uniemożliwili - cucili mnie lodowatą wodę albo wymierzali siarczyste policzki. Gdy skończyli, rzucili mną o ziemię, mówiąc, że jeśli komuś coś powiem, będzie ze mną kiepsko.

Nie wiem, jak dotarłam do domu. Wszystko mnie bolało, z raz lała się krew. Cudem było, że nie miałam nic uszkodzone wewnątrz. Jedyne co bardzo mi dokuczało, to wstrząs mózgu. Ostatni tydzień swojego życia spędzałam w łóżku nabierając siły. Nikt nie przejął się moją nieobecnością i stanem, bo ojciec wyjechał w delegację, a babcia na wycieczkę.

Przez siedem dni rozmyślałam nad samobójstwem, a raczej jego formą, bo wiedziałam, że zrobię to na pewno. Nie chciałam żyć. Nie chciałam żyć od śmierci Courtney, a najbardziej znienawidziłam życie w momencie, gdy moja noga stanęła w ośrodku. Dobra, było tam lepiej niż w domu tylko i wyłącznie pod warunkiem braku prześladowców, ale personel też nie był miły. Traktowali mnie jak wyrzutka, kogoś gorszego, ale gdy wyszła na jaw sprawa z moją seksualnością (dzięki kochanej terapeutce), było jeszcze gorzej. Pracujący tam głównie straszy personel patrzył na mnie jak na dziwadło. Jedynym, w miarę dobrym wspomnieniem stamtąd, był owy blondyn, który powiedział mi parę słów, dzięki którym mogę zrobić coś, na co od dawna mam ochotę.

Rozważałam trzy opcje:
1) powieszenie się;
2) przedawkowanie leków;
3) podcięcie żył.
Po kilku dniach wybrałam opcję numer 3, ponieważ wydawała mi się najbardziej skuteczna - wystarczy mocno docisnąć żyletkę i pociągnąć. W pozostałych opcjach zawsze istnieje większe ryzyko, że przeżyję, ponieważ musiałabym zażyć odpowiednią ilość tabletek, bo inaczej skończy się to na zatruciu i wylądowaniem w psychiatryku. Przy pierwszej opcji jest o wiele więcej zabawy, bo trzeba dobrać wystarczająco gruby i długi sznur.

Tato, babciu luk ktokolwiek inni, jeśli czytasz ten list, mam nadzieję, że już nie żyję. Napisałam go, abyście zrozumieli, dlaczego to zrobiłam, dlaczego zdecydowałam się na tak desperacki krok. Jeśli jakimś cudem przeżyłam, po wyjściu z ośrodka nadal będę próbować, do skutku.

Kocham Cię Courtney, teraz będziemy razem.

Amy




Ilość słów: 4834

* - Załóżmy, że zespół został reaktywowany.
** - Chodzi mi tutaj o zaznaczenie różnicy miedzy muzyką Justina a Nirvany, nic do niego nie mam.

By: broken-memories

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro