<3>

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po dzwonku wyszedłem do łazienki, w której złapał mnie wyższy chłopak.

- Miałeś spisać trzy zadania, a nie jedno! - mocno szarpnął moje ramię popychając mnie na ścianę.

- Dostałeś jedno, mógłbyś chociaż podziękować. - prychnąłem patrząc na niego z pogardą

- Tobie śmieciu? Za co? Jesteś nikim!

- I co z tym zrobisz? Uderzysz mnie? - zapytałem z uśmiechem

- A żebyś wiedział!

Poczułem piekący ból na prawym policzku, potem przeszywającą jego falę w żebrach.

- To nie koniec, widzimy się po lekcjach.

×××

Kolejne godziny mijały strasznie powoli, a trudna rozmowa zbliżała się wielkimi krokami. Bałem się jak cholera, bo nie mogłem zasypywać Starka moimi problemami. Miał wystarczająco swoich.
Moje życie nie powinno zaprzątać jego głowy.

Życie... złe stwierdzenie. Pusta egzystencja, której celu nie widziałem. Teorytycznie miałem jeden powód: Tony.

Dlatego jeszcze się nie zabiłem. Miałem cień nadziei, że to się uda, że w końcu posmakuję jego ust, poczuję jego ciało i dotyk, który za każdym razem był tak kojący.

Każdy dzień dłużył się niemiłosiernie, a ja nadal czekałem nie robiąc nic w kierunku osiągnięcia mojego, nierealnego swoją drogą celu.

Prawdopodobnie właśnie dlatego, że był nierealny.

Przerwa.

Usiadłem pod ścianą zaczynając jeść moją jedyną kanapkę. Nie miałem ochoty na nic innego i modliłem się w duchu, żeby Flash do mnie nie podszedł.

Tym razem tylko śmiał się ze mnie ze swoją paczką siedząc po drugiej stronie korytarza.

Wkurzał mnie, ale nie mogłem mu oddać, byłoby to zdecydowanie zbyt podejrzane jeśli straciłby przytomność po kilku moich ciosach.

Z resztą już nie chciałem się bronić przed żadnym uderzeniem. Dostawałem karę za wszystko za co powinienem.

Nadal czułem lekki ból w żebrach po ostatnim spotkaniu z tym chłopakiem, ale ten ból był z lekka wyzwalający.

Nie chciałem siedzieć na reszcie lekcji, już mi było wszystko jedno.

Podniosłem plecak zarzucając go sobie na ramię i skierowałem się w stronę szatni.

Spodziewałem się, że Flash mnie złapie. W sumie właśnie to chciałem osiągnąć tym, że wychodzę wcześniej.

- A ty gdzie się wybierasz Parker? - zapytał popychając mnie na zimną ścianę.

- Wracam do domu. - odparłem patrząc prosto w jego oczy

- Lekcje się nie skończyły, ale skoro tak ci się spieszy, to może się chwilę nad tobą poznęcam.

Chłopak mocno uderzył mnie w głowę, następnie poczułem jak kopie mnie w brzuch. Miałem nadzieję, że dzięki temu może w jakiś sposób odpokutuję za wszystko co zrobiłem i czego nie udało mi się zrobić.

Kolejny cios w bok pod żebra. Jęknąłem z bólu zginając się lekko lecz ponownie dostałem w twarz.

- Jak wrócisz do domu to wyślij zrobioną pracę domową. Czekam do 17.00. - rzucił odchodząc w głąb szatni.

Po moim policzku spłynęła łza. Czułem ból na twarzy i brzuchu. Oszczędził tym razem ręce i nogi. Przynajmniej tyle...

Założyłem kaptur i szybko opuściłem budynek szkoły z zamiarem ogarnięcia się przed spotkaniem z brutalną rzeczywistością zwiazaną z Tony'm.

×××

Stałem w łazience i dezynfekowałem rozcięty łuk brwiowy. Syknąłem cicho kiedy piekący płyn spotkał się z raną.

Zdjąłem koszulkę patrząc na kilka świeżych siniaków na żebrach i pod nimi.

Westchnąłem cicho i wróciłem do pokoju rzucając się na łóżko.

Czemu to musi spotykać mnie? Niespełniona miłość, przemoc, wyzwiska, jestem do niczego...

To naprawdę nie ma sensu...

Tony

Siedząc na spotkaniu biznesowym cały czas z tyłu głowy miałem tego dziewiętnastoletniego dzieciaka, z którym zdecydowanie jest coś nie tak.

Coś się u niego dzieje i nie są to dobre rzeczy. Musiałem się dowiedzieć i jakoś mu pomóc. Chciałem żeby był szczęśliwy i spokojny. Bał się mnie... i to mnie naprawdę bolało.

Uwierzył w fakt tego, że mógłbym go uderzyć! To było niedopuszczalne. Musiałem mu to jakoś wynagrodzić, w jakikolwiek sposób.

Postaram się dowiedzieć czego mu potrzeba, może będę w stanie mu to dać.

Może tego nie widać, ale zalezy mi na nim. Nie umiem po prostu tego okazać w odpowiedni sposób. Chcę żeby był silniejszy niż ja, żeby potrafił spiąć dupę i zrealizować swój każdy plan bez wycofywania się w ostatnim momencie, co zrobiłem kilka razy. Potem mógłby żałować, że się nie zdecydował, a nie chciałem żeby żałował. Chciałem, żeby był zadowolony ze swojego życia kiedy mnie kiedyś zabraknie, kiedy nie będę mógł stać obok niego i chronić go.

Byłem głupi. Nie zauważyłem niczego wcześniej. Dobrze się ukrywał, lepiej niż ja gdy byłem w jego wieku.

Chcę dać mu trochę szczęścia, jest dla mnie naprawdę ważny.

×××

Peter przyszedł po szkole na praktyki i od razu zauważyłem jego rozcięty łuk brwiowy.

- Peter?! Co się stało? - zapytałem podchodząc do niego

- Ja... uderzyłem się - kłamał, wiedziałem to

- Powiedz mi prawdę... Proszę Pete... - martwiłem się o niego naprawdę bardzo

- Po praktykach, przecież mieliśmy dziś porozmawiać, chybaże nie ma pan czasu...

- Oczywiście, że mam dla ciebie czas Pete. Odwiozę cię do domu i tam porozmawiamy okej?

- Mhm. - nastolatek pokiwał głową i zabrał się za naszą pracę.

Próbując pomóc Parkerowi w projekcie paru udoskonaleń do jego stroju co chwilę przyłapywałem się na zerkaniu w jego stronę. W jego oczach widziałem istną pustkę i totalne zero emocji.

Nie powiem, zaniepokoiłem się stanem jego zdrowia psychicznego, ale nie chciałem teraz tego komentować. Musiałem poczekać do końca naszych zajęć żeby móc się czegokolwiek dowiedzieć.

- Przynieść ci coś do picia? - zaproponowałem widząc jak coraz bardziej opada z sił

- Mogę iść sam... - chłopak był nieco zmieszany, w końcu Stark zwykle nie proponował mu czegoś takiego

- Przyniosę ci, woda czy soczek?

- Może być soczek, dziękuję panie Stark. - na bladą twarz nastolatka wkradł się lekki uśmiech zmieszany z ulgą, ale jednocześnie obawą. W końcu nie chciał litości. Nikt jej nie chce.

Poszedłem do kuchni i nalałem napój do kubka, który już po chwili podałem wyraźnie spragnionemu Peterowi.

- Dziękuję. - powiedział cicho patrzą na moją twarz

- Nie ma sprawy młody, zmęczyłeś się?

- Trochę... możemy na dzisiaj skończyć?

- Jasne, przebiorę się i odwiozę cię do domu. - szybkim krokiem udałem się do garderoby, z której wyszedłem w zwykłych jeansach i luźnej koszulce.

Parker miał na sobie szare dresy i dość obszerną bluzę, nie wiedziałem czy to ma jakiś związek z przemocą czy nie, ale zaczynałem się o niego coraz bardziej martwić.

Wyszliśmy z wieży następnie wsiadając do czarnego auta, które stało przed budynkiem. Usiadłem za kierownicą, a Peter zajął miejsce obok mnie.

- May jest w domu? - zapytałem

Gdyby jej nie było może czulibyśmy się nieco bardziej komfortowo, więc miałem nadzieję, że będziemy sami.

- Nie, wraca jutro wieczorem.

- Dobrze, porozmawiamy szczerze okej?

- Mhm

Droga zajęła nam około dwudziestu minut, a kiedy dotarliśmy na miejsce od razu weszliśmy do ciepło oświetlonego salonu połaczonego z kuchnią.

- Chodźmy do mnie. - polecił Peter kierując się po schodach na górę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro