<5>

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter

Rano obudziłem się wtulony w męskie ciało.

Zaciągnąłem się przyjemnym zapachem perfum Tony'ego i mocniej wtuliłem się w niego chcąc mieć go jak najdłużej tylko dla siebie.

Nie wiedziałem ile to może potrwać, więc starałem się brać jak najwięcej tylko mogę.

Mężczyzna zaczął się przebudzać, a już po chwili poczułem jak jego palce wplatają się w moje brązowe loki, powoli przeczesując je w idealny sposób.

Mruknąłem, mocniej przyciskając się do ciała Starka, co poskutkowało jego cichym chichotem.

- Jesteś strasznie uroczy Pete. - usłyszałem, a na moim sercu zrobiło się naprawdę ciepło.

Nigdy nie usłyszałem takich słów z ust Tony'ego, a tak bardzo chciałem je słyszeć codziennie.

- Muszę ci coś powiedzieć... - usiadłem na materacu starając się skupić na słowach, które już za chwilę miały zostać wypowiedziane.

- Słucham cię młody. - mężczyzna przyciągnął mnie do siebie, sadzając na swoich udach tak, że mógł swobodnie obcałowywać mój kark.

- Bo ja... ja cię kocham... - udało się.

Powiedziałem to czego tak bardzo się bałem i czekałem na reakcję Starka. Miałem szczerą nadzieję, że po tym co się stało usłyszę "Pete... ja ciebie też kocham", a całe zajście skończy się namiętnym pocałunkiem, który byłby tylko początkiem nowej relacji.

Jego usta natychmiast przestały dotykać mojej skóry, a dłonie wcześniej spoczywające na moich biodrach odsunęły się od mojego ciała.

- Pete... - nastała chwila ciszy - ja... ja nic do ciebie nie czuję.

W tamtym momencie moje serce rozpadło się na milion kawałeczków. To wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Po co to zrobił? Dlaczego przespał się ze mną, mimo że nie darzy mnie żadnym uczuciem?

Po moim policzku spłynęła łza przepełniona czystą rozpaczą. Oddałem się człowiekowi, który nic do mnie nie czuje. Czułem się wykorzystany. Moje uczucia w ogóle się dla niego nie liczyły. Zwyczajnie chciał mnie zaliczyć i cóż... udało mu się.

Wstałem z miejsca nie chcąc dłużej pokazywać mu jak bardzo mnie to boli.

Zamknąłem się w łazience biorąc do ręki schowaną w szafce żyletkę. Musiałem odpocząć, oderwać się, a widok krwi saczącej się z mojego przedramienia zawsze był przyjemny.

Pierwsze cięcie było niepewne, ale z każdym następnym ostrze wbijało się coraz głębiej w moją skórę sprawiając, że ból, który czułem był wręcz wyzwalający.

Chciałem umrzeć. Byłem zwykłą zabawką. Mogłem się domyślić, że Stark tak nagle nie mógł się zmienić. To było po prostu niemożliwe, ale za to umiejętności aktorskie miał opanowane do perfekcji.

Pukanie do drzwi.

- Peter? - jego głos był jednocześnie tak kojący i sprawiający, że w moim sercu pojawiała się ogromna dawka nienawiści do samego siebie.

Nie odpowiedziałem. Bałem się, że zobaczy w jakim jestem stanie.

- Pete! - powtórzył moje imię jakby faktycznie się martwił.

Co próbuję sobie wmówić? Po co na siłę staram się odwrócić tę całą sytuację?

- Otwórz, martwię się...

Już w to nie wierzyłem. Raz dałem mu się wykorzystać, ale więcej tego nie zrobię. Nie mogę tego zrobić, bo wtedy już nawet Tony zdałby sobie sprawę z tego jaki naiwny jestem i jak łatwo mną manipulować.

Na podłogę skapywały kolejne krople krwi sączącej się ze świeżych ran. Bolało, ale w ten dobry sposób. Zasługiwałem na to co dostałem. Dałem się oszukać i wykorzystać.

Nie wiem dlaczego tak bardzo nie umiem bez niego żyć, ale wiem, że mnie zniszczy. Po prostu nie umiem.

Tony

Stałem pod drzwiami łazienki próbując jakkolwiek porozumieć się z chłopakiem, który za żadne skarby nie chciał powiedzieć zwykłego "nie teraz".

Cholernie martwiłem się o niego. Nie chciałem go skrzywdzić w żaden sposób, ale najwyraźniej źle oceniłem sytuację. On chciał być ze mną w związku, a nie dla bliskości fizycznej.

Zjebałem i miałem tego cholerną świadomość.

- Peter... - powtórzyłem nieco głośniej. - powiedz cokolwiek, bo inaczej tam wejdę!

Ponownie odpowiedziała mi ta przeklęta cisza.

Nacisnąłem klamkę. Zamknięte.

Musiałem jakoś otworzyć te drzwi od mojej strony, a że nie był to jakiejś wysokiej klasy zamek, udało mi się przekręcić go tym samym otwierając drzwi.

- PETER!? - z jego przedramienia wypływała krew. Dużo krwi.

Momentalnie znalazłem się obok niego chwytając pierwszy, lepszy ręcznik.

- Zostaw... - próbował mnie odepchnąć, ale był zbyt słaby, natomiast ja działałem jakbym był w transie.

Obwiązałem jego rękę materiałem i przycisnąłem najmocniej jak mogłem. Nie pozwoliłbym mu umrzeć, nie teraz.

- Zostań ze mną Petey, nie zasypiaj...

Ręcznik zaczął przemakać czerwoną substancją, której cholernie nie chciałem zaakceptować.

Zmieniłem opatrunek i wybiegłem z nastolatkiem na rękach w stronę samochodu stojącego pod jego posesją.

Nie wiem ile przepisów złamałem, ale nie interesowało mnie to. Musiałem dotrzeć do wieży najszybciej jak się dało. Peter nie mógł się wykrwawić na moich rękach... przeze mnie.

Peter

Pamiętam urywki. Same urywki. Tony, samochód, światło, lekarze...

Zasnąłem. Miałem cichą nadzieję, że już się nie obudzę, jednak Stark nie pozwolił mi umrzeć. Szkoda. Wystarczająco już zrobił.

Spróbowałem obrócić się na bok, jednak silny ból przedramienia nie pozwolił mi na to. Syknąłem cicho przewracając się spowrotem na plecy.

Wzrok wlepiony w sufit wyglądał prawdopodobnie na pusty. Właśnie taki był. Cały byłem pusty po kilku słowach.

" Pete... Ja... ja nic do ciebie nie czuję."

Zabolało. Tak bardzo, że straciłem ostatni promyk nadziei, który do tej pory trzymał mnie przy życiu.

Dla mnie nie liczyło się już nic. Zostałem sam... całkiem sam.

Stark zabawił się mną jak każdą inną laską, czy innym facetem. Tak było za każdym razem, a ja jak naiwny dzieciak dałem się zwieść i ponieść emocjom.

Chciałem tego cholernie bardzo, ale z uczuciem... bez niego to nie ma znaczenia.

Stało się, przespałem się z Tony'm i żałuję tego jak niczego innego. Najchętniej cofnąłbym czas i po prostu wyprosił go z pokoju, ale nie mogłem.

To i tak zostanie ze mną, a mam nadzieję, że niedługo ten koszmar się skończy.

Mam dość. Mam dość kłamstw i niedopowiedzeń, dość samotności i nieodwzajemnionego uczucia, dość tego zjebanego świata, który nie jest w stanie dać mi chociaż namiastki radości.

Tony

Wszedłem do sali szpitalnej. Rękawem bluzy otarłem łzy, które pojawiły się na mojej twarzy. Nie chciałem żeby Peter widział mnie w takim stanie. To ja miałem być dla niego oparciem.

Zauważyłem, że chłopak siedzi na łóżku wpatrzony w okno, jednak słysząc skrzypnięcie drzwi jego wzrok momentalnie wylądował na mojej osobie.

- Peter... - szepnąłem podchodząc do niego - bałem się... bałem się, że cię stracę

Nie umiałem powstrzymać łez. Usiadłem obok niego wtulając się w jego drobne ciało.

- Wybaczi za to kim jestem Peter... wybacz mi to co robiłem, nie chciałem cię skrzywdzić, chciałem żebyś był silniejszy, lepszy niż ja, bo ja jestem nikim.

- Kłamiesz.

Ta krótka odpowiedź sprawiła, że oprzytomniałem. Spojrzałem zapłakany na jego twarz nadal wpatrzoną w miasto za szybą.

- Kłamiesz. - powtórzył dziewiętnastolatek zatrzymując swój wzrok na mnie

- Pete... nie kłamię, musisz mi w końcu uwierzyć...

- Nie umiem. Wykorzystałeś mnie. Przespałeś się ze mną jak z każdym innym. Po co? Chciałeś zaliczyć Petera Parkera? Gratuluję... udało ci się.

Nie mogłem słuchać jego słów. On tak uważał. Myślał, że zrobiłem wszystko w złej wierze, przeciwko niemu.

- Ja nie wiedziałem, że mnie kochasz... przepraszam Peter...

- Za późno... mogłeś dać mi umrzeć.

To bolało bardziej niż jakakolwiek rana, którą w życiu odniosłem. Słowa tego wesołego niegdyś chłopaka wycelowane prosto w moją twarz były jak silne uderzenie w policzek.

- Ja... mi na tobie zależy, ale nie w TEN sposób... chcę być dla ciebie dobry Peter, naprawdę przepraszam.

- Tony... - w jego głosie słychać było pewnego rodzaju zniesmaczenie, a cyniczmy uśmiech, który pojawił się na twarzy chłopaka dał mi do zrozumienia, że zjebałem na całej linii. - jest już za późno na przeprosiny. Wiesz jak to boli? Bycie wykorzystanym, bitym, poniżanym, bycie ludzkim śmieciem, odpadkiem, którego nikt nie chce...

- Peter...

- Daj mi skończyć. - westchnąłem spowrotem patrząc w jego zaszklone oczy. - Czuję się okropnie z tym, że jestem kolejną przygodą w twoim wygodnym życiu. Zawsze martwisz się tylko o swoją dupę nie patrząc na to co czują inni, a w szególności już ja.

- Po prostu mi wybacz Pete...

- Nie umiem być na ciebie zły. Kocham cię. Chcę ci tylko uświadomić jak się czuję przez takich jak ty.

Zabolało. Bardzo zabolało. Byłem jednym z powodów, dla których chłopak był gotowy zakończyć swoje życie.

- Po prostu już wyjdź.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro