17. Wyznanie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wydostaliśmy się z tego strasznego miejsca. Teraz szliśmy przez las do domu.

- Karoline? - zapytał Jeff.

- Co?

- Czy masz jakiś pseudonim?

- Nigthmare, a co?

- Wszyscy mordercy mają jakiś pseudonim. Ja jestem Jeff The Killer. Amy nazywa się Sorry...

- Nie ja to wymyślałam - wtrąciłam.

- Czy możesz mi nie przerywać?

- Nie.

- Przestańcie - powiedziała Karoline. - Lepiej powiedzcie mi dokąd idziemy.

-  Możemy iść do mnie - zaproponowałam.

- A to daleko? - zapytał Jeff.

- Z 10 minut drogi.

- Idziemy! - krzyknął Jeff i wyrwał się do przodu.

- Jeff, czy w ogóle wiesz gdzie iść? - zapytałam.

- Eeeeeee... nie.

Westchnęłam.

- Tędy.

Poprowadziłam ich przez las. Po kilku minutach drogi weszliśmy do miasta. Naciągnęłam kaptur na oczy, Jeff zrobił to samo. Po kilku następnych minutach doszliśmy do mojego domu. Zapomniałam kluczy, więc zaczęłam szukać zapasowych. Były w doniczce. Otworzyłam drzwi.

- Wchodźcie - powiedziałam.

Jeff oczywiście włączył telewizor. Karoline niepewnie spojrzała na mnie.

- Czujcie się jak u siebie - powiedziałam i spojrzałam na zegarek. 6:00.

Usłyszałam pukanie do drzwi.

~-Mam nadzieję, że to nie Jane. - Poszłam otworzyć.

Niestety to była Jane. Spiorunowała mnie wzrokiem. Zza pleców Jane wychylili się Ben i Jack. Ben pomachał do mnie.

- Gdzie wy się podziewacie? Szukaliśmy was całą noc!

- Eeeeee... no Wiesz, to długa historia. Wejdźcie.

Weszli do salonu. Jane zmierzyła wzrokiem Karoline i Jeffa.

- Poznajcie Karoline, Karoline to jest Jane, Jacki i Ben. - wskazałam po kolei na Jane i chłopaków.

- Cześć - powiedziała Karoline, Beni i Jack pomachali.

- Amy, czy możesz opowiedzieć nam tę historię? - Jane wyraźnie się na mnie wkurzyła.

Opowiedziałam im co się stało. W tym czasie Jeff i Ben zdążyli się pokłócić trzy razy i omal nie zniszczyli telewizora.

- Podsumowując, byliście w więzieniu, poznałaś tam Karoline, uratowałyście Jeffa i razem uciekliście?

- Dokładnie tak - powiedziałam.

- A Karoline jest...

- Karoline jest morderczynią z krwi kości. powiedziałam.

- Kanibalem - powiedziała Karoline. 

Jack się wyprostował. Niestety nic nie mogłam wyczytać z jego twarzy z powodu maski. Ale w jego postawie nie było wrogości czy strachu. Jakby miał oczy to była bym pewna co oznacza ta postawa.

Posiedzieliśmy kilka godzin przed telewizorem. Jane nadal była obrażona. Spojrzałam na zegarek. 9:00. Wstałam z kanapy.

- Idę do sklepu, chcecie coś? - zapytałam.

Wszyscy pokiwali na nie. Wzruszyłam ramionami i wyszłam z salonu. Już miałam wychodzić z domu, gdy złapał mnie jack.

- Amy, mogę iść z tobą?

- Jasne, chodź.

Ludzie się na mnie gapili jak zawsze. To przez ten uśmiech. Dzięki Silena. Mogłam go zaszyć cieńszą nicią.

- Nie ma za co.

- Zamknij się.

- Co? - zapytał Jack.

- Nic, dlaczego chciałeś ze mną iść? 

- Eeeee... no wiesz... 

Chyba wiem. 

- Chcesz pogadać o Karoline?

Niestety miał maskę więc nie widziałam jego miny.

- Skąd...

- Widziałam jak się na nią patrzysz... - przerwałam mu. - Chwila, przecież ty nie masz oczu. To jak ty widzisz?

- Moja tajemnica. 

Mogłabym przysiądź, że się uśmiechną.

- Okej, o czym konkretnie chciałeś pogadać i dlaczego ze mną?

- Odpowiadając na drugie pytanie, ponieważ Jane jest w złym humorze i prawie nie zna Karoline.

- Ale ja też ją ledwo znam.

- Ale lepiej niż Jane. - Faktów się nie podważa - Odpowiadając na pierwsze pytanie, nie wiem jak do niej zagadać.

- Wiesz, nigdy nie podrywałam dziewczyny, więc może jednak zapytaj się Jeffa albo Bena.

- Oni mnie wyśmieją.

- A ja nigdy nie byłam dobra w te klocki. Jedyne co ci mogę doradzić to to, że masz być sobą.

Doszliśmy do sklepu. 

Kupiłam coś co nadawałoby się na śniadanie, czyli płatki i mleko. To lepsze niż chipsy. Siatkę dałam Jackowi. Ruszyliśmy w stronę domu. Wychodząc ze sklepu zauważyłam kątem oka chłopaka o niebieskich oczach i blond włosach. Jak obróciłam głowę, aby się przyjrzeć to już go tam nie było. Kogoś mi przypominał... 

***

Około godziny 10 Jane oznajmiła, że powinniśmy wracać.

- Ale Karoline bierzemy ze sobą? - zapytał Ben.

- Jak się zgodzi - powiedziała Jane. - Karoline, idziesz z nami?

- Zależy gdzie.

- Do naszego domu, którym niestrudzenie przez wiele lat kieruje Slenderman, w którym zawsze jest wesoło, który jest pełen morderców... - zaczął Jeff.

- Wystarczy, Jeff - przerwałam mu.

- No wiecie... W sumie to mogę iść - powiedziała.

Wszyscy się ucieszyli.

- Chwila, czy jak pójdziemy wszyscy to ludzie nie będą czegoś podejrzewać? - zapytał Ben. - No wiecie, dziwnie wyglądający ludzie idący ulicą...

- Możemy podzielić się na dwu-osobowe grupy i wyjść o różnych godzinach. - powiedziałam.

- Dobry pomysł - powiedział Jeff. - Tylko jak się podzielimy?

- Losowanie? - powiedziała Jane.

-  Przyniosę papier - powiedziałam.

Poszłam do mojego pokoju. Znalazłam kartkę, długopis i nożyczki. Wróciłam do reszty. Usiadłam przy stole i napisałam na kartce nasze imiona, a następnie pocięłam ją na mniejsze prostokąty. Wszystkie pozaginałam tak by nie było widać imion i wrzuciłam do miski.

- Kto losuje? - zapytałam. 

- Ja mogę - powiedział Ben.

Podszedł do miski i wyciągną z niej dwie karteczki.

- Jack i Karoline - odczytał, - następnie Jeff i Amy, a potem Jane i ja.

- Okej, ja muszę wyjść ostatnia ponieważ muszę zamknąć dom - powiedziałam.

- To kto idzie pierwszy? - zapytała Karoline.

- Ja i Ben - powiedziała Jane.

- Skoro już ustalone to co ile wychodzimy? - zapytał Jack.

- Co 30 minut? - rzucił Jeff. 

- Okej - powiedziała Karoline.

- Ben naciągnij czapkę na uszy i idziemy - powiedziała Jane wychodząc z salonu. 

Ben pospieszył za nią.

***

Jack i Karoline przed chwilą wyszli. Zostałam sama z Jeffem. Zapanowała niezręczna cisza. Jeff najwyraźniej się zastanawiał czy coś powiedzieć.

- Amy? - W końcu się odezwał. 

- Hmm?

- Dlaczego Jack chciał z tobą pójść? 

Czy Jeff jest zazdrosny?

- Pytał się mnie jak zagadać do Karoline. Ale jak mu powiesz, że ci powiedziałam, to urwę ci język.

- Obejdzie się.

Znowu zapanowała niezręczna cisza. Tylko telewizor wydawał jakiekolwiek dźwięki.

- Jak myślisz, Karoline dołączy do nas? - zapytałam Jeffa.

- Nie wiem, może. - Wyglądał jakby toczył wewnętrzną bitwę z samym sobą.

Ciekawe o czym tak rozmyśla.

- O czym tak rozmyślasz? - Musiałam zapytać.

- Ech no wiesz... - Podrapał się po karku. - Chciałem ci powiedzieć to już dawno...

- Wyduś to z siebie.

- Myślisz, że to tak łatwo? 

- Tak, po prostu powiedz. 

Zrobił niepewną minę.

- Amy... Kocham cię.

Kilka chwil zajęło mi zrozumienie znaczenia tych słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro