[17]: Nie nienawidzę go.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Podczas lunchu, Ania normalnie siedziałaby w budynku szkoły pośród innych dziewczyn z jej paczki i z Cole'm, ale dzisiaj było inaczej.

Usiadła obok parapetu patrząc na widok za potokiem, gdzie większość chłopców zazwyczaj spędzała czas i wygłupiała się. Gilbert Blythe, Moody Spurgeon i Charlie Sloane siedzieli razem niedaleko potoku. Inni chłopcy, Billy Andrews i jego koledzy zachowywali się absurdalnie, rzucając kamieniami i gałęziami za budynkiem szkoły.

Ania zignorowała Charliego i Moody'ego, skupiając wzrok na Gilbercie, Gilbercie Blythe. Nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, dopóki Josie Pye nie podeszła i stuknęła ją w ramię.

Ania natychmiast się ocknęła i wróciła do rzeczywistości, by spojrzeć niemiłej dziewczynie w oczy.

— Na co, albo raczej na kogo patrzysz? — Josie spytała, gdy inne dziewczyny się przyglądały.

— Nikogo. — Ania szybko wyszeptała.

— Nie jest to Charlie i nie ma opcji, by to był Moody, prawda? — Josie zastanawiała się.

— Nie patrzę na nikogo. — Powtórzyła Shirley.

— To z pewnością nie mógłby być Gilbert Blythe. Mógłby? Nie, oczywiście, że nie, nienawidzisz go. — Dodała blondynka.

— Nie nienawidzę go, już nigdy więcej. — Ania odparła.

— Nie zaprzeczyłaś! To Gilbert Blythe! — Josie uśmiechnęła się złowieszczo.

— To nie on! Czy w ogóle pomyślałaś o tym, że po prostu patrzyłam na potok? — Rudowłosa warknęła

— Cóż, gdy znajdziesz potok z kręconymi brązowymi włosami i brązowymi oczami, daj mi znać. — Josie parsknęła wkurzając Anię.

Ania chciała wygrać tę kłótnię, więc bez przemyślenia powiedziała: — Właściwie to jego oczy są piwne.

Sekundy później Ania miała ochotę dać sobie w czoło.

— Czyli mu się przyglądałaś! — Blondynka zaśmiała się w twarz Ani.

— Nie! Rozróżniam tylko te dwa kolory. — Ania powiedziała, zanim wymknęła się od okna i całej tej rozmowy.

Lekcje skończyły się, sprawiając wrażenie trwających wieki, a Ania próbowała zakraść się do szatni bez żadnej konfrontacji z...

— Witaj Aniu, mogę odprowadzić Cię do domu? — Gilbert wyjąkał.

...Gilbertem.

Ania próbowała zebrać w sobie trochę nienawiści, ale ku jej zdziwieniu, nie mogła znaleźć jej w sobie ani trochę.

— Wiem, że nie potrzebujesz mojej obecności ale pomyślałem, że zasługujesz by być traktowaną dobrze i pomyślałem, że może... — Nadal jąkał się, gdy Ania próbowała wyglądać na wściekłą, aby odmówić. To było jak czerpanie ze studni bez wody.

Do tego czasu Gilbert skończył mówić, a Ania nie znalazła w sobie nienawiści, którą często używała. 

— Tak sądzę. — Shirley powiedziała po rozejrzeniu się, by zobaczyć kto zauważył ich interakcję. Na szczęście wszystkie inne dziewczyny już poszły do domu.

Gilbert otworzył drzwi dla Ani, a ta spojrzała na niego z uśmiechem zanim przeszła przez drzwi, robiąc dwa kroki i zatrzymała się.

Gdy szli, oboje byli bardzo cicho. Ania wymachiwała rękoma, Gilbert powoli zaczął kołysać swoimi, ale nie tak energicznie jak Ania. 

Dłonie ich obojga nagle zderzyły się ze sobą, lecz zamiast kontynuować kołysanie nimi, Gilbert złapał dłoń Ani i splótł swoje palce z jej. 

Ania odwróciła głowę, więc chłopak nie mógł zobaczyć jak róż oblał jej policzki. Aczkolwiek, z powodu którego nie rozumiała, pozwoliła mu trzymać swoją dłoń, a z dziwnych powodów podobało jej się uczucie dotyku.

Nagle poza ścieżką Ania zauważyła najwspanialszą grzędę bzu. 

— Poczekaj chwilkę. — Powiedziała uwalniając swoją dłoń i pobiegła na polanę.

Gilbert przyglądał się jej i uśmiechał się, gdy ta zrywała kwiaty.

— Wyglądałyby zachwycająco w wianku. — Ania oświadczyła, gdy śpieszyła się z powrotem do Gilberta, chowając kwiatki do sukienki.

— Aniu, więc naprawdę jesteśmy przyjaciółmi? — Chłopak spytał dla uspokojenia, gdy oboje zatrzymali się przed bramami na Zielone Wzgórze.

Spojrzała na niego ku górze, gdyż stali bardzo blisko siebie.

— Tak. Owiczyście. Znaczy się oczywiście. — Zająknęła się i mentalnie uderzyła się, za jąkanie w obecności Gilberta. Nadal nie do końca rozumiała dlaczego zmieniała się w taką roztrzepaną w jego otoczeniu i nie mogła pojąć swoich własnych słów.

Ania pomachała do Gilberta, gdy przekraczała bramę i zaczęła iść do domu.

Weszła do niego z wielkim uśmiechem, witając Marylę i Małgorzatę Linde, znajdujące się w kuchni.

— Witajcie. — Ania rzekła uśmiechnięta.

— Wydajesz się być w dobrym nastroju. — Odparła Maryla myśląc o widoku, który przed chwilą widziała na zewnątrz Zielonego Wzgórza.

— Jestem we wspaniałym nastroju, spójrz na te urocze bzy, które udało mi się znaleźć! — Radowała się.

— Jesteś pewna, że twój nagły, radosny nastrój nie ma nic wspólnego z tym, że Gilbert Blythe odprowadził Cię do domu? — Maryla zapytała, co spotkało się z głupim uśmiechem Małgorzaty.

— O-oczywiście, że nie! — Odpowiedziała Ania.

— Aniu, jeśli chłopak się do Ciebie zaleca, jestem pewna, że Marylę się udobrucha, on jest bardzo rozsądnym, młodym chłopcem. — Małgorzata wtrąciła się do rozmowy.

— Ohyda! — Ania krzyknęła, mimo iż ta myśl nie była już dla niej taka odpychająca. — Gilbert Blythe jest jedynie przyjacielem, nigdy nie chciałby się do mnie zalecać.

Ania pobiegła na górę, z dala od chichotów Maryli i Małgorzaty, próbując pracować nad geometrią.

Gdy próbowała się skupić, jedyne o czym mogła myśleć, to Gilbert podrywający ją, i w ogóle jej to nie przeszkadzało. 


--------------------------

Hejka! Jak wam mija czas?

Ja aktualnie chodzę do pracy na nocną zmianę i całe dnie śpię :/ zaczynam mieć powoli dosyć, bo nic przez to nie mogę zrobić.

Mamy już połowę lipca, a ja w ogóle nie czuję, że są wakacje. Nie dość, że pogoda to jakaś masakra, to chodzenie do pracy ograniczyło mi możliwości robienia czegokolwiek innego.

Ale pracuję na szczytny cel ( o ile wymianę telefonu można tym nazwać) i nie poddam się tak łatwo.

Co sądzicie o rozdziale?

Iza x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro