[25]: Przy świetle świec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był to kolejny z wypaczonych planów Ani dotyczących wymknięcia się, ale tym razem cała klasa, od Ani i Diany, po Josie i Gilberta zostali uwzględnieni. Jedynym nie zaproszonym był Billy Andrews, gdyż był w stanie zrobić cokolwiek by Ania miała problemy, także nie musiał wiedzieć o planie.

— Dobrze, więc spotkamy się na białej drodze rozkoszy jakoś po północy. — Ania powiedziała, gdy jej oczy był jasne jak światło księżyca. 

Każdy przytaknął, wiedząc dokładnie o czym mówiła Shirley. Każdy oprócz Josie. Biorąc pod uwagę, że nie miała choć błysku wyobraźni w sobie, musiała zapytać co to jest. 

— To aleja — Ania odparła troszkę zbyt cierpko, niż planowała.

— Pamiętajcie, by przynieść świece i zapałki. — Dodała, na co wszyscy znów przytaknęli.

Był już koniec dnia, więc każdy wziął swoje manatki i założył płaszcz znajdujący się w szatni.

Gdy Ania zakładała kapelusz i wychodziła ze szkoły z Dianą, zauważyła kogoś obok.

— Aniu, mógłbym cię odprowadzić do domu? — Gilbert zapytał.

— Muszę już uciekać. — Diana wtrąciła, puszczając do Ani oczko, drocząc się. Była bardziej niż szczęściarą, gdyż Gilbert tego nie zauważył.

Ania spojrzała na Gilberta. — Nie widzę sprzeciwu. — Odparła niepewnie. — Ale dla twojej wiedzy, jestem więcej niż zdolna, by dotrzeć do domu sama.

— Oczywiście. — Odpowiedział. — Ale to, że możesz, nie znaczy, że powinnaś.

Ten komentarz wypełnił ją motylkami.

— Gilbert, czy ty  czasem odczuwasz specyficzne trzepotanie w swoim brzuchu? — Nie wierzyła w to, o co własnie zapytała, ale coś w jej mózgu nie mogło się powstrzymać.

Chłopak niepewnie przytaknął, dziwnie spuszczając głowę w dół. — Tak. — Oświadczył. — A ty?

— Czasami. — Stwierdziła nerwowo, żałując, że w ogóle zadała to pytanie.

Zatrzymali się przed bramą. — Widzimy się później. — Ania zaznaczyła, uśmiechając się i pragnąc znów pocałować go w policzek, ale wiedziała, że nie mogła.

— Do zobaczenia. — Gilbert pożegnał dziewczynę, zanim odwrócił się i odszedł od Zielonego Wzgórza.

— Co jest pomiędzy Tobą a Gilbertem? — Jerry uśmiechnął się głupawo.

— Nic! — Ania szybko krzyknęła, zanim zatupała.

Zdała sobie sprawę, że skłamała, a kłamanie było okrutną rzeczą. Biorąc pod uwagę, że Diana, Ruby i Cole wiedzieli, nie było powodu, by nie powiedzieć Jerry'emu.

— Możliwe, że Gilbert trochę mi się podoba. — Ania wyznała, bawiąc się rękawem.

— No coś ty. — Zaśmiał się. — Powiedz mi coś, czego nie wiem. Mam na myśli, gapicie się na siebie, jakbyście już byli małżeństwem.

— Nieprawda! — Ania pękła.

— Właśnie, że tak! — Jerry odpowiedział, co sprawiło, że Ania pobiegła na Zielone Wzgórze, pozwalając mu pracować dalej.

Ania podczas obiadu była bardzo cicha, gdyż była zestresowana wypełnieniem swoich planów.

— Ania, czy wszystko w porządku? — Maryla zapytała zaniepokojona.

— Tak, wszystko dobrze. Po prostu jestem nieco zmęczona przez szkołę. Muszę przyznać,  nauka jest bardzo porywająca! — Ania uśmiechnęła się słabo.  Skończyła jeść kolację i pozmywała naczynia.  Gdy skończyła zmywanie,  ułożyła naczynia na suszarce i pognała do łóżka.

Zdmuchnęła świeczki, pomodliła się i czekała, by nie wywołać poruszenia, po czym zaczęła otwierać okno.

Gdy Maryla i Mateusz szli spać, nic nie byłoby w stanie ich zbudzić. Szczególnie Marylę, jest zawsze bardzo zmęczona pod koniec dnia.

Ania ostrożnie wymknęła się po drzewie, z kilkoma zapałkami i niezapaloną świeczką w kieszeni jej sukienki.

Wiedziała, że lepiej nie zapalać świeczki, dopóki nie będzie w bezpiecznej odległości od domu i sąsiadów.

Przybyła do Alei zauważając, że dotarła ostatnia. Reszta miała już zapalone świeczki.

— Wygląda to całkowicie tajemniczo! — Pisnęła wirując w kółko.  Wiązki światła z płomieni były jak latarnia morska z otaczającej ciemności, powodując, że białe drzewa, zabarwiłyby się na złoto, gdyby uderzyło w nie światło.

Cała grupa rozmawiała pomiędzy sobą, ale Ania nie czuła potrzeby rozmowy. Była zahipnotyzowana pięknem Białej Drogi Rozkoszy.

Odeszła od wszystkich, kierując się na drugą stronę Alei, gdzie drzewa formowały łuk i spojrzała na wszystkich, prowadzących rozmowy i uśmiechających się. Jej bezpieczna przystań, w końcu ją miała.  Kto by pomyślał, że nawet Josie będzie w jej schronieniu.

Spojrzała z daleka na Jezioro Lśniących Wód i most unoszący się nad nim.

Gdy tak stała odlegle od innych, nagle usłyszała kroki zbliżające się do niej.

— Hej, Gilbert. — Ania powiedziała z uśmiechem.

— Pięknie, czyż nie? — Chłopak odparł radośnie.

— Pięknie to mało powiedziane. — Oświadczyła, podziwiając otaczający ją świat. — Zdumiewające, to jest odpowiednie określenie.

Gilbert zachichotał , Ania naprawdę potrafiła się wysłowić. 

— Oh, jak bym chciała być kwiatem jednego z tych cudownych drzew! To całkiem miłe uczucie, wyobrażać sobie, jak to jest czuć się pięknym. Pytam o to Dianę przez cały czas, ale wyobrażanie sobie tego nie jest aż tak silne jak rzeczywistość. — Dziewczyna mówiła chaotycznie, nie potrafiąc przestać.

— Myślałem, że już znasz na to odpowiedź. — Gilbert odparł, zbliżając się do Ani. Jego komentarz sprawił, że Ania odwróciła się zszokowana.

— C-co. — Odpowiedziała nerwowo.

— Nigdy nie powinienem nazywać Cię Marchewką. Powinienem powiedzieć, że jesteś płonącym ogniem z iskrzącymi żarami, bądź zachód słońca, rozświetlający niebo. — Dodał, podchodząc jeszcze bliżej.

[ale mam ciary boże sorka musiałam się wtrącić]

— Naprawdę tak myślisz? — Ania zapytała, a jej niebieskie oczy zaczęły się poszerzać.

— Oczywiście. — Wyszeptał.

Ania spojrzała na Gilberta, zanim ten zaczął się powoli pochylać. Patrzyła tylko przez sekundę, przyglądając się, jak ten pochyla się stopniowo, postanowiła się również pochylić, zamykając lukę pomiędzy dwójką, przesyłającą sobie fale emocji przez usta. Ręce Gilberta delikatnie otaczały jej policzki.

Gdy się rozdzielili, Ania spojrzała na niego i zaśmiała się. — W końcu. — Wyszeptała.

— Mówiłaś coś? — Gilbert spytał.

— Nic takiego. — Uśmiechnęła się, rumieniąc się obficie.

— Nie, wydaje mi się, że powiedziałaś "W końcu". — Oświadczył z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy.

— Możliwe, że trochę na to czekałam. — Przyznała, urywając kontakt wzrokowy.

Pogładził ją po policzku, co przywróciło kontakt wzrokowy. — Ja czekałem na to o wiele dłużej.

Ta wypowiedź doprowadziła Shirley do śmiechu. — Jak długo to było?

— Czy jakieś smoki tutaj potrzebują zgładzenia? — Gilbert zacytował swoją wypowiedź z dawnego spotkania dwójki.

Ania pocałowała go w policzek, po czym wrócili do przyjaciół. To z pewnością był najbardziej romantyczny pierwszy pocałunek, o jakim Ania mogła sobie marzyć. 


————————

Gotowi na epilog? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro