Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Przeciągnąłem dłonią po twarzy, opierając się o ścianę windy. Kręciło mi się w głowie i wszystko mnie bolało. Chciałem tylko spać. Miałem czarną dziurę w pamięci. Pamiętałem, jak wyszedłem z wieży. Później klub, pustka, urwany film z hotelu, gorąca blondynka i marne skrawki poranka. Wczorajszy dzień był dla mnie zagadką. A dzisiejszy poranek - katorgą. Obudziłem się w czarnym BMW, rozłożony na tylnym siedzeniu z dziewczyną, której kompletnie nir znałem. W dodatku na skraju miasta. Musiałem czekać czterdzieści minut na swojego kierowcę, a później kolejne czterdzieści, żeby wrócić do wieży i napić się kawy, ale najpierw, musiałem jeszcze trochę się położyć. Nie czułem się najlepiej.

Dopiero po paru godzinach snu wyszedłem z sypialni. Z półprzymkniętymi oczami ruszyłem do kuchni. Słyszałem szum własnej krwi i potworny pisk w uszach. Kręciło mi się w głowie.

-Jarvis, zrób mi mocną kawę- wymamrotałem, strzelając kośćmi karku. Wypuściłem głośno powietrze, wchodząc do kuchni i chwytając swój kubek. Upiłem trochę kawy, osuwając się po meblach kuchennych w dół, by ostatecznie wylądować na podłodze. Westchnąłem głęboko, co przerodziło się w ziewnięcie, po czym przesunąłem dłonią po twarzy, przecierając oczy.

Wypiłem kawę na podłodze, starając się dojść do siebie. Poruszyłem ramionami, żeby choć trochę rozruszać zastygłe stawy i wydałem z siebie cichy jęk. Dopiero po chwili coś do mnie dotarło. Było tak... cicho.

Rozejrzałem się lekko. Fakt, sierota była cicha, ale ja najczęściej i tak go słyszałem. Choćby to, jak chodzi po pokoju, wychodzi do kuchni po coś do picia, ogląda kreskówki, a czasem... czasem słyszałem, jak płacze. Teraz, nie słyszałem nic. Przez cały dzień niczego nie słyszałem.

-J, jaki dziś dzień?- mruknąłem z zamkniętym oczami.

-Poniedziałek, panie Stark.

-A która godzina?

-Siedemnasta- usłyszałem odpowiedź i zmarszczyłem lekko brwi. Powinien już wrócić ze szkoły. Normalnie o tej porze był już w domu. Zresztą, po co ja się przejmowałem? Dzieciak po prostu był czymś zajęty i siedział w ciszy, a ja robiłem niepotrzebne zamieszanie.

Podniosłem się z podłogi i wyszedłem na korytarz.

-Sierota! Chodź tu!- wykrzyknąłem, krzywiąc się lekko na ten głośny dźwięk. Powinien docenić to, jak się dla niego poświęcałem.

Westchnąłem ciężko na brak odzewu.

-Nie każ mi się powtarzać!- dodałem głośno, marszcząc lekko brwi. To było dziwne. Ten chłopiec na ogół był dość posłuszny. Czemu teraz mnie ignorował?

-Jarvis, sierota jest w wieży?- spytałem.

-Nie, panie Stark.

Wypuściłem powietrze przez nos, zaciskając lekko usta. Poczułem coś takiego, czego nie umiałem do końca nazwać, ale... to nie było miłe uczucie. Dlaczego go nie było? O tej godzinie powinien tu być. Skoro była siedemnasta, powinien robić sobie w kuchni jakąś przekąskę, tak jak zwykle. Czemu jeszcze nie wrócił? Miał mi mówić, kiedy idzie gdzieś po szkole. A może mówił? Jakieś dodatkowe zajęcia? Spotkanie z tymi głupawymi kolegami, którym powiedział, że jest moim synem? A może stało się coś nieoczekiwanego? Coś, co go zatrzymało? Ale przecież dzieciak był Spider manem. Był silny, nie mogło mu się nic stać. Prawda?

-Kiedy wyszedł?- spytałem, ruszając do warsztatu.

-Pan Parker opuścił wieżę wczoraj, o godzinie dwudziestej siedemnaście- oświadczyła sztuczna inteligencja, a ja zesztywniałem. Wczoraj wieczorem.

-N-Nie wrócił na noc?- spytałem, nie zwracają nawet uwagi na to żenujące zająknięcie.

-Nie, sir.

Przebiegłem korytarz, wpadłem do warsztatu i szybko zająłem miejsce za biurkiem.

-Namierz go- rozkazałem, czując uderzającą mnie falę gorąca. Czemu nie wrócił na noc? Czemu w ogóle uciekł? Czyżbym to ja znów zrobił coś złego? Tak, to na pewno była moja wina. Tylko co? Co zrobiłem? Coś powiedziałem? Znów go uderzyłem?

-Cholera, Stark, myśl!- warknąłem na siebie, pochylając się nad biurkiem. Zerwałem się z krzesła i zacząłem krążyć po warsztacie. Co mogłem zrobić? Nawet nie było mnie w wieży. Nie byłem...

I wtedy właśnie, wydarzenia z wczoraj uderzyły we mnie niczym porażenie piorunem. Otworzyłem oczy, przystając gwałtownie. Pokręciłem lekko głową i zakląłem pod nosem, przypominając sobie co mu powiedziałem. I to, jak go potraktowałem. Na pewno miał siniaki na ramieniu. Boli go? I gdzie spędził noc? Może do kogoś poszedł? Do jakiegoś kolegi? Albo... albo do Fury'ego? Nie, gdyby przyszedł tam w środku nocy i opowiedział o wszystkim, już dawno by do mnie zadzwonił, żeby zasypać mnie obelgami. Więc dokąd poszedł?

A później, mój umysł zalała fala niepożądanych myśli, które pojawiły się tam z niezrozumiałego dla mnie powodu. Jak był ubrany, kiedy wychodził? Miał kurtkę? Nie zmarznie? Jadł coś? Pewnie był głodny. Co powinienem teraz zrobić? Czekać na niego?

-Gdzie on jest?- rzuciłem, znów siadając za biurkiem. Na monitorze wyświetliła się mapa miasta i zaznaczony punkt. Zmarszczyłem lekko brwi. Był w Queens. Co miałem teraz zrobić? Jechać po niego? Zadzwonić? Może coś napisać? Powinienem go przeprosić. Powinienem... powinienem...

-Jarvis, wyślij dron. Ma go przez cały czas śledzić. Jeśli dzieciak go zauważy, wyłączę cię. Chcę wiedzieć o wszystkim, co się z nim dzieje. A jeżeli ktoś go tknie, strzelaj- powiedziałem, nie wiedząc co zrobić z dłońmi.

Zamknąłem oczy, odchylając głowę w tył. Co miałem teraz zrobić? Czy on tu wróci? Wybaczy mi kiedyś? Nie powinien. Choć z drugiej strony, powinien uciec już dawno temu. A mimo to, wciąż wracał. Więc co teraz będzie? Co miałem robić?! Dlaczego posiadanie dziecka musiało być tak paskudnie trudne? Dlaczego tak bardzo nie mogłem sobie z nim poradzić? Co teraz będzie? Miałem go przeprosić? Błagać, żeby wrócił? Może powinienem mu wyjaśnić, jak niebezpieczne są ulice nocą? Przecież ktoś mógł zrobić mu krzywdę! Ale on to na pewno wiedział. Dzieciak był cholernym Spider manem, czyż nie? Znał miasto. I znał ludzi. Wiedział, jacy są. Zresztą... czy naprawdę tam było dużo bardziej niebezpiecznie niż przy mnie? Uhh... nie chciałem mu robić krzywdy. Chciałem być inny. Chciałem być... dobry. Lepszy. Dlaczego nie potrafiłem? Dlaczego...

-Pan Parker wrócił- oznajmił Jarvis, a ja zerwałem się, przewracając krzesło. Szybkim krokiem ruszyłem do windy. Jak mogłem mu to wynagrodzić? Z czego by się ucieszył? Nie miałem już pomysłów. Co on lubił? Ucieszą go jakieś zabawki? Kolejny telefon raczej się nie sprawdzi. Ubrania go nie ucieszyły. Może PlayStation? Dzieci lubią gry, prawda? Ucieszyłoby go to? Chciałbym, żeby go to ucieszyło.

Wysiadłem z windy w momencie, w którym chłopiec wyszedł z klatki schodowej. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, ewidentnie nie spodziewając się mnie tu. Zacisnąłem usta, gdy wzrok dzieciaka szybko stał się ponury i pełen wyrzutu. Jego dłonie były czerwone od zimna i lekko drżały. W tych samych zresztą barwach był jego nos i policzki. Miał podkrążone, lekko przekrwione oczy, tak jakby nie spał całą noc. Zastanawiałem się jak daleko od prawdy to odbiegało.

Chłopiec przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakby oczekiwał że coś powiem. Uchyliłem lekko usta, naprawdę chcąc to zrobić, ale... nie umiałem. Co miałem niby powiedzieć? Że mi przykro, że go zwyzywałem, obraziłem i pchnąłem? Tak, było mi przykro, ale co to zmienia? Dzieciak mnie nienawidził.

Młodszy wypuścił powietrze, kiedy zrozumiał że nic takiego nie nastąpi, po czym bez słowa odwrócił się i ruszył w kierunku swojego pokoju.

-Mały...- zacząłem, stawiając krok w jego stronę. Chłopiec zatrzymał się, odwracając się do mnie przez ramię. Nic nie powiedział. Tylko czekał, aż ja to zrobię.

Westchnąłem słabo.

-Ja... ja wcale tak nie myślę, dzieciaku- powiedziałem cicho, posyłając mu niemalże rozpaczliwe spojrzenie. Chłopiec przez chwilę wpatrywał się we mnie, a ja nie mogłem wyczytać z jego twarzy żadnych emocji. W końcu, młodszy zacisnął usta w kreseczkę i kiwnął głową, po czym zniknął w pokoju i zamknął drzwi. Moje ramiona opadły.

-Ty cholerny kretynie- wymamrotałem do siebie, ruszając w stronę swojej sypialni. Opadłem na łóżko i skuliłem się. Przyłożyłem dłonie do twarzy, przecierając ją. Westchnąłem ciężko. Byłem absolutnie beznadziejny. To co robiłem... przecież ja... krzywdziłem niewinne dziecko. Powinienem sam osobiście zadzwonić do Fury'ego i powiedzieć mu o wszystkim. Powinienem. Ale czy zamierzałem to zrobić? Oczywiście, że nie. Bo choć nigdy, przenigdy nie przyznał bym tego na głos, ja... nie chciałem znów być tu sam.

***

Czułem ciepłą dłoń na swojej dłoni. Patrzyłem w oczy przepełnione miłością. Czułem tą miłość. I nigdy nie chciałem przestać.

Biegliśmy. Czułem gorący piach pod stopami, kontrastujący z zimną wodą oceanu, która raz po raz muskała moje nogi. To było tak przyjemne uczucie.

Śmiałem się. Słyszałem ciepły, pełen radości śmiech. Kochałem go. Niemalże tak mocno, jak kochałem osobę, która się śmiała.

Nagle, poczułem jak po mojej ręce spływa coś gorącego.

-T-Tony...- usłyszałem słaby jęk i odwróciłem się. Uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy spuściłem wzrok. Moja ręka aż po łokieć umazana była we krwi. Wciągnąłem głośno powietrze, podnosząc głowę. Chciałem odnaleźć te oczy wyrażające miłość. Znalazłem tylko dwa puste, krwawe otwory. Krzyknąłem, wyrywając dłoń i upadłem. Nagle, ocean i ciepły piach zniknęły. Została tylko pustka.

-Jak mogłeś? Jak mogłeś na to pozwolić?- usłyszałem szept i zamknąłem oczy, z których zaczęły wylewać się łzy.

-N-Nie... to nie ja...- zapłakałem, kuląc się lekko.

-Nie ty? Przecież to ty mnie zostawiłeś. To ty mnie nie uratowałeś. To wszystko twoja wina.

Zacząłem czołgać się w tył, uciekając przed krwawą postacią.

-Proszę... proszę, ja nie chciałem...- zacząłem.

-Zabiłeś mnie!- wykrzyknęła zjawa i rzuciła się na mnie. Krzyknąłem, gdy przeniknęła przeze mnie i zniknęła w czarnej otchłani. Zerwałem się, biegnąc przed siebie. Uciekając. Starałem się, ale wciąż tkwiłem w miejscu. Każdy mój ruch blokowany był przez jakąś okrutną siłę, która nie pozwalała mi ruszyć naprzód.

Nagle usłyszałem śmiech. Dziecięcy śmiech. Przystanąłem, rozglądając się dookoła, ale byłem tu sam. Otaczała mnie tylko pustka. Tylko ciemności. A śmiech dochodził z każdej strony.

-Przestań, przestań, przestań!- błagałem, pochylając się i chwytając za włosy. Wszystko dookoła mnie wirowało. Bałem się. Tak strasznie się bałem.

-Mi też pozwolisz umrzeć?- usłyszałem chłopięcy głos i zamarłem. Obróciłem się powoli, w stronę drobnego chłopca z brązowymi lokami na głowie. Wpatrywał się we mnie ze łzami w oczach, zupełnie tak jak w warsztacie, albo pod klubem. Uchyliłem lekko usta, kręcąc głową.

-N-Nie, ja...- zacząłem słabo. Nagle, brunecik zakrztusił się. Zakrztusił się krwią. Stróżki szkarłatnej cieczy spływały z kącików jego ust i nosa. Wstrzymałem oddech.

-Proszę!- wykrzyknął rozpaczliwe chłopiec, pochylając się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Natychmiast podbiegłem do niego, ale gdy tylko zacisnąłem wokół niego ramiona, chcąc go przytulić, drobny brunecik zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Otworzyłem szeroko oczy, upadając na kolana.

Usłyszałem wrzask. Przerażający, raniący moje uszy wrzask. Zacisnąłem powieki, przyciskając dłonie do uszu.

-To nie ja, to nie ja, to nie ja!- zacząłem powtarzać, kuląc się na kolanach- przepraszam, przepraszam, przepraszam...

-Nie!- wykrzyknąłem, zrywając się do siadu. Przez chwilę, starałem się uspokoić oddech. Cały drżałem.

Zagryzłem wargę, przecierając twarz dłonią. Łzy spływały po moich policzkach. Spojrzałem na zegar. Była druga w nocy. Zamknąłem oczy, pochylając się lekko. Chciałem zniknąć. Odejść stąd. Uciec. Czemu nie potrafiłem?

-Jarvis... czy... czy on... t-ten d-dzieciak... j-jest tu?- wyjąkałem, zaciskając dłonie na końcówkach włosów.

-Tak, panie Stark- usłyszałem i skuliłem się na łóżku. Podciągnąłem kolana pod klatkę piersiową, objąłem je po czym schowałem w nich twarz i zadrżałem.

-Śpi?- mruknąłem. Zamknąłem oczy, słysząc dokładnie tą samą odpowiedź. Dzieciak spał. Był tu. Był bezpieczny. Był zupełnie bezpieczny.

Zerwałem się z łóżka i wypadłem na korytarz. Moje ręce drżały. Cały drżałem.

-G-Gdzie... w którym pokoju?- spytałem słabo, a gdy Jarvis wskazał mi jego sypialnię, po cichu wślizgnąłem się do środka. Chłopiec spał. Spokojnie wtulał się w poduszkę, zaciskając na niej obie ręce.

Powoli, podszedłem do łóżka. On... naprawdę wygladal tak spokojnie. Był taki... kruchy. Ostrożnie, tak, by przypadkiem nie obudzić drobnego brunecika, otuliłem go kołdrą, która zsunęła się z jego ramion. Klęknąłem po cichu, a kąciki moich ust drgnęły w czułym uśmiechu, ale nie pozwoliłem sobie na niego. Odgarnąłem mu włosy z czoła, po czym wstałem.

Po cichu wyszedłem z pokoju, zamknąłem drzwi i oparłem się o ścianę. Zamknąłem oczy. Co się ze mną działo? Robiłem się tak... miękki.

Cały drżałem, gdy znalazłem się w salonie. Już nawet nie ścierałem łez z policzków, gdy podszedłem do barku i otworzyłem go. Upadłem na kolana, trzęsącymi się dłońmi sięgając po butelkę. Jedna z nich wypadła, tłukąc się, ale ja, nie zwracając na to uwagi, wyciągnąłem pierwszą butelkę wódki na którą trafiłem i pociągnąłem łyk. Zwiesiłem głowę, ciężko oddychając. Lepiej. Było lepiej.

-Panie Stark?- usłyszałem zaspany głos chłopca i odwróciłem się przez ramię. Stał w piżamie, z roztrzepanymi włosami, przecierając oko zaciśniętą w pięść dłonią. Zagryzłem wargę, gdy do oczu chłopca napłynęły łzy, kiedy tylko zobaczył co robię. 

-Wróć do siebie, dzieciaku- powiedziałem cicho. Młodszy uchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu na to- proszę... idź do łóżka. Wracaj spać, mały. Idź spać, dobrze?

Chłopiec posłał mi smutne spojrzenie, po którym odwrócił się i uciekł z salonu. Spuściłem głowę. Niech nie wychodzi. Niech mi się nie pokazuje. Nie... nie chciałem go skrzywdzić. Nie chciałem być potworem.

*****

2069 słów

Hejka!

Ojoj, macie tu trochę inny rzut na Tonysia.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro