Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

-Przykryj się- mruknąłem, wchodząc do salonu, gdy zauważyłem, że chłopiec siedzi na kanapie. Miał zaczerwieniony nos i policzki, a poza tym wciąż był blady. Na stoliku leżała paczka chusteczek. Podszedłem do niego, stając między dzieckiem a włączonym telewizorem i podałem mu koc leżący na oparciu kanapy, a gdy młodszy posłusznie otulił się materiałem, wyciągnąłem w jego stronę pudełko z tabletkami. Kiedy tylko przeczytałem w internecie, że są skuteczne, natychmiast posłałem po nie stażystę.

-Masz. Powinno pomóc, tak sądzę- rzuciłem. Dzieciak uniósł lekko brwi, posyłając mi zdziwione spojrzenie. Odebrał ode mnie kartonik, mamrocząc niemrawe podziękowania. Zbyłem go krótkim machnięciem ręki. Odwróciłem się, żeby wyjść z salonu, jednak zatrzymała mnie pewna myśl. Czy on coś dzisiaj jadł? Widać, że jest chory. Na pewno źle się czuje. Pewnie nie miał nawet siły zrobić sobie herbaty. Czy on zdawał sobie sprawę z tego, co znaczy "inteligenty dom"? Jakoś nie pomyślałem wcześniej o tym, żeby tłumaczyć mu jego działanie, ale teraz był chory i naprawdę mogłoby mu się to przydać.

-Jeśli czegoś potrzebujesz, Jarvis potrafi robić naprawdę dużo. Może przygotować ci coś do picia, jakoś kubek zawsze stoi pod ekspresem. Tylko jeśli będziesz chciał czekoladę, musisz wsypać kakao. Nie korzystam z tego, więc nie uzupełniam zapasu. Ale herbata powinna być- powiedziałem, odwracając się do chłopca. Młodszy pokiwał lekko głową.

-Ja... n-nie wiedziałem. Dziękuję- wymamrotał. Kiwnąłem głową.

-A... jeśli jesteś głodny, zamów sobie coś. Jarvis zapłaci z mojego konta. I wyśle kogoś, jeśli z jakiejś knajpy nie dowożą, o to się nie martw- dodałem, domyślając się, że sierota nie ma ani siły ani nastroju na przygotowywanie jedzenia.

Czułem się winny za to, jak na niego rano krzyknąłem. I... naprawdę zaczynałem rozważać oddanie go Fury'emu. Ja... po prostu nie mogłem tego znieść. Tego, że ciągle czułem się winny. Że ciągle o nim myślę. Tego, że... wciąż się boję, że zrobię mu krzywdę. Nigdy nie chciałem być złym człowiekiem. Teraz właśnie taki byłem, a przy tym dzieciaku boleśnie zdawałem sobie z tego sprawę. On nie powinien tu być. Powinien mieć dobrą opiekę i kochający dom.

-Dziękuję...

-Przestań dziękować- przerwałem mu, wychodząc z salonu. Wyciągnąłem z ekspresu kubek z kawą, po czym wróciłem i usiadłem przy stole, wpatrując się beznamiętnie w telewizor. Wciągnąłem się w głupawą kreskówkę szybciej niż bym chciał. Zaczynałem rozumieć, czemu dzieciak to oglądał. Fajnie było nie zastanawiać się za dużo i po prostu uśmiechać z politowaniem, gdy kot na ekranie ganiał za myszą, przewracając się co chwila. Nie był to górnolotny humor, ale wystarczyło.

Zerknąłem na chłopca. Uniosłem kąciki ust. Miał czternaście lat, ale zupełnie tak nie wyglądał. Dałbym mu najwyżej dwanaście. Miał łagodne, dziecięce rysy, wysoki głos i te loki, które zawsze będą nadawać mu chłopięcego wyglądu. Dzieciak siedział z zaciśniętymi ustami, otulając się miękkim kocem. Nie uśmiechał się. I... w zasadzie ja chyba nie potrafię przywołać sobie w głowie obrazu uśmiechniętej sieroty. Cóż, nic dziwnego. Dzieciak stracił rodzinę. Z czego miał się cieszyć? Z dostępu do telewizora?

-Tak?- spytał w pewnym momencie chłopiec, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że się w niego wpatrywałem. Spuściłem na chwilę wzrok, upijając mały łyk kawy, po czym przełknąłem ślinę i znów uniosłem głowę.

-Skąd masz moce?- spytałem. Sierota zacisnęła usta, a ja na krótki moment spuściłem wzrok, gdy rzucił mi się w oczy błękitny kocyk. Chłopiec ściskał go w dłoniach jak przytulankę. Wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi.

-Um... ugryzł mnie pająk. Radioaktywny. Na wycieczce klasowej do Oscorpu. Namieszał mi trochę w kodzie genetycznym- powiedział. Prychnąłem cicho, z lekkim niedowierzaniem.

-Dlaczego zabierają dzieciaki do Oscorpu? Stark Industries jest o niebo lepsze- mruknąłem, obracając w dłoniach kubek. Chłopiec wzruszył bezwiednie ramionami.

-Nie ja decyduję- oświadczył krótko, a ja uniosłem kąciki ust.

-To pech.

Przez chwilę tkwiliśmy w przyjemnej, niekrępującej ciszy.

-Nie boisz się?- spytałem. Dzieciak posłał mi pytające spojrzenie- być Spidermanem. Skakać po dachach. No wiesz... walczyć?

Chłopiec uśmiechnął się nieco cierpko.

-A pan się nie bał?- rzucił. Spuściłem wzrok na swoją kawę. Dzieciak użył czasu przeszłego. Kiedyś. Kiedyś, kiedy byłem bohaterem. Kiedy byłem kimś wartościowym. Robiłem coś dobrego. Teraz... teraz byłem egoistą. Robiłem wszystko tylko dla siebie. Nikim się nie przejmowałem. Ale... kiedyś było łatwiej. Kiedyś było inaczej.

Uniosłem kąciki ust.

-Bałem się jak cholera- mruknąłem z drobnym uśmiechem, obracając kubek w dłoniach. Chłopiec zaśmiał się cicho. Spojrzałem na niego. Podobało mi się to. To, że się śmiał.

-Mogę pana o coś spytać?- zaczął młodszy, ewidentnie wiedziony chwilą. Na ogół bał się zaczynać ze mną rozmowy. Nie dziwiłem mu się.

-Spytałeś- zauważyłem, nieco sucho, a wtedy chłopiec zacisnął usta, prawdopodobnie nie będąc pewnym, czy powinien uznać to za żart i kontynuować, czy może lepiej siedzieć cicho. Upiłem kolejny łyk kawy, po czym machnąłem w jego stronę dłonią, rzucając w miarę łagodnym "no, proszę". Młodszy obrócił się w moją stronę, jakby zapominając o kreskówce.

-Ma... um... ma pan może jakieś książki?- spytał, a ja uniosłem jedną brew.

-Mam, ale raczej nic, co by cię zainteresowało- oznajmiłem jedynie. Chłopiec uniósł kąciki ust.

-Zaryzykuję- rzucił, po czym kichnął, a ja zaczekałem, aż wytrze nos.

-No to chodź- powiedziałem, podnosząc się z krzesła. Ruszyłem korytarzem w kierunku swojej sypialni, a chłopiec wyplątał się z koca i podreptał za mną. Otworzyłem drzwi do swojego pokoju i gestem zaprosiłem młodszego do środka. Sierota przeszła obok mnie, nieco niepewnie, a ja wskazałem mu potężny, drewniany regał, w całości zapełniony.

-Częstuj się- rzuciłem, siląc się na łagodny ton. Chłopiec podszedł do regału, skanując wzrokiem okładki, a ja przyglądałem się temu z zaciekawieniem. W końcu, dzieciak odwrócił się przez ramię i posłał mi pytające spojrzenie. Skinąłem głową, a wtedy, młodszy odwrócił się i wyciągnął z półki jedną książkę. Posłał mi nikły uśmiech.

-Dziękuję- powiedział cicho.

-Możesz je brać. Przeczytaj wszystkie, jeśli chcesz. Nie musisz pytać- powiedziałem. Chłopiec posłał mi wdzięczne spojrzenie. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował i w ciszy wróciliśmy do salonu. Kiedy przechodził obok mnie, tak drobny i kruchy, przez chwilę, miałem ochotę go objąć. Położyć mu rękę na plecach, albo otoczyć ramieniem, ale nie odważyłem się na żaden taki gest. On by tego nie chciał.

Wróciliśmy do pozycji wyjściowych, on na kanapie, otulony kocem, ja na krześle z kubkiem gorącej kawy w dłoniach. Byłem zaskoczony. Od dawna nie czułem takiego nagłego przypływu czułości. Może to ten dzieciak po prostu mnie rozczulał? Tą swoją aurą uroczej naiwności? A może po prostu byłem chory?

To nie było istotne. Ja... naprawdę zaczynałem lubić tego dzieciaka. Zupełnie nie potrafiłem go zrozumieć, ale w jakiś dziwny sposób imponował mi. Uniosłem kąciki ust, obserwując jak chłopiec z iskierkami w oczach pochłania pierwsze strony książki, odkrywając nową opowieść.

To wszystko zmierzało w złą stronę. W moim życiu nie było miejsca dla nikogo innego, a już na pewno nie dla dziecka.

Muszę się go pozbyć .

*****

1113 słów

Hejka!

Um... to ten... ja wracam do jamy jak coś xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro