Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Uniosłem głowę, gdy usłyszałem pukanie. Pan Stark przyszedł? Po co? Może chciał przeprosić, że na mnie krzyknął? Nie, niby po co miałby to robić? On nie przepraszał. Prędzej będzie udawał, że nic się nie stało. Będzie chciał rozmawiać całkiem normalnie. Przyszedł z jakąś głupią, nieistotną sprawą, żeby po prostu nie czuć się winnym.

-Proszę...- mruknąłem smętnie, a drzwi się otworzyły. Uniosłem brwi, widząc kto w nich stoi.

-Pozwolisz na słówko, Peter?- spytał dyrektor Fury. Zamrugałem, zerkając na pana Starka, który jak cień stał za ciemnoskórym. Pokiwałem głową, wstając z łóżka i szybko ruszając w stronę drzwi. Czy to mój opiekun po niego zadzwonił? Bo tak go zezłościłem w warsztacie? Nie, to przecież jemu zależało na tym, żebym tu został. Po co miałby mnie teraz odsyłać? Choć z drugiej strony, nie znałem bardziej nieprzewidywalnej osoby niż pan Stark.

-Chodź, Pete, usiądźmy- rzucił dyrektor. Ciemnoskóry przeszedł do salonu i usiadł na kanapie, a ja zająłem miejsce niedaleko. Milioner wcisnął się w fotel, obrzucając nas obu nieco ponurym spojrzeniem.

-Jak się masz, Peter? Wszystko w porzadku?- spytał, po czym spojrzał mi w oczy tak, bym nie mógł uciec wzrokiem. Pokiwałem lekko głową.

-Tak. Jest dobrze- mruknąłem. Dyrektor posłał mi nieco powątpiewające spojrzenie.

-Na pewno wszystko jest w porządku, Peter? Spójrz mi w oczy i powiedz, że chcesz tu zostać- rozkazał. Podniosłem głowę.

-Tak. Tak, chcę tu zostać, naprawdę- powiedziałem. I nie było to kłamstwo. Chciałem tu być, bo wiedziałem, że tylko tak mogę pomóc panu Starkowi. Byłem Spider manem. Moim zadaniem było ratowanie ludzi, a on zasługiwał na to tak samo jak każdy inny.

Mężczyzna odwrócił się w stronę milionera.

-Jak idzie leczenie?

Tony zamrugał z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.

-Leczenie?- zdziwił się.

-Leczenie Petera. Oczywiście konsultowaliście się już z psychologiem i dietetykiem, tak?- powiedział, sugerując tonem tylko jedną prawidłową odpowiedź. Pan Stark zerknął na mnie, jakby szukał pomocy, po czym rozłożył lekko ręce.

Dyrektor westchnął ciężko.

-Zostaw nas samych, Pete- polecił, do mnie z kolei zwracając się bardzo łagodnie. Pokiwałem głową, wstając posłusznie.

Pov. Stark

Odprowadziłem chłopca wzrokiem, po czym westchnąłem. Nie podobało mi się to, że Fury tu był. Kiedy go zobaczyłem, moją pierwszą myślą było to, że przyszedł po dzieciaka. Że przez mój mały wybuch stracę go bezpowrotnie i  nigdy nie odzyskam. Zawsze będę sam. Ale on chciał zostać, czego zupełnie nie rozumiałem.

-Depresja i bulimia to bardzo poważne choroby, rozumiesz, Tony?- powiedział ostro ciemnoskóry. Zamknąłem oczy. Kompletnie o tym zapomniałem. Byłem tak zaaferowany sprawianiem, by wszystko mu wynagrodzić i ukrywaniem swojego picia, że zapomniałem o zaburzeniach odżywiania. A gdyby się tak zastanowić, ja rzeczywiście przez ten tydzień ani razu nie widziałem jak dzieciak cokolwiek je. Czy on w ogóle jadł? Może teraz to już nie jest bulimia, tylko anoreksja?- cholera, mogłem się domyślić, że to olejesz.

-Co mam robić?- spytałem cicho, nie chcąc tracić czasu na naganę dyrektora.

-Jeśli chcesz zatrzymać tego chłopca, będziesz się musiał cholernie postarać. Do końca tygodnia Peter ma być już po wizycie u psychologa i konsultacji z dietetykiem. Nie wiem jak to zrobisz, zatrudnij mu kucharza, naucz się gotować, albo rób to razem z Peterem, ale jeśli przez miesiąc nie zrobicie żadnych postępów, zabieram go bez odwołania- powiedział surowo, po czym przetarł twarz dłonią i dodał- chcę mieć kontakt z psychologiem dzieciaiaka, będzie zdawać mi raport z tego, co robicie.

Spuściłem lekko wzrok. A więc psycholog i dietetyk, tak? Peter był w naprawdę kiepskim stanie. I kiedy terapeuta dla mnie zdawał mi się być głupim, wręcz żenującym pomysłem, tak psycholog dla dzieciaka był czymś jak najbardziej naturalnym i oczywistym. Potrzebnym. Przeze mnie.

Przełknąłem ślinę, kiwając głową.

-A twoja terapia? Kiedy pierwsza wizyta?- spytał nagle, a ja powstrzymałem się od przewrócenia oczami. Nie chciałem o tym rozmawiać akurat z Fury'ym, ale byłem na to gotowy, żeby zatrzymać Petera.

-Wczoraj. Byłem wczoraj- wymamrotałem. Mężczyzna skinął, wstając.

-Dobrze- rzucił jedynie- dowiem się, jeśli zrezygnujesz- dodał, a ja wiedziałem dobrze, jakie byłyby konsekwecje- będę w kontakcie z Peterem. Jeden wyskok i go zabieram.

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź, a ja nie czułem się w obowiązku, by go odprowadzać.

Westchnąłem ciężko, opadając na fotel.

-No chodź- mruknąłem, widząc jak chłopiec czai się za rogiem. Peter wyszedł, jak zwykle nieco skulony, z uniesionymi brwiami. Zacisnąłem usta, posyłając mu niepewne spojrzenie- podsłuchiwałeś?- spytałem.

-Naprawdę poszedłeś na terapię?- odparł jedynie młodszy, siadając na kanapie. Odchyliłem głowę w tył, zaciskając szczękę. Tak, poszedłem. I nic się nie zmieniło. Nie czułem się lepiej. Terapeuta próbował zmusić mnie do terapii grupowej, a to była ostatnia rzecz, którą zamierzałem zrobić.

-Nie chcę o tym rozmawiać- wymamrotałem, zsuwając się w fotelu i splatając ręce na brzuchu.

-Ale właśnie powinieneś o tym rozmawiać- powiedział chłopiec. Posłałem mu ponure spojrzenie.

-Jesteś w zmowie z tym durniem?- mruknąłem, unosząc kąciki ust. Peter przez chwilę wpatrywał się we mnie, po czym spuścił głowę i pokręcił nią z rozbawieniem.

-To co teraz?- spytał. Westchnąłem, wyciągając telefon z kieszeni.

-Chyba mamy w Stark Industres jakąś sekretarkę. Na pewno jakąś mamy. Podzwonię i jej poszukam, a jak już znajdę, powiem jej, żeby zorganizowała dla ciebie psychologa i dietetyka. I kogoś, kto będzie przygotowywać ci posiłki. Wybacz, ja się w to nie bawię i chyba oboje na tym skorzystamy. Ja nie będę musiał remontować kuchni, a ty... nie umrzesz- oznajmiłem, na co młodszy zaśmiał się pod nosem.

-Nie musimy...

-Musimy- przerwałem mu stanowczo, po czym odłożyłem telefon i odchyliłem głowę w tył, wypuszczając powietrze. Nie powinienem unosić głosu w warsztacie. Przecież było miło. Było po prostu fajnie. A dzieciak był zdolny. Dużo bardziej niż sądziłem. W ogóle nie wyobrażałem sobie, że dziecko może być tak mądre. Dzieci zawsze wydawały mi się głupie i irytujące, ale on taki nie był. Nie był ani głupi, ani męczący. Podobało mi się pokazywanie mu tego wszystkiego w warsztacie. Podobało mi się uczenie go nowych rzeczy. A najbardziej podobała mi się ta ciekawość w jego oczach. Zachwyt i podziw. Taka iskierka, za każdym razem gdy dowiadywał się czegoś nowego. Mnie nikt nie podziwiał. Nikogo nie interesowało to, co miałem do powiedzenia, już od dawna, więc czas spędzony w warsztacie był tym bardziej zaskakujący. Peter patrzył na mnie z podziwem w oczach. Podobało mi się to, bardziej niż chciałbym przyznać. Ale to było niebezpieczne. Ja... przestraszyłem się. Bałem się, bo kiedy tak na niego patrzyłem, zrozumiałem coś. Zależało mi na nim. Był dla mnie ważny. Mógłbym go pokochać.

A mi nie wolno było kochać. Ja nie zasługiwałem na to, by kochać. W ogóle nie zasługiwałem na dobro w swoim życiu, a już na pewno nie na takie dobro.

-Nie chciałem na ciebie krzyczeć- wymamrotałem cicho. Chłopiec uniósł kąciki ust.

-To nic- mruknął. Uśmiechnąłem się nieco cierpko.

-Dokończymy ten projekt. Obiecuję- zapewniłem- jeśli wciąż chcesz, oczywiście- dodałem po chwili.

-Pewnie, że chcę!- oznajmił zaraz, a jego twarz natychmiast nieco się rozpogodziła. Zaśmiałem się cicho na ten widok. Musiałem częściej zabierać go do warsztatu. To chyba działało lepiej  niż prezenty.

*****

1139 słów

Hejka!

Tak tak, króciutki, ale będzie lepiej xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro