Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Otworzyłem oczy. Rozejrzałem się po salonie i skrzywiłem się lekko. Ten bałagan z pewnością nie mógł czekać aż do czwartku, kiedy przychodzi tu ktoś od sprzątania. Westchnąłem słabo, szukając dłonią szklanki z wodą na stole, którą dzieciak czasami stawiał. Niestety, tym razem się nade mną nie zlitował. Pewnie na to zasłużyłem.

Podniosłem się ciężko do siadu. Nie pamiętałem absolutnie nic. Czarna dziura rozpoczynała się w momencie, w którym połączyłem leki przeciwbólowe z alkoholem. To był duży błąd.

Wstałem z kanapy i chwiejnym krokiem ruszyłem do kuchni. Szybko połknąłem tabletkę przrciwbolową i duszkiem wypiłem szklankę wody. Wypuściłem głośno powietrze, opierając się przez chwilę o blat. Podniosłem głowę, zerkając na zegar. Było po piętnastej.

-Jaki dzisiaj dzień, J?- mruknąłem.

-Piątek, panie Stark- oznajmiła sztuczna inteligencja, a ja pokiwałem lekko głową. Dzieciak zaraz wróci do domu. Musiałem się ogarnąć, nie chciałem, żeby widział mnie w tym stanie. Chłopiec zasługiwał, żeby móc spędzić spokojny weekend, bez moich problemów.

Gdy po piętnastu minutach znalazłem się w salonie, umyty, ubrany i w miarę trzeźwy, zacząłem sprzątać. Pozbierałem szkła, poukładałem poduszki i koce, pozbyłem się brudnych naczyń i starłem mokre plamy. Wszystkim się zająłem. Żeby on nie musiał.

-Jarvis, dzieciak zamawiał coś do jedzenia?- spytałem.

-Nie, panie Stark- odparła sztuczna inteligencja. Westchnąłem słabo. Skąd w takim razie miałem wiedzieć co lubi?

-Zamów pizzę, Jarvis. Z podwójnym serem, szynką i pieczarkami- rozkazałem. Osobiście byłem zwolennikiem pepperoni, ale postanowiłem zamówić najbardziej uniwersalny posiłek. Jadł parówki, więc nie był wegetarianinem. Poza tym, każdy przecież lubił pizzę, prawda?

Gdy jedzenie stało już na stole, usiadłem na kanapie i złożyłem ręce na kolanach. Dzieciak powinien być już za parę minut. Ucieszy się, gdy wróci. Teraz... chciałem, żeby było inaczej. Żeby jego życie było lepsze. Dlatego umówiłem się na wizytę do pieprzonego psychoterapeuty. Choć z całego serca nie chciałem tego robić, dzieciak zasługiwał na to, żebym zaczął się starać. Musiałem. Wczoraj... nie dałem rady. Choć nie wypiłem wcale aż tak dużo. Nie rozumiałem, dlaczego upiłem się tak mocno, ale to był błąd i musiałem z tym skończyć. Nie miałem zielonego pojęcia jak rzucić picie, ale wiedziałem, że to zrobię. Może to właśnie odpowiedzi na to banalne pytanie miałem zamiar szukać u specjalistów?

Spojrzałem na zegar i zmarszczyłem delikatnie brwi. Było już po czwartej. Tak, z Queens był tu kawałek drogi, ale na ogół, dotarcie dzieciakowi do wieży zajmowało pół godziny, najwyżej czterdzieści minut. Co on tam robił tak długo? Przecież... nic mu się nie stało, prawda? Był Spider manem. Poradziłby sobie z każdym. Umiał się obronić.

Potrząsnąłem głową. Nie, to głupie. Dzieciak zagadał się pod szkołą z innymi dziećmi. Zaraz wróci do domu. Będzie chciał uciec do pokoju, ale zawołam go i spytam, jak mu minął dzień. Będzie inaczej. Będzie lepiej.

-Nick Fury prosi o pozwolenie na wejście na piętro mieszkalne- oznajmiła sztuczna inteligencja. Uniosłem lekko brwi, spoglądając w górę. Fury? A czego on tu szukał?

-Niech wejdzie- westchnąłem, wstając z kanapy. Usłyszałem windę, która po chwili otworzyła się. Zmarszczyłem czoło, widząc dwóch agentów za plecami dyrektora. Uchyliłem lekko usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyłem.

-Gdzie jest dziecko, które ci powierzyłem, Stark?- spytał sucho. Zamrugałem.

-On... nie wrócił jeszcze ze szkoły. O co chodzi?- zdziwiłem się. Dzieciak miał kłopoty? Chyba nic nie zrobił, prawda? Nawet nie miał kiedy, przecież...

-Gdzie są rzeczy Petera?- spytał.

-Chwila, co ty...

-W którym pokoju są jego rzeczy?- powtórzył, tym razem bardziej stanowczo. Bez słowa wskazałem pokój, a dwóch agentów weszło do niego.

-Hej! Chwila moment, co wy do cholery...

-Peter jest u mnie, jeśli cię to interesuje. I zostanie u mnie do momentu, w którym znajdę mu dobrych, odpowiedzialnych opiekunów. Kogoś, kim ty nigdy nie byłeś i nie będziesz- oznajmił, po czym wszedł do pokoju i z założonymi ramionami obserwował, jak agenci pakują rzeczy chłopca.

Poczułem, jak kręci mi się w głowie. Jak to u niego? On... on go zabrał? Dlaczego? Przecież ja... chciałem być lepszy. Starałem się, ja... dlaczego nie potrafiłem? I czemu dzieciak do niego poszedł? Starałem się, naprawdę ostatnimi dniami starałem się nad sobą panować. Starałem się być miły.

-A-Ale... dlaczego ty... ej, to jest delikatne!- warknąłem, gdy jeden z agentów nieostrożnie chwycił album ze zdjęciami. Widziałem kiedyś, jak dzieciak go ogląda. Album rozpadał się w rękach i trzeba było traktować go z najwyższą ostrożnością.

-Uważajcie na te rzeczy- powiedział dyrektor. Zacisnąłem usta. Zabrał dzieciaka. Zabrał mojego dzieciaka. Zostanę sam. Stracę go. Ja... znów będę sam. Będę całkiem sam, bez nikogo. Nie... nie, nie chciałem tego. Nie mogli mi tego zrobić. Nie mogli, prawda?

-Jeśli dowiem się, że jeszcze kiedykolwiek, jakkolwiek próbowałeś kontaktować się z Peterem, aresztuję cię, Tony- powiedział, po czym dał agentom znać, by wyszli. Jeden z nich niósł walizkę z rzeczami chłopca. Uchyliłem usta. To się działo zbyt szybko.

-Nie, nie, poczekaj! Kiedy go zabrałeś? Dlaczego on...- zacząłem, gdy Fury ruszył w kierunku wyjścia. Nie dane mi było jednak dokończyć. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, z całej siły uderzając mnie pięścią w brzuch. Skuliłem się odruchowo, oplatając bolący brzuch rękami i starając się odzyskać oddech.

-Teraz wiesz, jak to jest dostać od kogoś większego- powiedział z pogardą w głosie, po czym odwrócił się na pięcie. Zacisnąłem na chwilę oczy. Nie, nie mogłem na to pozwolić. Nie teraz, gdy ten jeden, jedyny raz miałem o co walczyć.

-Co ty wyprawiasz, Tony?- spytał spokojnie Fury, gdy odpadłem do drzwi i zamknalem mu je przed nosem. Spojrzałem na niego ze złością, pomieszaną z dezorientacją. Przez chwilę starałem się zrozumieć, dlaczego mi przeszkadza. Dlaczego nie chce pozwolić mi się zmienić? Czemu wszyscy zawsze mnie skreślają? Czemu nikt nie chce mi pomóc?

-Nie zabieraj go, Fury. Pozwól mu zostać- wysapałem, nie mogąc złapać oddechu po silnym uderzeniu. Czarnoskóry uśmiechnął się i pokręcił głową z politowaniem.

-Ja tego nie robię wbrew jego woli, Tony. To była samodzielna decyzja Petera- powiedział, marszcząc lekko brwi. Pokręciłem lekko głową. Jego decyzja? To on zdecydował, że chce ode mnie uciec? Czy ja... czy ja naprawdę byłem aż tak zły? Nawet teraz, kiedy się starałem? Kiedy próbowałem?

-Fury, posłuchaj... daj mi jeszcze jedną szansę, proszę. Nie zabieraj mi mojego dzieciaka...- zacząłem błagalnym tonem, ale przerwał mi śmiech mężczyzny. Posłałem mu pytające spojrzenie.

-Twojego dzieciaka?- rzucił, kręcąc lekko głową- a wiedziałeś, że twój dzieciak ma bulimię? Że jest niedożywiony? Że ma depresję i przedwczoraj próbował popełnić samobójstwo, po tym jak kolejny raz wyrzuciłeś go z wieży na noc? Że stracił moce przez brak odpowiedniej ilości kalorii?- zamarłem. I bledłem, wraz z każdym jego słowem. Jak... jak to... przecież...- wiem o wszystkim, Tony. Peter opowiedział mi wszystko, od samego początku. Powierzyłem ci dzieciaka, bo miałeś odpowiednie warunki... więcej, niż odpowiednie, żeby zapewnić mu szczęśliwe dzieciństwo, ale... cholera, czy ty jesteś poważny? To jest żywa istota, Stark. A ty... kurwa, jesteś beznadziejny. Gdyby nie to, ile Tarcza ci zawdzięcza, wychodził byś stąd dziś w kajdankach. Dopilnował bym, żebyś poszedł siedzieć. Naprawdę uderzyłeś tego chłopca? Jesteś chory, Stark. Nie dbać o dziecko to jedno, ale znęcać się nad nim? Co jest z tobą nie tak? Myślałem, że ogarniesz się, gdy weźmiesz dzieciaka. Że skończą się panienki, picie do rana i te twoje wybuchy, ale... co trzeba mieć w głowie, żeby wywalić czternastolatka na ulicę w listopadową noc? Czy ty w ogóle myślisz? On był w żałobie. Stracił ciotkę, która była dla niego jak matka. Nie jestem zbyt dobry, jeśli chodzi o uczucia, ale nawet ja wiem, że dzieciak w takim momencie życia wolałby się skupić na innych problemach, niż to, czy jego, pożal się Boże, opiekun pozwoli mu dzisiaj spać w domu, albo czy dostanie coś do jedzenia. Znalazłem mu dom. Małżeństwo, agenci Tarczy. Nie mają dzieci, ale zawsze chcieli mieć. Będzie tam szczęśliwy. Szczęśliwszy niż u ciebie. Pozwól mu na to. Jeśli choć trochę obchodzi cię ten dzieciak, pozwól mu. Nie obarczaj go swoim nieszczęśliwym życiem. On już wystarczająco dużo przeszedł. Śmierć rodziców, wujka, ciotki, a teraz jeszcze ty. Kolejna trauma. Daj mu żyć normalnie, Tony.

Minął mnie i wyszedł. Zostawił mnie samego.

Upadłem na kolana. I... nawet nie płakałem, choć moje gardło było ściśnięte.

Znów wszystko straciłem.

*****

1326 słów

Hejka!

Tak, tak, wiem co wszyscy będą pisać. Ich relacja nie była na takim etapie, o co Tony'emu chodzi, bla bla bla...

Dajcie mi szansę xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro