Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Mocnym kopnięciem zniszczyłem nadlatującego drona. Wykonałem salto, żeby złagodzić swój upadek, po czym znów ruszyłem naprzód. Minąłem walczących Avengersów, chcąc dostać się do mężczyzny, który obserwował całą walkę z założonymi ramionami. Jeden z jego pomocników wycelował do mnie z "kosmicznej broni", jak zdążyliśmy ją ochrzcić z Clintem, a ja zgrabnie uniknąłem promienia. Wystrzeliłem sieć i wyrwałem mu broń z rąk. 

-Musimy zniszczyć ten budynek!- rozkazał Iron man, a ja kiwnąłem lekko głową, ani na chwilę nie przestając walczyć. Zniszczyć budynek. Tak, to był dobry pomysł. W ten sposób pozbędziemy się całej broni, wszystkich badań i całego chorego dorobku tego człowieka.

***

Zdjąłem maskę z twarzy i przetarłem ręką spocone, umazane pyłem czoło. Patrzyłem na ruiny magazynu z zadowoleniem. Byłem dumny, wiedząc, że byłem częścią drużyny, która to zrobiła. Człowiek, który tworzył tam broń był zły. Chory.

Usiadłem na ziemi. Pot i brud z mojej twarzy zostawiły ciemną smugę na rękawie stroju. Byłem tak brudny, że i tak mogłem usiąść na ziemi. Marzyłem tylko o gorącym prysznicu i łóżku.

W pewnym momencie, usłyszałem szum silników. Drgnąłem lekko, gdy Iron man wylądował obok mnie. Czarnowłosy wyszedł ze zbroi i posłał mi ciepły, pełen zadowolenia uśmiech.

-No, no, spisałeś się- powiedział, a ja uśmiechnąłem się radośnie, zrywając się z ziemi. Mężczyzna podał mi butelkę wody, zanim zdążyłem się odezwać. Posyłając mu jedynie wdzięczne spojrzenie, wypiłem wszystko duszkiem. Pewnie wyglądałem przy nim śmiesznie. Tony Stark, w garniturze, jak zawsze z wielką klasą, i ja, brudny, spocony, zwyczajny dzieciak.

-Dziękuję- odparłem z małym uśmiechem.

-Nic ci nie jest? W helikopterze mamy apteczkę- oznajmił, a ja jedynie pokręciłem głową.

-Nie trzeba, jest dobrze- zapewniłem.

-Jak masz na imię?

-Um... Peter, proszę pana- powiedziałem.

Pan Stark podszedł bliżej, po czym roztrzepał mi włosy, patrząc na ruiny budynku.

-Dobra robota, Peter. Będziesz kiedyś świetnym Avengerem- stwierdził, a ja nie mogłem dostać lepszej nagrody za to, co dziś zrobiłem.

***

Wtuliłem się w kocyk, wpatrując się w sufit. Bałem się wyjść z pokoju. Bałem się, że gdy wyjdę, pan Stark będzie w salonie, kompletnie pijany. Że na mnie nakrzyczy i mnie uderzy. I wtedy okaże się, że to co zrobiłem jest bez sensu. Że skrzywdziłem samego siebie. Wiedziałem, że błędem było zostanie tu, ale... miałem nadzieje, że było warto.

Rozejrzałem się beznamiętnie po pokoju. Mój wzrok na krótka chwilę utkwił w walizce. Zacisnąłem usta. Powinienem się rozpakować. Wcześniej i tak większość rzeczy trzymałem w walizce, ale teraz naprawdę powinienem się rozpakować. Pewnie zostanę tu na długo. Dłużej niż planowaliśmy na początku. Dłużej niż pół roku. On... naprawdę mnie chciał. Chciał mnie tutaj. Zupełnie nie wiedziałem dlaczego, ale chciał, żebym tutaj był. A to oznaczało, że mogłem zacząć stawiać warunki. Nie duże, nie trudne do spełnienia. Po prostu podstawowe wymagania, takie jak minimalnie dwudniowe przerwy pomiędzy pijackimi awanturami.

Wstałem i podszedłem do łazienki, gdzie szybko doprowadziłem się do porządku. Wyszedłem z pokoju, schowałem ręce do podłużnej kieszeni bluzy i ruszyłem w kierunku kuchni. Zatrzymałem się jednak, gdy zobaczyłem, że pan Stark siedzi w salonie. Siedział przy stole, trzymając w dłoniach kubek z kawą. Był ubrany w zwykłe jeansy, czarną koszulkę i rozpiętą bluzę. Błękitna poświata reaktora przebijała się przez materia T-shirtu. Zawsze byłem ciekawy, jak reaktor wygląda na żywo. Jeszcze bardziej ciekawy byłem jego działania, ale nie miałem zamiaru nigdy więcej próbować wchodzić do warsztatu.

Mężczyzna drgnął, gdy pojawiłem się w salonie. Spojrzał na mnie i przez chwilę miałem wrażenie, że po prostu wyjdzie.

-Dzień dobry, panie Stark- powiedziałem nieśmiało, gdy starszy jednak został na miejscu. Milioner wyglądał na spanikowanego.

-Um... cześć- odparł, niezbyt elokwentnie- miałem mówić mi po imieniu- zauważył, a ja zagryzłem lekko wargę i spuściłem wzrok, kiwając głową. Mężczyzna zmieszał się na to- no... chyba, że nie chcesz. Jak wolisz. Możesz... uh... mów jak chcesz.

-D-Dobrze- mruknąłem- może być "Tony"- powiedziałem. Starszy zacisnął zabawnie usta, wpatrując się we mnie przez chwilę.

-Dziwnie- skomentował, po czym upił łyk kawy- przywyknę- dodał. Uśmiechnąłem się lekko, unosząc jedną brew- um... będziesz jadł śniadanie?- spytał, a ja wiedziałem o co mu chodzi. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, pan Stark lubił spędzać ze mną poranki. Na ogół, jadłem śniadanie w salonie i razem oglądaliśmy kreskówki. W zasadzie, tak. To był dobry pomysł. Przyjemny poranek mógł być dobrym początkiem.

-Um, jasne- mruknąłem, po czym przeszedłem do aneksu kuchennego. W zasadzie, nie zamierzałem jeść śniadania. I tak bym wszystko zwymiotował. Ale uznałem, że z przyjemnością napiję się soku pomarańczowego. Nalałem więc sobie trochę, po czym wróciłem do salonu, usiadłem na podłodze i włączyłem kreskówki. Nie musiałem wybierać nawet kanału. Pan Stark nie zwracał nigdy uwagi na to, co akurat leciało. Chciał tylko zagłuszyć telewizorem ciszę.

-Możesz pić na kanapie- usłyszałem głos milionera. Posłałem mu badawcze spojrzenie.

-A jak zabrudzę?- spytałem podejrzliwie.

-Mam to gdzieś- mruknął starszy, machając ręką. Uśmiechnąłem się więc delikatnie i usiadłem na kanapie, mimo wszystko przykładając szczególną ostrożność do mojego obchodzenia się ze szklanką.

Pov. Stark

Zerkałem ukradkiem na chłopca. Byłem szczęśliwy. Szczęśliwszy, niż na to zasługiwałem. Nie wiedziałem, jak mogę mu się za to odwdzięczyć, ale dzieciak tu był. Został ze mną. On.. naprawdę ze mną został. Ktoś przy mnie był. Jak to w ogóle możliwe? Skąd ten chłopiec się wziął? Czy to naprawdę możliwe, że ktoś był tak... dobry?

Chciałem sprawić mu przyjemność. Uszczęśliwić go jakoś, ale jak? Prezentem? Znów? Chętnie kupiłbym mu prezent, ale zupełnie nie wiedziałem z czego by się ucieszył. Lubił czytać. Tak, lubił książki. Może powinienem kupić mu książkę? Tylko po co mu książki, skoro miał do dyspozycji moją biblioteczkę? Dostał telefon, może ucieszyłby się z najnowszego laptopa SI? Był nastolatkiem. Nastolatki lubią gadżety, prawda? Co jeszcze lubią? Do tej pory, dzieci kojarzyły mi się tylko z brudem, zarazkami i zniszczeniem, jakie niosą. Ja sam jako dziecko stłukłem niezliczoną ilość wazonów, porcelanowych figurek i zastaw.

-Chciałbyś coś zniszczyć?- spytałem, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, jaki to głupi pomysł. Nie powinienem od razu mówić tego na głos.

Chłopiec spojrzał na mnie pytająco. Zamrugał, wpatrując się we mnie.

-Um... niekoniecznie- mruknął, patrząc na mnie jak na idiotę- ale... dzięki, że pan, uh, znaczy, że... pytasz?- dodał niepewnie, po czym powoli odwrócił wzrok w stronę telewizora. Westchnąłem, upijając łyk kawy.

-A... chciałbyś laptopa?- rzuciłem, a Peter zakrztusił się, pijąc sok. Uniosłem brwi, patrząc jak przeciera usta rękawem i kręci głową.

-N-Nie, dziękuję, naprawdę...

-To czego chcesz?- spytałem, tracąc powoli cierpliwość. Strasznie ciężko się z nim rozmawiało.

-Nic, ja... nic nie chcę, poważnie...- zaczął, na co wywróciłem oczami.

-Każdy czegoś chce. No błagam, ułatw mi to. Laptop? Tablet? Play station? Nie wiem... może coś innego? Jezu, dzieciaku, i tak mam za dużo pieniędzy. Sto tysięcy w tą czy w tamtą...

-Sto tysięcy?- powtórzył cicho chłopiec, otwierając szeroko oczy.

-A co? Myślałeś o czymś droższym? Nie ma problemu, możesz mieć cokolwiek. No... powiedzmy, że twój budżet to milion. Milion wystarczy? Chyba powinien wystarczyć, co?- rzuciłem, a Peter zamrugał ze zdziwniem- dobrze, dwa miliony. Dwa miliony chyba będą okej, co? Matko, co ty wymyśliłeś, dzieciaku? Dwa miliony to twój limit, o droższych rzeczach musisz mi mówić wcześniej. Ewentualnie... mogę zrobić wyjątek. Tym razem. Trzy miliony i na tym koniec, bo...

-Lubię lego- powiedział cicho chłopiec, wpatrując się we mnie jak w obrazek. Uniosłem jedną brew.

-Lego?- powtórzyłem niepewnie, a Peter pokiwał głową- i niby jaki zestaw kosztuje trzy miliony dolarów?- zdziwiłem się.

-Um... żaden. Najdroższy jaki widziałem kosztował dwieście, ale...

-Dwieście dolców?- zaśmiałem się- możesz mieć ile chcesz- dodałem- Jarvis, zamów dla Petera powiedzmy... um... dwadzieścia różnych zestawów lego. Dwadzieścia wystarczy na początek? Później dokupię ci więcej, jeśli będziesz chciał- powiedziałem. Zdawało mi się, czy dzieciak zrobił się nieco blady?

-To... to za dużo...- wymamrotał. Uniosłem jedną brew.

-Lepiej za dużo niż za mało. Nie musisz przecież złożyć wszystkich- rzuciłem jedynie.

-A-Ale... panie Stark, z-znaczy, Tony, to... nie, przecież... j-ja nie mogę...

-Czego nie możesz?- spytałem, znów z lekką nutą irytacji w głosie. Dlaczego sprawianie mu radości było tak tragicznie trudne?

-Przyjąć tak dużo- wyszeptał, na co uniosłem lekko brwi.

-To... tylko klocki- mruknąłem niepewnie. Peter wciągnął powietrze, odkładając szklankę na stół- poza tym...- zacząłem, zanim on zdążył znów zaprotestować- ja... i tak zabrałem ci więcej. Ale wynagrodzę ci to, zobaczysz- zapewniłem, choć zupełnie nie wiedziałem jak to zrobię.

Peter zacisnął usta, po czym uśmiechnął się słabo.

-Dziękuję, Tony- powiedział cicho. Tak. To naprawdę było dziwne. Ale podobało mi się.

*****

1375 słów

Hejka!

Kurde, ale zapierniczam z tymi rozdziałami xD

Neko wraca do gry😎😎

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro