Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Stark

-Nie jedź, Tony.

-To tylko dwa dni.

-Mam złe przeczucie.

-Hej, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Przecież wiesz, że muszę jechać.

Kobieta spuściła wzrok i uśmiechnęła się łagodnie.

-Masz rację, to głupie.

-Niedługo wrócę. Zobaczymy się za dwa dni. Przywiozę ci coś ładnego.

Zamrugałem, gdy uświadomiłem sobie co teraz nastąpi. Zmarszczyłem brwi i spuściłem lekko wzrok. Pochyliłem się, całując kobietę w policzek. Dlaczego to robiłem? Dlaczego nie mogłem przestać, choć dobrze wiedziałem co się stanie? Tak bardzo tego nie chciałem!

-Nie. Nie, poczekaj!- zawołałem, gdy kobieta się odsunęła.

-Jedź już, Tony.

-Nie, ja wcale nie chcę!

-W końcu, firma jest najwazniejsza. Musisz jechać.

-Proszę, poczekaj, błagam!- krzyknąłem, gdy zacząłem przybliżać się do drzwi. Nie chciałem tego, nie odchodziłem, ale magiczna siła odciągała mnie od niej.

-Poza tym- zaczęła kobieta, a jej oczy wypełniły się łzami- już mnie zastąpiłeś.

-C-Co? Nie... nie, to nie prawda!

-Zastąpiłeś mnie!- krzyknęła rozpaczliwie.

Otworzyłem oczy. Zacisnąłem szczękę, czując, jak spięte są wszystkie mięśnie mojego ciała. Chciałem się wyrwać we śnie.

Przetarłem twarz dłońmi, podnosząc się z łóżka. Nie chciałem w nim leżeć ryzykując, że znów zasnę. Naciągnąłem miękką bluzę na ramiona i wyszedłem z pokoju. Nie chciałem tkwić sam w sypialni. Choć w każdej innej części wieży też będę sam.

Zerknąłem na drzwi prowadzące do pokoju chłopca. Zacisnąłem usta. To chyba nie był dobry pomysł, ale... chciałem go zobaczyć. Tylko zobaczyć.

Po cichu uchyliłem drzwi i oparłem się o framugę, splatając ręce na klatce piersiowej. Uniosłem kąciki ust, widząc jak spokojnie śpi. Jego twarz była zupełnie wygładzona, a wszystkie mięśnie odprężone. Oddychał powoli, leżąc na boku z lekko rozchylonymi ustami i lokami rozrzuconymi po poduszce. Przytulał kocyk do policzka, jak małe dziecko przytulankę. Zacisnąłem usta w delikatnym uśmiechu, patrząc na niego. Ten widok mnie uspokajał. Może po prostu udzielało mi się rozluźnienie chłopca?

Gdy przez twarz dziecka przepłynął grymas, natychmiast się wyprostowałem. W jednej chwili, Peter przestał wyglądać spokojnie i niewinnie. Mruknął cicho, po czym zacisnął powieki i pokręcił głową, kręcąc się w łóżku. Miał zły sen.

Nie zastanawiałem się nad tym co robię. Po prostu podszedłem do łóżka i delikatnie przesunąłem dłonią po głowie dziecka.

-Cii...- szepnąłem łagodnie, a młodszy znów cichutko jęknął- jesteś bezpieczny, wszystko jest dobrze.

Peter znów zaczął się lekko wiercić.

-Nie bój się, mały. Spokojnie, cii- wyszeptałem, gładząc go po policzku, a gdy Peter uspokoił się, uniosłem kąciki ust i otuliłem go miękką kołdrą. Zrobiłem dokładnie to, czego ja sam potrzebowałem. Mnie nikt nie uspokajał, ale on na to zasługiwał. Był dzieckiem i ktoś musiał go uspokajać, żeby mógł spać w spokoju. Nie byłem ekspertem, ale wszędzie słyszało się o tym, że dzieci musiały dużo spać. Nawet ja o tym wiedziałem.

Zacisnąłem usta. Czułem się dobrze, dbając o niego i zastanawiałam się, czy to na pewno jest właściwe. Czy ja mogłem się nim opiekować? Ja już miałem się kim opiekować. Miałem osobę do kochania i zawiodłem. Nie... nie wolno mi było jej zastąpić. Nie mogłem jej zastąpić. Nawet nim. Nawet tym niewinnym aniołkiem. Nie mogłem jej tego zrobić.

Wyszedłem z pokoju i poszedłem do salonu, nie obdarzając chłopca ani jednym spojrzeniem. Byłem zły, ale mogłem mieć pretensje tylko do siebie. Jego tu w ogóle nie powinno być. Powinienem cierpieć w samotności, być tutaj całkiem sam, w ciszy, bez nikogo. Nie mogłem sam sobie tworzyć poczucia bliskości kosztem kogoś innego. Nie mogłem jej zastąpić. Nie mogłem kochać nikogo innego. Nie mogłem!

Niemalże porwałem butelkę whisky z barku.

Byłem w stanie go pokochać. Tego dzieciaka nie dało się nie kochać, był uroczy i dobry, nie dało się. A to tworzyło w mojej głowie jeszcze większy mętlik. Bo nie chciałem go od siebie odsuwać, chciałem mieć go przy sobie. Nie chciałem go oddawać.

Zacząłem pić. I zupełnie straciłem kontrolę. Nie panowałem nad sobą, ani nad tym co robię. Nie panowałem nad niczym, jak nie nie panowałem nad własnym życiem. Nie umiałem wziąć się w garść. Nie potrafiłem sobie z tym wszystkim poradzić, za bardzo mnie to przytłaczało. I po prostu piłem, po cichu, sam, bez płaczu i złości. Wpatrywałem się w ścianę, raz po raz podnosząc butelkę do ust. Nie miałem siły. Nie miałem już na nic siły. Byłem taki zmęczony, ale bałem się pójść spać. Bałem się, że znów zobaczę te pełne rozczarowania oczy. "Zastąpiłeś mnie!". Nie, to nie była prawda. Nie zastąpiłem jej. Nie zrobiłem tego!

Świat wokół mnie wirował. Kręciło mi się w głowie. Gdybym teraz wstał, na pewno bym się przewrócił, ale ja siedziałem na ziemi, opierając się o ogromne okno, ciągnące się od podłogi aż po sufit. Zacisnąłem szczękę, gdy obraz przede mną lekko się rozmazał. Ćmiło mnie w głowie, a przed oczami tańczyły mroczki. Chciałem spać, a jednocześnie wręcz desperacko starałem się nie zasnąć.

-Nie, Tony, nie...- usłyszałem cichy jęk i podniosłem powoli głowę. Chłopiec wpatrywał się we mnie z zupełnym rozczarowaniem. Bez złości, bez wyrzutu. Tam było tylko rozczarowanie i mnóstwo smutku. Wciąż było ciemno, ale be, trudu dostrzegałem te emocje.

W pierwszej chwili, chciałem coś zrobić. Chciałem go przeprosić. Chciałem... ja naprawdę chciałem go przytulić, tak jak wtedy, w kuchni. Ale wtedy znów zobaczyłem te oczy. Te pełne łez, pełne wyrzutu oczy.

Zastąpiłeś mnie!

-Idź...- szepnąłem, z trudem wydobywając z siebie to jedno słowo. Chłopiec albo mnie nie usłyszał, albo po porostu zignorował. Podszedł do mnie i chwycił za butelkę- n-nie... zostaw... idź sobie, nie...

-Przestań!- warknął nagle dzieciak, a ja uniosłem brwi, wpatrując się w niego ze zdziwieniem. Ten ton sprawił, że poczułem się jak głupie, nieposłuszne dziecko i natychmiast wypuściłem butelkę z dłoni. Chłopiec zakręcił ją i odstawił, a potem wrócił do mnie. Wyciągnął ręce w moją stronę, chwytając mnie za ramię.

-Chodź. Pomogę ci- powiedział cicho, zupełnie łagodnie, po czym w zasadzie samodzielnie podniósł mnie z ziemi. Choć starałem się pomóc jak tylko mogłem, musiałem oprzeć swój ciężar ciała na drobnym chłopcu, żeby postawić kilka kroków naprzód.

-N-Nie chcę- mruknąłem, wiedząc, że jeśli się położę, usnę.

-Jesteś pijany, Tony- odparł cicho młodszy, jakbym rzeczywiście o tym nie wiedział. Poczułem, jak zawroty głowy przybierają na sile, a mi z kolei robi się słabo.

-Tam!- sapnąłem, wskazując na łazienkę, a gdy dzieciak pomógł mi uklęknąć przy klozecie, zwymiotowałem. Poczułem, jak łzy formują się w moich oczach. Byłem zbyt pijany, by poczuć wstyd, ale... nagle zrobiło mi się tak strasznie przykro. Po prostu przykro. Smutno, że moje życie jest tak nieudane.

-Już dobrze- powiedział chłopiec, wciąż nieco zaspanym głosem, podając mi kilka skrawków papieru toaletowego, którym niezdarnym ruchem przetarłem usta. Dzieciak spuścił wodę i znów mnie złapał. Jęknąłem z protestem w głosie, ale on już zdążył mnie podnieść. Pozwoliłem mu zaprowadzić się do łóżka. Nie miałem siły na protesty, a tym bardziej na tłumaczenie tego, że ja nie mogę iść spać.

-Już dobrze- powtórzył brunecik, przykrywając mnie kołdrą. Jego głos zaczął drżeć. Zmarszczyłem brwi, przesuwając głowę po poduszce. Zastanawiałem się, czy zdołam wstać i wrócić do salonu, gdy chłopiec sobie pójdzie, ale ku mojemu zdziwieniu, dzieciak usiadł na skraju materacu. Wpatrywał się przed siebie jakby zobaczył ducha. Zamrugałem. Po jego policzkach też spływały łzy.

Nagle, chłopiec posłał mi surowe spojrzenie.

-Musisz mi coś obiecać, Tony- powiedział- musisz, jeśli chcesz, żebym tutaj został.

Wypuściłem powietrze.

-Co?

-Nie stracę cię. Nie stracę, prawda?- spytał, w tej jednej chwili wyglądając jak małe dziecko. Łzy na jego policzkach i to  jak na mnie patrzył. Tak rozpaczliwie, z nadzieją i goryczą jednocześnie. Przełknąłem ślinę.

-Nie stracisz- szepnąłem.

Peter siedział na skraju łóżka, gdy usypiałem. Jakbyśmy byli rodziną.

Nie miałem koszmarów.

*****

1234 słowa

Hejka!

A tak późną porą, ale za to jaka fajna liczba XD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro