Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

-Panie Stark?- usłyszałem i podniosłem głowę. Przełknąłem ślinę, wpatrując się w lekarza w drzwiach.

-T-Tak?- zająknąłem się, delikatnie odkładając dłoń dziecka na materac.

-Mam dokumenty, które musi pan podpisać. Przez telefon zgodził się pan na operację, ale mimo wszystko potrzebujemy pisemnej zgody. Poza tym, Peter nie ma ubezpieczenia, więc...

-Jak to?- sapnąłem cicho, wpatrując się w mężczyznę ze zdziwieniem. Ten zacisnął usta, wertując w skupieniu dokumenty.

-Chłopiec nie był ubezpieczony od pięciu lat. Nie ma ubezpieczenia, które pokryłoby koszt operacji i hospitalizacji- oznajmił. Przełknąłem ślinę, kręcąc głową.

-To nieważne- rzuciłem, machając bezwiednie ręką- zapłacę ile trzeba. Niech mi pan lepiej powie co mu jest.

Mężczyzna kiwnął głową, spuszczając wzrok na dokumenty.

-Tak jak powiedziano panu przez telefon, złamane żebro spowodowało krwotok wewnętrzny i potrzebna była natychmiastowa operacja. Wszystko przebiegło zgodnie z planem i nie ma powodów do obaw. Peter ma też wybity bark i skręconą nogę. Poza tym, rozległe obrażenia zewnętrzne, co pewnie zdążył pan zauważyć. Hospitalizacja potrwa prawdopodobnie około tygodnia, do dwóch. Poczekamy, aż Peter nabierze sił i poczuje się lepiej. Policja została oczywiście zawiadomiona- oznajmił lekarz, podając mi dokumenty do podpisania. Przejrzałem je szybko, po czym podpisałem w odpowiednich miejscach- czekamy jeszcze na wyniki tomografii i badania krwi, a rano zrobimy USG jamy brzusznej. Proszę się nie martwić, panie Stark. Wszystko będzie dobrze, stan dziecka jest stabilny- zapewnił miękko, odbierając papiery. Spuściłem wzrok na chłopca.

-Zabiję tych skurwieli- wyszeptałem. Doktor poprawił okulary na nosie.

-Sam bym to chętnie zrobił- odparł krótko, po czym odwrócił się i wyszedł z sali. Skierowałem wzrok w stronę chłopca i uśmiechnąłem się słabo, jakby młodszy miał to zobaczyć. Poprawiłem mu lekko kołdrę, otulając go nią dokładnie. Młodszy przekręcił lekko głowę. Ostrożnie położyłem otwartą dłoń na klatce piersiowej dziecka. Pogłaskałem go, zastanawiając się, jak ktokolwiek mógł tak mocno skrzywdzić tego słodkiego dzieciaka. Tak, to była hipokryzja, ale ja nigdy... ja bym nigdy...

-Panie Stark, zostaje pan na noc?- spytała pielęgniarka, pojawiając się nagle w drzwiach. Zerknąłem na nią pytająco- Peter jest niepełnoletni, ma pan prawo zostać z nim na noc. Zostanie pan? Jeśli tak, przyniosę panu kołdrę i poduszkę. Jeśli nie, musi pan wiedzieć, że odwiedziny trwają tylko do dwudziestej drugiej, więc czas kończy się za pięć minut- oznajmiła. Pokiwałem głową, nie wyobrażając sobie, że mógłbym go tu teraz zostawić. I tak nie byłbym w stanie teraz zasnąć. Zresztą, nie zamierzałem wracać do domu bez dzieciaka. Bez niego, to... po prostu nie był dom.

-Zostanę- powiedziałem. Kobieta rzuciła jeszcze czymś bardzo sympatycznym, sądząc po jej tonie, ale nie słuchałem jej. Po chwili, przyniosła mi kołdrę i poduszkę, które położyła na wąskiej kanapie pod ścianą. Nie sądziłem, bym był w stanie zasnąć, ale wiedziałem, że nie powinienem siedzieć tak blisko niego. Moja obecność nie działała kojąco.

Ostatni więc raz wygładziłem chłopcu kołdrę, westchnąłem słabo i odszedłem od łóżka. Usiadłem na kanapie, chowając twarz w dłoniach. Byłem zły. Wściekły. Nie wiedziałem co mam robić. Nie wiedziałem nawet co dokładnie się stało. Ktoś go pobił. Ale kto? I dlaczego? Za co? Czy ten słodki dzieciak mógł zrobić komukolwiek krzywdę? Cokolwiek zawinić? Peter definiował dobro. Nie mogłem sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł czuć do niego tak silną nienawiść.

Mój telefon zaczął wibrować. Wyciągnąłem go z kieszeni płaszcza, domyślając się, że dzwonił Fury. Wydzwaniał do mnie całe popołudnie.

-Jeśli nie siedzisz przy łóżku twojego dzieciaka, chcę żebyś wiedział, że właśnie przestał być twój- oznajmił, gdy tylko odebrałem. Wypuściłem głośno powietrze.

-Jestem w szpitalu- powiedziałem cicho, przełykając ślinę. Mężczyzna po drugiej stronie mruknął z aprobatą.

-To dobrze. Jutro z rana na pewno pojawi się policja. Będą chcieli z wami rozmawiać. Musimy ustalić kilka szczegółów.

Przetarłem twarz dłońmi, kiwając bezwiednie głową.

-Słuchasz mnie, Tony?- spytał. Skinąłem słabo.

-Tak... tak- szepnąłem.

-Dobrze, skoncentruj się. Będą cię pytać o standardowe rzeczy. Czy Peter był ostatnio wystraszony, czy ma wrogów, czy ktoś mógł mu źle życzyć. Na pewno założą scenariusz, w którym ktoś mści się na tobie, posługując się dzieciakiem. Powiesz, że ani ty, ani Peter nie macie nikogo, kto mógłby chcieć zrobić wam krzywdę. Że nie masz pojęcia, kto mógłby to zrobić i nie wiesz dlaczego. Naturalnie, nie wspomnisz o jego potencjalnych powiązaniach ze światem przestępczym, ale chyba nie muszę ci tego mówić, prawda? Powiedz im, że zabrali mu pieniądze i telefon z kieszeni. I pod żadnym pozorem nie wyrażaj zgody na przesłuchiwanie Petera. Jesteś jego prawnym opiekunem, możesz się nie zgodzić. Parker to okropna papla, wszystko im powie. Najważniejsze jest to, żeby policja myślała, że chodziło tylko o kradzież. Rozumiesz, Tony?- powiedział Nick. Przełknąłem ślinę, uchylając lekko usta.

-Poczekaj, poczekaj...- szepnąłem, po czym odchrząknąłem i zacząłem mówić normalnie- o co w ogóle chodzi? Co... co oni od niego chcieli? I czemu? Ja nie wiem... nie wiem...

-Nie mam pojęcia, Tony. Szansa, że ta napaść była przypadkiem, jest minimalna. Spider man, syn Tony'ego Starka, agent Tarczy. Takie przypadki się nie zdarzają. W każdym razie, najważniejsze, żeby policja się w to nie mieszała. Nie dopuść do tego- ostrzegł, dość surowym głosem. Pokręciłem głową, ocierając policzki- jest jakiś świadek. Policja już go przesłuchiwała. Zobaczył, jak dwóch mężczyzn go katuje i zadzwonił na numer alarmowy. Byli zamaskowani, więc nie można sporządzać portretu pamięciowego. Zrobię co w mojej mocy, żeby ich znaleźć. A ty musisz zapewnić Peterowi bezpieczeństwo. Nie pozwól mu włóczyć się po mieście, jeśli musi gdzieś wyjść, idź z nim i go pilnuj. I na miłość boską, rozmawiaj z nim. Nie wiem jak to zrobisz, ale doprowadź do tego, żeby dzieciak ci zaufał i mówił ci, jeśli coś go zaniepokoi.

-Będę. Będę, ja... zadzwonię do szkoły, załatwię mu domowe nauczanie- powiedziałem, podnosząc wzrok, żeby zerknąć na chłopca. Dalej spokojnie spał.

-I niech tak zostanie aż do wyjaśnienia tej sprawy. Ty też najlepiej ogranicz wychodzenie.

-Może wyjedziemy? Mam kilka letnich rezydencji, mogę nas tam przenieść na jakiś czas- zaproponowałem.

-Nie. Chcę mieć was na oku, tak będzie łatwiej- powiedział dyrektor- będę cię informować na bieżąco.

-Myślisz, że ktoś wie? O jego... hobby?- spytałem, wiedząc, że ktoś na korytarzu może usłyszeć naszą rozmowę.

-Mam nadzieję, że nie- odparł jedynie- nie sądzę, żeby z kimś współpracowali. To nie wyglądało na dobrze zorganizowany napad. W każdym razie, bądźcie ostrożni. Do zobaczenia, Tony. Dbaj o niego- powiedział, po czym rozłączył się. Odłożyłem telefon i opadłem na kanapę, wzdychając głęboko.

-T-Tony?- usłyszałem cichy, cienki głosik dzieciaka. Zerwałem się, szybko podbiegając do łóżka.

-O co chodzi? Co się dzieje, Petey?- spytałem. Zapominając o trzymaniu dystansu, usiadłem na łóżku i położyłem dłoń na klatce piersiowej młodszego. Chłopiec jęknął słabo, rozchylając usta, żeby nabrać powietrza.

-Woda?- szepnął. Pokiwałem głową, sięgając po kubeczek z wodą. Tak samo jak robiła to pielęgniarka, ostrożnie podniosłem Petera i pomogłem mu się napić. A potem, zacisnąłem usta w wykrzywionym strachem uśmiechu i pogłaskałem chłopca po policzku.

-Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić- zapewniłem cicho. Dzieciak przełknął ślinę, przymykając lekko oczy.

-To... b-bardzo uprzejme...- wyszeptał, sapiąc przy tym cicho. Zaśmiałem się, ocierając dłonią policzki.

-Tak, rzeczywiście- rzuciłem, nieco zbyt smutno- Pete, ja... t-tak bardzo cię przepraszam...- zaszlochałem nagle, nie rozumiejąc do końca tego wybuchu emocji- zapomniałem przyjechać, przepraszam. Nie chciałem tego, nie chciałem... przepraszam cię. Przepraszam, przepraszam, proszę, wybacz mi, dzieciaku, proszę...

-Cii- uciszył mnie młodszy, znów przymykając oczy ze zmęczenia.

Przez chwilę, leżał z zamkniętymi oczami, oddychając spokojnie.

-Nie ty. O-Oni- sapnął w końcu, nie otwierając oczu. Pokręciłem głową, czując łzy cisnące mi się do oczu. On był dla mnie za dobry. Jak mógł nie mieć do mnie żalu o to co się stało? Jak mógł być tak dorosły i wyrozumiały?

Pomyślałem o wszystkich zasadach, które ustaliłem kilka miesięcy temu, gdy chłopiec się wprowadził. Złamaliśmy ich już tak wiele, że jedna w tą czy w tamtą nie robiła różnicy.

Pochyliłem się i pocałowałem dziecko w czoło.

-Śpij sobie. Będę cię pilnować- zapewniłem cicho. Chłopiec nic już nie odpowiedział, wyczerpując swoją energię przy słabym, ledwo widocznym uśmiechu.

*****

1293 słowa

Hejka!

Hehe, a Wy jak myślicie, kto zaatakował naszego Peterka?

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro