Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

-Zadzwonisz, Tony?

-Oczywiście, skarbie.

-Lepiej dla ciebie, żebyś zadzwonił. Wiem, gdzie mieszkasz. I mam twój numer. Jeśli ty nie zadzwonisz, ja to zrobię.

-Zadzwonię, obiecuję.

-Pa, Tony...

-Pa, Katie.

Chwila ciszy. Krępującej ciszy, przepełnionej wyrzutem.

-Mam na imię Emily.

-Przecież wiem...

-To dlaczego nazwałeś mnie Katie?

-Wybacz, kochanie, przejęzyczyłem się...

-Kim ona jest?

-Ależ to nikt, słowo, ja tylko...

-Chcę wiedzieć, kto to jest Katie. Tylko nie kłam.

-Och, to nikt, naprawdę. Widziałem się z nią przedwczoraj i...

Znów chwila ciszy. A potem dwa szybkie kroki, odgłos mocnego zderzenia się kobiecej dłoni i policzka milionera, a następnie stukanie szpilek o podłogę i drzwi windy.

-Dupek.

Drzwi windy zamknęły się.

Uniosłem głowę i zmarszczyłem lekko brwi. Która była godzina? Zerknąłem na zegar i westchnąłem cicho. Trzeba było wstać. Przetarłem palcami oczy i podniosłem się z ziemi. Niemalże natychmiast odczułem skutki nocy spędzonej na podłodze. Skrzywiłem się, czując ból kręgosłupa. Przeciągnąłem się, mrucząc przy tym cicho. Mocno przytuliłem do siebie niebieski kocyk. Był taki mięciutki. W ogóle nie stracił tej cechy z biegiem lat. Złożyłem go i schowałem pod poduszkę, a później, szybko przebrałem się w czyste rzeczy. Znów przetarłem oczy. Westchnąłem słabo. Szczerze mówiąc, bałem się wyjść z pokoju. Bałem się spotkać pana Starka. Po porannej sytuacji z pewnością nie miał dobrego humoru. Choć skłamałbym, gdybym stwierdził, że w ogóle nie rozbawiła mnie ta sytuacja. I że fakt, iż brunetka wymierzyła mojemu opiekunowi siarczysty policzek, w ogóle nie dawała mi nutki satysfakcji.

-Sierota! Chcę cię tu widzieć! Teraz!- wykrzyknął pan Stark, a ja podskoczyłem, słysząc jego głos. Spuściłem głowę. O nie, nie chciałem iść. Nie chciałem z nim rozmawiać. Na pewno był na mnie zły za wczoraj. Ale z drugiej strony... skąd mogłem wiedzieć, że sprowadził sobie jakąś dziewczynę do wieży? Uh, nie chciałem o tym myśleć.

Wyszedłem z pokoju i ruszyłem w kierunku kuchni, pogrążony w zamyśleniu. Wciąż bolały mnie jego słowa. To nikt. Nikt ważny. Przybłęda. A potem - gnojek. Tym właśnie dla niego byłem. Przybłędą. Nikim ważnym. Cholernym gnojkiem, który mu przeszkadzał. To naprawdę bolało. A ja czułem, że będę musiał się przyzwyczaić do tych wyzwisk. Bo pan Stark wymiawiał je z taką lekkością. Tak naturalnie, jakby to wcale nie było nic niezwykłego. Jakby to była zwyczajna część codzienności.

-Dzień dobry, panie Stark- mruknąłem. Poczułem niewytłumaczalną satysfakcję, gdy przez krótką chwilę mój wzrok zatrzymał się na jego czerwonym policzku. Zniknęła jednak, gdy spojrzałem mu w oczy. Był zły. Bardzo zły.

-Wyjaśnijmy coś sobie, dzieciaku- zaczął- to, że tu mieszkasz, jest cholernym nieporozumieniem. Na razie musisz tu zostać, ale jak dobrze pójdzie, pozbędę się ciebie za rok, może trochę szybciej. Pewnie trafisz do Bartona na farmę i będziesz tam szczęśliwy. Szczęśliwszy niż tu, w każdym razie. Zresztą, tak naprawdę mam gdzieś co będzie się z tobą działo. Ale na razie jesteś tutaj i pewnie w najbliższym czasie taki stan rzeczy nie ulegnie zmianie. A skoro jesteś tutaj, musimy sobie coś ustalić. Okazuje się, że jesteś za duży na niańkę. Niestety. Nie mogę też wysłać cię do szkoły z internatem, bo Fury chce cię mieć na miejscu. Ale bądź przygotowany na to, że będę pozbywać się ciebie z domu na wszystkie legalne sposoby. Tak jak mówiłem, za rok cię tu nie będzie, a do tego czasu, nie wchodź mi w drogę i nie plącz się pod nogami. Nie chcę cię oglądać więcej niż to konieczne. I nie przeszkadzaj. Skoro już musisz tu być, to przynajmniej siedź cicho i nie wychodź z pokoju więcej niż trzeba. Zrozumiano?

Uniosłem lekko brwi i zacisnąłem usta. Zmarszczyłem lekko brwi.

-Ale... dlaczego muszę tu być? I czemu akurat rok?- spytałem. Milioner westchnął ciężko.

-I nie zadawaj niepotrzebnych pytań- powiedział, posyłając mi ponure spojrzenie. Spuściłem wzrok i kiwnąłem głową.

-Jasne...- mruknąłem. Pan Stark wziął swój kubek z kawą i minął mnie, kierując się w nieznanym mi kierunku.

Westchnąłem cicho i zebrałem całą swoją odwagę, żeby zatrzymać starszego.

-Panie Stark?- zacząłem nieśmiało. Milioner odchylił głowę w tył i powoli odwrócił się w moją stronę.

-Co znowu?- rzucił oschle. Zagryzłem policzek od środka.

-Jestem głodny- oznajmiłem. Milioner uniósł jedną brew. Ku mojemu zdziwieniu, starszy parsknął śmiechem. Zwiesiłem głowę. No tak. Bawiło go to.

-Wiesz co? Zabawne jest to, że tobie się chyba wydaje, że to jest mój problem. A tymczasem, jest to tylko i wyłącznie twoja sprawa i twój kłopot. Nie mieszaj mnie do tego. Kup sobie coś, jeśli chcesz- powiedział beznamiętnie.

-Nie mam pieniędzy- zauważyłem. Pan Stark znów westchnął.

-Masz. I zjeżdżaj- rzucił, wyciągając z kieszeni studolarowy banknot i rzucając go w moją stronę. Ruszył w kierunku windy. Nie przejmując się zachowaniem godności, podniosłem banknot z ziemi i schowałem go do kieszeni, po czym wybiegłem z kuchni za panem Starkiem.

-Mogę wyjść?- spytałem za nim.

-Mhm. Nie spiesz się- rzucił, lekceważąco machając ręką w moją stronę. Ruszyłem więc do swojego pokoju po plecak. Zastanawiało mnie jedno. Co miało znaczyć, że będzie się mnie pozbywał na wszystkie legalne sposoby?

Pov. Stark

Przeciągnąłem dłonią po twarzy i westchnąłem ciężko. Zacząłem delikatnie rozmasowywać pulsujący policzek. Minusem tej sytuacji było to, że nie mogłem więcej korzystać z hotelu, w którym pracowała. Plusem natomiast fakt, iż z całą pewnością Emily nie czekała już na mój telefon. Wypuściłem powietrze, przypominając sobie tego, jak kąciki ust sieroty drgnęły, gdy zobaczył czerwony ślad na mojej twarzy. Pewnie wszystko słyszał. Naszą drobną sprzeczkę. I to jak oberwałem. No trudno.

Czułem się dziwnie. Naprawdę dziwnie. Bo... było mi tak jakoś... źle, gdy myślałem o tym, jak go wczoraj potraktowałem. Jednego dnia nazwałem go smarkaczem, idiotą, gnojkiem, przybłędą i... i pewnie jeszcze coś, czego nie pamiętam. Byłem dla niego za ostry. Dzieciak dopiero się tu wprowadził. Zmarła mu ciotka i... pewnie był przerażony. Nie zasługiwał na takie traktowanie. Nie zasługiwał na to, żeby trafić pod skrzydła kogoś takiego jak ja. Zasługiwał na dobrego, troskliwego opiekuna, który otoczył by go troską i uwagą. Zasługiwał na to, żeby trafić na farmę do Bartona. Tam byłoby mu lepiej. Tam jeździłby konno, bawił się z kotem i ganiał za szczeniakami razem z przybranym rodzeństwem. Ja kompletnie nie nadawałem się do opieki nad sierotą. Nie miałem na to ani czasu, ani chęci, a on zdecydowanie mnie nie lubił. Widziałem to w jego oczach. Nie lubił mnie. Oczywiście, ciężko było mu się dziwić. Dałem mu ku temu mnóstwo powodów. Byłby głupi, gdyby wciąż darzył mnie jakąkolwiek sympatią. Byłby jeszcze głupszy, gdyby mi ufał.

Przeszedłem przez korytarz i otworzyłem drzwi do warsztatu, by po chwili mocno nimi trzasnąć. To było moje miejsce. Moje i tylko moje. Warsztat był tak... niemalże intymnym miejscem. Tylko tu pozwalałem sobie na słabości, utratę kontroli i oddanie się tej pochłaniającej rozpaczy. Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się. A później przez dłuższą chwilę oglądałem uważnie każdy milimetr warsztatu. I wtedy zaczęło docierać do mnie coś, czego nie chciałem do siebie dopuścić. Byłem strasznie samotny. Szybko potrząsnąłem głową i podszedłem do stołu z projektem nowych silników, żeby nie pozwolić rozwinąć się tej myśli. W całości oddałem się pracy. Temu, czemu kochałem najbardziej. Kochałem to. Kochałem tworzyć. Zawsze zastanawiało mnie, czy wynalazcę można nazwać artystą? A jego warsztat, miejscem, w którym tworzy dzieła sztuki? Bo szczerze mówiąc, gdy zręcznie tworzyłem nowe wynalazki, rysowałem projekty i posługiwałem się narzędziami, tak właśnie się czułem. Jak artysta. Artysta w transie, z którego nie wolno go wybudzać.

-Panie Stark, pan Parker pana szuka- oznajmiła nagle sztuczna inteligencja, a ja podskoczyłem. Rozejrzałem się odruchowo, a po krótkiej chwili dotarło do mnie, co się stało. Zerknąłem na zegar i ze zdziwieniem przyjąłem, że minęło już półtorej godziny.

Westchnąłem ciężko i wydałem z siebie jęk irytacji. Dostał pieniądze. Czego znowu chce? Uhh, posiadanie dziecka było naprawdę męczące. Szczególnie tak upierdliwego. Czemu on znowu czegoś ode mnie chciał? Nie mógł sam sobie poradzić?

-Niech zejdzie- powiedziałem z rezygnacją. Sprężystym krokiem ruszyłem w kierunku wyjścia. Stanąłem przed drzwiami windy, tupiąc niecierpliwie nogą. W momencie, w którym się rozsunęły, moim oczom ukazał się drobny brunecik, który z uwagą oglądał każdy zakamarek małego pomieszczenia. Odchrząknąłem, a wtedy sierota podskoczyła i posłała mi szczenięce spojrzenie. Westchnąłem cicho- czego chcesz? Nie mam czasu- rzuciłem nieco oschle, choć tak w zasadzie miałem czas. Dzieciak wyciągnął w moją stronę niewielki pakunek. Uniosłem jedną brew, splatając ręce na klatce piersiowej- co to jest?- spytałem, znów oschlej niż było trzeba.

-Kanapka dla pana- oświadczył. Uniosłem lekko brwi i... szczerze mówiąc, pierwszy raz od dłuższego czasu, nie wiedziałem co powiedzieć. Uchyliłem lekko usta.

-Co?- wyrzuciłem w końcu z siebie. No bo... dlaczego on miałby być dla mnie miły? Dlaczego miałby cokolwiek dla mnie robić?

-Kanapka. Pan też nie jadł śniadania- zauważył, potrząsając pakunkiem. Wciąż lekko oniemiały, odebrałem paczuszkę. Przez chwilę, wpatrywałem się w nią z lekkim niedowierzaniem. Czemu on to robił? To jakiś podstęp? Dorzucił tam trutki na szczury? Albo środka przeczyszczającego? On... nie mógł być dla mnie miły. Nie po tym, jak się zachowywałem. Na pewno mnie nienawidzi. Czemu miałby być miły?

Reakcja była odruchowa. Nie chciałem taki być. Ale nie potrafiłem być inny.

-Przerywasz mi pracę z powodu cholernej kanapki?!- warknąłem, a młodszy natychmiast się skulił. Uchylił lekko usta i wciągnął powietrze, ewidentnie nie wiedząc co powiedzieć.

-P-Przepraszam- mruknął, stawiając dwa małe kroczki w głąb windy. Wypuściłem głośno powietrze, a wtedy młodszy wcisnął odpowiedni przycisk, chcąc wjechać na wyższe piętro- naprawdę przepraszam...- wymamrotał, pochylając głowę. I wtedy... poczułem się okropnie. Naprawdę okropnie. Jak najgorszy człowiek świata. On zrobił dla mnie coś miłego. A ja? Ja jak zwykle byłem sobą. I nie umiałem przestać. Poza tym... naprawdę byłem głodny.

Zatrzymałem drzwi windy dłonią. Usłyszałem, jak chłopiec wciąga powietrze. Posłał mi niespokojne spojrzenie, a ja westchnąłem ciężko.

-Dzięki, dzieciaku- mruknąłem, po czym puściłem drzwi, pozwalając im zamknąć się chłopcu przed nosem, tak, żeby nie mógł tego skomentować. Nie lubiłem dziękować. To oznaczało, że byłem zbyt słaby, żeby poradzić sobie sam. I ktoś musiał mi pomóc. Ale tym razem, zrobiłem to. Chciałem mu zrekompensować to... wszystko. Wszystko co go spotkało. I co go jeszcze spotka. Przeze mnie.

Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do warsztatu, wzdychając cicho. Usiadłem w fotelu przy biurku i rozwinąłem pakunek, po czym wręcz pochłonąłem kanapkę. Była dobra. Naprawdę dobra. W zasadzie... od dawna nie jadłem czegoś tak dobrego, choć jadałem w restauracjach, w których sieroty nie stać byłoby na choćby szklankę wody. Poza tym... no cóż, byłem głodny. Rzadko kiedy jadałem śniadanie. Rzadko kiedy byłem w domu.

-Przychodzące połączenie od Nicka Fury'ego- oznajmiła sztuczna inteligencja, a ja odchyliłem głowę w tył i westchnąłem ciężko.

-Odbierz- mruknąłem.

-Wysłałem ci na maila plan lekcji Petera. Od jutra zaczyna. Rozważałem zmianę szkoły, ale w tej chwili lepiej, żeby dalej chodził do swojej starej szkoły w Queens. Ma tam swoich kolegów i zna te miejsca- powiedział dyrektor, a ja pokiwałem głową z ironią, zupełnie jakby mnie widział i mógłbym mu tym dokuczyć.

-Po co mi jego plan lekcji?- spytałem sucho.

-Musisz go jutro zawieźć. I odebrać- rzucił, jakby to było oczywiste. Gwałtownie się wyprostowałem.

-Jak to zawieźć?- rzuciłem- przecież sam trafi- zauważyłem.

-Wolałbym, żeby nie włóczył się po mieście. Zresztą, z wieży to kawał drogi. Teraz, po tym co stało się z jego ciocią, Nowy Jork nie jest już przyjazny dla Petera. Ulice są dla niego groźne, Tony, dlatego lepiej będzie, jeśli go zawieziesz- powiedział, po czym nie czekając na moją odpowiedź, rozłączył się, zostawiając mnie z uniesionymi brwiami i nie rozpoczętym sprzeciwem na ustach. Nie chciałem go zawozić. Ani odbierać. Nie byłem jego ojcem. Nie chciałem nim być. Może i go adoptowałem. Może i na papierze właśnie nim byłem. Cholernym ojcem. Ale w rzeczywistości, poza papierami, nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Nie chciałem mieć dzieciaka. Nie chciałem mieć rodziny. I nie chciałem, żeby on tu był. Nie chciałem odwozić go do szkoły. Nie chciałem się nim zajmować. Nie chciałem go oglądać.

Nie chciałem go.

Odchyliłem głowę w tył i wydałem z siebie cierpiętniczy jęk. Zerknąłem na zdjęcie stojące na biurku. Wypuściłem głośno powietrze. Zawsze robiłem głupoty. Mnóstwo głupot. Ale tym razem, zrobiłem coś dużo, dużo głupszego niż zazwyczaj. Tym razem, popełniłem potworny błąd. I będę musiał płacić za swoją lekkomyślność. Czemu ja nigdy nie myślałem? Czemu nie zastanawiałem się nad konsekwencjami? Czemu do cholery tego nie przemyślałem?!

-W co ja się wpakowałem?- wymamrotałem słabo, opadając z rezygnacją na fotel.

*****

2012 słów

Hejka!

Tony będzie jednak zmuszony spędzić trochę czasu z Peterkiem. Jak myślicie, jak to wpłynie na ich relację?😏

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro