Rozdział 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Byliśmy z milionerem blisko. Bliżej niż wcześniej, w każdym razie. Bliżej, niż kiedykolwiek mogłem przypuszczać, że będziemy. Stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, z dnia na dzień. Pan Stark nie ruszał alkoholu po ostatnim razie. Choć nie pozbył się go z domu, naprawdę nie pił. Oboje chodziliśmy na terapię, a ja zaczynałem normalnie jeść. Co prawda, jadłem mało, ale na śniadanie potrafiłem zjeść jajecznicę, albo płatki, a nie sam koktajl, tak jak wcześniej. Jedzenie nie sprawiało już, że natychmiast musiałem biec wymiotować. Po prostu mój organizm trochę się od niego odzwyczaił, więc musiałem wracać do stałych posiłków powoli, ale nie było to już takie trudne jak na początku. Było lepiej, naprawdę lepiej. Nie tylko z nami, z naszym stanem, ale i między nami. Nie było już tego niezręcznego napięcia, za każdym razem, gdy łapaliśmy się na wspólnym śmiechu czy po prostu oboje opuszczaliśmy gardę i zaczynaliśmy czuć się ze sobą dobrze. Spędzaliśmy dużo czasu w warsztacie milionera, co było naprawdę miłe. Poza tym, jako że wciąż nie chodziłem do szkoły, mogliśmy przeciągać nasze wspólne poranki tak długo, jak tylko mieliśmy ochotę. Ja jadłem płatki na kanapie, a pan Stark pił kawę przy stole. Czasem oboje jedliśmy jajecznicę, albo tosty z serem, które, jak się okazało, były ulubionym śniadaniem pana Starka. Oglądaliśmy razem kreskówki, czasami rozmawialiśmy o projektach. To było miłe. Oboje lubiliśmy te poranki. I nie rozchodziliśmy się potem do swoich zajęć, tak jak wcześniej. Pan Stark zabierał mnie do warsztatu i pozwalał mi pracować na swoim sprzęcie. Pozwalał mi modyfikować jego stare zbroje. Pomógł mi nawet ulepszyć strój Spider Mana. Poza tym, po prostu spędzaliśmy razem więcej czasu. Nie tylko w warsztacie. Czytaliśmy razem książki w salonie, oglądaliśmy telewizję, a czasem nawet jedliśmy lody przed telewizorem. Choć ciężko było mi w to uwierzyć, ja... czułem się w Wieży naprawdę dobrze. Było mi tu dobrze. Dobrze i stosunkowo bezpiecznie.

Rzecz jasna, nie przez cały czas. Ale to nie była wina pana Starka, on naprawdę robił co mógł. Bardzo się starał, odkąd wróciłem ze szpitala. Obwiniał się o to, że nie odebrał mnie ze szkoły, choć mówiłem mu wielokrotnie, że nie winię go za to. Pan Stark starał się jednak zapobiec całemu złu, pięćdziesiąt razy dziennie upewniając się, że dobrze się czuję i sprawdzając, czy nie trzeba jechać ze mną do lekarza. Nie potrafił jednak zatrzymać koszmarów. Nawet on. Przekonywałem się o tym co noc, leżąc samotnie i zastanawiając się, czy kiedyś będę w stanie przespać spokojnie całą noc. Chciałem spać. Ale nie mogłem. Chciało mi się płakać, bo tym razem nie śniła mi się ciocia, tylko napadający mnie mężczyźni, a ja miałem tak potworne wyrzuty sumienia. Nie powinienem robić z siebie ofiary. Przecież już nie raz obrywałem na ulicy. Byłem Spider Manem, do cholery! Ale wiedziałem dobrze, że nie samo pobicie tak mnie przeraziło. Przerażające było to, jak słaby i bezbronny się czułem. Nie mogłem sobie z tym poradzić.

Wyszedłem z pokoju, przecierając oczy. Nie mogłem spać, więc ta noc nie różniła się niczym od innych.

Jednak tym razem, nie bylem w tym sam.

Przekonałem się o tym, gdy zauważyłem milionera siedzącego na kanapie. On też szybko odwrócił głowę w moją stronę.

-Pete? Co tu robisz o tej porze? Czemu nie śpisz?- spytał cicho. Zerknąłem na zegar. Była druga w nocy.

Wzruszyłem ramionami.

-Nie mogłem- mruknąłem- a ty?

-Też- rzucił starszy. Poklepał miejsce obok siebie- siadaj, dzieciaku- powiedział, zapraszając mnie gestem dłoni. Podszedłem więc do starszego i usiadłem, przyciskając kolana do klatki piersiowej. 

-Czemu nie możesz spać?- szepnąłem, choć nikogo nie mogliśmy obudzić.

Milioner odwrócił wzrok w stronę okna i westchnął cicho, nie racząc mnie żadną odpowiedzią. Milczeliśmy więc przez dłuższą chwilę. Zacisnąłem więc usta, mimo zaproszenia mężczyzny, czując się jak niechciany intruz.

-Przeszkadzam ci? Mam sobie iść?- spytałem, może nieco zbyt smutno. Prawda była taka, że nie chciałem zostać teraz sam. Nigdy nie potrzebowałem towarzystwa tak bardzo, jak po koszmarach.

Pan Stark drgnął lekko, jakbym powiedział coś absolutnie irracjonalnego, przerywając mu kontemplację.

-Nie, nie, zostań. Jeśli chcesz- odparł spokojnie. Pokiwałem głową, rzeczywiście chcąc zostać- miałeś zły sen?- spytał. Zacisnąłem lekko usta.

-Mhm- mruknąłem. Starszy westchnął.

-Chcesz mi powiedzieć?- rzucił, a ja nagle poczułem się... dziwnie. Opowiadanie panu Starkowi o swoim koszmarze wydawało się być tak... intymne. Bardzo rzadko rozmawialiśmy o tak prywatnych sprawach. Jeszcze rzadziej z inicjatywy milionera. Ale prawda była taka, że ja chciałem mu o tym opowiedzieć.

-Śnił mi się ten napad- powiedziałem cicho, wraz z pierwszymi słowami tracąc pewność siebie- t-tylko... nie pobili mnie. Tam była ciocia May, a ja... ja nie mogłem nic zrobić. Byłem taki... bezradny- szepnąłem, a w moich oczach stanęły łzy. Pan Stark nic nie powiedział.

Usłyszałem jak starszy przełyka ślinę, a zaraz po tym, poczułem parę silnych ramion milionera, jak przyciągają mnie do jego klatki piersiowej. Wypuściłem powietrze, przytulając się do niego. Zamknąłem oczy, a po moich policzkach spłynęło kilka łez. Mimo to, nie płakałem. Po prostu tkwiłem w tej pozycji, czując, jak pan Stark otula mnie kocem i tuli do siebie, delikatnie gładząc po plecach. Skuliłem się przy jego boku, czując taki cudowny spokój. Potrzebowałem tego.

Tkwiliśmy w tej pozycji przez jakiś czas, aż w końcu milioner się poruszył. Chciałem się odsunąć, ale starszy delikatnie zatrzymał mnie, dając mi do zrozumienia, że mogę zostać. Zostałem.

Pan Stark sięgnął jedynie po pilota leżącego na stoliku do kawy. Opadł na oparcie, przytulił mnie i włączył telewizor. Oboje wpatrywaliśmy się w ekran, gdy milioner szukał czegoś ciekawego. W końcu, natrafił na program przyrodniczy o rafie koralowej. Zerknął na mnie, a gdy nie zauważył żadnych oznak niezadowolenia, odłożył pilot, naciągnął koc na swoje kolana i po prostu oglądał ze mną w ciszy. Ale dawał mi dokładnie tyle ciepła, ile potrzebowałem.

-Dzieciaku?- spytał w pewnym momencie pan Stark.

-Hmm?- mruknąłem sennie, czując, jak zamykają mi się oczy. Starszy przytulił mnie nieco mocniej.

-Nie pozwolę, żeby ktoś znowu cię skrzywdził. Nie musisz się bać- zapewnił. Uniosłem kąciki ust, policzkiem przylegając do piżamy milionera. Reaktor łukowy w jego piersi tworzył delikatną, błękitną poświatę, która z jakiegoś powodu sprawiała, że czułem się bezpiecznie.

-Wiem. Dzięki, Tony- powiedziałem cicho. Starszy pogładził mnie po plecach, znów skupiając uwagę na programie. Ja natomiast, powoli wracałem do snu, otulony kocykiem i bezpiecznym uściskiem opiekuna.

*****

1024 słowa

Hejka!

Wiem, nudny jak flaki z olejem i wgl książka się zaczęła przeciągać, ale uwierzcie mi, wiem co robię, to jest potrzebne xD

Obiecuję akcję w następnym.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro