Rozdział 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Przez chwilę, tkwiliśmy w ciszy. Wpatrywalem się w swoje kolana, przetwarzając w głowie słowa dyrektora.

Bomba. Ktoś podłożył nam bombę.

-A-Ale... jak to... bombę?- spytałem głupio. Fury westchnął.

-Moi technicy dokładnie to sprawdzą, ale to była bomba domowej roboty, z małym zasięgiem. Ktokolwiek ją aktywował, wiedział, że jesteście w pobliżu.

Zamrugałem, przełykając ślinę. Pokręciłem gorączkowo głową.

-Nie, nie, to niemożliwe. Przecież mamy dobre zabezpieczenia. Najlepsze!- powiedziałem, jakby przekonanie Nicka miało coś zmienić.

-A to potwierdzałoby twoją teorię- zauważył dyrektor.

-Osborn mógłby się do tego posunąć. Myślę, że z przyjemnością przy okazji pozbyłby się i mnie- oznajmiłem- tyle tylko, że Norman zajmuje się biochemią, nie inżynierią. Nie wiedziałby, jak to zrobić. Musiałby mieć świetnych techników.

-Do zrobienia bomby?

-Do złamania zabezpieczeń. Do niezauważonego dostania się do Wieży. Nie mógł tego zrobić ot tak. Potrzebował dobrego sprzętu i grupę naprawdę dobrych, cholernie dobrych informatyków, którzy...

-Albo człowieka wewnątrz. Kogoś, kto wszedł do Wieży, do warsztatu, bez wzbudzania podejrzeń. Miał wystarczająco dużo czasu, by zamontować bombę.

Po tych słowach, znów zapadła cisza. Zacisnąłem usta, przełykając ślinę.

-Boję się, Nick- powiedziałem cicho- Norman ma dostęp do Wieży. Nie ważne, jak. Może tam wejść, niezauważenie, a ja nawet nie wiem od jak dawna.

Przetarłem twarz dłońmi. To było za dużo. Zdecydowanie za dużo. Nie doceniliśmy Osborna, który naprawdę był gotowy na wszystko, żeby zabić Petera. Ten chłopiec nic przecież nie zrobił. Nikogo nie skrzywdził. Chciał tylko pomagać ludziom, nic więcej. To było niesprawiedliwe.

-Pewnie spędzicie tu trochę czasu- zauważył dyrektor.

-Jeśli ten skurwysyn może dostać się do Wieży, tym bardziej wejdzie do szpitala. Potrzebujemy ochrony- oznajmiłem. Ciemnoskóry pokiwał głową.

-To prawda. Załatwię to, jak najszybciej zorganizuję wam obstawę, na całą dobę. Jeśli udostępnisz nam nagrania z monitoringu w Wieży, moi ludzie spróbują dowiedzieć się kto i jak wszedł do Wieży w imieniu Osborna.

-Prześlę ci wszystko- zapewniłem cicho. Wciąż nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Jeszcze nigdy nie czułem tak wielkiego... strachu. Tu nie chodziło tylko o zagrożenie. Nigdy nie czułem się tak bezradny. Tak bezsilny. Nie znałem następnego ruchu Osborna. Nie wiedziałem, z której strony zaatakuje.

A najbardziej przerażało mnie to, że mogę go stracić. Że mogę stracić kolejne dziecko. Nie poradziłbym sobie z tym.

-Błagam, Nick. Musisz go aresztować- powiedziałem cicho, nie patrząc na dyrektora.

-Norman jest czysty jak łza. Nie mogę- odparł równie cicho dyrektor. Pokręciłem głową.

-Cholera, Fury, ten przeklęty skurwysyn chce zabić moje dziecko, rozumiesz? Nie możesz... to ty mi go dałeś. Ty pozwoliłeś mi go pokochać. Nie możesz... ja nie... nie dam rady...

-Tony!- jęk chłopca poprzedził jego cichy szloch. Wstałem natychmiast, nie patrząc na dyrektora wchodząc do sali i podchodząc do łóżka. Pochyliłem się, ocierając łzy z twarzy chłopca, omijając opatrunki.

-Hej, już dobrze- zacząłem cicho. Młodszy posłał mi wystraszone spojrzenie.

-Myślałem, że mnie tu zostawiłeś- szepnął, a ja pokręciłem głową, przełykając ślinę.

-Nie zostawię cię. Nie ma szans. Nikt mnie stąd nie wyciągnie- zapewniłem, delikatnie łapiąc go za rękę. Peter pokiwał lekko głową, zamykając oczy. Zacisnął palce, gdy chciałem wysunąć rękę z jego dłoni. Wypuściłem powietrze, siadając na materacu. A więc miałem zostać i siedzieć przy nim.

Zerknąłem na Fury'ego, który pokiwał głową, wstając. Podszedł do drzwi sali.

-Wszystkim się zajmę. Ty opiekuj się tylko dzieciakiem. I sam też masz wyzdrowieć- powiedział, a ja pokiwałem głową z wdzięcznością- dzwoń, w razie czego- rzucił, machając ręką w moją stronę, po czym odszedł. Odwróciłem wzrok w stronę dziecka. Peter krzywił się lekko, a pojedyncze łzy spływały po jego policzkach, ale nie płakał.

-Potrzebujesz czegoś?- spytałem cicho. Chłopiec pokręcił głową. Zacisnąłem lekko usta. Gdy ja chorowałem jako dziecko, służba spełniała wszystkie moje zachcianki. Oczywiście, spełniała je również, gdy byłem zdrowy, ale podczas choroby, mogłem pozwolić sobie na naprawdę wygórowane życzenia, takie jak kawałek ulubionego tortu o pierwszej w nocy, albo kąpiel z ręcznie robionymi olejkami, o zapachu wymyślnych owoców tropikalnych. Peter też na to zasługiwał.

-A... chciałbyś coś dostać?- spytałem. Młodszy otworzył oczy, posyłając mi pytające spojrzenie.

-Co?- szepnął sennie.

-Masz na coś ochotę? Jakieś zachcianki? Cokolwiek. Możesz dostać cokolwiek, co byś tylko chciał. Chcesz coś do jedzenia? Albo może nowy zestaw lego? Po prostu... powiedz, co cię rozweseli- powiedziałem, ściskając lekko dłoń dziecka. Młodszy wypuścił powietrze, po czym uniósł delikatnie kąciki ust.

-Ja... nie...- zaczął cicho.

-Ty tak. Powiedz, czego byś chciał. Dzieciaku, wykorzystaj to, że mi cię żal. Mogę być bardzo hojny- zauważyłem, na co brunecik wydał z siebie cichy dźwięk rozbawienia.

-A... mogę dostać lody?- spytał cicho- ciocia May zawsze... zawsze jedliśmy lody, kiedy byłem chory- dodał. Uśmiechnąłem się łagodnie, przełykając ślinę.

-Natychmiast- zapewniłem, wstając. Młodszy uniósł brwi.

-Teraz?- szepnął ze zdziwieniem.

-Oczywiście, że teraz- wzruszyłem ramionami.

-Jest czwarta w nocy- zauważył cicho chłopiec. Westchnąłem, po czym pochyliłem się i pogłaskałem go po włosach.

-Jesteśmy w najlepszym szpitalu w Ameryce, za który płacimy fortunę, pomimo tego, że i tak nie potrafią ci pomóc jak należy. Jeśli chcesz dostać lody o czwartej w nocy, dostaniesz je, choćby cały personel miałby być zastąpiony- powiedziałem, na co chłopiec uchylił lekko usta.

-Nie musiałeś... nie... uh, przepraszam- szepnął.

-Nie przepraszaj- rzuciłem szybko- to ja... ja powinienem. Zaraz dostaniesz te lody- powiedziałem, wychodząc z sali. Podszedłem do dyżurującej pielęgniarki. Miała delikatny makijaż i związane w kucyk ciemne włosy.

-Coś się stało, panie Stark?- spytała dziewczyna.

-Chcielibyśmy dostać lody- oznajmiłem, jakbym był w restauracji. Młodsza zamrugała, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami.

-Um... lody? Teraz?- zdziwiła się, wciąż trzepocząc rzęsami.

-Tak. Teraz- rzuciłem, obracając się, naiwnie wierząc, że sprawa jest załatwiona.

-Panie Stark... nikogo nie ma teraz w kuchni, a przecież...

-Do cholery jasnej, moje dziecko leży tam i zwija się z bólu! Jeśli lody mogą mu poprawić humor, wszyscy stracicie pracę, jeśli za chwilę nie wjedziecie do sali z największą porcją lodów, jaką dzieciak widział w życiu!- syknąłem, odwracając się gwałtownie. Kobieta pobladła lekko, wiedząc dobrze, że mogę w każdej chwili to zrobić. Że już to zrobiłem. Że wpadłem w szał, kiedy moja córeczka zmarła w inkubatorze i zniszczyłem wszystkich, którzy mieli z nią cokolwiek do czynienia.

Brunetka spuściła wzrok i pokiwała głową.

-Jaki smak?- spytała cicho, nieco drżącym głosem. Zasznurowałem na chwilę usta. Nie spytałem Petera, jakie chce lody. Było w takim razie tylko jedno wyjście.

Wzruszyłem ramionami, jakby to było oczywiste.

-Wszystkie- rzuciłem, odwracając się i wracając do sali- daję wam pół godziny, ani minuty dłużej!- dodałem, odwracając się lekko przez ramię.

*****

1046 słów

Hejka!

Oj, chyba będą mieli przesrane z Tonysiem xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia!<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro