Rozdział 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Stark

Cały się trząsłem, oglądając nagranie z monitoringu. Byłem blady, nie wiedziałem, co zrobić z rękami. Bawiłem się skrawkiem swojej bluzy, zaciskając palce tak mocno, że ich końcówki pobielały. Widziałem, jak mężczyzna w uniformie lekarza, bez żadnej plakietki z nazwiskiem, wchodzi do sali. Miał na sobie maseczkę, ale widziałem jego blond włosy. Doktor Schuman był ciemnym szatynem. Przecież powiedziałem bardzo wyraźnie, że do sali ma wstęp tylko nasz lekarz! Bardzo wyraźnie zakomunikowałem to wszystkim i dyrektor szpitala osobiście obiecał mi przestrzegać tego bardzo restrykcyjnie.

Petera też to musiało zaniepokoić, bo zmarszczył lekko brwi i powiedział coś, patrząc na mężczyznę pytająco. Starszy ewidentnie odpowiadał mu zdawkowo, ponieważ widziałem, jak rosła irytacja chłopca. Peter chciał dyskutować, ale nie miał siły. Nie mógł nic zrobić, gdy mężczyzna podszedł ze strzykawką do kroplówki, którą podawano dziecku leki przeciwbólowe i wstrzyknął do środka przezroczystą substancję. Otworzyłem szeroko oczy, drżąc nieopanowane. Co to było? Co on mu podał?!

Peter podniósł się lekko, co musiało być dla niego sporym wysiłkiem. Zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawił się strach. Wyjrzał na korytarz, ewidentnie chcąc kogoś zawołać, albo chociaż sprawdzić, czy idzie jego lekarz, ale mężczyzna obok usiadł na moim miejscu przy łóżku i powiedział coś, co musiało uspokoić dziecko na tyle, że zrezygnowało z wołania o pomoc. Peter uniósł kąciki ust i położył się, wyglądając dość spokojnie. Jakiekolwiek kłamstwo usłyszał, musiało być bardzo wiarygodne i przekonujące. W ciągu pół minuty brunecik stracił przytomność, a wtedy mężczyzna sprawnie wyłączył wszystko, co mogło wydać z siebie odgłos, odłączył urządzenia od chłopca i ostrożnie podniósł go z łóżka. Przełożył go na wózek inwalidzki, który stał w rogu pokoju. Opuścił szpital po cichu, bez problemu, zręcznie omijając personel. Wiedział, jak to zrobić. Obserwował szpital.

Mój oddech przyśpieszył. Co on mu zrobił?! Czy Peter był tylko nieprzytomny, czy... gorzej?

Ukryłem twarz w dłoniach. Norman go miał. Cholerny Norman Osborn, który robił co w jego mocy, żeby zabić Petera, miał go. Mój umysł zaczął tworzyć wizje tego, co mogło się stać. Nie mogłem tego powstrzymać. Nie mogłem powstrzymać obrazu martwego Petera wyrzucanego do jeziora. Mężczyzny przykładającego pistolet do skroni dziecka na tylnym siedzeniu furgonetki. Zapłakanego Petera w środku lasu, z łopatą, zmuszony do kopania własnego grobu. Wiadomości, wysłanej do Normana, z krótką, przerażającą treścią, typu "załatwione". On chciał go tylko zabić. Pozbyć się go, jak niewygodnego dokumentu, czy zdjęcia, które wsadza się do niszczarki. Nie rozumiał, że to żywe dziecko, chłopiec, który znaczył dla mnie wszystko. Czy to, co wstrzyknął mu ten mężczyzna zabiło go? Czy był już martwy, gdy ten potwór wynosił go z sali? Czy on.. czy on jeszcze żyje? Czy była jeszcze szansa? Czy ten skurwysyn jedzie teraz do lasu, albo nad wodę, z martwym ciałem mojego dziecka?

-Zabiję tego skurwysyna. Zabiję go- wymamrotałem, choć nikt mnie nie usłyszał. Nienawidziłem tego uczucia. Byłem kompletnie bezsilny i przerażony, nienawidziłem tego! Chciałem działać, móc zrobić cokolwiek, ale wszystko było poza moim zasięgiem. Nie wiedziałem, jak mam mu pomóc.

-Wysyłam agentów do Osborna, Tony. Sfałszujemy dowody i będziemy blefować, jeśli będzie trzeba. Nie bój się. Odzyskamy go, nie pozwolę, żeby Norman go tknął- zapewnił Fury, po czym odszedł, gdy zadzwonił telefon.

Wplotłem palce we włosy, pochylając się lekko.

Nick rozmawiał przez telefon, gorączkowo gestykulując dłońmi. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Agenci Tarczy w mundurach funkcjonariuszy policji przesłuchiwali personel szpitala. Wszyscy coś robili, wszyscy starali się go znaleźć, a ja siedziałem i walczyłem ze łzami, które cisnęły mi się do oczu. Osborn miał Petera. Osborn miał moje dziecko. Moje dziecko, którego nie dałem rady ochronić, tak jak pierwszego. Tak jak Morgan. Straciłem Morgan, a teraz stracę Petera. Miałem ją przed oczami. Malutką, różową dziewczynkę w inkubatorze. Jej klatka piersiowa unosiła się powolutku, a ja przeżywałem każdy jej wdech i wydech. Pamiętałem, jak położyli mi ją na klatce piersiowej. Była taka drobna i krucha. Potrzebowała ochrony, dobrego ojca, który przed wszystkim ją obroni, ale ja nie potrafiłem tego zrobić. Nie ocaliłem jej. Nie ochroniłem. Byłem bezużyteczny, bezsilny. Morgan nie żyła. Była martwa. Jej pogrzeb był gorszy niż pogrzeb Pepper. Sto razy gorszy. Nawet nie było mi wstyd, gdy następnego dnia wszystkie gazety pokazywały zdjęcia, na których jestem czerwony i zapłakany. Nie przejmowałem się tym. To już nie miało znaczenia. I teraz... też nic nie miało już znaczenia. Nie będzie miało, jeśli cokolwiek mu się stanie. A ja nie mogłem pozbyć się paskudnej myśli, że on nie żyje. Że już nigdy nie wróci, ja zawsze będę sam, zawsze będę wiedział, że to moja wina, że to ja powinienem być lepszy, chronić go, zrobić więcej, mogłem zrobić tak dużo więcej...

-Panie Stark, musi się pan uspokoić. Proszę to połknąć- powiedział łagodnie lekarz, kładąc mi dłoń na ramieniu i podsuwając pod nos kubeczek z tabletką. Wstałem gwałtownie, krzywiąc się na ból, który poczułem w klatce piersiowej, ale zignorowałem to. Wyszedłem z dyżurki ochrony i skierowałem się do naszej sali. Potrzebowałem spokoju. Chciałem być sam, w samotności zastanowić się nad tym wszystkim. Osbron na pewno chciał, żeby wszystko było załatwione z dala od niego. Żeby nie można było go z tym połączyć. Chciał tylko, żeby sprawa została załatwiona. To sprawiało, że szanse były małe, ponieważ ten mężczyzna na pewno nie zwlekał. Po ci miałby to robić? Im szybciej skończy, tym szybciej dostanie zapłatę.

Drżałem, myśląc o tym.

Gdy wsiadłem do windy, mój telefon wydał z siebie cichy dźwięk. Wyciągnąłem go z kieszeni, spoconą z nerwów dłonią. Otworzyłem wiadomość i zamarłem. To było zdjęcie Petera. Chłopiec siedział na podłodze, z lekko przymkniętymi oczami. Był wyprostowany, choć wiedziałem, że nie mogło być to dla niego łatwe. Był taki słaby.

Ulga była pierwszą rzeczą, którą poczułem. Przyszła jeszcze przed strachem, gniewem, bólem. Ulga, że on żyje. Peter żył, był cały i zdrowy.

Jednak kolejną wiadomość, kompletnie pozbawiła mnie tej iskierki radości.

"Wróć do domu po swojego chłopca, Tony."

Oparłem się o ścianę, gdy kolana się pode mną ugięły.

W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl.

Nie będzie tak łatwo. Nie odzyskamy go tak łatwo. To nie było bezosobowe pozbycie się problemu, któremu mogliśmy zapobiec, działając odpowiednio szybko.

Będzie cholernie trudno, ponieważ to nie był Norman Osbron.

*****

1006 słów

Hejka!.

Dum dum dum xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro