Rozdział 5 - Kai

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, ale przy Katherine czuję się jakoś inaczej. Mimo tego, że ona też bywa wredna, czuję, jakby zmieniała mnie na lepsze. Ale jak ktoś taki, jak ja, Kai Parker, mógł się zakochać?

Nagle w głowie zaświtała mi pewna myśl.

- Katherine, mam pomysł! - krzyknąłem nagle uradowany. - Jedziemy do Portland! Tam znajdziemy magię!

- Co? - zapytała zdezorientowana dziewczyna.

- Nie ma czasu na wyjaśnienia - oznajmiłem i pociągnąłem dziewczynę za rękę.

Pierce na szczęście nie opierała się i poszła ze mną. Wsiadłem do jednego z samochodów zaparkowanych na krawężniku, co zrobiła również szatynka. Odpaliłem silnik i wyruszyliśmy.

- To może teraz mi powiesz, co jest w Portland? - zapytała Katherine. - Mamy tam znaleźć magię?

- Mhm - przytaknąłem, wciskając pedał gazu. - Opowiadałem ci o dniu, w którym zaatakowałem moją rodzinę, prawda? No więc potem zastałem moją siostrę bliźniaczkę Josette pod starym pniem drzewa. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że gdzieś w tym pniu ukryła magię.

- Cóż, miejmy taką nadzieję - odparła szatynka.

Jechaliśmy dalej w ciszy, a ja zacząłem rozmyślać o moich uczuciach. Nigdy ich nie okazywałem, zawsze trzymałem je głęboko na dnie mojego serca i nikt nigdy nie myślał, że w ogóle je posiadam. Nawet ja czułem, że mi ich brakuje - co oczywiście nigdy mi nie przeszkadzało - ale teraz? Jedna zwykła wampirzyca ma to wszystko zmienić? Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale nie sądzę, aby było to coś dobrego.

Po paru godzinach, już nawet nie wiem ilu, dojechaliśmy na miejsce. Stanąłem na krawężniku przed moim starym domem. Zacząłem wspominać stare czasy, kiedy mieszkałem tu z moim rodzeństwem. Nawet trochę tęskniłem za tym miejscem, gdyż ostatnio byłem tu w 1994. Tym prawdziwym 1994.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmiłem i spojrzałem na dziewczynę. Okazało się, że w trakcie podróży zasnęła. - Katherine? - potrząsnąłem nią lekko.

- Co jest? - zapytała śpiącym głosem, po czym ziewnęła. - Już jesteśmy?

- Tak - potwierdziłem, uśmiechając się do niej. - Chodźmy poszukać magii. - na te słowa oboje wysiedliśmy z auta.

Weszliśmy do ogrodu, znajdującego się przed domem, a ja od razu zauważyłem stary pniak.

- Więc to jest twój stary dom? - zapytała szatynka rozglądając się po posiadłości. - Ładnie tu. - stwierdziła.

Podszedłem do pniaka i zacząłem grzebać w mchu. Nagle poczułem ukłucie w lewej ręce, którą raptownie wyciągnąłem. Zobaczyłem małą ranę na zewnętrznej części dłoni.

- Co jest? - zapytała Katherine.

- Nie wiem. Znalazłem tu coś ostrego.

Dziewczyna zanurzyła rękę w mchu, po czym coś z niego wyjęła.

- Pewnie to było to - podniosła do góry nóż myśliwski. - Jak myślisz, to w tym twoja siostra ukryła magię?

Przypomniał mi się tamten wieczór. Przebiłem Jo nożem myśliwskim, dokładnie tym, który teraz trzymała Pierce. Na pewno w nim ukryła swoją magię. W końcu nic innego wtedy ze sobą nie miała.

Podszedłem do szatynki i wziąłem od niej nóż, który jeszcze miał na sobie ślady krwi. Krwi Lainy, Martina, Josette i jeszcze odrobinkę mojej. Od razu poczułem przepływającą przeze mnie magię.

- Tak - odpowiedziałem. - To w tym Josette ukryła magię.

- To co robimy teraz? - zapytała.

- Nie wiem. To ty wszystko planowałaś.

- Tak, ale krwi tej wiedźmy i tak nie znajdziemy. Więc pozostało nam czekać na cud. Którego pewnie się nie doczekamy. Wracamy do Mystic Falls?

- Z chęcią - odpowiedziałem z uśmiechem. Miałem już dość Portland, mimo że byliśmy tu tylko 10 minut. Nienawidzę tego miejsca. Wziąłem nóż myśliwski i rzuciłem go na tylne siedzenie, po czym sam wsiadłem do auta. Katherine zajęła miejsce po stronie pasażera, po czym odjechaliśmy w drogę powrotną do Mystic Falls.

- Mam tylko jedno pytanie - zaczęła dziewczyna. - Gdzie śpisz?

- Możemy spać, gdzie chcesz. Mamy do dyspozycji całe miasto. A nawet cały świat - uśmiechnąłem się do niej.

- To wybieram dom Salvatore'ów. - zadecydowała Pierce. - Będziesz tam spał ze mną? - zapytała.

- Jasne - zgodziłem się.

Po kilku godzinach wróciliśmy z powrotem do tego tajemniczego miasta. Postanowiliśmy od razu udać się do rezydencji braci.

- Teraz chyba powinniśmy iść w lewo... - powiedziała niepewnie Katherine. - A nie, jednak w prawo.

- To w końcu gdzie? - zapytałem. - W prawo czy w lewo?

- W prawo. Tak, na pewno w prawo.

- Jesteś pewna? - powiedziałem, kiedy weszliśmy do jakiegoś lasu. - Jesteśmy w środku lasu.

- Tak, jestem pewna - odpowiedziała bez wahania. - Byłam tu tyle razy, że w końcu zapamiętałam drogę.

W końcu doszliśmy do wielkiego pensjonatu, do którego prowadziła kamienna ścieżka.

- Wow - zachwyciłem się. - To niezłą miejscówkę sobie wybrałaś.

- To dom moich znajomych - powiedziała beznamiętnie. Weszła na małe schodki, prowadzące do środka, a ja cały czas stałem w zamyśleniu. - Idziesz? - zapytała.

- Yyy, tak - odpowiedziałem zdezorientowany i podążyłem za nią.

Rezydencja w środku prezentowała się jeszcze lepiej. Salon był bardzo przestronny i oświetlony. Po lewej zauważyłem schody, które prowadziły do wielu sypialni. Już mi się tutaj spodobało.

- A więc rozgośćmy się - powiedziałem i usadowiłem się wygodnie na kanapie.

Katherine zajęła fotel na przeciwko mnie i spojrzała w sufit, jakby rozmyślała nad jakąś poważną sprawą.

- Życie jest takie porąbane - stwierdziła. - Jeszcze rano miałam szansę na to, że ten czar zostanie ze mnie zdjęty i może miałabym jakąś szansę na ponowne związanie się ze Stefanem, a teraz? Siedzę w obcym wymiarze z chłopakiem, którego znam od kilku godzin.

- Tutaj też możemy żyć normalnie - odparłem. - Możemy zacząć od nowa. We dwoje.

- Ale ja nie chcę! - krzyknęła szatynka i wstała. - Nie chcę tu być! Chcę po prostu wrócić do swojego świata.

Wstałem i podszedłem do dziewczyny.

- Nie przejmuj się, Katherine - powiedziałem i założyłem kosmyk jej brązowych włosów za ucho. - Nie zawsze jest tak, jak chcemy. Ale trzeba po prostu to zaakceptować i żyć dalej.

I wtedy zrobiłem to. Odważyłem się zrobić coś, co chciałem zrobić od dawna.

Pocałowałem ją.

Wampirzyca była nieźle zaskoczona moim ruchem, ale odwzajemniła pocałunek. Zimne dłonie położyła na moim karku, co sprawiło, że lekko zadrżałem, ale nie oderwałem się od jej ust.

Katherine zaczęła iść w pewnym kierunku, ciągnąc mnie za rękę. Już po chwili zorientowałem się, gdzie podążamy. Do sypialni.

Na górze nasze usta ponownie się złączyły. Weszliśmy do pierwszego pomieszczenia, gdzie na środku stało małżeńskie łóżko. Sprawnie pozbawiłem dziewczynę bluzki, a ona pomogła mi zdjąć moją. Oboje opadliśmy na łóżko, a ja zacząłem obdarzać szyję Pierce pocałunkami.

Objąłem ją w talii i rozpiąłem jej stanik, a ponieważ nie opierała się, również się go pozbyłem. I już po chwili spędziłem z nią najlepsze chwile, o jakich nigdy nawet nie śmiałem marzyć w tym wymiarze.

***

- Czemu to zrobiłeś? - zapytała Katherine, opierając głowę o moją nagą klatkę piersiową.

- Czemu co? - zapytałem. - Pocałowałem cię?

Dziewczyna skinęła głową.

- Zrobiłeś to, bo ci się spodobałam, czy dlatego że i tak nikogo innego tu nie ma? - spytała.

- Z obu powodów - uśmiechnąłem się.

- To dobrze - powiedziała tylko.

Czułem jej delikatny oddech na mojej skórze i cieszyłem się, że tak mogłem spędzić ten wieczór. Katherine Pierce, niby nieczuła i bezwzględna morderczyni, teraz wydawała się taka delikatna i bezbronna.

- Katherine? - zawołałem po chwili.

Ale wampirzyca już zasnęła.

A ja cieszyłem się, że w końcu zaznałem najlepszej chwili w ciągu tych 40 marnych lat mojego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro