Rozdział 6 - Katherine

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się, opierając się o ramię Kaia. Nawet nie sądziłam, że mogę być aż taka szczęśliwa z kimś innym niż Stefan. On był moją najprawdziwszą miłością, ale teraz... Psychopatyczny pół czarownik wywrócił mój świat do góry nogami.

Spojrzałam na twarz chłopaka. Jeszcze spał. Delikatnie się od niego odsunęłam, próbując go nie obudzić. Ubrałam już bieliznę i zaczęłam ubierać spodnie, kiedy usłyszałam za sobą jego głos.

- Już nie śpisz? - zapytał.

- Nie - uśmiechnęłam się do niego. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.

- Nie, nie martw się - uspokoił mnie.

Ubrałam spodnie i bluzkę, po czym podeszłam do okna. Spojrzałam w górę. Słońce znowu zasłaniał księżyc.

Parker ubrał bokserki i spodnie, po czym do mnie podszedł.

- Zaćmienie - powiedziałam. - Znowu.

- I tak przez kolejne wiele lat - westchnął chłopak.

- Jakoś to przeżyjemy - odparłam. - Prawda? - odwróciłam się do niego i go pocałowałam.

- Tak - odpowiedział z uśmiechem. - Chyba nam się uda. A teraz chodźmy. Przydałyby się jakieś zapasy.

Chłopak ubrał koszulkę, po czym wyszedł z pomieszczenia.

- Miałem na myśli, abyśmy poszli razem - zawołał z korytarza, kiedy zauważył, że za nim nie idę.

- Już lecę - rzuciłam.

Wzięłam skórzaną kurtkę i udałam się za szatynem.

Poszliśmy do najbliższego sklepu. Kai prowadził koszyk, a ja wybierałam towary z półek.

- Codziennie tak robisz? - zapytałam. - Kradniesz jedzenie ze sklepu?

- Nie wiem, czy można to nazwać kradzieżą, w końcu to do nikogo nie należy, ale tak. Robię tak codziennie. Przecież z czegoś trzeba żyć. A i tak to się nikomu innemu nie przyda. Jesteśmy tu sami.

- Może to i lepiej - westchnęłam. - Tu chociaż nikt nie chce mnie zabić - zaśmiałam się.

- Mnie też - zawtórował mi Parker.

- Jesteśmy dwoma najbezpieczniejszymi psychopatami na świecie - zażartowałam.

- Masz na myśli cały świat, czy tylko ten wymiar? - zapytał szatyn. - Bo jeśli to drugie, to jesteśmy jedynymi psychopatami.

- Definiuj jak chcesz - odparłam.

Chodziliśmy jeszcze przez jakiś czas po sklepie, aż w końcu zapełniliśmy cały koszyk. Nie wiem, czemu Kai wziął chyba wszystkie bekonowe chrupki, jakie tylko tam były i to one zajęły większą część koszyka. Ja wzięłam jedynie kilka najpotrzebniejszych rzeczy.

- Po co ci tyle chrupek? - zapytałam zdziwiona. - To ci starczy na miesiąc.

- Nie znasz mnie - uśmiechnął się. - Bekonowe chrupki mógłbym jeść bez przerwy.

Przewróciłam wymownie oczami, po czym opuściliśmy budynek.

- Jest jeszcze jedna rzecz, bez której nie możemy się obejść - powiedziałam po drodze powrotnej do pensjonatu. - Krew. No chyba że chcesz zostać moim osobistym żywicielem.

- Coś się znajdzie - odparł obojętnie. - W razie czego, druga opcja też nie jest zła.

Zastanawiałam się, czy jego odpowiedź miała brzmieć sarkastycznie, czy naprawdę się tym nie przejął. Wyglądało, jakby mówił poważnie, ale kto normalny chciałby, aby wampir się na nim żywił? W sumie Parker już od samego początku nie wydawał się zbytnio normalny.

Weszliśmy do domu Salvatore'ów i zaczęłam szukać gdzieś zapasów krwi. W końcu bracia powinni coś mieć w tym domu. Kto jak kto, ale oni na pewno mieli zapasy. Stefan na pewno nie żywił się ludźmi, a skoro przeżył, musiał mieć gdzieś schowaną krew.

Postanowiłam zajrzeć do piwnicy. Kto wie, co oni tam mogli trzymać. Zajrzałam do jednego z pomieszczeń, ale nic tam nie było. Weszłam do drugiego, gdzie stała pojemna lodówka. To na pewno krew, w końcu co innego?

Otworzyłam ją i moim oczom ukazał się stos torebek życiodajnego płynu. Uszczęśliwiona wchłonęłam cudowny zapach pokarmu, po czym chwyciłam pierwszą torebkę i zaczęłam łapczywie pić.

Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się, rzuciłam na podłogę pustą torebkę i przetarłam zakrwawione usta rękawem. Byłam pewna, że przed sobą ujrzę Kaia, ale ku mojemu zdziwieniu w piwnicy nie znajdował się nikt oprócz mnie.

- Kai? - zawołałam, nie dając znaku, że jednak trochę mnie to przeraziło. - Znalazłam krew.

Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. A po chwili usłyszałam kolejne skrzypienie do drzwi.

- Kai, to nie jest śmieszne - zawołałam. - Wiem, że tu jesteś. Wyjdź.

Po chwili zobaczyłam wychodzącą z cienia postać. Ucieszyłam się, że czarownik nareszcie przestał sobie ze mnie żartować, ale kiedy padła na niego pierwsza strużka światła, aż opadła mi szczęka.

To nie był Kai. W wymiarze był ktoś jeszcze.

- K... kim ty jesteś? - wyjąkałam.

- Jestem... - zaczął nowo przybyły.

- Katherine? - usłyszałam dochodzący ze schodów głos Kaia. - Wszystko w porządku? Znalazłaś tą krew?

- Tak - odparłam. - Ale też coś więcej. A raczej kogoś.

- Jak to? - zdziwił się, a ja już słyszałam jego kroki. - To niemożliwe. Jesteśmy tu sami.

- Jednak nie - zaprzeczyłam. - Chodź sam się przekonaj.

Po paru sekundach chłopak w końcu przyszedł do pomieszczenia. Nieznajomy odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego ze zdziwieniem.

Parker również patrzył na chłopaka, jak na przybysza z kosmosu. Wyglądało to, jakby oni się znali, ponieważ ludzie, którzy widzą się pierwszy raz w życiu zwykle zachowują się trochę inaczej.

- Raphael? - wykrztusił nadal zdziwiony czarownik.

- Witaj, bracie - odparł drugi chłopak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro