Rozdział 9 - Katherine

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dobra - zaczęłam. - Trzeba coś postanowić w związku z tym. Niech każdy wyrazi swoją opinię. Kai, ty pierwszy - spojrzałam na chłopaka.

- Zależy z której strony na to patrzeć - oznajmił. - Tutaj jesteśmy w trójkę, dogadujemy się i nie musimy się martwić o to, że ktoś nas zabije. Ale z drugiej strony, fajnie byłoby tak trochę przewrócić tamten świat do góry nogami...

- Całkowicie zgadzam się z Kaiem - potwierdził Raphael. - W tamtym świecie jest nudno bez nas. Zniknął chłopak, który bez skrupułów zaplanował zamach, aby zabić matkę. Chłopak wyrzutek, bez urazy oczywiście - spojrzał na Kaia, który lekko skinął głową. - Który wybił swoje rodzeństwo. Oraz... największa suka wszech czasów. Serio muszą się tam bez nas nudzić.

Każdy z nas uśmiechnął się szyderczo. To właśnie lubię. Wspólnie zaplanowane wywołanie chaosu.

- Macie rację. Musimy wrócić. - zgodziłam się z Parkerami. - Niech drużyna zła znowu wkroczy do akcji.

- Drużyna zła - prychnął Kai. - Podoba mi się - uśmiechnął się i wystawił do przodu rękę.

- Mnie też się podoba - Raphael położył dłoń na dłoni brata.

- Zabawmy się - dołączyłam swoją rękę i wszyscy wstaliśmy z miejsc.

***

Do zaćmienia pozostały dwie godziny. W tym czasie postanowiliśmy przygotować wszystkie niezbędne do rytuału rzeczy.

Zaczęliśmy od wybrania idealnego miejsca. Zaćmienie świetnie będzie widać z jaskini na obrzeżach miasta z dziurą u góry. Przed czasem zjawiliśmy się tam razem z ascendentem i krwią Bennettówny.

- A więc jak to działa? - wskazałam dziwne urządzenie.

- Trzymaj to - Kai wręczył mi ascendent, a ja tylko spojrzałam na niego zdziwiona. - Raphael, masz krew - podał bratu pudełko.

Ten bez wahania podszedł do mnie, otworzył pojemnik, po czym wylał część jego zawartości na trzymany przeze mnie ascendent.

- Chodźcie - zawołał do nas Kai. - Zaraz będzie idealna pora.

Podeszliśmy do małej strużki światła dawanej przez księżyc.

- Katherine, ty stań na środku - zalecił Raphael.

Tak też zrobiłam. Stanęłam w takim miejscu, aby ascendent znajdował się mniej więcej na środku padającego światła. Bracia Parker stanęli po moich dwóch stronach i złapali się za ręce.

- Teraz! - krzyknął młodszy z nich, kiedy księżyc w całości zmieścił się w szczelinie w suficie.

Oboje zaczęli szeptać zaklęcie z zamkniętymi oczami. Z każdą chwilą mówili coraz głośniej i wyraźniej, bardziej akcentując każde słowo.

Nagle Kai padł na ziemię. Ze skręconym karkiem.

- Nie! - krzyknęłam od razu.

- Katherine, nie mamy czasu - Raphael złapał mnie za ramiona. - Kai sobie poradzi.

Raphael kontynuował zaklęcie, trzymając mnie mocno, abym nie mogła się wyrwać. Miałam ochotę podbiec do Kaia i wziąć go ze sobą albo z nim zostać. Nie chciałam się z nim rozstawać.

Po chwili grotę przepełniło ostre, białe światło, więc zasłoniłam ręką oczy. Po kolejnej chwili wzięłam ostrożnie rękę i rozejrzałam się wokół. Siedziałam na trawie w środku lasu. Nie widziałam wokół niczego znajomego, jedynie drzewa.

- W porządku? - usłyszałam za sobą głos Raphaela.

- Tak - odparłam niepewnie, patrząc w jego stronę. - A z tobą?

- Też.

Wtedy sobie o czymś przypomniałam. A właściwie o kimś. Kai. Został tam. Sam z Bonnie i Damonem.

- Kai - wyszeptałam cicho.

- Nie martw się - chłopak dotknął delikatnie mojego ramienia. - Kai sobie poradzi. Jestem tego pewien.

- Pewnie masz rację - westchnęłam. - A teraz chodźmy. Trzeba znaleźć jakąś cywilizację.

Nie mówiąc nic więcej, wstaliśmy i ruszyliśmy przed siebie. Aby dojść do jakiegokolwiek wyjścia z lasu.

***

- Chyba jesteśmy blisko - oznajmiłam, gdy zobaczyłam przebijające się wśród drzew światło słoneczne, a jeszcze dalej ulicę i chodnik.

Zadowolona pobiegłam w tamtą stronę, jednak gdy promienie słoneczne tylko lekko mnie musnęły, poczułam pieczenie na skórze.

- Ał! - krzyknęłam i usunęłam się z powrotem w cień.

- Co jest? - Raphael dobiegł do mnie. Spojrzał niepewnie na znikające już oparzenie. - Słońce?

Skinęłam lekko głową. No super. Wydostałam się z więziennego wymiaru, ale za to nie mogę chodzić na słońcu. Zaraz. Czy ja zgubiłam swój naszyjnik? Od razu położyłam rękę na dekolcie, lecz biżuteria nadal tam była. Zdjęłam ją i przyjrzałam się jej uważniej. Nie wyglądała na zniszczoną ani nie widać było, aby coś mogło blokować jej moc.

- Wiesz może, co jest z nim nie tak? - zapytałam.

Brunet delikatnie wziął naszyjnik do ręki i zaczął go oglądać, jak ja to uprzednio zrobiłam.

- Przez więzienny świat stracił swoją moc - odparł. - Ale zaraz to naprawimy - uśmiechnął się, po czym zamknął oczy i zaczął szeptać coś po łacinie. - Już - powiedział po chwili, podszedł do mnie i założył mi naszyjnik. - Powinno zadziałać.

Niepewnie wystawiłam rękę na światło słoneczne, jednak nic się nie stało.

- Dziękuję - powiedziałam z uśmiechem, który chłopak odwzajemnił.

Po chwili razem ruszyliśmy dalej. Aby siać chaos.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ostatnio dodałam rozdział na urodziny, a teraz na imieniny XD Tak jakoś wyszło. Wiem, wiem, dawno nie było rozdziału, ale nauki w liceum jest dużo, o wiele za dużo, więc musicie mi wybaczyć ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro