14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otaczające ich katakumby były niemal namacalnie przesiąknięte wilgocią i zapachem zgnilizny. Blade promienie światła, jeśli w ogóle można było je nazwać światłem, ledwo docierały przez wąskie szczeliny w kamiennych ścianach. Powietrze było gęste, ciężkie, tak że każdy oddech stawał się walką, a dźwięki ich kroków tłumiła warstwa rozgniecionych, rozsypanych kości, które leżały na podłodze jak odpadki zapomnianych żywotów.

— Trzeba wymyślić jakiś plan — upadła anielica zamyśliła się, jej głos jakby zagubiony w ciemnościach, które ich otaczały. Zgromadzeni wokół niej wyglądali jak cienie dawnej grupy. Słabi, zmęczeni, ich twarze nosiły wyraz permanentnego zniechęcenia, zmieszany z frustracją, która rosła z każdą chwilą spędzoną w tej pułapce.

— Trzeba znaleźć wyjście, może... poszukamy jakiegoś źródła światła? — księżniczka piekła rozejrzała się, ale w jej oczach kryła się niepewność. Każdy tunel wokół nich zdawał się prowadzić donikąd, w otchłań bez końca.

— Niby skąd miałoby to światło docierać? Jesteśmy w pierdolonych katakumbach! — Husk warknął, jego słowa odbiły się echem od ścian. Postawił uszy, łapiąc w ciemnościach coś... cichego, niemalże niesłyszalnego. Spojrzał przez ramię, a jego oczy błysnęły podejrzliwością. Cichy, złowrogi śmiech rozległ się z głębi jednego z korytarzy, jakby przybywał z samego dna koszmaru.

— Idzie tu... — powiedział półszeptem, ale jego głos dźwięczał w ich umysłach jak ostrzeżenie. Rozpoczęli ucieczkę, ich kroki były przytłumione przez miękką, mokrą ziemię. Powietrze stało się jeszcze cięższe, gęstsze, wdzierało się w płuca jak opary trucizny. Każdy tunel był kopią poprzedniego, jakby sam świat wokół nich kręcił się w kółko, wyprowadzając ich na manowce.

Kiedy na chwilę zgubili dziewczynkę, ciszę przerwał szept. Z oddali dał się słyszeć głos, dziwny i nienaturalny. Charlie spojrzała w tamtym kierunku z desperacją.

— Ktoś tam jest! Chodźmy, może tam jest wyjście, albo ten ktoś nam pomoże.

— Charlie! Zaczekaj! — Vaggie krzyknęła, ale jej słowa tonęły w labiryncie tuneli. Charlie biegła na oślep, pełna nadziei, która gasła w każdym oddechu. Ucieczka z katakumb prowadziła ją prosto w otchłań. Zanim Vaggie ją dogoniła, Charlie potknęła się o niewidoczny w ciemności głaz. Krzyk przeciął powietrze jak ostrze, a jej ciało runęło w przepaść.

— Charlie! — Rozpaczliwy głos Vaggie odbił się od ścian, a potem zagłuszyła go cisza. Anielica rozpostarła skrzydła, jej ruchy były szybkie i desperackie. Wkońcu wylondowała po drugiej stronie.
Blondynka była cicha, ale jej twarz wykrzywiał ból. Noga była wygięta pod nienaturalnym kątem, złota krew Vaggie kapała na ziemię, tworząc dziwne, niemal nieziemskie wzory na czarnym kamieniu.

— Musimy iść... trzeba się stąd wydostać — wyszeptała Charlie, jej głos ledwo słyszalny, jakby sam ból tłumił jej słowa. Z oczu płynęły łzy, Każdy krok był agonią, a mimo to próbowała iść dalej, wsparta na Vaggie, której skrzydło było rozcięte u nasady, krwawiąc. Mimo własnego bólu, zarzuciła Charlie rękę na ramię i ruszyły w głąb jaskini.

Tunel otworzył się przed nimi w wielką, zatęchłą jaskinię, której ściany były pokryte pleśnią i grzybem. Powietrze było stęchłe, a zapach gnijącej organicznej materii zdawał się przenikać przez ich ubrania, wdzierając się do płuc. Na środku jaskini, w cieniu, krążył wysoki demon. Jego ruchy były niespokojne, a zbłąkany wzrok bez celu wędrował po otoczeniu, jakby próbował znaleźć coś, co od dawna było dla niego nieosiągalne.

— Esme... gdzie się podziewasz? — jego głos był martwy, jakby pozbawiony jakichkolwiek emocji, jedynie resztki wspomnień wyrywały się z jego ust. Słowa brzmiały jak echo dawno zapomnianych nadziei, odbijając się od ścian jak upiorny szept. Demon drapał ściany, jego pazury zostawiały na nich głębokie ślady, które świadczyły o setkach prób ucieczki.
Husk opadł na ziemię bez słowa, jego twarz nie wyrażała już żadnych emocji, a oczy straciły dawny blask.

— Husk, co ty robisz? Musimy działać! — Charlie, mimo fizycznego bólu i załamania, próbowała ich zmotywować. Ale jej głos brzmiał pusto.

— To nie ma sensu, Charlie... — Husk wymamrotał, a jego słowa zdawały się rozmywać w zatęchłym powietrzu. — Nawet nie ma czym się upić, by o tym nie myśleć.

Angel Dust, w desperacji, podszedł do ściany. Jego dłonie zadrżały, gdy oparł się o mokre kamienie, próbując znaleźć jakikolwiek punkt oparcia. Nagle, z między głazów wystrzelił metalowy pręt, który chwycił rękę pajęczaka, wbijając się głęboko w jego skórę. Krzyk Angela przeciął powietrze, echo bólu rozniosło się po jaskini.

— To chujostwo wbija mi się w skórę! — wykrzyczał, jego twarz wykrzywił ból i panika. Szarpał się, próbując uwolnić, ale próba zakończyła się tylko rozcięciem palców na ostrych krawędziach metalu.
Vaggie podniosła z ziemi ukruszoną kość i podeszła do Angela.

— Nie ruszaj się — powiedziała chłodno. Za pomocą kości podważyła metalowy pręt, który w końcu uwolnił pajęczaka. Gdy opadł na ziemię, oboje usiedli obok Huska. W ciszy, ich twarze wyrażały bezsilność.

Vaggie oparła głowę o zimną, wilgotną ścianę. Przypomniała sobie wszystkie chwile od momentu, gdy przerażająca dziewczynka weszła do hotelu. Teraz, siedząc w tej przeklętej jaskini, wydawało się, że każda decyzja prowadziła ich do tego miejsca. Do ślepego zaułka, gdzie ciemność wypełniała każdą przestrzeń, a czas zdawał się przestać istnieć.

Charlie, mimo swojej determinacji, zaczynała się poddawać. Jej próby podniesienia morale były coraz bardziej słabe, aż w końcu cichy głos zamilkł, a jej oczy zamglone bólem przestały patrzeć na resztę z takim zapałem jak kiedyś. Nikt już nie miał siły uciekać. Stało się im to obojętne. Nie mieli poczucia czasu, nie wiedzieli ile już tam siedzą. Nie zwrócili nawet uwagi, kiedy w pobliżu znalazł się Alastor. Radiodemon obserwował ich przez chwilę. Gdyby nie ten pieprzony pakt, nie musiałby przychodzić do hotelu, nie trafiłby tu! Był wściekły na samego siebie. Ale....Charlie, najbardziej obtymistyczna z nich wszystkich....poddała się?!
Wzrok Alastora spoczął na obłąkanym nieznajomym. Jeśli on tu tkwi aż tak długo, że postradał zmysły....to nie ma drogi ucieczki...
Overlord usiadł przy ścianie, nikt już nie miał siły by walczyć.




______________________

916 słów! Zbliżamy się do końca!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro