Part 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Musicie wyobrazić sobie jak rozbity psychicznie byłem, kiedy zapukałem – tak, zrobiłem to – do pokoju Petera. Sam fakt, że jednak poszedłem go odwiedzić (jakkolwiek biorąc pod uwagę fakt, że spędzamy ze sobą około 12-15 godzin na dobę) świadczył o mojej emocjonalnej pustce.

- Mam omamy słuchowe czy on właśnie zapukał? – Peter popatrzył na Kamila zaskoczonym wzrokiem. – Coś się stało? – zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Zrobili ci pranie mózgu? Czy jesteś jakimś sobowtórem?

Przewróciłem oczami, siadając na łóżku i podciągając nogi do brody.

- Ej – nie minęła sekunda, a Peter usiadł przy mnie, potrząsając mnie za ramię. – Jesteś coś za cichy. Co stało się takiego, że nie wpadłeś tu z pretensjami albo dzikim wrzaskiem o nic? Ej Domen. Powiedz coś. A może Richard ci coś zrobił?

Uniosłem głowę, szukając spojrzeniem Kamila.

- Co ty w nim widzisz, na Boga – westchnąłem, po czym strąciłem sobie rękę mojego brata z ramienia. – Po prostu... mam jakiś spadek nastroju.

- To znaczy? – Kamil popatrzył na mnie badawczym spojrzeniem, a zorientowałem się, że najprawdopodobniej Peter wie już o mojej rozmowie z Freitagiem i wszystkim co się działo. Mogłem się przecież domyśleć.

- Nie wiem – wzruszyłem ramionami. – Jakoś tak... czuję się beznadziejne. Nie wiem jak to nawet możliwe, ale moje dobre samopoczucie jakoś zniknęło – zacząłem się żalić. – Czemu życie jest takie beznadziejne? Czuję się aktualnie jakoś tak... nikt nie warty.

- Uwierz mi Domen, jesteś warty więcej niż myślisz – przez chwilę słowa Petera mnie zaskoczyły. Dopóki nie dokończył, oczywiście. – Dokładnie 917 euro.

- Co? – podniosłem na niego skonsternowany wzrok.

- Tyle wynosi kwota ubezpieczenia za trwały uraz psychiczny.

- A idź – warknąłem, zrywając z łóżka poduszkę i rzucając w mojego najstarszego brata. Ja naprawdę nie rozumiałem jak Kamil mógł być z takim kretynem.

- Ej, stop, wystarczy – na całe szczęście Polak postanowił zainterweniować w momencie, w którym ręce Petera niebezpiecznie zacisnęły się prawie na mojej szyi.

- Nie chciałem przekonać się na własnej skórze jak się bawicie. – prychnąłem, odsuwając się o jakieś pół metra. Przez dobrą chwilę siedziałem tak bez ruchu, czując jak Kamil z Peterem patrzą to na siebie, to na mnie. Niech się pomartwią trochę.

- Ej młody – odezwał się w końcu mój najstarszy brat. – Ale to nie przez Freitaga masz taki zły humor, co nie? Mam się do niego przejść?

- Uspokój się – odezwaliśmy się jednocześnie z Polakiem. Patrzcie jaki obrońca uciśnionych się znalazł. A jeszcze chwilę temu chciał mnie udusić poszewką od kołdry.

- To jest cholerna patola – stwierdziłem, rzucając się na pościel. – Nie dość, że już mam dość wszystkich i wszystkiego, a już szczególnie Richarda, to jeszcze Ziga teraz organizuje jakąś imprezę, chuj go wie po co.

- A musimy iść?

Miłość Petera do imprez była znana wszem i wobec, więc chociaż w tej kwestii mogłem liczyć na jakiekolwiek wsparcie z jego strony.

- A naprawdę wierzysz, że uda ci się wykręcić? – Kamil popatrzył na niego z powątpiewaniem. – To jest Ziga. Wyobrażasz sobie odmówienie mu?

- Zaraz ci da co najmniej sto powodów dlaczego musisz tam być i w ogóle, a ponadto, zanurzając się w potoku jego wypowiedzi, nawet się nie zorientujesz, aż i tak tam będziesz.

- O wilku mowa – jęknął Peter, patrząc na swój telefon. – Właśnie pisze mi, że mamy się jak najszybciej szykować i przybywać, bo Norwedzy i Niemcy już są.

- No któżby inny – przewróciłem oczami.

Naprawdę nie miałem ani ochoty, ani siły aby tam iść. Zwłaszcza, jeśli miałem oglądać hordę pijanych, lepiących się do siebie skoczków. W tym oczywiście Richarda Freitaga. Jeszcze jak nie daj Boże, zacznie mi się kleić do Zigi, to ja tam przecież nie wytrzymam i wyjdę z siebie.

Idę o zakład, że połowa będzie najebana zanim tam dojdę.

Westchnąłem i niespecjalnie spiesząc się, przebrałem w jakąś w miarę czystą koszulę i dżinsy. I tak znając życie po jakiejś pół godzinie nikt nie będzie zwracał na to uwagi, a już na pewno o tym pamiętał.

Wstępnie planowałem zjawić jakoś po rozpoczęciu, posiedzieć chwilę, po czym zniknąć w momencie, który zacznie robić się niebezpieczny. I takim, w którym nikt nie rozróżni mnie już od Cene, albo Petera. Moje plany zaczęły jednak palić na panewce w momencie, w którym w połowie korytarza złapał mnie Ziga, ciągnąc za sobą – oczywiście mając w dupie mój wyraźny sprzeciw – i nawijając co kupił do jedzenia.

Co trochę nawet przekonało mnie, żeby tam się chociażby na chwilę pojawić. Przynajmniej się najem.

_____________________________

Mały update: rozdziały mogą się teraz pojawiać trochę rzadziej, bo muszę ogarnąć studia i wyjeżdżam na cały długi weekend w góry, ale postaram się, żeby i tak pojawiały się w miarę regularnie

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia,

Ola

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro