Part 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Musimy porozmawiać – odezwał się Peter, który nie czekając na zaproszenie minął mnie i wepchnął się do mojego pokoju. Wystarczyło tylko jedno znaczące spojrzenie na Zigę, który w przeciągu sekundy wstał, założył na siebie bluzę i rzucając krótkie (jak na niego) „Idę do Tilena, zobaczymy się później" i wyszedł z pokoju. Jednym słowem: nastał czas mojej zguby.

- Siadaj.

Kolejny który mi rozkazuje, no pięknie.

Z miną skazańca prowadzonego na ścięcie, usiadłem na wprost Petera, który rozsiadł się na łóżku Zigi, tak, jakby był u siebie.

- Ale trening... - zacząłem, spoglądając na zegarek, który w tamtym momencie był moim jedynym wybawieniem. Jak się jednak okazało, na próżno.

- Trening może poczekać – odezwał się mój najstarszy brat, opierając łokcie na kolanach. – Zresztą na dworze jest fatalnie, a salę okupują Norwedzy, więc trening jest przesunięty.

Moja jedyna nadzieja się ulotniła. Pozostało mi tylko modlić się o przetrwanie.

- Załatwmy to szybko i bezboleśnie – jęknąłem, siadając, na wszelki wypadek, jak najdalej od Petera. – Ja wiem co chcesz mi powiedzieć, zresztą wiem już, że zdążyłeś zaszczycić swoją obecnością Richarda.

- No cóż, możesz być podrzutkiem, ale jednak ja jestem dobrym synem i nie chcę zawieść rodziców, także muszę się upewnić, czy oddaję cię w dobre ręce. Zresztą Kamil by mi chyba nie darował, jakbym się nie zainteresował rodzonym bratem.

- Przed sekundą powiedziałeś, że jestem podrzutkiem.

- W tej chwili to nie ważne z czyjego łoża ty jesteś – odezwał się chłodno mój brat. – Natomiast ważne jest do czyjego łoża trafisz.

Gdybym wtedy jadł albo pił, nikt nie byłby w stanie mnie odratować.

- Ja pierdole, Peter – oburzyłem się, próbując powstrzymać przeistoczenie się w dojrzałego pomidora. – Nie sądzisz, że jest trochę za wcześnie na taką rozmowę? Jakby na to nie patrzeć to jestem z Richardem od jakiś trzech, może czterech godzin. Nie wiem ile wam z Kamilem to zajęło, jednak ja mam trochę inne standardy. Zresztą nie czuję się na tyle komfortowo, aby rozmawiać z tobą na takie tematy – nie zdążyłem nawet skończyć, zanim Peter wybuchnął głośnym śmiechem.

- Boże, jak łatwo cię zawstydzić, Richard będzie miał z tobą niezły ubaw.

- Słyszałem, że go uprzedziłeś – jęknąłem z zażenowania.

- Owszem, a teraz masz mnie uważnie posłuchać i nie przerywać dopóki nie skończę – Peter na nowo przybrał marsową minę. – Przyrzeknij.

- No dobra, niech ci będzie – westchnąłem, sięgając po poduszkę. Nie wiem czemu, ale zawsze rozmawiając na niekomfortowe tematy, wolałem coś gnieść w rękach.

- Po pierwsze: zachowuj się proszę jak człowiek i spróbuj nie przynieść wstydu ani naszej rodzinie ani reszcie kadry. Masz pamiętać, że reprezentujesz kraj na obczyźnie – już otwierałem usta, aby zapytać go do czego pije, po czym zorientowałem się, że jemu wcale nie chodzi o skoki i zawody. – Więc miej na uwadze to, że reprezentujesz nas wszystkich. Po drugie – weź się jakoś życiowo ogarnij dzieciaku, serio. Może i powinienem teraz stać w drzwiach z przysłowiową siekierą, ale Richard jest naprawdę dobrym i odpowiedzialnym facetem, więc staraj się go do siebie całkiem nie zniechęcić, bo chyba nikt oprócz niego z tobą nie wytrzyma. Po trzecie: ufam mu, naprawdę, ale pamiętaj: jakby tylko coś ci zrobił, nie wiem, skrzywdził cię w jakikolwiek sposób, w co szczerze mówiąc wątpię, biorąc pod uwagę to, jak na ciebie patrzy, ale jeśli kiedykolwiek coś ci zrobi – masz natychmiast przyjść do mnie. Albo do Cene, albo do Kamila. Mówię serio Domen.

Pokiwałem w milczeniu głową, próbując przetrawić wszystko to, co powiedział. Nie powiem, spodziewałem się opierdolu, narzekania, gróźb dzwonienia do rodziców – co nigdy nie działało, bo mama miała bardziej dość skarg Petera na mnie, niż jakichkolwiek moich działań – i wszystkiego innego, oprócz tego co faktycznie wyszło z jego ust.

- Ale żeby nie było tak kolorowo, to pamiętaj, że rozmowy o seksie też nie unikniesz, prędzej czy później – zawyrokował Peter z pełnym wyższości uśmiechem. – To, że nie zajdziesz w ciążę, nie znaczy, że wszystko wolno i nie ma zasad.

Ekspert się nagle znalazł.

- Zresztą, jeśli cokolwiek chciałbyś wiedzieć, albo miał jakiś problem, to możesz przyjść zapytać – odezwał się ponownie, tym razem nieco łagodniej. – Nie będę się śmiał.

Taaa, jasne.

Zanim jednak zdążyłem się w jakikolwiek sposób odezwać, rozległo się pukanie do drzwi i zanim ktokolwiek – a właściwie ja, bo to w końcu był mój pokój – powiedział 'proszę', w pomieszczeniu pojawili się Kamil, oraz Cene z Anze. Czyli narada rodzinna.

- Już koniec wykładu? – zapytał rozbawiony Kamil. – Mam nadzieję, że nie wystraszyłeś go za bardzo. – Polak rzucił mi nieco współczujące spojrzenie.

- Dacie mi w końcu dojść do głosu? – zapytałem, odzyskując trochę rezon. – Jakim w ogóle cudem ty zdążyłeś już porozmawiać z Richardem zanim nawet ja dowiedziałem się o wszystkim? – spytałem z pretensją.

- Gdzie ty masz oczy Domen? – westchnął Peter, kręcąc głową. – Każdy wiedział. Każdy, oprócz was dwóch. Po pierwsze od razu poznałem twoje maślane oczy, a po drugie powiedziałeś w końcu Kamilowi. A on mnie.

Wiedziałem kurwa.

- Powiedziałem ci przecież, że chodziło mi o Alexa. Przynajmniej na początku.

- I myślisz, że się na to nabrałem? – roześmiał się Kamil. – Od razu zauważyłem jak spanikowałeś. I twoje późniejsze dziwne podchody mnie tylko w tym utwierdziły. No i przykro mi to stwierdzić, ale Daniel nie jest najlepszą osobą do powierzania sekretów. Zresztą w tym samym czasie Ziga zdążył dowiedzieć się wszystkiego od Richarda.

- Czekaliśmy, aż się w końcu zejdziecie, ale to było trochę nudne, więc postanowiliśmy wkroczyć do akcji – wtrącił się Anze. – No i Peter wygrał zakład. A nawet dwa.

- Jaki zakład? – zmarszczyłem brwi.

- Nie ważne. Zresztą znam cię doskonale od 20 lat i wiem, że po tej całej akcji z rzekomym pocałunkiem najchętniej unikałbyś Frietaga przez całe życie. Przyznaj się, kto ci w końcu kazał do niego iść.

- Mina – wyznałem, porzucając w duchu chęć grania twardziela.

- Jakoś nie jestem zdziwiony – Peter popatrzył z rozbawieniem na mnie i Kamila. – Zapierdalaj lepiej po kwiaty.

- I tak bym sam poszedł.

- Taaa jasne, wmawiaj sobie po fakcie. Znam cię i dam sobie rękę uciąć, że przeżywałeś kryzys egzystencjalny, rozpaczając, że nikt cię nie zechce.

- Każdy mnie zechce – prychnąłem, przytulając poduszkę mocniej do siebie. – Jestem 10/10.

- Chyba w skali Apgar. I z tego co pamiętam, to miałeś ledwo 9, bo miałeś żółtaczkę niemowlęcą.

- Mama wspominała coś kiedyś o 8, bo podobno się w ogóle nie darłeś – oh jak miło Cene, że postanowiłeś wtrącić swoje trzy grosze.

- Taaa, co natura wynagrodziła z nawiązką jak widać – Peterowi na moje nieszczęście włączył się tryb króla rantów. Musiałem się jak najszybciej ewakuować.

A jedynym plusem tej „rozmowy" był fakt, że przypomniałem sobie o jednej ważniej rzeczy. I miałem nowy świetny pomysł.

___________________

Jeśli dotrwałeś aż dotąd - zostaw coś po sobie!

Dziś bez zbędnych słów, do zobaczenia w epilogu, mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu.

Ola

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro