○23. Never let me go○

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrząc w górę z dna

Rozbite światło księżyca na morzu

Odbicia nadal wyglądają dla mnie tak samo

Jak zanim zeszłam na dno

Przez prawie cały dzień przeszukiwali brzegi rzeki i jej okolice. I w końcu znaleźli jego ciało. Michonne przebiła jego czaszkę aby nie mógł się przemienić po czym zabrali go do Alexandrii. Wszyscy zebrali się aby go pożegnać gdy chowali jego ciało w ziemi obok jego syna. Gabriel wygłosił mowę o tym jak heroicznym i silnym był człowiekiem, jak dobrym i przykładnym był przywódcą. Mówił o tym jak dał mu szansę na dołączenie do grupy, że zaufał mu i pozwolił by stał się członkiem tej niezwykłej rodziny, którą tworzyli. Był wdzięczny losowi za poznanie go, dziękował Bogu że zesłał im Rick'a Grimes'a. I czuł żal że odszedł od nich zbyt wcześnie. Każdy słuchał go uważnie, chłonęli jego słowa jakby były najświętszą prawdą którą muszą zapamiętać i zachować głęboko w swoich sercach. Rick Grimes umarł, ale na zawsze pozostanie w ich sercach, w ich pamięci. Był bohaterem, po raz kolejny uratował ich wszystkich, ale tym razem poświęcił coś najcenniejszego, własne życie, które obiecali nie zmarnować i będą walczyć o to o co on walczył.

I tu, w głębinach, jest tak spokojnie

Katedra, w której nie możesz oddychać

Nie musisz się modlić, nie musisz nic mówić

Teraz jestem na dnie

Gdy pogrzeb się skończył wszyscy rozeszli się, a raczej prawie wszyscy. Hannah jedynie została. Podeszła bliżej wbitego w ziemię drewnianego krzyża. Ukucnęła obok i dotknęła świeżo zruszonej ziemi.

-Już raz myślałam że cię straciłam, to było na samym początku. Gdy cię postrzelili, a później zaczęła się ta cała epidemia. Myślałam że nigdy cię nie zobaczę ponownie. Nawet nie miałam okazji się z tobą pożegnać, ale wróciłeś, odnalazłeś nas i myślałam że razem przetrwamy wszystko. Ta myśl zmieniła się gdy ludzie zaczęli umierać, po śmierci Shane zmieniłeś się, po śmierci Lori również. Było ciężko, ale zawsze podnosiłeś się i szedłeś dalej. Gdy umarł Carl, o Boże, nie sądziłam że mogę cierpieć bardziej, wtedy mieliśmy siebie więc podnieśliśmy się i razem daliśmy radę. Ale teraz gdy ciebie nie ma ja... - głos zadrżał jej, a łzy niekontrolowanie zaczęły spływać jej po policzkach i kapać na zruszoną ziemię.- Jak mam dać radę bez ciebie? To rozrywa mi serce. Odszedłeś na zawsze Rick. Dlaczego? Zawsze mnie chroniłeś, pomagałeś mi, a ja nie potrafiłam ochronić ciebie. Przepraszam jeśli kiedykolwiek cię zawiodłam. To nie powinno tak się potoczyć, wszyscy powinniście żyć. Wiem że nie mogę tego zmienić. Nie poddam się, po prostu się temu oddam i pójdę dalej. Któregoś dnia ponownie się spotkamy. Kocham cię starszy braciszku.

I przelewa się nade mną

Tysiąc mil w dół do dna morskiego

Znalazłam miejsce, gdzie moja głowa może odpocząć

Nigdy nie pozwól mi odejść, nigdy nie pozwól mi odejść

○●○●○●○●○●

Hannah siedziała w swoim pokoju na łóżku trzymając w dłoniach kilka różnych fotografii. Przyglądała się osobom na zdjęciach. Wszyscy byli uśmiechnięci, radośni, choć część z nich już umarła, odeszli. Najbardziej łamało jej serce fotografia, na której była ona razem z Rick'em, Carl'em, Judith i Michonne, zrobili je w Alexandrii, miała też parę innych gdzie był Glenn z Maggie, Sasha, Abraham i inni. Gdy tylko znalazła aparat w zakurzonym pudle musiała zrobić zdjęcia, chciała upamiętnić chwilę gdy odnaleźli nowy dom i mogli mieć lepszą przyszłość. Niestety nie wszyscy dotrwali.

Niosą mnie ramiona oceanu

Całe to oddanie wyrywa się ze mnie

Miażdżące fale są niebem, dla grzesznicy takiej jak ja

Ale ramiona oceanu wyzwoliły mnie

Mimo, że trudno znieść to ciśnienie

To jedyny sposób na to, abym mogła uciec

Wygląda to na trudną decyzję

Teraz jestem na dnie

Brązowowłosa przejechała kciukiem po zdjęciu wpatrując się w uśmiechniętego Carla i Rick'a. Poczuła jak łzy kolejny już raz zaczynają spływać jej po policzkach. Nagle usłyszała ciche skrzypnięcie podłogi. Spojrzała w bok gdzie do jej pokoju weszła Judith. Dziewczynka małymi krokami podeszła do niej. Hannah szybko otarła łzy i odłożyła zdjęcia na łóżko po czym wzięła Judith na kolana. Spojrzała na nią piwnymi oczami lekko przechylając głowę w bok jakby coś analizowała.

- Dlaczego jesteś smutna? Czemu mama też płacze?- zapytała dziewczynka przyglądając się jej.

- Ponieważ... - nie wiedziała jak najłagodniej wyjaśnić jej to co się stało. Nie miała serca powiedzieć jej, że nigdy więcej nie zobaczy swojego ojca. Judith patrzyła na nią niewinnym spojrzeniem, to dziecko nawet nie miało pojęcia jak świat, w którym przyszło jej żyć jest tak bardzo okrutny.- Stało się coś bardzo złego. 

-Czemu tata nie wraca?

- Bo musiał coś zrobić. Czasami musimy podjąć bardzo ważne decyzje, które wiele nas kosztują. Twój tata nie wróci ponieważ podjął taką decyzję.

- A gdzie teraz jest?

-W Niebie. Twój tata jest bohaterem, uratował wielu ludzi. 

- Więc czemu jesteś smutna, zrobił coś dobrego.

-Wiem po prostu... tęsknię za nim.

Judith przytuliła się do brązowowłosej, która czule objęła ją. To dziecko straciło tak wiele choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Może i nie łączyły jej z nią więzy krwi, ale to nie zmieniało faktu że wciąż była jej ukochaną bratanicą. Była jej rodziną i Michonne również. Wciąż miała dla kogo żyć. Uśmiechnęła się smutno zerkając na leżące na łóżku zdjęcia. Nie straci nadziei. Skoro jeszcze wciąż żyje to dobre chwile ponownie wrócą. Musi tylko jakoś przebrnąć przez ten bolesny okres i może kiedyś nadejdzie dzień kiedy będzie szczęśliwa.

○●○●○●○●○●

Hannah przykryła Judith nakryciem. Pochyliła się nad dziewczynką i pocałowała ją w czoło. Zgasiła lampkę stojącą na komodzie po czym skierowała się do wyjścia z pokoju. Zerknęła na  Judith upewniając się, że wciąż śpi a następnie opuściła pokój. Idąc korytarzem zajrzała do pokoju, który Michonne dzieliła z Rick'em, ale w środku nikogo nie było i żadne światło się nie paliło. Za to w łazience się świeciło. Hannah podeszła do drzwi i zapukała w nie.

-Michonne? W porządku?- po drugiej stronie usłyszała spłukiwanie wody oraz jakiś dziwny szmer. Zaniepokoiło ją to.- Michonne? - pociągnęła za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Po chwili ciszy drzwi otworzyły się gwałtownie przez co brązowowłosa cofnęła się. W progu stanęła Michonne, po której było widać że niedawno płakała, a w oczach można było zauważyć że zbierają się kolejne łzy, które groziły załamaniem.- Nie wyglądasz najlepiej. Dobrze się czujesz?- położyła jej dłoń na ramieniu. Dzisiejszego dnia z Michonne nie było najlepiej, ale po śmierci Rick'a to było oczywiste, choć w tej chwili wydawało się że nie tylko to jest przyczyną.

-Nie pozna go.- powiedziała drżącym głosem czarnoskóra. 

-Kto kogo nie pozna?- zapytała marszcząc brwi. Michonne przybliżyła się do niej i objęła ją. Hannah odwzajemniła uścisk czując się jeszcze bardziej zmartwiona o swoją przyjaciółkę. 

-Nie pozna go.- mruknęła Michonne szlochając. Brązowowłosa mocniej ją przytuliła.- Jestem w ciąży.

Te trzy słowa były dużym zaskoczeniem i pewnie nie tylko dla Hannah, a także dla Michonne, która nosi w sobie dziecko, które nigdy nie zobaczy swojego ojca. 

-Będzie dobrze. Poradzimy sobie, obiecuje.

Poszły do pokoju. Obie usiadły na łóżku. Kilka minut siedziały w ciszy. Hannah układała sobie to czego niedawno się dowiedziała. Ta informacja była dobra, cieszyła się że będzie ciocią, ale to również ją martwiło. Czy to dziecko przetrwa? Każdy dzień był niepewny, ciągle ktoś umierał, a to stwarzało wiele zmartwień.

-Rick byłby szczęśliwy gdyby wiedział.- powiedziała Hannah przerywając ciszę między nimi. Michonne smutno uśmiechnęła się.- Będziesz dobrą matką, na pewno.

- Boje się.- westchnęła czarnoskóra.

-Nie musisz. Jestem tu i ci pomogę. Siddiq się tobą zaopiekuje, w końcu jest lekarzem. Gdyby nie Carl nie byłoby go tu. Może niektóre rzeczy muszą się stać aby inne mogły się wydarzyć. Śmierć musi mieć jakiś sens.

-Najbardziej żałuję że on o tym nie wie. Nie dowiedział się że będziemy mieli dziecko.

-Ucieszyłby się, tego jestem pewna. To maleństwo wyrośnie na kogoś wspaniałego jak jego ojciec i jego matka.- uśmiechnęła się delikatnie chcąc jakoś wesprzeć czarnoskórą. 

-Będzie kimś wyjątkowym.- Michonne uśmiechnęła się dotykając swojego brzucha. 

To było przykre że to jeszcze nienarodzone dziecko nigdy nie pozna ojca. Nigdy nie doświadczy prawdziwej ojcowskiej miłości. Ale trzeba było się z tym pogodzić.

Michonne wstała nagle po czym podeszła do komody.

-Co robisz?- zapytała Hannah idąc w jej ślady.

Czarnoskóra otworzyła górną szufladę i wyjęła z wnętrza coś zawiniętego w ciemny materiał. Rozwinęła materiał, a wtedy brązowowłosa mogła zobaczyć co kryło się pod tym. To był srebrny colt jej brata. Michonne przybliżyła pistolet w jej kierunku i skinęła głową aby go wzięła.

-Jestem pewna że chciałby abyś go wzięła.

-Może, choć nie wiem czy powinnam.- wzięła broń przyglądając się jej uważnie.- Szkoda marnować naboje na sztywnych, a przecież nigdy nie zabiłam jeszcze... człowieka.- dokończyła choć dziwnie było jej to powiedzieć. Jej brat był wstanie zrobić wszystko aby zapewnić bezpieczeństwo bliskim i innym, a ona nie potrafiła nikogo zabić, nie była taka jak on więc nie była pewna czy jest godna aby dostać jego pistolet, którym przecież zabił nie jedną osobę i sztywnego. - Nie dałabym rady.

-Tu nie chodzi o to. Nie musisz zabijać. Można znaleźć inne wyjście z sytuacji, ale czasami bywa że nie ma innego wyjścia. Prędzej czy później będziesz musiała zrobić to czego się obawiasz. Ważne żeby to nie zmieniło cię, żeby ci się to nie spodobało.

-Właśnie tego najbardziej się boje.- brązowowłosa spojrzała prosto w oczy swojej przyjaciółki.- Jeśli przekroczę granicę... nie chcę by to sprawiło że zmienię się na gorsze. Ale wiem że kiedyś mogę nie mieć wyboru. Trzeba przystosować się do świata, który nas otacza aby przetrwać. Mam nadzieje że to mnie nie zniszczy.

I przelewa się nade mną

Tysiąc mil w dół do dna morskiego

Znalazłam miejsce, gdzie moja głowa może odpocząć

Nigdy nie pozwól mi odejść, nigdy nie pozwól mi odejść

Niosą mnie ramiona oceanu

Całe to oddanie wyrywa się ze mnie

Miażdżące fale są niebem, dla grzesznicy takiej jak ja

Ale ramiona oceanu wyzwoliły mnie

I to koniec

Schodzę w dół

Ale nie poddaję się

Po prostu się temu oddaję

Woooah! Ześlizguję się

Woooah! Tak zimno, ale tak słodko

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro