●34. Szanuj czyjąś decyzje●

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W kościele zebrał się tłum. Ludzie siedzieli w ławkach i przyglądali się nowej grupie, która stała przed prostokątnym stołem za którym zasiadała rada. Rada zadawała im pytania, różne. Później rozmawiali między sobą mówiąc na głos swoje zdania, czy są przeciw czy za. Niestety nowi nie mieli szczęścia. Po tym jak Magna ukrywała nóż, mimo że kazali im oddać broń Michonne nie ustępowała, okazało się też że ma więzienny tatuaż co też nie dawało o niej dobrego zdania.

Rada podjęła decyzję i mimo że Hannah była przeciwna temu, to nowi musieli opuścić Alexandrię. Jednak dostali szansę znalezienia domu na Wzgórzu. Odeskortują ich tam.

Przygotowywali powóz do odjazdu. Hannah zaproponowała że pojedzie, dołączył do niej także Siddiq, który chciał sprawdzić jak Enid radzi sobie na Wzgórzu. 

-Zdaje sobie sprawę że nie podoba ci się ta decyzja, ale robię to dla dobra nas wszystkich.- powiedziała Michonne. Hannah spojrzała na nią z lekką niechęcią, ale skinęła głową bo rozumiała dlaczego tak postępuje.- Nie chcę żegnać się w złości z tobą.

-Nie żegnamy się, to tylko wyjazd do Wzgórza i spowrotem. Robiłam to wiele razy.

-Wiem, ale to zawsze jest stresujące. Martwię się, zawsze będę. Nie rób nic lekkomyślnego i gdy tylko ich odwieziecie, wracaj bezzwłocznie do domu. Uważaj na siebie.- czarnoskóra przybliżyła się do niej po czym ją przytuliła. Hannah odwzajemniła uścisk, przytulając się do niej dłuższą chwilę rozumiejąc że przecież są rodziną i że zależy im na sobie.

-Wrócę cała, ale obiecaj że przemyślisz wyjazd na targi do Królestwa. Proszę cię.

-Dobrze, przemyślę to.

-Dziękuję. Przytulicie ciocię na pożegnanie?- zwróciła się do Judith i RJ'a, którzy stali obok Michonne. Oboje chętnie do niej podeszli i przytulili się do niej.

-Uważaj na złego wilka.- odezwał się RJ.

-Oczywiście, nie zboczę z ścieżki i trafie prosto do celu. Bądźcie grzeczni dla mamy. Kocham was. 

-My ciebie też.- powiedziała Judith.

Hannah pożegnała się z nimi po czym zabierając swoje rzeczy ruszyła w kierunku bramy gdzie nowi już czekali razem z Siddiq'em. Ale przystanęła na moment i spojrzała na ogródki uprawne gdzie Negan zajmował się warzywami. Byłoby nieuprzejme nie pożegnać się z nim.

-Masz chwilę?

Negan kucając przy krzaku pomidorów spojrzał w górę gdzie zobaczył Hannah.

-Jasne, dla ciebie zawsze.- wstał na równe nogi. Zdjął rękawiczki i odrzucił je na ziemię.- Jesteś spakowana, wyjeżdżasz gdzieś?

-Tak, podwiozę nowych na Wzgórze. Może zająć mi to z dwa, góra trzy dni. Chciałam żebyś wiedział.

-Brzmi niebezpiecznie.

-Nie jadę sama. Przy okazji zobaczę co dzieje się na Wzgórzu. Nie rozrabiaj gdy mnie nie będzie.

-Będę grzeczny.- uśmiechnął się co ona odwzajemniła.

-Kocham cię.- zmniejszyła dystans między nimi do minimum i pocałowała go. Zrobiła to czulę i z pewnego rodzaju tęsknotą, którą nagle odczuła choć nie wiedziała czemu.

- Czemu mam wrażenie że to brzmi jak pożegnanie?

-Nie jest nim, ale chciałam to powiedzieć. Nie musisz odpowiadać, nie oczekuję tego. Do zobaczenia za parę dni.- uśmiechnęła się po czym odwróciła się i zaczęła oddalać. 

Negan przygryzł wargę wpatrując się w jej plecy gdy odchodziła. Czemu miałby nie odpowiedzieć jej tego samego skoro wiedział co czuje, zasłużyła by wiedzieć. Chwilę się zawahał, ale po co dłużej miał zwlekać?

-Hannah!- zawołał ją po imieniu. Brązowowłosa przystanęła w miejscu i odwróciła się spoglądając na niego.- Kocham cię. Uważaj na siebie. Roztrzaskaj kilka łbów.

-Na pewno to zrobię.- uśmiechnęła się. 

Sposób w jaki się uśmiechnęła, a jej oczy zamigotały sprawiło mu przyjemne uczucie, które zapragnął odczuwać znacznie częściej. Była chwila gdy była zaskoczona, a później to przerodziło się w szczęście. Może powinien był powiedzieć to wcześniej, ale zrobił to teraz. Jak to mówią, lepiej późno niż wcale.

Hannah podeszła do powozu z wciąż widniejącym na jej twarzy uśmiechem. Po takich słowach, które od niego usłyszała ciężko jej było zachować spokój. To sprawiało że jej serce mocniej biło, powodowało niezmierną radość, której nie potrafiła opisać. Odwzajemniał jej uczucia i przyznał to, miała nadzieje że na prawdę było to szczere.

-Dołączę do was.- Daryl podszedł do powozu prowadząc motor, obok niego pałętał się jego pies, którego znalazł a ten przyswoił się i zawsze z nim podróżował. 

-Jesteś pewny?- zapytał Siddiq, który siedział na powozie i trzymał lejce. Brama była już otwarta więc w każdej chwili byli gotowi ruszyć. Nowi także czekali już w powozie.

-Tak.- skinął głową Daryl.- Ruszę pierwszy.

-Dobrze.

Daryl zagwizdał dając znać psu że ruszają po czym wsiadł na motor i odjechał. Hannah weszła na powóz i usiadła obok Siddiq'a, a następnie wyjechali z Alexandrii.

○●○●○●○●○●○●○

Jechali drogą przez długi las, drzewa ciągnęły się wzdłuż pobocza nie pozwalając zajrzeć co ukrywa się w zaroślach. Słońce świeciło wysoko na horyzoncie co oznaczało że było około południa. Na początku epidemi ciężko było przywyknąć do braku możliwości sprawdzenia, która jest godzina. Nawet jeśli miało się zegarek, one z czasem się psuły i nie było możliwości ich naprawy. Ale teraz nie było źle, jeśli umiało się poznać po ułożeniu słońca na niebie i kilka innych rzeczy, to wiedziało się która mniej więcej jest godzina.

Hannah siedziała rozglądając się. Jednocześnie rozmyślała i obserwowała. Poczuła że ktoś szturcha ją w ramię od tyłu. Odwróciła się trochę by sprawdzić o co chodzi.

Connie podała jej notes gdzie na pierwszej kartce pisało, że dziękuje za pomoc. Kobieta machnęła coś do swojej młodszej siostry, która od razu skupiła się na niej. Connie wykonała kilka ruchów rękoma po czym Kelly spojrzała na Hannah.

- Dziękujemy że wstawiłaś się za nami. Jako jedyna chciałaś byśmy zostali chociaż nas nie znasz. To był dobry gest, za który jesteśmy wdzięczni. Miło też że chcesz pomóc znaleźć nam nowy dom.- powiedziała Kelly choć tak na prawdę te słowa należały do Connie, ale Hannah nie umiała mówić po migowemu więc ktoś musiał to przetłumaczyć.

- Nie ma za co. Każdy zasługuje na szansę, na bezpieczny dom.- brązowowłosa posłała siostrom lekki uśmiech, który obie odwzajemniły.

- Na prawdę chciałaś byśmy zostali?- zapytała nagle Magna. Kobieta jak zawsze miała poważną minę i wydawało się jakby była zrażona do całego świata.- Po tym co zrobiłam i czego nie powiedziałam?

- Miałaś prawo nie ufać nam. Szczerze to co robiliśmy przed epidemią nie jest aż tak ważne jak to co robimy teraz. Można powiedzieć że mam słabość do dawania innym drugiej szansy, jak na razie nie wyszłam na tym źle.

-Jak jest na Wzgórzu?- zapytała Kelly.

- Wiejsko, ale to miejsce wciąż robi duże wrażenie, szczególnie główny budynek. Jezus na pewno pozwoli wam zostać.

-Jezus? Brzmi jak jakiś kult.- odezwał się Luke, mężczyzna był rozbawiony faktem że ktoś kto rządzi Wzgórzem tak się nazywa.

-To tylko pseudonim. Ma na imię Paul, ale gdy go zobaczycie zrozumiecie dlaczego go tak nazywają.

- Moglibyśmy mieć prośbę?- zapytała Yumiko. Hannah spojrzała na nią i skinęła by kontynuowała.- Nasz obóz, mamy tam sporo rzeczy. Sztywni się pojawili i nie mogliśmy ich zabrać. Moglibyśmy tam zajechać, to jest niedaleko jeśli wciąż będziemy kierować się tą drogą, którą teraz jedziemy.

- Myślę że mamy czas by to zrobić. Jak myślisz Siddiq?

- Ty decydujesz.- odpowiedział mężczyzna.

- Bez przesady, twoje zdanie też się liczy. Kurdę, musimy tylko powiadomić o tym Daryl'a.

-Ktoś może zostać przy wozie na drodze. Reszta pójdzie do obozu. Zorientuje się że nie jedziemy za nim i wróci.- zaproponowała Yumiko.

- Możemy tak zrobić.- stwierdziła Hannah.

Przejechali jeszcze kawałek. Zatrzymali się dopiero przy zniszczonym znaku, na którym coś pisało, ale nie dało się już tego rozczytać. Wskazywał na piaszczystą dróżkę, która kierowała na pole gdzie był ich dawny obóz. Siddiq został na powozie żeby powiadomić Daryl'a gdy ten zawróci. Hannah postanowiła pójść z nowymi. Nie było to zbyt rozsądne, ledwo ich zna. Mogą wyglądać niegroźnie, ale może okazać się inaczej. Jednak Hannah miała dobre przeczucie względem ich.

Na polanie zastali dwa kontenery, jeden był przewrócony. Wszędzie walało się pełno rzeczy. Wyglądało to jakby przeszło tędy tornado, choć w rzeczywistości było to stado sztywnych.

-Weźcie rzeczy i zbierajmy się. Lepiej nie zostawać tu zbyt długo.- stwierdziła Hannah. Byli na otwartej przestrzeni gdzie kilkanaście metrów dalej stała obwalona stodoła i dwa ciągniki. Aż dziwne że wybrali sobie to miejsce jako obóz. 

Hannah stała i obserwowała okolicę gdy reszta pakowała rzeczy. Zauważyła że Magna klękała na ziemi trzymając czyjąś kolorową szeroką koszulkę w rękach. Kobieta cicho szlochała jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. Brązowowłosa zawahała się, mogłaby podjeść do niej i ją jakoś pocieszyć, ale nie zawsze osoby po stracie człowieka jest spokojny, czasami gniew wybucha i robią głupie rzeczy. Nie chciała też mieszać się w jej prywatne sprawy.

-To koszulka Berniego.- Yumiko pojawiła się obok brązowowłosej.- Należał do naszej grupy, był rodziną. Lubił droczyć się z Magną, każdego dnia o każdej porze. 

-Przykro mi. Rozumiem czym jest strata.

-Kogo straciłaś? Wybacz, nie powinnam pytać. Każdy kogoś stracił, lepiej nie rozdrapywać starych ran.

-Minęło parę lat, a wciąż mi ich brakuje. Czas tylko sprawia że mniej boli, ale nigdy nie przestaje.

Nagle usłyszały charczenie. Zza przewróconego kontenera wyszło trzech sztywnych. Jednego Yumiko zastrzeliła z łuku, a drugiego Hannah zabiła maczetą. Jednak ten trzeci, który szedł bardziej z tyłu zwrócił uwagę na klęczącą Magnę. Kobieta upadła zaskoczona widokiem trupa, który okazał się być przemienionym Berni'im. 

-Zabij go!- krzyknęła Yumiko. W tym samym czasie pojawiło się więcej szwendaczy. 

-Zabieramy się stąd! Już!- wykrzyknęła Hannah wbijając maczetę w czaszkę trupa. Ostrze utknęła przez co sięgnęła po colta i strzeliła w trupa, który prawie ją ugryzł. 

Huk rozniósł się echem po okolicy, co nie było dobre bo mogło ściągnąć uwagę innych spacerowiczów. Hannah wyciągnęła maczetę z czaszki po czym wycofała się. Trupów było za dużo. Musieli się wycofać. Zauważyła że Magna siłowała się z przemienionym przyjacielem. Zabijała inne trupy, ale nie potrafiła zabić jego. Hannah podbiegła do niej i zamachując się maczetą pozbawiła Berniego głowy. Magna spojrzała na nią zaskoczona, ale szybko się otrząsnęła i dołączyły do reszty, która uciekła w las. Biegli jak najszybciej by dotrzeć do drogi gdzie czeka na nich Siddiq.

Po dotarciu do drogi w pośpiechu zaczęli wsiadać na powóz. Siddiq był lekko skołowany, ale nie spytał o co chodzi tylko powiedział że Daryl nie zawrócił. Hannah kazała mu ruszać jak najszybciej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro