○●Prolog●○

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kobieta o brązowych długich włosach związanych w kucyk wyszła z komisariatu. Przeszła na tył budynku gdzie był parking.

-Odwiedzisz go dzisiaj?- zapytał czarnowłosy mężczyzna w policyjnym mundurze, który podążył za kobietą.

Brązowowłosa stanęła przy samochodzie i spojrzała na niego. Westchnęła milcząc krótką chwilę.

-Tak Shane, tak jak każdego dnia aż w końcu się obudzi.- oznajmiła Hannah przyglądając się przyjacielowi swojego brata, który podszedł do niej.

-W końcu się obudzi. Jest twardzielem.

-Wiem. Ale... - ucięła gdy poczuła jak głos jej zadrżał. Gdy tylko usłyszała że Rick został postrzelony w czasie służby, załamała się. Ale wiedziała że musi sobie z tym poradzić i zająć się Lori oraz Carl'em. Jej brat by tego chciał dlatego wzięła się w garść i mimo obaw że on nigdy się nie obudzi musiała pozostać silna. Nie mogła pokazać słabości. Miała obowiązki więc nie było czasu na załamania.-... martwię się o niego.

- Ja również.- położył dłoń na jej ramieniu aby pokazać jej, że nie jest w tym sama i że zawsze może poprosić go o pomoc.

-Do zobaczenia jutro.- mruknęła odsuwając się trochę aby otworzyć samochód i wsiąść do niego.

Po paru chwilach wyjechała z parkingu. Spojrzała na zegarek, który miała na prawym nadgarstku. Dochodziła prawie piętnasta co oznaczało że ma jeszcze pół godziny. Jak tylko mogła starała się pomagać Lori. Dlatego zdeklarowała się że gdy będzie miała poranną zmianę, to będzie odbierać Carl'a z szkoły. Tak jak dzisiaj.

Zatrzymała samochód na parkingu szkolnym. Zostało jej jakieś piętnaście minut do dzwonka więc stwierdziła że jeszcze zdąży zapalić. Wysiadła z pojazdu wyjmując ze schowka paczkę fajek oraz zapalniczkę. Oparła się o maskę samochodu i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się przymykając oczy po czym wypuściła dym z ust. To pomagało jej jakoś pozbierać myśli i się zrelaksować. Nie była nałogową palaczką, mogła by nawet cały dzień nie tknąć fajka. Ale nie czuła potrzeby skończenia z tym. Nikt też o tym nie wiedział, a przynajmniej nie chwaliła się tym. Wolała zatrzymać tą informację tylko dla siebie, szczególnie że gdyby Rick się o tym dowiedział z pewnością mówiłyby jak bardzo to niezdrowe, a nie chciało się jej słuchać jego wykładów.

Szkolny dzwonek wyrwał ją z rozmyślań. Odrzuciła na beton niedopałek i przygniotła go butem.

Dzieci zaczęły wychodzić z budynku. Wpatrywała się w wejście, a po chwili zauważyła czuprynę brązowych włosów, którą od razu rozpoznała.

Carl po pożegnaniu się z znajomymi podszedł do Hannah.

-Siemasz młody.- uśmiechnęła się czochrając dłonią jego włosy. Nastolatek zaśmiał się odciągając jej dłoń.

-Wiesz że tego nie lubię.

-Kochasz to. A po za tym musisz w końcu przyciąć te włosy bo zarośniesz jak małpa.- zażartowała wsiadając za kierownicę. Carl odłożył plecak na tylne siedzenie po czym usiadł obok jej na miejscu pasażera.

-Lubię je takie.

-Jasne. Niedługo będę robić Ci z nich warkoczyki. Jak było w szkole?- zapytała gdy wyjechali z parkingu.

-Tak jak zwykle. Patrzą na mnie jakby tata już umarł, a on tylko śpi.

- Nie przejmuj się. Obudzi się.

-Kiedy?

- Nie wiem, ale trzeba w to wierzyć. Chcesz ze mną zajechać do szpitala?

-Chyba nie. Gdy patrzę jak tak leży, to...

- Rozumiem Cię.- przerwała mu bo wiedziała jak on się z tym czuje. Jest jeszcze tylko dzieckiem więc to było normalne że było mu bardzo ciężko. Sama ukrywała przed innymi, że jakoś sobie radzi.

Hannah zawiozła Carl'a pod sam dom. Gdy nastolatek wychodził z samochodu brązowowłosa zobaczyła przed domem Lori, która zamachała do niej, oczywiście odmachała jej po czym odjechała.

○●○●○●○●

Ułożyła kwiaty, które przed chwilą wymieniła na świeże. Gdy skończyła usiadła na krzesełku obok szpitalnego łóżka na którym w śnieżno białej pościeli spał Rick. Przysunęła się bliżej i wzięła brata za rękę. Lekko ją ścisnęła czując ukucie w sercu gdy nie poczuła, że odwzajemnia uścisk, tylko trzymała jego bezwładną dłoń.

- Nie jest łatwo, ale jakoś sobie radzimy. Tylko się obudź. Oni Cię potrzebują, ja Cię potrzebuje. Mam nadzieję że mnie słyszysz. Walcz, ja też będę. Obiecuję że się nimi zaopiekuję choć wolałabym abyś do nas wrócił.- poczuła jak słone łzy spływają jej po policzkach. Przychodziła tu każdego dnia od wypadku. Siedziała, czasami mówiła coś do niego, za każdym razem podobne słowa do tych które niedawno wypowiedziała, dodawała też jak minął jej dzień czy co słychać u Carl'a i Lori.- Wciąż mam nadzieję. Shane mówi że trzeba pomyśleć o możliwości, że się nie obudzisz. Ale w głębi serca wiem, że do nas wrócisz. Nadzieja umiera ostatnia, prawda?- otarła łzy rękawem koszuli. Uśmiechnęła się smutno patrząc na spokojną twarz Rick'a.

Została jeszcze na trochę i po prostu siedziała obok niego. Ta rodzina była wszystkim co ma. Byli dla niej najważniejsi. Kochała ich ponad wszystko. Nie raz nachodziły ją myśli co by było gdyby ich straciła. Ale szybko odganiała te myśli będąc pewna że to nie może się zdarzyć. Ale nie była świadoma nadchodzącej przyszłości, która wszystko zmieni. I możliwe że odbierze jej to co najcenniejsze.

Kiedyś wszystko musi się skończyć, prawda?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I jak podoba wam się prolog?

Zaciekawieni co może się wydarzyć?

Mam nadzieję że wam się podoba.

Pozdrawiam ♡


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro