Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– C-co?! – jedynie to zdołałam z siebie wykrztusić.

Stałam z Floweym tuż obok gwiazdy. Ta postać... Ja przez nią zginęłam? Mogłam się spodziewać, że coś się stanie. Obejrzałam swoje dłonie i nogi. Chwaścik ze skwaszoną miną wpatrywał się w moje czoło. Roślina wyrosła nad moim okiem. Nie mogłam określić ile jeszcze brakowało ich, aby zakryły moje ślepię. Dwa, może trzy. Jak tak dalej pójdzie stracę najbardziej potrzebny mi zmysł.

– Dla mnie też było to dziwne, Frisk. Ale przecież jeżeli chcemy dostać się na powierzchnię musimy tamtędy przejść. Pomogę ci, zawsze możesz na mnie liczyć – pocieszał mnie mój towarzysz.

Z opuszczoną nisko głową pobiegłam aż do mostu. Wszystko powtórzyło się jak za pierwszym razem. Gałąź, ucieczka, zerwany most, kroki. A na koniec ta osoba zatrzymała się za mną. Jeżeli przeżywa się coś już po raz drugi nagle przestaje to być jakoś tak niepokojące. Ale tylko tak się i wydawało.

– Co teraz? – zapytałam badylka szeptem.

Wolałam się nie zapędzać zbyt daleko, to znaczy nie rozpoczynać rozmów z tym kimś i tak dalej.

– Zamknij się! Myślę... – odrzekł tak cicho jak było to możliwe.

Czekaliśmy na ruch ze strony tamtej osoby. Tym razem nie zagadał do mnie od razu tylko po jakichś dziesięciu sekundach. Ciężka ręka wylądowała na moim ramieniu, a ja odskoczyłam w bok.

– C Z Ł O W I E K U... – powiedział, tak jak się tego spodziewałam. – N I E W I E S Z J A K P R Z Y W I T A Ć N O W E G O K U M P L A? O D W R Ó Ć S I Ę I P O T R Z Ą Ś N I J M O J Ą D Ł OŃ.

Gula momentalnie stanęła mi w gardle. Mimo że dokładnie to samo zdanie słyszałam już wcześniej, i tak mimowolnie wzdrygnęłam się. Następnie ZDETERMINOWANA zbliżyłam się do rozpadliny. Zostałam z powrotem pociągnięta w tył. Oczywiście jak to ja – największa ciamajda wszechczasów – musiałam zahaczyć o coś nogą i przewrócić się. wylądowałam twarzą w śniegu, a Flowey może jakieś pół metra dalej ode mnie. Wyplułam z ust biały, zimny jak cholera puch i prędko podniosłam mojego przyjaciela. A jak na to wszystko zareagowała tamta nieznajoma osoba? Zwykłym śmiechem!

– Hej, dzieciaku. Zamierzasz zostawić mnie tu tak bez przywitania się? To niegrzeczne... – rzekł nadal chichocząc. – Chyba nie chc...

– Masz coś na dłoni – wypaliłam nieoczekiwanie, przerywając tym samym temu komuś w połowie słowa.

Badylek aż podskoczył w swoim „pojemniku". Potem wtulił „twarz" w mój sweter, jakby bał się, że zaraz ten nieznajomy ktosiek może głośno krzyknąć. Ciągle powtarzał „Nie mogę na to patrzeć".

„Jesteś głupia czy głupia?"

Mądra inaczej.

Postać spojrzała na mnie chłodno. Jego twarz, bo był to najprawdopodobniej chłopak, wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu. A raczej nie twarz, tylko czaszka. Zacisnęłam palce na bucie. Podszedł do mnie. Był faktycznie wyższy o niecałą głowę. Nosił na sobie kurtkę z futrem, która wyglądała na ciepłą. Ale stanowczo odróżniał się od innych potworów, które spotkałam w Podziemiu. On był najprawdziwszym chodzącym szkieletem! I to takim, który zapewne chciał mnie zabić jak reszta.

– Ojejku... – jego puste oczy... ekhm, oczodoły były przerażające, jednak miały w sobie coś... intrygującego? Raczej tak mogę to określić.

W jego ustach błyszczał złoty ząb. Ręce trzymał w kieszeni, ale jedną z nich po chwili wyciągnął i już myślałam, że zamierzał mnie uderzyć, więc osłoniłam się ręką, drugą mocno trzymając Flowey'a.

– Och, dobra, masz mnie – pokazał na swojej dłoni przycisk do rażenia prądem. – Stara, dobra sztuczka z brzęczykiem. Możliwe, że do dzisiejszego dnia zdążyła już troooszeczkę wyjść z mody. Mnie to jakoś wali. Nie idę za tak zwanymi „trendami". Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś kto nie dałby się na to nabrać. Chociaż patrząc na ciebie cieszę się, że jednak mnie z tym uprzedziłaś. Wyglądasz na słabą. To mogłoby cię zabić. Przynajmniej tak zgaduję...

Wzdrygnęłam się, przypominając sobie tę biel dookoła mnie, która towarzyszyła mi, gdy po raz pierwszy chwyciłam jego rękę. Jednak jednocześnie zdenerwowały mnie jego słowa. Słaba? Ja? Mógł mnie tak nazwać, gdy jeszcze nie zabiłam tych dwóch stworków w Ruinach! Teraz to LOVE ciągle tkwiło we mnie i sprawiało, że coraz bardziej ciągnęło mnie do mordowania. Ale ja tego nie chciałam. Ba, gdybym mogła oddałabym tę DETERMINACJĘ w cholerę i wolała... Ah, zresztą to nieistotne!

– Nieważne. Jesteś człowiekiem, tak? – Nie, Świętym Mikołajem – To fajnie. Bo wieeesz, akurat powinienem teraz wypatrywać ludzi i zabijać ich... – A nie to zrobiłeś przed dosłownie pięcioma minutami? – Ale jak mam być szczery... Pierdolę to, wolałem rozstawić po całym lesie zwykłe pułapki. Zajęło mi to mniej czasu, a przynajmniej teraz nie muszę nic robić. Chociaż zamiast jakichkolwiek ludzi wpadają w nie przeważnie jakieś wścibskie bachory.

Próbowałam go zignorować, lub chociażby pokazać mu, że nie interesuje mnie jego gadanie. Zaciekawiłam się dopiero, kiedy wspomniała o jakimś drugim kościotrupie. Kolejny szalony do kompletu?

– Za to mój szef, Papyrus... Cóż, jest fanatykiem, jeśli chodzi o łapanie ludzi. Zapewne będzie chciał dopaść cię i uwięzić. Ponoć od dawna marzył o własnym człowieku w klatce. (Nigdy nie rozumiałem jego zachcianek). Dlatego właśnie nie dbam o swoją posadę. Nie może mnie zwolnić, a tym bardziej skrzywdzić. W przeciwieństwie do ciebie – Fascynujące... A co jeżeli powiedziałabym mu, że świat wytrzyma bez tej informacji? – Heh, dziewczyno... Jak ja się cieszę, że nie jestem tobą. Papyrus potrafi naprawdę zajść komuś za skórę. I poważnie możesz mieć bardzo ZŁY CZAS.

W tej sekundzie wybuchnął śmiechem. Wesołek jak widać. Już załapałam co miał na myśli Flowey, kiedy mówił mi, że nie miałam powalonego poczucia humoru. Akurat skoro już o nim wspomniałam – zerknęłam na niego i lekko uśmiechnęłam się. Jego mina... Była po prostu piękna. Wpatrywał się w nieznajomego z wykrzywionymi ustami, a jego powieka drgała. Gdyby miał cokolwiek powiedzieć, zgaduję, że byłoby to „Trzymaj mnie, bo mu przywalę".

– Hej, dzieciaku – Niech lepiej ktoś MNIE przytrzyma, bo to ja go uderzę za to przezwisko – co to za twarz? Jestem aż taki przerażający? (Schlebiasz mi).

– Przerażający? Czy ty w ogóle wiesz co to znaczy?

– Nie przejmuj się. Nie zabiję cię – kontynuował, całkowicie ignorując mnie. – Nie mam zamiaru rujnować mojemu szefowi zabawy – Łaskawca... – Poza tym raczej nie jestem twoim jedynym problemem.

– Czekaj! Nie wiesz jak... przejść...

Zniknął. Wyparował, wchłonął w ziemię, rozpłynął się... Nie wiem! Boom, i go nie ma!

– Frisk! – wydarł mi się do ucha chwaścik. – Wracaj z krainy marzeń do rzeczywistości. Nie dasz rady tego przeskoczyć?

– Czekaj... CO? – Witaj, poker face, dawno nie widziała cię na swoim obliczu. – Aaa, chodzi ci o przepaść...

Uderzył liściem w jeden z płatków.

– Jak zawsze, kwiatek musi robić wszystko... Odstaw mnie!

– Nie zachowuj się jak rozpuszczone dziecko.

Coś tam jeszcze mamrotał, po czym pozwolił mi wyjąć się z buta i postawić na ziemi. Do moich uszu doleciał jego wrzask.

– Zimne! Nienawidzę tego miejsca TAK bardzo! Eh, nieważne. – Jeden z jego korzeni wyrósł po drugiej stronie rozpadliny. – Przejdź przez to.

– Ha... Ha... Ha, fajny żart – zaśmiałam się nerwowo, w nadziei, że przestanie sobie ze mnie kpić. On tylko westchnął. – Ty tak na poważnie?!

Nie otrzymałam odpowiedzi. Chyba, że można nią nazwać pchnięcie w kierunku tej przepaści! Wzięłam do rąk „pojemnik". Postawiłam pierwszy krok i natychmiast usłyszałam jęk Flowey'a. Aż taka ciężka to raczej nie jestem. W głowie powtarzałam sobie w kółko „Nie patrz w dół, nie patrz w dół". Rozłożyłam ręce na boki i powoli stawiałam jedną stopę przed drugą. Po chwili poczułam już twardy grunt pod nogami. Zeskoczyłam na śnieg i, tradycyjnie, zaorałam w nim twarzą. Policzki miałam całe czerwone od zimna, a pot jakby zamarzł mi na czole. Taka pogoda nie jest dla mnie odpowiednia! Tak tęsknię za ciepłym słoneczkiem.

– Wzięłaś z powierzchni latarkę? – spytał chwaścik, wyłaniając się obok mnie. – Coś dosłownie promieniuje ci z plecaka.

Zaskoczona wysypałam zawartość swojego ekwipunku na zewnątrz. Kawałek pączka, patyk, plastikowy nożyk... Kurwa, skąd on...?! Cisnęłam nim prosto w przepaść. Badylek tylko wzruszył „ramionami" i przybliżył się do mnie. W końcu wypadło źródło tego światła. Była nim ramka na zdjęcie. Z początku nie zauważyłam w nim żadnej zmiany, ale po dokładnym przyglądnięciu mu się dostrzegłam, że nad postacią, która stała obok Risk, lewitowała dłoń z dziurą na środku. Zarysy obu osób były wyraźniejsze. Jeden szczegół mi umknął – dziewczyna nie miała oka, a z pustego otworu w jej łbie wypływała czarna ciesz. Aż mi się niedobrze zrobiło. W zasadzie nie rozumiałam czemu – nie jadłam od kilku godzin jak nie dni. Nie miałam pojęcia jak czas w Podziemiu płynął, więc nie mogłam go określić.

Ale wracając do fotografii – zamigotała, a z górnej części ramki wypłynęła krew. Wszędzie rozpoznałabym ten zapach. Nawąchałam się go... Tyle razy, ile miałam łącznie jaskrów na całym ciele. Risk i jej towarzysz zmieniły swoje postawy – ona stała z rękami wystawionymi do przodu. Pomiędzy jej palcami przesypywał się czerwono-szary proch. Zabiła potwora. Na jej twarzy widniał szaleńczy uśmiech. Najwyraźniej była z siebie zadowolona. Z kolei drugi osobnik stał tuż za nią. Ta sama dłoń co wcześniej spoczywała na jej ramieniu. Jego głowa była zamazana. Po chwili czekania ramka zrobiła się cała czarna, a na fotografii tym razem wyświetliło się jasnoniebieskie serce, pod którym pisało CIERPLIWOŚĆ.

– Frisk, nie mów mi, że ZNOWU coś dzieje się nie tak z tą fotką, a ja tego nie widzę – powiedział Flowey na jednym oddechu. Tylko słabo uśmiechnęłam się.

– Nie, nic takiego się nie działo – skłamałam, pakując rzeczy do plecaka i zakładając go na ramiona.

– Uff, to dobrze.

Usłyszałam dochodzący z krzaków pisk. Najwyraźniej chwaścik był w tamtym momencie głuchy (albo tylko udawał) i zamiast jakkolwiek zareagować pośpieszał mnie. Jednak ja niepewnie podeszłam do wspomnianych roślin i odsunęłam ich gałęzie z liśćmi. Zdziwiłam się, ponieważ nikogo w pobliżu nie zauważyłam. Zamiast tego przed oczami przemknęły mi jakieś niebieskie plamki, którymi okazały się pióra. Coś uderzyło w tył mojej głowy, przez co straciłam równowagę.

HP 26/28

HP 20/28

HP 15/28

Nie sądziłam, że takie zwykłe zderzenie z zapewne jakimś stworkiem mogło odebrać mi aż tyle życia, i w dodatku sprawić mi tak piekielny ból. Jednak nie było to spowodowane tamtą sytuacją. Ból wcale nie rozchodził się z mojego łba, oj nie... On zdawał się rozsadzać moją stopę. Przestraszona patrzyłam na zaciśnięte na mojej kończynie żelastwo. Pułapka na niedźwiedzie... Chociaż w Podziemiu były to najprawdopodobniej pułapki na ludzi! Te, o których mówił mi tamten tajemniczy szkielet. Szkarłat tryskał z rany jak fontanny w centrach handlowych. Flowey bezskutecznie próbował rozchylić ustrojstwo, abym mogła bez problemu wyjąć nogę, lecz to tylko sprawiało, że traciłam w niej czucie.

– Frisk, trzymaj się! spróbuję to czymś podważyć – wypalił, rozglądając się dookoła.

HP 10/28

HP 5/28

Łzy spływały po moich policzkach, raz po raz pociągałam nosem. Wzrok skierowałam w górę, aby nie musieć widzieć w jak złym stanie była moja stopa. Jeżeli jakimś cudem przeżyję i dotrę do zapisu, czeka mnie amputacja. Krzyk rozdzierał moje gardło, w którym miałam niezwykle sucho. W końcu nie wytrzymałam i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam. Dlaczego nie mogłam po prostu zemdleć? Białe plamy latały mi przed oczami, a w głowie mi się kręciło. Życie ulatywało ze mnie jak powietrze z pękniętego balonika. Kwiatek zaprzestał swoje starania i zaczął wołać o pomoc.

Dalej już nie pamiętam. Zemdlałam... Nareszcie. Ale jednak ból wciąż się utrzymywał...

HP 1/28

"Kończymy? Nie? Ehh... Dalsza część pod spodem" ~zmienna3

Bałam się otworzyć swoje ślepia. W ogóle nie czułam swoich nóg, zupełnie jakbym ich nie miała... Albo była sparaliżowana. Nie, nie, nie... Paraliżu dostaje się przeważnie, gdy złamie się kręgosłup... Prawda? Spróbowałam podnieść głowę, ale okazało się, że była ona dla mnie zbyt ciężka. Ważyła chyba tyle, co cała ciężarówka kamieni. Otworzyłam jedno oko. Zobaczyłam kilka rozmazanych zarysów drzew i krzaków. Chwila... Czułam jak ktoś mnie niósł. Byłam opatulona ciepłym, futrzastym kocem. Delikatnie uniosłam dłoń w górę, na co od razu zareagował mój przyjaciel.

– Nie wstawaj! – warknął badylek, podciągając moje okrycie pod moją brodę. – Enrique, daleko jeszcze? – zwrócił się do osoby, która mnie niosła.

– Niedaleko – odparł owy Enrique i przyśpieszył.

– Mieliśmy szczęście, że tamtędy przechodziłeś – powiedział do chłopaka, który uśmiechnął się. – Dawno się nie widzieliśmy.

– Porozmawiamy później, dobra, stary druhu? Moja siostra pewnie czeka w domu z jedzeniem. Natychmiast poproszę ją, aby zajęła się twoją koleżanką – rzekł, patrząc przy tym na mnie. – Nie martw się, Frisk. Zajmiemy się tobą.

– En to mój stary kolega – szepnął do mnie Flowey, gdy chłopak był skupiony na drodze. – To on wyciągnął twoją nogę z zatrzasku.

– Dz-dziękuję – wymówiłam cichutko, przytulając się do mojego przyjaciela.

Spostrzegłam na twarzy mojego „wybawiciela" uśmiech. Miał brązowe lisie uszy na głowie, a jego czupryna była tego samego koloru. Na jego prawym policzku można było zobaczyć czarną bliznę. Na tym zajęciu zleciała mi cała „podróż" do jego mieszkania.

Ten rozdział i siódmy usunęły mi się. Napisałam je od nowa – myślę, że schrzaniłam. Nie ma Polsatu, ha! Fell... Możesz odstawić tę wodę...

Red: Kurwa no. Każdy się bawi, a ja nie mogę

Ty się z Frisk będziesz bawić ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Red: ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Plus taka jedna podpowiedź została tu zamieszczone, także... Heh

Trzymajcie się i do następnego!

~zmienna3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro