Rozdział XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Awww *.*

G: Dziwna jesteś

Odezwała się dymiąca gęba papierosowa -.-

G: Hmph. Przynajmniej nie jestem niedojebany

Horror: Nokaut!

A ja przynajmniej mam czym oddychać!

Horror: Uuu, G Sans - dziewczyna cię wyzywa

Idioci, wszędzie idioci... Przecież my mamy audycję na żywo!

G: To znaczy?

Czytelnicy nas słyszą -.-

Horror: Uuu

G: Egh... Ups?

Ups? Tyle masz do powiedzenia?

G: Yup

*myśli* Nienawidzę go

Taaa... Dzień jak co dzień. Bez zbędnego pieprzenia przejdźmy do konkretów

Sprawa "brokatu":

Simply_Liv

Enderia220032

Zwyczajna_Autorka

Resoyani

LunaNight000

Hahahahaha, to było za proste, hahahaha


Horror: *mówi coś zmiennej na ucho* Łapiesz? 8)

Łapię 8)

Jakieś tam zadanko jest pod spodem, plus pewna interesująca informacja (znaczy chyba)

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

- Lecisz gdzieś? - rzekł kościotrup, zerkając na mnie z góry.

- „Tak, od dawna chciałam zostać ptakiem, dlatego puść mnie i pozwól mi frunąć".

Nie wiem jakim sposobem, ale Risk przemówiła moimi ustami. Powiedziała coś, na co w życiu bym nie wpadła. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że kiedy mówiła słychać było... mój głos. Spojrzałam na tego dziwaka i uprzytomniłam sobie jedno - przecież on mógł wziąć to całkowicie na poważnie!

- Hmm... Nie - mruknął Sans, oglądając swoje palce u dłoni, którą przed chwilą wyjął z kieszeni. Westchnęłam, ciesząc się, że nie przejął się zbytnio „moimi" słowami. - Zastanawiałaś się kiedyś co by się działo, gdyby można było zabijać dotykiem? Takie trochę brutalne, ale cóż na to poradzić? Tym światem rządzi zasada „Zabijaj, albo zostań zabity", a taka umiejętność stanowczo zwiększyłaby ilość ofiar.

Gadał, gadał, gadał... On ciągle tylko gadał! Nie mam bladego pojęcia jakim sposobem, skoro jego... szczęka? Usta? Nie znam się zbytnio na anatomii szkieletów, więc raczej będę opisywała go jak normalnego człowieka. Zatem wracając - nie mam bladego pojęcia jakim sposobem on tak dużo trajkotał, skoro w ogóle nie poruszał ustami, językiem, zębami... Czymkolwiek! Nawijał jak najęty, jednocześnie trzymając mnie wiszącą nad przepaścią. Zamiast mnie wciągnąć i wtedy zacząć zanudzać swoim „monologiem", on woli tak się zachowywać... Miałam ogromną ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w czoło. Próbowałam za wszelką cenę nie spuszczać głowy w dół, choć słabo mi to szło. W takim tempie nabawiłabym się prędzej akrofobii.

Chciałam poprosić go o pomoc w wejściu na ziemię, ale w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Mówił coś o jakiejś budce z hot-dogami, lampionach w jakichś Wodospadach i króliku na smyczy. Przestałam go słuchać, gdy wspomniał o Floweym. Zamiast tego zagłębiłam się we własne myśli. Co by się stało gdyby mnie nie złapał? Zginęłabym, to proste. A przecież jemu chyba na tym zależało... Na mojej śmierci. Pewnie chce tylko odciągnąć moją uwagę. Zaraz mnie puści, na sto procent. W jakimś już stopniu właściwie przygotowana byłam na kolejny zgon, jednak z każdą ciągnącą się w nieskończoność minutą coraz bardziej bałam się, było mi zimniej. O wdrapaniu się nie było nawet mowy - skały były zbyt śliskie i, gdy tylko próbowałam od razu moja noga osuwała się.

- Sans... Sans, czy... Czy mógłbyś... Mógłbyś mi pomóc? - wychrypiałam w końcu, trzęsąc się jak osika.

Zero odpowiedzi. Zamilknął, akurat, kiedy pragnęłam, żeby cokolwiek powiedział! Kurna, moje „szczęście" mnie dobija. Wolną ręką chwyciłam się wystającego korzenia, który zaraz po tym oderwał się i spadł na samo dno rozpadliny. Podniosłam nogę do góry i oparłam się nią o ścianę. Moja kończyna ześlizgnęła się.

- S-Sans! Sa-Sans, kurczę blade! Sans...! Ocknij... Ocknij się! - wołałam do Reda, który ani na mnie nie spojrzał. Miał zamknięte oczodoły.

Czy on...? Nie wierzę. Ten idiota spał sobie w najlepsze. Kiedy zdążył zasnąć?

- SANS! SANS! WSTAWAJ, GŁUPKU! - wrzasnęłam niemalże tak głośno, jak sam Papyrus. Dopiero wtedy kościotrup obudził się.

- O... Heya. Długo tam tak zwisasz? - spytał, za co chciałam go wręcz zamordować. Nie dość, że to on trzymał mnie nad tą rozpadliną Bóg wie ile czasu, to jeszcze śmiał zadawać tak durne pytania.

- Nieee... Wcale nie długo, jakieś pięć sekund? - prychnęłam sarkastycznie.

- Pasowałoby cię stamtąd zabrać, prawda? - Tym razem to on droczył się ze mną. Pięknie, jeszcze chwila i mogę witać grunt... Ale ten, o który mogę się zabić! - Heh, podaj mi drugą dłoń.

Szkielet nareszcie wciągnął mnie na ziemię. Od razu padłam na śnieg, masując rękę, która niemiłosiernie pulsowała. Od łokcia po czubki palców rozchodziły się tak zwane mrówki. Założę się, że gdybym przystawiła do swojej kończyny centymetr, okazałoby się, że była wydłużona. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Położyłam się na białym puchu, czując jak zimny wiatr łaskotał moje zapewne czerwone policzki. Red wpatrywał się we mnie, a następnie podszedł do mnie i stanął przede mną.

- Planujesz tutaj tak leżeć, aż ktoś cię nie dorwie, czy raczej wolisz ruszyć dupę i iść do Snowdin? - powiedział, wkładając dłonie do kieszeni. - Zamarzniesz tutaj.

- „Nie doceniasz ludzi, kupo kości" - Risk ponownie przejęła władzę nad moim ciałem i znowu wypowiedziała coś, co po dobroci nigdy nie wyszłoby z moich ust.

- Hmm... Masz rację. Uważam, że są odrażający, skoro zupełnie bez powodu wygnali nas do Podziemi. Tak naprawdę są słabą rasą i dziwię się, że jeszcze nie wyginęli - mówił pół żartem, pół poważnie.

- „Udowodnię ci, że nie jesteśmy słabi" ­- kontynuowała dziewczyna, otrzepując moje ubranie ze śniegu.

- Ciekawe jak...

- „Wytrzymam na tym mrozie aż pół godziny... Siedząc cały czas na ziemi" - rzekła Risk, a kąciki moich ust uniosły się.

- Niech ci będzie. Ale! Jeżeli tyłek przymarznie ci do gruntu, to będę musiał użyć drastycznych metod, aby cię odkleić.

Wywróciłam oczami, przyciągając kolana pod brodę. Moje spodnie już były całe przemoczone od białego puchu, a co by dopiero było, gdyby to piekielne pół godziny minęło? Wolałam się na własnej skórze nie przekonywać, dlatego od razu zamierzałam wstać i po prostu stamtąd odejść. Jednak na mojej drodze pojawiły się dwie przeszkody - pierwsza w postaci Sansa, który ciągle mnie obserwował, a druga pod osobą dziewczyny, która przejęła kontrolę nad moim ciałem i nie pozwalała mi wykonać żadnego ruchu.

Może minęło jakieś pięć minut, może dopiero parę sekund, ale mimo to już na początku byłam cała sztywna jak sopel lodu. Red patrzył na mnie tymi swoimi pustymi oczodołami, oparty plecami o belkę, i ani myślał o pójściu gdziekolwiek. Aż zdziwiłam się, że Edge go nie wołał. Może akurat nie był mu potrzebny... Na moje niestety nieszczęście. Zaczęłam pocierać dłońmi swoje ramiona. Powietrze, które wydychałam przez nos było praktycznie widoczne jako para. Czułam, że stopniowo traciłam czucie w palcach u stóp, co wcale dobrze nie wróżyło. Zerknęłam błagalnie na kościotrupa, który wciąż przeszywał mnie wzrokiem. Najwyraźniej nie mógł odpuścić sobie okazji ujrzenia ludzkiego posągu z lodu.

- Okay, trochę już długo to trwa - odezwał się po przeciągłej chwili całkowitego bezgłosu. - Przestaniesz już się popisywać, kochana?

- „Pół godziny jeszcze nie minęło, dla twojej wiadomości"

Przysięgam, że jeżeli kiedykolwiek nadarzy się okazja, dorwę tę wiedźmę i powyrywam jej wszystkie siedem kończyn! Zauważyłam, że Sans wydawał się być jakby... przemęczony? Co rusz mrużył oczodoły, lekko szczypiąc się po przedramieniu. W końcu usiadł po turecku na śniegu tuż przede mną. Oparł łokcie na kolanach, a na otwartych dłoniach swój czerep. Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Nie powiem, że wcale mnie nie zaciekawił. Wręcz przeciwnie - wydawał się być nadzwyczaj interesujący. Nie znalazłam jeszcze jakiegoś porządnego argumentu (nie licząc samego faktu, iż był ,,żywą" kupą kości), który potwierdzałby moje zdanie, ale po prostu tak czułam i już.

- Red? - wyszeptałam, widząc, że kościotrup od dłuższego czasu nie otworzył oczodołów.

Spał. Znowu. Tyle, że tym razem głośno chrapał. Momentalnie wyprostowałam się jak strzała. Nie zrobiłam tego z własnej woli, tylko z Jej. Ostrożnie postawiłam pierwszy krok w przeciwnym kierunku od mostu. Moje serce prawdopodobnie dostało atak padaczki. Rzuciłam okiem na wciąż drzemiącego Sansa. Wyglądał... Nieważne, nie wiem jak mam to określić.

Stawiałam coraz to pewniejsze kroki, gdy nagle moje stopy całkiem oderwały się od gruntu, a ja zostałam otoczona przez czerwoną poświatę.

- A dokąd to się wybierasz, kochana?

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Więc... To już ostatni rozdział maratonu (Resoyani, shhh, spokojnie, wyjaśnię Ci wszystko na priv, nie nasyłaj na mnie bandy ziemniaków)

Heh, czyli co? Redzio wraca do mnie, a tutaj już ostatnie zadanko

T-ta mina Sansa :'D

"Co oni do cholery robią?!"

Jeżeli chcecie napiszcie odpowiedź w komentarzu

A my już jutro widzimy się w notatce, która podsumuje ten specjal; będzie też tam wspomniane o drugim specjalu; podam Wam mój e-mail, abyście mieli ze mną jakiś kontakt nie tylko w komentarzach i coś co raczej Was zaciekawi

PLANY NA NOWE OPOWIADANIE Z JAKIEGOŚ AU!

Więccccc... Czas powrócić do naszego starego pożegnania

Trzymajcie się i do następnego!

~zmienna3






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro