II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po męczącym dniu w szkole przyszedł czas na pracę. Staż u doktora Octaviusa jest miłym przeżyciem. Mimo tego że doktorek jest dosyć... Specyficzny, jest dobrym człowiekiem.

Podczas spaceru w stronę pracowni usłyszałem krzyk. Zerwałem się do biegu w stronę zamieszania. W między czasie wbiegłem w uliczkę i przywdziałem mój strój, oczywiście.

Dobiegając na miejsce zauważyłem mężczyznę, a za nim kolejnych. Byli uzbrojeni i dobrze zbudowani. Strzelali do wszystkiego co się rusza. Dużo osób zostało rannych. Zareagowałem szybko i kilku z nich powaliłem na ziemię unieruchamiając ich siecią. Skupułem ich uwagę na mnie i przyjąłem na siebie ataki dając mieszkańcą bezpiecznie uciec.

Zeskoczyłem w sam środek zamieszania i zacząłem sprawnie unikać strzałów.

- Odsuń się pajączku. Mamy inny cel niż użeranie się z tobą. - powiedział jeden z nich, celujac we mnie.
- A ja mam zadanie was zatrzymać - strzeliłem siecią sklejając jego broń i rękę.
- Jest nas za dużo. Nie poradzisz sobie sam! - podniósł drugą rękę z bronią.
- Sam nie! - usłyszałem dobrze znany mi głos.

Czerwono-złoty kostium przeleciał pozwalając całą armię uzbrojonych mężczyzn. Wylądował obok mnie.

- Nic ci nie jest młody? - Zapytał Stark podnosząc maskę swojego stroju.
- Nic mi nie jest Panie Stark. Dziękuję za tro-
- Świetnie. Wracaj do domu - poklepał mnie po ramieniu i ponownie spuścił maskę.
- Jasne panie Stark. Ale co z Pa -

Nagle rozległ się strzał, a ja poczułem przeżywający mnie ból w okolicach brzucha. Wszystko się rozmyło. Wszelki dźwięk się stłumił, a ja bezwładnie upadłem na ziemię. Ostatnie co słyszałem to były krzyki. Albo... Tak mi się wydawało.

***

Obudziłem się w białym pokoju. Jednak... Nie wyglądał on jak zwykła sala szpitalna. Podeszła do mnie pewna kobieta i poświeciła mi latareczką po oczach. Jękłem z niezadowoleniem i zasłoniłem oczy.

- Obudził się Panie Stark - powiedziała kobieta odchodząc. Jego miejsce zajął meszczyzna w okularach przeciwsłonecznych. Typowe....
- Zawsze się zastanawiałem... Po co Panu okulary, kiedy nie ma słońca? - zapytałem jak gdyby nigdy nic.
- Kiedyś się dowiesz młody. Nieźle mnie wystraszyłeś. Na przyszłość, miej oczy do okoła głowy. Nie chcemy cię przedwcześnie pochować, prawda?
- Raczej nie - zaśmiałem się cicho.

Nie czułem bólu. Nie czułem... Nie czułem żadnej rany. Podniosłem się powoli i przejechałem po miejscu postrzału. Była tam tylko dosyć swierza blizna, przez którą odczuwałem dyskomfort ruchu.

- J-jak to możliwe że nic mnie nie boli?... Ile tu leżę?! Ciocia May będzie się denerwować! - dopiero teraz dotarło do mnie to wszystko i lekko spanikowałem.

Mężczyzna zaśmiał się tylko cicho.

- Spokojnie. Byłeś nieprzytomny tylko kilka godzin. Lub aż.... - dodał cicho - Powiedziałem jej że poszedłes na praktyki i wrócisz pod wieczór. Dzięki nowoczesnym maszyną udało nam się zoperować cię dosyć szybko i uśmierzyć ból. Jeśli dasz radę wstać i nic nie będzie cię boleć, będziesz mógł wyjść. Ale narazie masz zakaz wtrącania się w jakiekolwiek zamieszki, rozumiesz? - powiedział poważnie.

Spojrzałem na niego i lekko uchyliłem usta z których wydobyło się ciche "ale", po czym zamilkłem spuszczająć wzrok.

- Słuchaj młody, to że cię nie boli, nie znaczy że wszystko się dobrze zrosło. Musisz na siebie uważać i nie możesz się przemęczać. Ciesz się że skończyło się tylko na tym, a nie na czym poważniejszym - odparł mężczyzna łagodniej.

Pomachałem lekko głową i podniosłem na niego wzrok.

- Dobrze - odparłem i wstałem.

Miałem na sobie za dużą bluzę, która nie była moja oraz spodnie które lekko mnie uciskały w kroczu. Już miałem pytać ale Tony wtrącił tylko "zatrzymaj je" po czym wyszedł.

Uśmiechnąłem się krzycząc za nim skromne "dziękuję", lecz nie usłyszałem odpowiedzi. Zabrałem swoje rzeczy i dziękując lekarzą odpuściłem wierzę udając się do domu. Na wejściu przywitała mnie ciocia.

- I jak na praktykach? - zapytała uśmiechając się i nakładając mi obiadokolacje.
- Jakich pra- a tak! - przypomniałem sobie słowa Pana Starka - Było super! Ale jestem zmęczony. Zjem u siebie - wziąłem talerz spagetti cioci May, pocałowałem ja w policzek i zmyłem się do pokoju zgarniając po drodze widelec.

Odłożyłem talerz na biurko między części z odzysku, a plecak rzuciłem w kąt pokoju. Miałem ochotę położyć się i zasnąć nie przejmować się tym wszystkim ale...

Po pierwsze. Nie mogłem zapomnieć o tym co się stało nawet na chwilę.

Po drugie. Wyspałem się podczas zabiegu, a po trzecie...

Spodnie uwierały mnie na tyle że nie dałbym rady zasnąć.

Więc pierwsze co zrobiłem, to przebrałem się w jakieś brudne i zużyte ubrania, aby nie marnować tych od Pana Starka. Ogarnąłem trochę na biurku i zacząłem majstrować rozmyślając.

Zostałem dzisiaj postrzelony, zoperowany, a mimo tego teraz siedzę tu i mastruje w częściach od starego telewizora z odzysku.

- Pokaż co masz w środku - mruknąłem do siebie - Popalone kable, zbity ekran, zmiarzdzone odbiorniki.... Odbudujemy cię.

Wziąłem z szafki obok nowe odbiorniki i jakieś stare kable i zacząłem majstrować.

Nadal głowiłem się nad tym, czy on siedział tam cały czas? Gdy byłem nieprzytomny? W końcu od razu gdy otwarłem oczy, od razu do mnie podszedł. Ale z drugiej strony mógł akurat przyjść. I dlaczego zabrał mnie do siebie, a nie do szpitala? Przecież byłoby tak łatwiej. Może jednak mu trochę na mnie zależy?... Potrafi traktować mnie jak zwykłego chłopca, w czasie kiedy ja próbuję ... Próbuję być taki jak on.

Jednak on tego nie zauważa.

Cały czas trzyma mnie z daleka.

Ogranicza moje działania.

A kiedy postanawiam pomóc, wyzywa mnie że się wrącam.

Chciałbym aby to się zmieniło.

Aby w końcu mnie docenił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro