III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zapewne zapytacie który normalny nastolatek zasypia leżąc z głową na częściach zamiennych od telewizora? No cóż... Nie jestem normalny.

Kiedy się obudziłem była 8 rano. Byłem okryty kocem co wskazywało na to że była tu ciocia May.

Kiedy już uświadomiłem sobie która jest godzina, jak zawsze, zerwałem się i w biegu przyszykowałem do szkoły. Ślad po ranie nadal był odczuwalny przy ruchu ale nie było tragicznie. Wybiegłem z domu żegnając się z ciocią.

Z minuty na minutę coraz ciężej mi się biegło. Zwolniłem trochę, a po chwili prawie zatrzymałem, chwytając za brzuch. Oddychałem głęboko powoli idąc w wyznaczonym kierunku.

Może Pan Stark miał rację? Nie mogę się teraz przemęczać. Nie chcę trafić do szpitala. Nienawidzę ich. Nigdy nie umieją dobrze pomóc na czas.

Ból narastał lecz ignorowałem go. Rany na moim ciele goiły się intrygująco szybko więc uznałem że nie ma powodów do paniki i że za jakiś czas będę jak zdrów.

Doszedłem do szkoły i zdziwiłem się kiedy zobaczyłem Neda na korytarzu.

- A ty nie na lekcji? - powiedziałem otwierając szafkę.
- Peter, dzisiaj mamy na 9 - uśmiechnął się do mnie i zaklaskał - Nie spóźniłeś się! Brawo! Duma mnie rozpiera!

Zaśmiałem się cicho uświadamiając sobie że nie potrzebnie biegałem i narażałem się na ból i że pierwszy raz w tym roku szkolnym się nie spóźniłem.

Mnie również rozpierała duma.

- A jak tam z Liz? ~zapytał Ned, a ja wywróciłem oczami.
- Już dawno sobie odpuściłem... - mruknąłem pod nosem na tyle głośno żeby to usłyszał.
- Oj no weź, jak możesz?
- Normalnie - zabrałem książki i zamknąłem szafkę - Nie rozmawiajmy o tym.

Chłopak uszanował moją wolę i resztę czasu przeznaczył na opowiadanie o projektach i swoich nowych zestawach lego.

~~~~~

W trakcie lekcji kompletnie się wyłączyłem. Szkicowałem po marginesach różne schematy które mogły by ułatwić mi prace jako spider-man. Głowę zaprzątała mi myśl, co zrobić, aby Stark w końcu mnie docenił? Jak mogę mu zaimponować?

- Muszę coś zrobić... - powiedziałem cicho do siebie.
- Tak musisz - odparł Ned siedzący obok - Zabrać się za zadania.
- Jakie zadania? - powiedziałem zdezoriętowany.

Spojrzałem na ławkę. No tak...

Przedemną leżał nietknięty sprawdzian. Westchnąłem i zmazałem wszelkie szkice. Przez kolejne 15 minut rozwiązałem cały sprawdzian i oddałem go nauczycielce. Zostało 5 minut lekcji a cała klasa jeszcze pisała. Poszło mi to szybko, bo to matma. Prościzna.

Gdy zabrzmiał dzwonek wszyscy udali się na przerwę. Ostatnia lekcja. Fizyka.

- Będzie można pospać. - powiedziałem do Neda.
-TY będziesz mógł pospać. - poprawił mnie chłopak, a ja się zaśmiałem.

Usłyszałem jakiś wybuch.

- Słyszałeś to? - spojrzałem na Neda.
- Nie, ja nie mam super słuchu jak ty.

Zignorowałem jego wypowiedź i ruszyłem biegiem w stronę wyjścia. Głos w głowie mówił mi żebym tego nie robił ale... Ugh. Nie mogłem! To moja praca! Moje zadanie! Bronić innych gdy dzieje się coś złego. Przebrałem się w uliczce w strój i zostawiłem tam plecak. Pognałem po dachach w stronę zamieszania i zobaczyłem palącą się dzielnice. Z oddali było słychać krzyki i panikę ludzi. Zeskoczyłem i pomogłem ewakułować mieszkańców w bezpieczne miejsce.

Nagle z jednego z mieszkań usłyszałem krzyk kobiety wołającej o pomoc. Bez większego namysłu wskoczyłem przez okno do mieszkania na 3 piętrze. Dźwięk syren strażackich był coraz bliżej, lecz nie mogłem ryzykować że kobiecie coś się stanie. Zbliżyłem się do pokoju z którego wydobywał się krzyk. Leżała tam młoda kobieta. Nogi miała przygniecone przez belki które spadły z dachu wyżej, a na rekach trzymała młode dziecko. Miało może roczek. Podbiegłem i próbowałem uwolnić kobietę, ale...

- To nic nie da! - usłyszałem roztrzęsiony głos kobiety - Uratuj go.

Podała mi swojego synka ostatni raz całując go w czoło. Chwyciłem go niepewnie.

- P-prosze zaczekać! Zaraz coś wymyślę! - zacząłem się rozglądać. Ogień zajął już cały pokój.
- Uratuj go. I wiedz, że jestem Ci wdzięczna. Dziękuję.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a w oczach miała łzy. W jednym momencie zawaliło się na nią połowa dachu, a ja zmuszony opuścić budynek wyskoczyłem przez okno uważając na dziecko i mocno je trzymając.

Dziecko zaczęło płakać, a do mnie podbiegli ratownicy i jakiś mężczyzna. Ja sam byłem jeszcze w szoku po tym co się stało. Mogłem uratować tą kobietę. Napewno był jakiś sposób. Ale nie znalazłem go... I ona umarła...

Mężczyzna zabrał dziecko na ręce całujac je w czoło i uspokajając trochę, po czym spojrzał na mnie, a ja zbladłem dobrze wiedząc o co zapyta.

- M-moja żona. Była tam! Czy może... W-widziałeś ją? Musi tam być!

Nie odzywałem się przez chwilę i spuściłem wzrok.

- Przykro mi ale... Pańska żona... Nie żyje. - wydukałem cicho.

Na policzkach mężczyzny pojawiły się łzy. Przytulił syna, a ratownicy zabrali go w bezpieczne miejsce.

Cała dzielnica została ewakułowana.

Straże zaczęły gasić ogień.

Budynki nie nadawały się do niczego.

Patrząc na to zdałem sobie sprawę, że nigdy nie będę taki jak Tony.

On by wiedział co robić.

Uratowałby tą kobietę.

A ja?

Zawsze coś zjebie.

Zawsze...

~~~~~~~

#zapalmyznicze[*]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro