XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Peter

Przyczaiłem się na dachu starej kamienicy. Właśnie ten adres wskazał mi policjant. Tutaj mieszkał właściciel tego wozu. Zrobiłem jeszcze parę skoków i znalazłem się nad oknem mieszkania. W środku znajdowało się dwoje mężczyzn z jakąś kobietą.

- Musicie jej pilnować jak oka w głowie. Bez niej go nie dorwiemy. A wtedy z reaktora nici. - zaczęła - Musimy zmusić go, aby tu przyszedł. Złapać, zabrać reaktor i zamontować w naszej fabryce. Ten pająk nam tym razem nie przeszkodzi. Nie zdziwie się jak się okaże że nie żyje. Więc nie chce słyszeć że coś poszło nie tak. Zrozumiano? - zapytała kobieta spoglądając na dwóch osiłków.
- Tak jest - odpowiedzieli jednocześnie i wyszli.

Zrobiłem dyskretnie zdjęcie tej kobiecie i śledziłem dalej mężczyzn, mając nadzieję że doprowadzą mnie do Max.

Szli korytarzem, aż w końcu zatrzymali się przed łazienką. Weszli do srodka i zamknęli drzwi. Chciałem wejść, ale tamta kobieta przeszła przez korytarz. Rozgladała się po nim jakby czegoś szukała. Po dłuższej chwili dopiero wyszła, zakluczajac dom na klucz.

Gdy upewniłem się że kobieta oddaliła się od budynku, wsoczyłem przez okno. Podszedłem cicho do drzwi od łazienki i zajrzałem przez dziurkę od klucza ale.... Nikogo tam nie było. Pomieszczenie było puste.

Aby się upewnić, wziąłem spinke z półki i otworzyłem drzwi bardzo cicho. W środku naprawdę nikogo nie było. Zwykła łazienka.

Zacząłem się rozglądać, szukając jakiś znaków. Może było tu coś ukrytego? W oknach były kraty, więc raczej nie możliwe aby nim wyszli. Musi tu być jakieś przejście. Sprawdziłem szafkę, wannę, zlew, próbowałem przesuwać meble, przedmioty, ale nadal nic.

Oparłem się o ścianę chcąc coś wymyślić, ale nie musiałem. Zauważyłem guzik za szafką wiszącą. Nacisnąłem go, a w podłodze otworzyło się przejście.

- No proszę... - szepnąłem do siebie i zszedłem ostrożnie na dół.

Dotarłem do długiego korytarza który prowadził do jakieś hali. Było tam sporo samochodów i sprzętów takich jak telewizory, głośniki i telefony. W całym pomieszczeniu panował półmrok. Że takie coś funkcjonuje pod zwykła kamienicą...

Gdy usłyszałem jakieś głosy i kroki, poderwałem się do góry i schowałem między rurami na suficie.

Dwaj mężczyźni wprowadzili na sale dziewczyne i usadowili ją do stołu, podając jedzenie.

- Jedz - powiedział stanowczo jeden z nich.
- Nie chce... - odpowiedziała roztrzesiona dziewczyna - Chce do domu....
- Wrócisz. Musisz tylko poczekać aż twój ojciec przyjedzie tu z reaktorem.
- Z... Z czym? - zapytała nie rozumiejąc.
- Oh, widzę że ty o niczym nie wiesz. - zaśmiał się wyższy mężczyzna - Twój ojciec stworzył tak jakby silnik, który bierze moc ze swojej pracy. Jeśli go zdobędziemy, nie będziemy musieli zatrodniac ludzi. Wszystko będą robić maszyny i to prawie za darmo! - wyjaśnił - A teraz jedz.
- Nie będę tego jadła! - wykrzyczała dziewczyna i zaczeła się szarpać.
- To nic ci nie da. Tylko bez sensu marnujesz siły. Tood, zostań tu z nią, a ja pójdę zadzwonić do szefowej.
- Jasne - spojrzał na dziewczyne.

Kiedy jeden z nich wyszedł, strzeliłem siecią w zamek od drzwi tak aby drugi nie zauważył. Słysząc że mężczyzna nadal jest zajęty dyskusją z Max, podszedłem do niego jak najciszej mogłem. Gdy dziewczyna mnie zauważyła wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie.

Mężczyzna odwrócił się, jednak ja zdążyłem schować się za jednym z aut.

- Co się tam gapisz? - zapytał rozglądając się po hali.
- Po prostu... Tu jest strasznie ciemno. Możesz zapalić jakieś światło?
- Ugh... Masz szczęście że szefowa zakazała cię krzywdzić - mruknął do siebie i podszedł do włącznika światła.

Zareagowałem szybko i skutecznie przykleiłem go do sciany moimi siećmi, zaklejając przy okazji jego usta.

- Pierwszy raz cieszę się że cię widzę - powiedziała dziewczyna wstając z krzesła.
- Widzę że ty też nie masz o mnie za dobrego zdania. - skwitowałem ruszając do wyjścia.

Jednak nie odszymałem odpowiedzi. Kiedy już mieliśmy wychodzić, usłyszałem jak wejście się otwiera. Szybko zwróciłem i chwyciłem Max za rękę biegnąc z nią. Wbiegliśmy na hale produkcyjną. Kto to tu zbudował?....

Schowaliśmy się za jedną z maszyn. Kroki zbliżały się w nasza stronę coraz szybciej, jakby ktoś naprawdę się spieszył. Kobieta podeszła do maszyny i otwarla drzwi gdzie kryło się całe zasilanie. Zaczela coś grzebać przy nim, po czym maszyna ruszyła. Na szczęście nas nie zauważyła i odeszła kawałek.

- Zadowolona? - odezwał się znajomy nam obojga głos.

Max chciała wstać i pobiec do ojca, lecz ją zatrzymałem.

- Jest świetnie. Nie było tak od razu? ~-zapytała kobieta napawając się zdobyczą.
- Czy teraz... Wypuscisz moją córkę?.. - zapytał, a kobieta się zaśmiała.
- Szefowo? - zapytał osiłek trzymający ojca Max.
- Głupie pytanie... Chuck, Zabij go. Razem z córką - rozkazała i wyszła z pokoju.

Widziałem jak bardzo dziewczyna chciała mi się wyrwać, ale nie mogłem na to pozwolić. W końcu udało jej się wyrwał z mojego uścisku i wstała.

- Nie rób tego!!
- Max?...-odezwał się jej ojciec.
- Co ty tu robisz gówniaro? Jakim prawem wyrwałaś się Toodowi??

Cholera...

Sprawnie przeskoczyłem taśmę maszyny i skleiłem broń mężczyzny razem z jego ręką do sciany. Strzeliłem jeszcze kilka razy sklejając go, podobnie jak jego kolegę.

- Właśnie takim - powiedziałem mu i posłałem mu wrogi wzrok.
- Tato! - krzyknęła dziewczyna i podbiegła do taty przytulajac go.
- Już dobrze skarbie.... Już dobrze.... - powiedział uspokajając ją i siebie przy okazji.
- Czy teraz wypuscisz moją ciocie?
- A co do niej...

Przerwało mu lekkie trzęsienie ziemi.

- Co to było? - zapytała dziewczyna.
- Rdzeń. - mężczyzna puścił córkę - On... On zaraz wybuchnie...
- Co?! - zawołałem razem z Max.
- To... To nie jest prawdziwy rdzeń. Jest on zbudowany tak aby wybuchnąć zaraz po włączeniu. Byłem pewny że uda Ci się już wydostać z tąd Max... Po za tym... Mają twoją ciocie...
- Że.... Że co?... Przecież ona była u ciebie! Mówiłeś że-
- Byłem u niej kiedy mnie znaleźli i ją też zabrali. Niestety niewiem gdzie jest.

Zacisnąłem ręce w pięści. Chciałem mu przywalić, ale nie było czasu. Rdzeń zaraz wybuchnie.

***

- Ale ja już nie-
- Nie jesteś spidermanem? Fakt, zauważyłem że już się nie pojawisz. Dlatego mam dla ciebie motywację do działania. - uśmiechnął się szyderczo.
- Co ma Pan na myśli? - spytałem niepewnie.

Uśmiechnął się i pokazał mi zdjęcie na telefonie. Momentalnie zbladłem.
Była tam związana Ciocia May. Wyglądała na nieprzytomną. Przywiązania była do krzesła które było w jakieś piwnicy.

- Z-zrobię co tylko w mojej mocy. - wydukałem.
- Nie masz wyboru - wykpił mnie i odszedł, zostawiając mnie samego z moimi chaotycznymi myślami.

***

Trzymaj się Ciociu, niedługo będzie po wszystkim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro