XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozkazałem Maxin i jej ojcu wydostać się z tąd i ewakułować całą dzielnice. Ja ruszyłem w głąb podziemi. Ziemia coraz mocniej się trzęsła, a rdzeń-pułapka, emitował jakieś bliżej nieokreślone sygnały, które załucały pracę wszelkiej elektroniki, przez co większość funkcji mojego stroju zostało wyłączone. Zostało mi kierować się moim pajeczym instynktem i modlić się do Boga, aby mi się udało.

Usłyszałem krzyk. Dobrze znany mi głos. Pokierował mnie on do niedużego kantorka. Wywarzyłem drzwi i w duchu odetchnąłem widząc ciocie May, żywą.

- Dzięki Bogu! Wiedziałam że się tu pojawisz! - wykrzyczała, widocznie też szczęśliwa.
- Nie zostawił bym cie - rozwiązałem ją i mocno przytuliłem.
- Dobrze się czujesz moje dziecko? - lekko mnie objęła.

Po chwili szybko ją puściłem.

- Tak tak. Jest dobrze. Musimy z tąd uciekać, to miejsce zaraz się zawali. - wytłumaczyłem i  ruszyłem w kierunku wyjścia.

Kobieta ruszyła za mną. Całe podziemie coraz mocniej się trzęsło. Ściany zaczynały się kruszyć.

- Już niedaleko! - krzyknąłem.

Jednak w tym momencie zawalił się kawałek sufitu rozdzielając nas od siebie.

-  Ciociu May! - krzyknąłem i zacząłem odkopywać kamienie i gruz dzielący nas.
- Peter... - usłyszałem jej głos.

W tym momencie nie interesowało mnie że będzie wiedzieć, że to ja jestem spidermanen. W tym momencie liczyło się to, żeby przeżyła... Nie mogę jej stracić.

W powietrzu unosił się pył, który uniemożliwiał nam swobodne oddychanie. Nie zostało nam dużo czasu. Zdjąłem maskę i pokaszlując rozkopywałem zawalony sufit, aż zrobiłem mały otwór, przez który mogłem ją zobaczyć.

- Ciociu! Nic ci nie jest? - zapytałem nadal pokaszlując..

Popatrzyła na mnie i się uśmiechnęła.

- Wiedziałam... - powiedziała cicho.
- Musimy cię z tąd wyciągnąć! Zostało parę metrów do wyjścia! - mówiłem coraz bardziej spanikowany.

Ściany powoli zawalały się nie zostawiając nic za sobą. Wszędzie gruz i  pył.

- Nie damy rady, Peter... Uciekaj. - oznajmiła kobieta całkiem spokojnie.
- Nie! Nie ma mowy! Nie zostawię cię tu! - wykrzyczałem i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu - musi tu coś.... Cokolwiek... - panika rosła.
- Peter. Peter! Uspokoj się. Musisz z tąd uciekać. Po tym miejscu zostaną niedługo tylko gruzy! Proszę, uciekaj.
- Nie zostawię cię! Nie mogę.... - po moich policzkach zaczęły wpływać słone łzy.

Poraz kolejny czułem się bezsilny. Nie mogłem pozwolić aby ona umarła...

Przez szpare przeszła jej ręka. Chwyciłem ją i uścisnąłem.

- Kocham cię, Peter. - oznajmiła kobieta i chciała zabrać rękę, jednak jej przeszkodziłem.
- Nie zostawię cię ciociu. - klękłem na ziemi ,nadal mocno trzymając jej rękę.
- Peter, nie wygłupiaj się. Uciekaj, już!

Jednak ja nie słuchałem. Z moich oczu wypływało coraz więcej łez. Mój wzrok wbił się pusto w skały, przez które nie mogłem uratować moejj jedynej rodziny. Przez moją głowę przemkło tysiąc wspomnień.

Dzieciństwo.

Ciocia May zawsze powtarzała że rodzice mnie mocno kochali, jednak ja bardziej od nich kochałem właśnie ją i Wujka Bena.

Wujek Ben....

Był dla mnie jak ojciec. Uczył mnie grać w piłkę, bronić się w szkole. Uczył mnie jak być dobrym człowiekiem i że życie często jest niesprawiedliwe. Przez jego śmierć zacząłem pomagać innym.

Zostałem Spidermanem.

Bohater który ratuje ludzi, pomaga służbą miejskim, zapobiega napadą, łapie złoczyńców. Wtedy znalazł mnie Pan Stark....

...

Moje życie od tamtego momentu diametralnie się zmieniło...

Mimo tego, jak się wobec mnie zachowywał, bardzo go polubiłem. Cały czas próbowałem udowodnić mu, że jestem dosyć dobry. Chciałem żeby był dumny... Jednak on tego nie zauważa. Jednak mimo tego co  zrobiłem, oddałem strój, zrezygnowałem... Pomagał mi. Cały czas był przy mnie kiedy byłem w szpitalu. Próbował jakoś mnie zająć, pocieszyć...

A ja tylko próbowałem... Próbowałem sprawić, aby był ze mne dumny. I zawiodłem...

Zawiodłem kolejny raz....

Zawiodłem go i Ciocie May....

Czułem jak małe kamyczki uderzają w moje ciało jak pociski. Wmawiałem sobie, że to kara. Kara za to, że nie mogę nic zrobić. To te małe kamyczki stały się symbolem mojej porażki.

- Przepraszam was.... - zacisnąłem oczy - Przepraszam Ciociu - głos mi się załamał i zasłoniłem usta.

W tym momencie dach się całkiem zawalił. Odpuściłem bezradnie głowę.

Przepraszam, Panie Stark....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro