13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czarny dzień, czarne stroje, czarne myśli, czarny nastrój. - To o tym myślała Charlotte stojąc przed świeżo wykopanym dołem z trumną w środku. W rękach miała czerwoną różę, którą po smutnych słowach księdza wrzuciła do środka.

Nie rozklejaj się - powtarzała sobie cały czas, ale łzy w jej oczach mówiły wszystko. Nie miała ona z ojcem nigdy wspaniałych relacji. Ale wiedziała, że dbał o nią jak mógł. Zapewnił jej wszystko czego potrzebowała. Pozwolił jej i Gilbertowi się pobrać. Chciał jej szczęścia, i nie raz to pokazywał na różne sposoby. Tylko niewdzięczna córka nie byłaby smutna.

Kiedy ceremonia pogrzebu się skończyła, dziewczyna razem z Gilbertem i swoją matką wróciła na zamek.

Tam już czekali na nią dyplomaci i radni króla, którzy chcieli zdecydować co dalej. Kobieta od dawna nie rządziła Anglią, a więc czuli się zagrożeni. Księżniczka wpuściła ich do sali w której przeważnie omawiane były ważne plany z radcami króla. Nie weszła tam jednak od razu z nimi, ale przeprosiła ich na chwilę.

Nie zwrócili oni na to zbytnio uwagi, dyskutując między sobą.

- Co tu się dzieje? - Wykrzyczała szeptem dziewczyna do swojej matki, kiedy tylko znalazła się na korytarzu.
- Nie chcą cię dopuścić do tronu. To mężczyźni, boją się potężnych kobiet.

Dziewczyna westchnęła oburzona. Kobieta posłała jej pocieszający uśmiech, nim razem z nią weszła do sali.

Mężczyzni byli akurat w środku kłótni. Każdy wrzeszczał do siebie, przekrzykując się nawzajem. Królowa usiadła gdzieś między nimi, a Charlotte stanęła w miejscu króla, czyli na środku stołu.

- Panowie, usiądźcie i porozmawiajmy na spokojnie. - Zaproponowała, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Widząc to dodała "proszę" ale na sali nadal panował harmider.

Jeden...dwa...trzy...

- Powiedziałam siadać!!!

Jej krzyk przeszył pomieszczenie. Dyplomaci od razu wykonali jej polecenie, zamykając się. Charlotte spojrzała na nich wszystkich z niebiezpiecznym błyskiem w oku.

- Kto z was wyjaśni mi dlaczego się tutaj zebraliśmy?!
- Księżniczko... nie masz męża, a król jest martwy. Jesteś jedynym dziedzicem. Kto ma rządzić krajem?
- Skoro jestem jedynym dziedzicem, czy to nie oczywiste, że ja? Kobiety również rządziły Anglią nie raz, i nie dwa. Nie potrzebuję męża, żeby władać tym krajem.
- Ale masz zamiar kogoś poślubić?

Brunetka prychnęła, zdenerwowana.

- Jeśli musicie wiedzieć, ostatnim życzeniem króla było żebym wyszła za Gilberta Blythe'a, czyniąc go tym królem Anglii. Ale to nie jest do załatwienia w ciągu tygodnia, ani miesiąca. Najpierw Gilbert musi pojechać na uniwersytet.
- Ile to zajmie?
- Skoro chcecie mądrego króla to musicie zaczekać. Ale bez obaw, do tego czasu macie silną królową. - Dodała z uśmiechem, który zwiastował kłopoty dla wszystkich w promieniu kilometra. Mężczyźni spuścili głowy. Nie mieli dalszej argumentacji, a zauważyli, że dziewczyna łatwo nie odpuści. Po za tym od zawsze miała władać tym krajem, więc jakoś pogodzą się z myślą, że to w końcu nastało. Została jeszcze tylko jedna sprawa do załatwienia.

- A więc kiedy koronacja?
- Proponuję przyszłą niedzielę. Trzeba rozesłać zaproszenia do innych władców i dać im czas na przyjazd tutaj.

Dyplomaci zaczęli szeptać ze sobą, a po minucie jeden oświadczył, oficjalnie:
- Zgoda.

Kiedy w końcu się rozeszli, Charlotte ruszyła do Gilberta. Jak się okazało nie musiała go długo szukać, bo chłopak cały czas stał przed salą, podsłuchując.

- Wybacz. Nie mogłem się powstrzymać.
- To nic. Zresztą, jak słyszałeś było także o tobie.
- Po koronacji wyjadę. Na ten uniwersytet. Chcę to zrobić jak najszybciej.

Dziewczyna spojrzała zaskoczona na chłopaka. Nie, nie chłopaka. Na mężczyznę, którym się ostatnio stał. Dziewczyna utwierdziła się w tym fakcie po tym jak przed chwilą wyjawił jej swoją decyzję. Od razu przypomniały jej się jej własne słowa, kiedy mówiła, że chcę mężczyzny który zrobi dla niej wszystko, bo mu na niej zależy. Blythe właśnie pokazał, że to on jest tym mężczyzną.

- Dobrze. Zechcesz towarzyszyć mi na koronacji?
- Co masz na myśli?
- Po całej ceremonii na zamku odbędzie się impreza. Tak to działa. Potrzebuję na niej towarzysza do tańca i zabawy.

Blythe uśmiechnął się delikatnie.

- Znowu bawimy się w księżniczkę i jej towarzysza?
- Tylko do momentu, kiedy zaczniemy bawić się w króla i królową. - Charlotte drażniła się z chłopakiem. Chłopak zeskanował ją wzrokiem, w sposób, który można zaliczyć do flirtu. Księżniczka przygryzła wargę, i przybliżyła się do jego ucha, jedną dłoń kładąc na jego klatce piersiowej. Brunet czekał spięty na jej kolejny ruch, a kiedy usłyszał jej cichy szept, jego żołądek zrobił fikołka.
- Najpierw zaproś damę do swojego serca, a dopiero później do łóżka, Blythe.

Chłopak uśmiechnął się zawadiacko, a kobieta odeszła stukając obcasami o podłogę.

Tego dnia już jej nie widział. Domyślał się, że planuje ceremonię koronacji i jest tym tak pochłonięta, że nie znajduję chwili na nic innego. Rozumiał to. Inni władcy mieli na nią przyjechać z zagranicy, oraz najważniejsze osoby z każdego państwa a ona miała tylko tydzień żeby upewnić się, że wszystko będzie idealne i zrobi na nich wrażenie.

Sam nie wiedział kiedy przyzwyczaił się do życia na dworze, do jego tajemnic i intryg. Do polityki która tu panuje. Do osób, które raz są przyjaciółmi, a na drugi dzień próbują cię zabić. Na początku był tym trochę przytłoczony. Teraz czuł, że to jest jego miejsce. Zawsze chciał mieć i osiągać więcej, a na jakim innym miejscu zrobi to lepiej, niż na tronie króla?

Po za tym głównym łącznikiem jego z tym światem była Charlotte. Gdyby dziewczyna urodziła się jako zwykła wieśniaczka, to on wybrałby pracę na roli, byleby móc ją poślubić i trwać przy jej boku. A fakt, że była księżniczką był jeszcze bardziej dla niego korzystny.

Był jednak trochę innego zdania, kiedy dziewczyna przyszła do niego trzy dni przed koronacją, żeby dopasować jego strój do jej. Przez trzy godziny musiał przymierzać inne ubrania w obecności krawcowej, która wprowadziła poprawki. W końcu wybrali odpowiednie, a Charlotte po raz kolejny zniknęła.

To była jej cecha główna. Pojawiała się, robiła bałagan lub porządek, a następnie znikała. I tak cały czas. Aż do znudzenia. Lub do momentu, w którym Gilbert dorwie ją w swoje ramiona i już nigdy nie wypuści. A właśnie to miał zamiar zrobić po ich ślubie.

Najpierw jednak miał przetrwać koronację, a więc witanie się z wieloma ważnymi osobowościami, nienaganne wyglądanie i zachowywanie się przez cały dzień oraz pełno sztucznych uśmiechów. Nie było to jednak takie straszne, kiedy przypominał sobie, że u swojego boku będzie miał Charlotte, miłość swojego życia.

Dziewczyna w dzień koronacji, z samego rana, przyszła do niego, pod pretekstem zrobienia mu pobudki. Nikt nie wiedział, że tą pobudką miał być długi i namiętny pocałunek. Blythe jakby na rozkaz się rozbudził, oddając ten gest dwa razy intensywniej.

- Jak w tym momencie nie przestaniemy, to pierwszy posiłek zjemy dopiero za jakieś siedem godzin.
- Jak zostaniemy małżeństwem to chcę codziennie jeść z tobą śniadania w łóżku.

Dziewczyna się uśmiechnęła, nim nakazała chłopakowi ubrać się na razie w normalne ubrania. Następnie wyszła, dając mu dziesięć minut, po których z powrotem weszła do środka. Gilbert był już wtedy ubrany w strój codzienny, uśmiechnięty i zadowolony. Pobudka ewidentnie poprawiła mu humor.

Na śniadaniu królowa pouczała córkę jak ma się zachowywać podczas uroczystości, chociaż wiedziała, że jest to zbędne. Charlotte doskonale radziła sobie sama. W końcu od dziecka obracała się w tym świecie. W świecie, który nigdy nie był kolorowy. Był krwistoczerwony, niczym sukienka w którą ubrała się w południe. Pod nią miała złoty gorset, tak samo złoty jak jej krew. Na nogach czarne obcasy, o odcieniu jej duszy. Na ustach niebezpieczny uśmiech, równie niebezpieczny co jej władza.

Pasowała do kościoła, w którym miała zostać mianowana na królową. Był on niedaleko zamku, i to w nim historia powtarzała się co kilkanaście lat, z każdym władcą. To tam jej ojciec stał się królem, jej dziadek i pradziadek. A teraz ona miała się nim stać.

Goście ustawili się w miejscu, gdzie przeważnie stały ławki. Królowa czekała przy ołtarzu, a Gilbert stał obok niej w czarnym garniturze z czerwoną koszulą pod spodem i złotym krawatem. Papież, który przyjechał specialnie na tą ceremonię stał przed ołtarzem. Obok niego było dwóch rycerzy, z czego jeden trzymał koronę na purpurowej poduszeczce, a drugi cały ze złota, miecz.

Brakowało tam jedynie jednej osoby. Niedługo jednak, bo kiedy tylko muzycy zaczęli grać na instrumentach straż otworzyła drzwi, za którymi czekała Charlotte. Oczy wszystkich zwróciły się w jej stronę, czekając na choćby najmniejszy błąd.

Ich niedoczekanie.

Kobieta zaczęła dumnie kroczyć przed siebie. Wyglądało jakby lewitowała lub płynęła, a nie stawiała kroki. A przynajmniej tak pomyślał Gilbert. Efekt ducha dodawała jej bezuczuciowa mina. Biła od niej jedynie potęga, władza, wiedza, duma i bogactwo.

Kiedy w końcu stanęła przy swojej matce, rozpoczęła się oficjalne ceremonia. Królowa Luiza patrząc córce w oczy pokłoniła się. Następnie ściągnęła koronę i nie przerywając kontaktu wzrokowego oddała ją mężczyźnie, który nagle się przy niej zmaterializował. Charlotte po chwili spojrzała na Gilberta, który również jej się ukłonił. Tym razem dziewczyna jednak oddała ten gest, powodując zdziwienie tłumu. Połowa tych osób nawet nie kojarzyła Blythe'a.

Chłopak chociaż tego nie pokazywał, był zdziwiony, że księżniczka coś takiego zrobiła. Było to ryzykowne i niezaplanowane. Czuł się jednak zaszczycony, kiedy zrozumiał, że w ten sposób pokazała mu szacunek i oznajmiła, że są sobie równi.

Charlotte już dawno stanęła przy ołtarzu, gdzie miało stać się najważniejsze. Papież spojrzał na dziewczynę przychylnie, nim zaczął mówić. Po wygłoszeniu dziesięciominutowej formułki, co było w tradycji, przeszedł do konkretów.

- Czy przyrzekasz, że będziesz dbać o swój kraj i jego mieszkańców?
- Przyrzekam. - Głos dziewczyny nawet nie zadrżał.
- Czy przyrzekasz, że będziesz działać wyłącznie na korzyść tego państwa?
- Przyrzekam.
- Czy przyrzekasz, że będziesz panować zgodnie z wolą Boga, który ofiarował ci tą władzę?
- Przyrzekam.
- Czy jesteś gotowa żeby przyjąć te obowiązki?
- Jestem.

Papież oderwał od niej swój wzrok, żeby wziąć koronę. Następnie uniósł ją do ludu, cicho się modląc. Charlotte wtedy uklękła, a po minucie mężczyzna powoli położył przedmiot na jej głowę. Rycerz obok niego podał mu złoty miecz, którym ten pobłogosławił królową, mówiąc przy tym głośno:

- Z łaski Bożej, mianuję cię królową Anglii!

W momencie w którym papież odłożył miecz kobieta wstała i odwróciła się do ludu, który natychmiast się pokłonił. Charlotte zeszła wtedy z ołtarza, a w koło niej w ciągu sekundy ustawili się rycerze. Nim ludzie wstali z klęczek kobieta dumnie wyszła z kościoła.

Na zewnątrz było jeszcze więcej ludzi, którzy po prostu nie zmieścili się w środku a chcieli być na ceremonii. Byli oni dużo mniej oficjalni - kiedy tylko ją zobaczyli zaczęli głośno wiwatować. Szczególnie dało się usłyszeć ''Niech żyje królowa!" dochodzące z każdej strony i słyszalne zapewne i w mieście.

Niech żyje królowa. - Powtórzyła Charlotte, delikatnie się uśmiechając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro