14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie chcę żebyś wyjeżdżał... - Wyznała Charlotte, siedząc na łóżku w pokoju Gilberta. Mężczyzna kończył się pakować, z zamiarem wyjazdu najpóźniej za godzinę.
- Wiem kochanie, ale robię to dla naszego dobra. Dzięki temu uniwersytetowi unikniemy wszystkich plotek.

Kobieta wtuliła się w bruneta. To jej jednak nie wystarczyło, kiedy po chwili zaczęła go całować.

- Nie powstrzymasz mnie w ten sposób. - Ostrzegł ją Blythe, kiedy udało mu się od niej oderwać. Mimo to zaraz kontynuował pieszczoty, które nie skończyły się tylko na całusach, a jednocześnie nie zaszły za daleko.

Był on na tyle słowny, że rzeczywiście - godzinę później wchodził do wozu. Charlotte obserwowała go z okna, przybita. Dopiero kiedy wyjechał pozwoliła sobie na łzy, które płynęły hektolitrami. Zrozumiała, że potrzebuje tego chłopaka. Teraz, przy sobie.

W tym zdaniu utwierdzała się jeszcze bardziej, kiedy mijały kolejne miesiące, a ona musiała radzić sobie ze wszystkim sama. Robota królowej nie jest łatwa, tym bardziej, jeśli nie masz przy sobie swojego króla. Trwało to aż przez pół roku, dokładnie do lipca.

Tego dnia na zewnątrz było ciepło. Słońce oświetlało pomieszczenia zamku, dodając mu uroku. Jedynie Charlotte czuła wtedy zimno. Zimno tak wielkie, jak wielkie jest serce człowieka, który tęskni.

- Dalej o nim myślisz? - Zapytała Luiza, wchodząc do sypialni córki. Miała ona w ręku listy dla Królowej. Oraz parę spraw w głowie do załatwienia.
- Głupie pytanie. Kiedy ktoś jest dla ciebie ważny nie zapomnisz go. Nie ważne czy to jest chomik, chłopak czy siostra.
- A co jeśli on nie wróci? Minęło tyle czasu, rusz w końcu do przodu!

Królowa wstała z fotela, a jej matka się wystraszyła. Nic dziwnego, odkąd Charlotte została głową państwa nabrała charakterku.
Tym razem jednak jedynie zabrała matce listy, i odeszła bez słowa.

Skierowała się ona na zewnątrz, do ogrodów. Nie przechadzała się jednak po nich, a usiadła przy wejściu na ławce. To tam otwarła listy. Jak się okazało nie było w nich nic nowego. Dyplomaci z Anglii pytają o ślub kobiety. Potrzebują mieć pewność, że wyda potomka jak najszybciej, najlepiej chłopca. Wśród ludu wybuchają jakieś plotki i oburzenia tym tematem. Chcą silnej władzy, a nie widzą w niej Charlotte. Oczywiście nie wszyscy, ale nawet garstka ludzi potrafi wpłynąć na społeczeństwo.

Królowa kiedy skończyła czytać potargała wszystkie papiery, wrzucając je do kosza obok. Nie miały one dla niej znaczenia. Pragnęła jedynie Gilberta.

W tym momencie usłyszała dźwięk koni i powozu, który wjechał na podwórko i zatrzymał się dokładnie przed nią. Zaskoczona kobieta wstała. Jej zdziwienie osiągnęło nowy poziom, kiedy z powozu wyszedł mężczyzna, o którym myślała przez ostatnie pół roku bez przerwy.

Kiedy tylko do niej dotarło co się wydarzyło rzuciła się na chłopaka. Wpadła mu w ramiona, którymi ten od razu ją objął z całych sił.

- Moja piękna Charlotte. Tęskniłaś za mną? - Zapytał szeptem, widząc łzy w oczach kobiety, którą pragnął nazwać swoją.
- W każdej sekundzie.

Mężczyzna wpił się w usta brunetki, która natychmiast oddała pocałunek. Wydawało jej się, jakby całowała go po raz pierwszy. Za to Blythe w końcu czuł się jak w domu, kiedy przy boku miał swoją królową. Ich czułości trwały jeszcze dłuższą chwilę, i przeniosły się aż do pokoju Charlotte. Tam, Gilbert przytulając dziewczynę, zaczął realizować swój dawno ustanowiony plan.

- Pójdź ze mną na randkę. Odbiorę cię o szóstej.

Kobieta spojrzała w jego oczy z takim zaufaniem, jakim jeszcze nikogo nie obdarowała. Wiedziała, że jest z nim bezpieczna, bo będąc przez ostatnie sześć miesięcy sama ani razu nie czuła się tak dobrze, jak czuła się teraz. Nie miała zamiaru puścić chłopaka, nawet jeśli zostało jej tylko cztery godziny, żeby się przyszykować. Liczyła się jedynie jego obecność, której potrzebowała bardziej, niż tlenu.

Dlatego dopiero godzinę później, kiedy zdążyła wypytać o wszystko Gilberta, pozwoliła mu odejść. Powtarzała sobie wtedy, że to tylko na trzy godziny i miała ogromną nadzieję, że nic nie pokiereszuje jej planów. W tym czasie Blythe poszedł szukać jej matki. W końcu znalazł ją w jadalni. Kobieta siedziała tam wpatrując się w okno. Przed nią leżał list, zapewne związany ze sprawami w państwie. Kiedy Luiza w końcu zobaczyła chłopaka, zerwała się na równe nogi.

- Gilbert! O mój Boże! Wróciłeś!

Brunet uśmiechnął się delikatnie, ale nerwowo. Kobieta podeszła żeby go objąć, a kiedy tylko się odsunęła, zaczął mówić.

- Dostałem zgodę od króla, ale nigdy od pani. Dlatego proszę mi pozwolić, że zapytam: Czy mogę wziąć pani córkę za żonę?

Luiza przez chwilę milczała, przypatrując się mu. Jeszcze godzinę temu szukała Charlotte innego kandydata, ale wtedy jeszcze nie wiedziała, że Blythe wróci. A skoro sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, to grzechem jest nie spełnić ostatniej woli zmarłego męża.

- Macie moje błogosławieństwo.

Chłopak uśmiechnął się szeroko, ale zaraz odszedł żeby wszystko przygotować.

Charlotte właśnie kończyła się wtedy ubierać. Tym razem wybrała dosyć skromną sukienkę. Cała biała, z lnu, przewiewna i trochę prześwitująca. Na nią przewiązała w pasie brązowy, skórzany gorset. Następnie zawołała służąca, która tradycyjnie zrobiła jej makijaż i fryzurę.

Tym, co różniło jej wygląd najbardziej od tego jaki miała na poprzednich randkach była korona. Dumnie błyszczała na jej głowie, podkreślając pozycję dziewczyny.

Gilbert, który przyszedł dziesięć minut później również to zauważył.

- Jesteś dobrą królową. Tak mówią ludzie.
- Nie wszyscy. Ciągle przychodzą mi listy. Ludzie czekają na króla.
- I go dostaną.

Charlotte spojrzała na chłopaka wzrokiem, przez który przeszedł go dreszcz. Wtedy jednak właśnie dotarli do bryczki, którą Blythe wynajął specjalnie na dzisiaj.

- Gdzie mnie zabierasz? - Zapytała Królowa, kiedy siedzieli już w środku, a woźnica ruszył.
- Sekret - odparł, a jego uśmiech zamknął usta kobiecie. Nie pytała już o nic przez kolejne pół godziny, kiedy to dotarli na miejsce.

Charlotte rozejrzała się. Byli w małej wiosce, skąd dobiegała muzyka. Kiedy Gilbert zabrał ją na rynek, przekonała się dlaczego. Odbywał się tutaj jakiś festiwal. Ludzie tańczyli, muzycy grali, sprzedawcy stali przy kilku straganach sprzedając swoje jedzenie.

Kiedy mieszkańcy zobaczyli królową natychmiast znieruchomieli ze zaskoczenia. Nawet muzyka przestała grać. Zaczęli się kłaniać, ale kobieta widząc to zaraz wyjaśniła.

- Proszę nie. Bawcie się dalej. Uznajmy, że dzisiaj jestem zwykłą dziewczyną!

Ludzie najpierw zdziwili się jeszcze bardziej, ale rozkaz był rozkazem. Dlatego po chwili kontynuowali zabawę, a Blythe poszedł po jedzenie. Kiedy wrócił usiedli przy jednym z ustawionych stolików na którym paliła się świeczka. Jak się okazało chłopak kupił szarlotkę, którą ze smakiem zjedli. Kiedy skończyli chłopak wstał.

- Zatańczysz? - Zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń. Kobieta skinęła głową, podając mu swoją, dużo mniejszą. Następnie poszli na środek gdzie zaczęli kołysać się do rytmu spokojnej piosenki.

Blythe w pewnym momencie się zatrzymał, i cofnął się kawałek do tyłu klękając na jedno kolano. Kobieta zszokowana patrzyła na niego, kiedy spod marynarki wyciągnął małe pudełeczko. Ludzie, którzy cały czas ukradkiem przyglądali się parze, zaczęli się zatrzymywać żeby obejrzeć ten romantyczny moment.

- Charlotte... - Mężczyzna westchnął nerwowo. - Nim cię spotkałem moim jedynym celem było zostanie dobrym lekarzem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że sam będę go potrzebował, kiedy fakt, że nie możesz być moja, tak bardzo mnie zrani. Nie spodziewałem się, że jedyne o czym będę potrafił myśleć, będzie zostanie twoim mężem. Ale jednak. Jestem tutaj, na kolanach, prosząc cię o rękę. Czy uczynisz mi więc ten zaszczyt, i zostaniesz moją żoną?

Mężczyzna patrzył na swoją wybrankę tak, jakby nie widział poza nią świata. Czekał spięty na jej decyzję, bo minęła chwila, nim zszokowana kobieta zebrała się na głośne "Tak", a ludzie zaczęli głośno klaskać. Blythe dopiero wtedy odetchnął z ulgą, i założył jej pierścionek na palca, a następnie pocałował tak, jak jeszcze nigdy do tej pory. Od kobiety promieniowała radość, która odczuli wszyscy mieszkańcy wioski, sądząc po tym, jak zaczęli świętować.

Trwało to dłużej niż Gilbert zaplanował, bo aż trzy godziny. Ludzie poczuli się zobowiązani do uczczenia oświadczyn, które miały miejsce na ich oczach. W związku z tym, jeden z gospodarzy poczęstował wszystkich własnej roboty winem, nie przejmując się tym, że jego zapasy się skończą. Muzycy zaczęli grać skoczne melodie, do których młode dziewczyny tańczyły z chłopcami w ich wieku. Jedna z gospodyń przestała przejmować się ceną swoich wypieków, i z radością częstowała ich nimi nowożeńców. Ci z kolei w końcu pożegnali się z wszystkimi, i wrócili do bryczki której kierowca wszystko przespał. Kiedy dotarli w środku nocy do zamku zauważyli, że wszyscy już dawno pogrążyli się w głębokim śnie oprócz nielicznej straży, która widząc parę uśmiechała się mimo, że niczego nie świadoma. Blythe jednak jeszcze nie skończył świętować, więc nim Charlotte zaprotestowała złapał ją za dłoń i zaprowadził do swojej sypialni.

Bo każdy król potrzebuje swojej królowej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro