4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charlotte właśnie tłumaczyła Gilbertowi zagadnienie z matematyki, którego chłopak za Chiny nie rozumiał. Mimo to, zamiast słuchać uważnie, wolał obserwować dziewczynę, zastanawiając się co do niej czuję.

Wiedział, że nigdy nie będzie mogła go łączyć bliska, oficjalna relacja z księżniczką. W końcu on jest tylko zwykłym chłopakiem, a ona przyszłością kraju. Pomimo tego faktu coś go do niej ciągnęło. Tak bardzo, że nie potrafił skupić się na tej cholernej matematyce od godziny, kiedy ona siedziała czterdzieści centymetrów od niego.

Zauważył, że jej przeważnie proste włosy dzisiaj są delikatne pofalowane. Zobaczył, że jest ubrana w biało-czerwoną suknie. Nawet zarejestrował iskierki w jej oczach, za każdym razem kiedy łapała z nim kontakt wzrokowy. Ale nie zauważył tego durnego minusa, który zepsuł mu całe działanie.

- Księżniczko, ja... - chłopak przerwał, szukając w swojej głowie odpowiedniego wytłumaczenia.
- Charlotte.
- Proszę?
- Moje imię to Charlotte. Nie jesteś dla mnie jak uczeń, tylko jak kumpel. Trochę dziwnie więc zwracać się do siebie tak oficjalnie, nie sądzisz?

Blythe uśmiechnął się, co dziewczyna odwzajemniła. Chłopak pierwszy raz widział jej szczery uśmiech i musiał przyznać, dodawał on jej uroku. Ba! Jakiego uroku? Serce Gilberta w tamtym momencie prawie się rozpływało przez słodycz, jaka biła od dziewczyny.

Ona jest zła jak diabeł, a wygląda jak anioł. - Pomyślał mimowolnie, nie zapominając o tym, jak uparta ta dziewczyna potrafi być. Nadal nie mógł zrozumieć, jak w metrze sześćdziesiąt pięć może być tak wiele samozaparcia i pragnienia władzy.

- Wytłumaczę ci to jeszcze raz, ale to ostatni, więc się skup. - Oznajmiła, wstając i ustawiając się za nim. Blythe prawie zszedł na zawał, kiedy poczuł jak dziewczyna pochyla się nad nim tak, że jej usta znajdowały się przy jego uchu. Na księżniczce ta bliskość nie zrobiła żadnego wrażenia i jakby nigdy nic pokazywała mu co ma po kolei zrobić, aby wyszedł mu dobry wynik.

Brunet naprawdę z całych sił starał się słuchać. Ale jak mógł to zrobić, kiedy tak mocno czuł teraz jej zapach? Od Charlotte zawsze pachniało różami. Gilbert osobiście twierdził, że ten zapach jej pasuję.

Ale czy to było tak naprawdę ważne, skoro brunetka odsunęła się po chwili od niego, dając mu kolejny przykład do samodzielnego rozwiązania? Chłopak mógł tylko przeklinać się w duszy. Na szczęście w końcu udało mu się skupić na treści zadania i jakoś je rozwiązał, jak się okazało, prawidłowo.

- Brawo - pochwaliła go dziewczyna, zabierając od niego tabliczkę (po której przed chwilą pisał) i w nagrodę dając mu buziaka w policzek.

Wdech i wydech, Gilbert, wdech i wydech! - powtarzał w myślach, ale jego policzki zrobiły się czerwone.

- Na dzisiaj to tyle. Jesteś wolny.
- Do zobaczenia na kolacji?
- Jasne - dziewczyna po raz kolejny się uśmiechnęła.

Blythe wychodząc z jej pokoju doszedł do wniosku, że są tylko dwie opcje. Albo jest poważnie chory, albo szaleńczo zauroczony. I tutaj pojawia się pytanie: co jest gorsze?

Dziesięć minut później uznał, że to co przeszkadza mu w funkcjonowaniu przy księżniczce to to drugie.

I nagle poczuł się z tym jeszcze dziwniej, niż przed chwilą. Owszem, podobały mu się różne dziewczyny, ale to nigdy nie było tak silne. Nigdy też nie był w żadnej naprawdę zakochany, a teraz zmierzał do tego wielkimi krokami.

Leżąc na łóżku w swoim pokoju rozkminiał, co może z tym zrobić. Na Boga, Blythe, to twoja przyszła królowa! Nie możesz być w niej zakochany! - Krzyczał na siebie w myślach, ale fakt, że dziewczyna szuka męża który ją naprawdę pokocha był głośniejszy.

Jak by to miało wyglądać? - Pytał sam siebie. Ona niedługo przejdzie koronacje, a on nadal będzie tutaj siedział, ucząc się na lekarza.
No właśnie. Lekarz... odkąd pamięta chciał nim zostać, chociażby ze względu na chorobę ojca. Nie chciał, żeby więcej osób spotkał ten sam los, a z drugiej strony wystarczył tylko ten tydzień, żeby całkowicie zapomniał o kierunku, w którym tak bardzo chciał iść.

Nagle zaczął żałować, że nie urodził się w jakiejś ważnej, wpływowej rodzinie, dzięki czemu mógłby zostać mężem księżniczki. Przypomniał mu się ten sposób, o którym mówiła i teraz wydał mu się on nienajgorszą opcją. Pytanie, ile kosztuje takie "wkupienie" się w tytuł, a następnie uniwersytet.

Wtedy też naszła go myśl, że przecież on nawet nie wie, czy rodzice Charlotte zgodziliby się na ich ślub. Ba! On nawet nie wie, czy ona by się na to zgodziła.

To wszystko było zawiłe do tego stopnia, że Blythe'a rozbolała głowa. Wiedział tylko jedno - jeśli chcę, żeby Charlotte chociaż wzięła go pod uwagę w swoich poszukiwaniach, to musi się o nią postarać.

Podjął decyzję w drodze na kolację. Po posiłku zaczepi brązowowłosą i zaprosi ją na spacer. Przynajmniej miał takie plany, ale obawiał się, że głos ugrzęźnie mu w gardle, kiedy tylko księżniczka popatrzy na niego.

- Jak ci minął dzień, Gilbercie? - Zapytała Diana, przerywając rozmowę ze swoją kuzynką i siostrą. Charlotte popatrzyła na chłopaka, a na jej twarzy od razu pojawił się delikatny uśmiech.

- Całkiem nieźle, dziękuję. A wam?
- Świetnie! - Odezwała się Minnie. - Byliśmy w lesie.
- Gdzie?! - Król zapytał z niedowierzaniem. Gilbert spojrzał na niego zaskoczony. Mężczyzna rzadko pokazywał emocje.
- Ojcze... to był tylko niewinny spacer.
- Nie możesz tam chodzić! - Mężczyzna uderzył pięścią w stół, a naczynia zatrzęsły się. - Tam jest niebezpiecznie. Poza tym, jesteś księżniczką. Nie wypada ci się tam szlajać. - Dodała królowa Luiza, po chwili zwracając się do pani Barry. - Pełno tam młodych myśliwych, chyba rozumiesz. A nasza Charlotte jest piękniejsza od wiejskich dziewczyn.

Pan Barry posłał Charlotte spojrzenie, które znaczyło tyle co "Nie słuchaj mojej żony", przed tym, jak owa kobieta się odezwała:

- Uwierz, dobrze cię rozumiem. Mam to samo z Dianą.

Nastolatka oburzyła się, tak samo jak jej kuzynka. Teraz obie czekały na moment, w którym będą mogły okazać swoje emocje na tyle dobitnie, żeby ich rodzice zrozumieli swoje błędy. On jednak nie nadszedł. Dlatego po kolacji musieli w jakiś inny sposób odreagować swoją złość, a Charlotte z latami doświadczenia była od tego ekspertką.

- Ufacie mi?

Po tym pytaniu księżniczki nastała cisza. Diana i Gilbert może i jej ufali, ale przy tym bali się tego, do czego może się posunąć.

- To dobrze. Nigdy nikomu nie ufaj, nawet sól wygląda jak cukier. - Stwierdziła, kiedy po kolejnych paru sekundach nie otrzymała odpowiedzi. - Możecie ze mną iść, ale na własną odpowiedzialność.

Barry popatrzyła na Blythe'a z niemym pytaniem.
Chłopak wzruszył ramionami, a kiedy księżniczka wyszła z jadalni bez słowa ruszył za nią. Diana westchnęła i pobiegła za nimi, zaintrygowana.

Jak się okazało, wcale tak niebezpodstawnie się bali, bo dziewczyna wyprowadziła ich z zamku. Idąc przez dziedziniec posyłali sobie zaciekawione i przestraszone spojrzenia.

W końcu Charlotte się zatrzymała. Gilbert rozejrzał się - stali przed dużym budynkiem, wyglądającym na coś pomiędzy szopą a stajnią. Księżniczka delikatnie otwarła drzwi, a po rozejrzeniu się, czy nikt ich napewno nie widział, weszła do środka.

- Jerry? - Zapytała, nie widząc swojego kumpla.
- Księżniczko?

Wywołany chłopak był zaskoczony. Owszem, widywał się z Charlotte często i jej widok go nie dziwił, ale nie w momencie kiedy jest godzina dwudziesta a na zewnątrz ciemno.

- Przepraszam, że cię napastuje tak późno ale nagła sytuacja. Musimy się wyżyć - dodała, a Jerry zauważył jej gości. O ile Gilberta jedynie przejechał wzrokiem, o tyle Dianie wpatrywał się w oczy dobre parę sekund.
- Jerry Baynard, piękna panienko - przedstawił się.
- Diana Barry

Kruczowłosa uśmiechnęła się uroczo. Charlotte patrzyła na tą scenę z miną pt. "chcę być druhną". Natomiast Gilbert nadal rozglądał się po pomieszczeniu, zauważając nietypowe rzeczy.

- Zaczynamy? - Zapytała księżniczka, podchodząc do jednej z półek gdzie leżały różne miecze i sztylety. Jerry od razu jej pomógł.
- Wam damy drewniane, bo jednak nie chcemy żebyście się pozabijali. - Stwierdziła dziewczyna, podając wspomniane dwa drewniane miecze do nauki dla dzieci, przyjaciołom.

Sama wybrała sobie jeden z metalowych, co zrobił również i Baynard. Następnie oznajmili Gilbertowi i Dianie, że zaczną pierwsi żeby pokazać im o co chodzi.

Blythe uważnie obserwował, kiedy brunetka ustawiła się w miejscu które obrysowane było czerwoną farbą. Chłopak domyślił się, że ma być to pole na którym mogą się poruszać podczas walki. Nagle jednak uświadomił sobie, co tak naprawdę Charlotte ma zamiar zrobić.

Przecież to dziewczyna... w dodatku jest ubrana w suknię i ma miecz, którym może zrobić sobie krzywdę. - pomyślał, zastanawiając się jak ona chcę walczyć.

Ku jego zdziwieniu, kiedy po chwili Jerry zaczął ją atakować, ta broniła się wręcz idealnie przy okazji atakując. Diana patrzyła zszokowana na to, jak jej kuzynka wirowała pomiędzy ciosami w swojej złotej do ziemi sukni.

- Bijesz się jak dziewczyna - stwierdził złośliwie chłopak, znowu atakując. Dziewczyna zwinnie ominęła jego miecz i odpowiedziała tym samym.
- I właśnie dlatego zawsze wygrywam.

Na potwierdzenie swoich słów wytrąciła swoim mieczem jego, o mało nie odcinając mu przy tym ręki. Diana w tym momencie usiadła na krześle, które leżało obok, z myślą, że lepiej zejść na zawał siedząc, niż stojąc.

Jerry westchnął ciężko, wiedząc, że już koniec. Zostało mu tylko pogratulować dziewczynie wygranej. Chwilę później Charlotte oddała swoje miejsce Dianie.

Tutaj chłopak wiedział, że musi być delikatny. Zaimponowało to pannie Barry, która przed chwilą przecież widziała, jak gwałtownie i bez zahamowań walczył z księżniczką. Nie skomentowała tego jednak ani słowem. Jak się okazało, walka na miecze nie jest jej dobrą stroną - przynajmniej do takich wniosków doszła, kiedy po dziesięciu minutach krótkiego szkolenia i forów od wroga i tak przegrała.

Charlotte w międzyczasie zdążyła przeszkolić Gilberta, znudzona obserwowaniem. Ich walka, którą zaczęli po chwili, okazała się być dużo ciekawsza. Gilbertowi, w przeciwieństwie do Diany, miecz nie wydawał się być ciężki. Chłopak miał też wystarczający refleks, żeby nadążać z bronieniem się przed ciosami. Dzięki temu Charlotte zajęło trochę dłużej, żeby go pokonać. Bowiem udało jej się to dopiero wtedy, kiedy Gilbert przez przypadek zaplątał swój miecz w jej suknie i próbując go wyciągnąć, roztargał ją w jednym miejscu. Chłopak był wtedy zbyt zszokowany, żeby się obronić przed atakiem dziewczyny.

- Wygrałaś - westchnął Blythe.
- Nie mam w zwyczaju przegrywać. - Odpowiedziała mu z uśmiechem. Jerry pozbierał ich miecze, które odniósł na swoje miejsce. Następnie pożegnał się on z wszystkimi, kiedy Charlotte doszła do wniosku, że trzeba wracać.

Trójka przyjaciół z księżniczką na czele wróciła do zamku. Na szczęście oprócz straży nikt ich nie widział, a straż jak to straż... jeśli nie będzie zmuszona, nie wyda swojej przyszłej królowej.

Dziewczyna odprowadziła najpierw Dianę pod jej sypialnie, a następnie Gilberta. Chłopak w tym czasie zdążył jeszcze raz przeanalizować to co się stało. Nadal nie mógł w niektóre rzeczy uwierzyć, nie mówiąc o jakimś zrozumieniu ich. Przecież to kobieta. - powtarzał sobie - jak może być taka waleczna?

Na to pytanie nigdy nikt mu nie odpowie. No chyba, że odkryje to sam.

- Dobranoc - Księżniczka życzyła mu z uśmiechem, a chłopakowi nagle się coś przypomniało.
- Charlotte, ja... chciałbym cię gdzieś zaprosić.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, co chłopak uznał za dobry znak.

- Za tydzień jest organizowany w zamku piknik.
- Pójdziesz ze mną? - Zapytał, widząc okazję.
- Z chęcią...

Dziewczyna nie powiedziała już nic więcej, tylko dała chłopakowi buziaka w policzek, nim odeszła. Brunet stał jeszcze chwilę w miejscu, słuchając jej kroków, dopóki nie ucichły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro