5. Ten, w którym alfa się poddaje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podróż do Leeds przebiegła w dziwnej atmosferze. Louis próbował podtrzymywać jakikolwiek dialog z alfą, ale jego towarzysz odpowiadał mu albo półsłówkami albo wzruszeniem ramion. Omega naprawdę starał się nie brać do siebie zachowania Harry'ego, ale zupełnie tego nie rozumiał, dlaczego alfa aż tak bardzo dystansował się od niego? Nie oczekiwał, że będą prowadzić płomienne dyskusje na poważne tematy, ale Styles sprawiał, że naprawdę miał ochotę wysiąść przy pierwszej możliwej okazji i dostać się do Leeds innym środkiem lokomocji, chociażby na własnych nogach. Jednak wyglądało na to, że Harry za punkt honoru postawił sobie dotarcie do Leeds w jak najkrótszym czasie, bez robienia zbędnych przystanków po drodze. Balansował na granicy dozwolonej prędkości, a omega prosił Los i Księżyc, aby jakoś wpłynęły na zachowanie bruneta, który zupełnie zignorował jego prośby o większą ostrożność. Louis już wiedział, że to ostatni raz, gdy zgodził się na wspólną podróż z alfą.

- Jesteśmy na miejscu. – w samochodzie rozbrzmiał nieco zachrypnięty głos Harry'ego. Louis oderwał wzrok od telefonu i spojrzał na alfę, zdziwiony, że ten sam się do niego odezwał. Alfa wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Louis zupełnie tego nie rozumiał.

- Najwyższy czas, zdążymy zameldować się w hotelu i coś zjeść... - zaproponował uprzejmie, siląc się na miły ton. 

- Jestem już umówiony. Spotkamy się na miejscu o wcześniej umówionej godzinie. – odpowiedział alfa, nawet nie odpinając swoich pasów. - Nie zapomnij dokumentów. – dodał pretensjonalnym tonem, jakby omedze regularnie zdarzały się podobne incydenty i pierwszy raz uczestniczył w tego typu spotkaniu. Louis z całych sił starał się zachować spokój, choć na końcu języka miał kilka niecenzuralnych słów. Nie chciał jednak zaogniać konfliktu, którego genezy zupełnie nie rozumiał. Ale nie oznaczało to, że nie zamierzał pokazać, że zachowanie Harry'ego uwłaczało jego godności.

- A tobie przydałby się ekspresowy kurs dobrych manier, Harry. Nie wiem jaki masz ze mną problem, szczerze mnie to nie obchodzi - nieco minął się z prawdą, ale nie zamierzał się do tego przyznawać - mógłbyś mi okazać należyty szacunek? Nie pracuję w tej firmie od wczoraj i nie jest to pierwsze przejęcie, które nadzoruję. – odpiął pas i wysiadł z pojazdu, nie zaszczycając przyszłego prezesa nawet krótkim spojrzeniem. Szybko obszedł pojazd i otworzył bagażnik, z którego wyjął swoją podręczną walizkę i neseser z dokumentami. Ledwo zatrzasnął klapę bagażnika, gdy Harry ruszył z miejsca niemal z piskiem opon, a on z trudem utrzymał równowagę. – Co za kutas! – syknął zirytowany, ignorując spojrzenia przechodniów. Powinien być wdzięczny, że Harry był na tyle wspaniałomyślny, że podwiózł go niemalże pod główne wejście hotelu, ale nie zamierzał mu za to dziękować!

*

- Niestety nie mamy już innych wolnych pokoi, to środek sezonu. Bardzo mi przykro.

Louis myślał, że się przesłyszał, gdy recepcjonistka oznajmiła mu, że ze względu na awarię kanalizacji całego piętra, rezerwacja ich pokoi musiała zostać nieco zmodyfikowana i teraz byli zmuszeni z Harrym dzielić apartament z jednym łóżkiem.

- Pani chyba sobie żartuje?! – zapytał rozsierdzony, to było zdecydowanie za dużo jak na jedno przedpołudnie. Kobieta jedynie uśmiechnęła się przepraszająco i podała mu kartę do pokoju. Niechętnie ją przyjął, a następnie skierował się w stronę windy, która miała go zabrać na dwunaste piętro.

*

Gdy Harry zatrzymał się pod budynkiem, Louis już na niego czekał. Omega wyglądał na bardziej znudzonego niż zdenerwowanego jego lekkim spóźnieniem. Był świadomy tego, że jego zachowanie wobec szatyna nie było fair, ale tak było po prostu wygodniej. Uciekanie i odgradzanie się od wszystkiego i wszystkich, to wychodziło mu zdecydowanie najlepiej.

- Gotowy? – Louis odezwał się pierwszy, gdy brunet w końcu do niego podszedł, jednocześnie podając mu część dokumentów, które mieli omówić przed podpisaniem ostatecznej umowy przejęcia start-upu. Ton jego głosu był zimny, zupełnie pozbawiony jakichkolwiek emocji. Harry poczuł się jakby ktoś uderzył go obuchem w głowę.

- Lou... - zaczął, ale omega posłał mu ostre spojrzenie. Natychmiast spuścił z tonu i ugryzł się w język. Omega ruszył w stronę wejścia do budynku, Harry podążył jego śladem, obiecując sobie, że jego problemy osobiste nie wpłyną na przebieg tego spotkania.

*

- SŁUCHAM?! – Louis naprawdę był na skraju. Ten dzień był przeklęty. – To, że jestem omegą nie znaczy, że nie mam wystarczających kompetencji! – szatyn miał wrażenie, że za chwilę wbije długopis w jeden z oczodołów alfy, który siedział naprzeciwko. Harry wyszedł na chwilę z gabinetu, aby skonsultować jedną kwestię ze swoim ojcem. W pomieszczeniu znajdował się jedynie Louis i prezes start-upu, który nie omieszkał skomentować statusu Tomlinsona, w jego mniemaniu zupełnie wykluczającego możliwość rozwoju kariery w takim tempie.

- Słuchaj złotko, możesz być nawet prezesem korporacji, ale nie będę z tobą dyskutować. – odpowiedział mu blondyn, uśmiechając się z wyższością. - Nigdy nie sądziłem, że Desmond Styles przyśle tutaj omegę, której miejsce jest w garach i pieluchach. Wielka emancypacja omeg, dobre sobie! – prychnął z obrzydzeniem. – Lepiej się przyznaj, wskoczyłeś staremu do łóżka? Czy wystarczyło tylko zrobienie laski? Znam takich jak ty, wykorzystują byle okazję, aby wspiąć się w hierarchii, dając dupy po kątach.

- Jak pan śmie? Na swoje stanowisko pracowałem sam, latami i żadna panu podobna pseudoalfa nie będzie mi ubliżać! - Louis nie zamierzał dać się obrażać, nikt nie miał prawa zarzucać mu takich rzeczy i dyskredytować tego, co udało mu się osiągnąć własnymi siłami.

- Zamknij się, suko. Nie masz prawa głosu. Nie masz prawa nawet na mnie patrzeć. – powiedział głosem alfy blondyn, a Louisowi głos uwiązł w gardle. Chciał coś powiedzieć, obronić się, nawet wezwać na pomoc kogoś, ale natura miała nad nim zupełną przewagę. Opuścił wzrok i zamilkł, w duchu przeklinając alfę, który dumnie siedział przed nim i niby przeglądał dokumenty.

Ledwie chwilę później Harry wrócił do gabinetu z nieodgadnionym wyrazem twarzy, choć doskonale słyszał całą rozmowę, słyszał jak ten sukinsyn używa głosu alfy na omedze. Lata praktyk ukrywania przed wszystkimi swoich emocji wystarczyły, aby przybrał maskę zupełnej obojętności, choć miał ochotę rozszarpać temu czemuś gardło i pozbyć się problemu, na przykład rozpuszczając ciało i wszelkie dowody w kwasie.

– Panie Styles, pana sekretarz wygląda na nieco wytrąconego z równowagi. Może dokończymy rozmowę w cztery oczy? – zaproponował, jak gdyby nigdy nic gospodarz, nie siląc się nawet na uprzejmości i celowo umniejszając omedze. 

Harry odwrócił się w stronę omegi, który wpatrywał się w swoje dłonie złożone na udach. Jego alfa czuła emocje omegi, widział jak ramiona omegi drżą ze złości, poniżenia i chęci ucieczki z tego miejsca. Jednak nie mógł tego zrobić, bo wciąż był pod wpływem głosu alfy. Każdy dobrze wychowany wilk wiedział, że używanie głosu alfy zarezerwowane było tylko dla najbliższych omedze alf: rodziców, rodzeństwa i partnera. Nie był żadnym z nich i nie miał do tego prawa, ale był to jedyny sposób, aby mu pomóc.

- Louis, spójrz na mnie. – rozkazał drżącym głosem, bojąc się zobaczyć zawód w oczach omegi. W niebieskim spojrzeniu jednak próżno było szukać jakiejkolwiek złości, były wypełnione bezbrzeżnym smutkiem. Jakby spodziewał się usłyszeć podobne słowa do tych obrzydliwych, które padły ledwie chwilę wcześniej. Przełknął ciężko i sięgnął do kieszeni marynarki po klucze od samochodu i podał je Louisowi. – Jedź do hotelu i czekaj tam na mnie. – z jego ust padły następne rozkazy, a jego serce opadło gdzieś na dno żołądka, gdy w kącikach niebieskich oczu ujrzał łzy.

*

Louis nie wiedział jakim cudem trafił do hotelu nie powodując przy tym żadnego wypadku. Przez całą drogę szlochał, przeklinając cały świat, przeklętą alfę i Harry'ego, który nawet nie stanął w jego obronie. Nie oczekiwał, że rzuci się na tamtego blondyna z rękami, ale zupełnie nie spodziewał się, że zachowa się równie podle i też użyje głosu alfy, wypraszając go ze spotkania. Jakoś udało mu się zaparkować samochód, nie obijając innych aut na hotelowym parkingu i niemal sprintem pobiegł do apartamentu, gdzie chcąc nie chcąc musiał poczekać na Harry'ego. Właśnie w takich chwilach nienawidził swojej prawdziwej natury, której nie dało się oszukać. Mógł być nawet prezesem korporacji, wynalazcą leku na raka lub Alzheimera, a i tak znaleźliby się ludzie, którzy za wszelką cenę staraliby się umniejszyć jego osiągnięciom. Nadal w oczach wielu byle jaka alfa była i tak lepsza od najbardziej wykształconej i zdolnej omegi. I nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek miałoby się zmienić. Louis przez lata starał się ignorować podszepty zawistnych ludzi, nawet niektórzy członkowie jego rodziny patrzyli na jego starania z powątpiewaniem, starając się mu wmówić, że nie da rady, że jego pragnienia pozostaną jedynie w sferze marzeń. Kiedy zderzał się ze ścianą i upadał to niemal od razu wstawał, otrzepywał kurz z kolan i szukał innego wyjścia z sytuacji. Jednak teraz czuł się jakby kilkukrotnie przejechał po nim walec drogowy i z trudem znajdował w sobie siłę, aby pozbierać się do kupy. Ale musiał to zrobić. Może nie dzisiaj, może jutro, może za kilka dni.

*

Gdy Harry w końcu wrócił do hotelu, omega spał twardym snem. Alfa nie zamierzał go budzić, wiedząc, że w tym momencie sen był dla niego najlepszym lekarstwem po tych wszystkich negatywnych emocjach. Zamiast tego postanowił zadzwonić do ojca i poinformować go, że przejęcie start-upu doszło do skutku, ale będą musieli wybrać nowego prezesa.

- Nie, tato, wypadł przez okno, ale się wyliże... Nie denerwuj się, nikt mnie za to nie zamknie. Dałem mu wyraźnie do zrozumienia, że jeśli to zrobi to naprawdę skończy w czarnym worku. A nawet jeśli, nie żałuję. Nie słyszałeś co ten skurwiel wygadywał, nie będę nawet powtarzał tych oszczerstw... Nie miał prawa tak powiedzieć, gdyby nie to, że w grę wchodziły patenty to wyrzuciłbym tę umowę i przejęcie nie doszłoby do skutku... Śpi, jutro rano wracamy do Londynu, wpadnę do ciebie popołudniu i porozmawiamy dłużej... Bierzesz leki? Wszystkie? Okej, niech będzie, że ci wierzę. Do zobaczenia, dobrej nocy. – pożegnał się krótko i zakończył połączenie.

- Naprawdę wyrzuciłeś go przez okno? – usłyszał za plecami cichy szept pełen niedowierzania. Odwrócił się i zobaczył Louisa, który stał w progu sypialni, ciasno opatulony pledem. Mało przypominał pewnego siebie omegę, który jeszcze kilka godzin temu wysyłał go na kurs dobrych manier. Nie widział powodu, dla którego miałby kłamać, w końcu dowiedziałby się o wypadku tamtego alfy i bez problemu połączyłby kropki. Nie był głupi. Widział więcej niż inni. Kiwnął głową w potwierdzeniu, a Louis mimowolnie zakrył usta dłonią.

- Tylko nie mów, że ci go szkoda. Zasłużył sobie na to! Nikt nie ma prawa tak do ciebie mówić; żaden alfa nie ma prawa tak mówić do omegi. Myślałem, że po kolei zacznę odgryzać mu wszystkie kończyny, a na koniec wsadzę mu jego knota głęboko w gardło, aby się nim udławił! – wyrzucał z siebie alfa, w końcu pozwalając swoim emocjom wyjść na zewnątrz. Jego oczy zaszły dziwną mgłą, a głos drżał pełen złości, bólu i niezrozumienia dla takiego zachowania.

- Hej, już spokojnie. – Louis niemal natychmiast znalazł się koło wyższego mężczyzny i bez słowa wtulił się w niego. Jego złość wyparowała niemal w całości, ustępując wdzięczności i zdumieniu. – Dziękuję. – odezwał się ponownie i podniósł głowę, natychmiast napotykając zielone spojrzenie pełne bólu i pragnienia, pełne sprzecznych sobie emocji.

I może popełnił największy błąd, może Los i Księżyc nigdy mu tego nie darują, ale miał to zupełnie gdzieś, gdy znów poczuł znajome ciepło i słodycz pocałunków, za którymi tęsknił od lat. Rozrzuconymi wszędzie ubraniami również nie zamierzał się przejmować. Liczyły się tylko pocałunki, które czuł na swojej odkrytej skórze, szyi, ramionach, dosłownie wszędzie, gdzie tylko Harry mógł je złożyć. On sam nie zostawał obojętny, błądził dłońmi po ciele dawnego kochanka i chciał więcej i więcej. Prawie jęknął z bólu, gdy Harry przestał znaczyć jego ciało i zastygł w bezruchu. 

- Ja... Nie mogę... - powiedział cicho, delikatnie ściągając z siebie dłonie należące do omegi, która była co najmniej zszokowana. - Przepraszam. - dodał i puścił dłonie Louisa, który przyglądał mu się z niedowierzaniem. Alfa sięgnął po swoją koszulę, aby ją założyć, ale szatyn mu na to nie pozwolił. Złapał za rękaw i pociągnął ją do siebie, następnie zaskakując nawet samego siebie, bo zaczął nią okładać alfę. Uderzał na ślepo, łudząc się, że materiał choć trochę zrani Harry'ego. - Lou, co ty wyprawiasz? 

- TY! CHOLERNY! SZCZENIAKU! ILE TY MASZ LAT, CO? ILE LAT JESZCZE BĘDZIESZ PRZED TYM UCIEKAĆ?

- Louis, do cholery jasnej! Przestań mnie okładać! 

- To ty zacznij grać w otwarte karty i powiedz, dlaczego wracasz i wywracasz wszystko do góry nogami? Najpierw prosisz o wybaczenie i jest super, potem traktujesz mnie jak powietrze przez cztery miesiące, i znów robisz coś, co sprawia, że tracę dla ciebie głowę, a ty mnie odtrącasz?! Czy ty w ogóle masz jakieś uczucia? Czy już całkiem zwariowałem? 

- O jakim traceniu głowy mówisz? - kpiąco zapytał alfa, wyrywając z ręki omegi całkiem zniszczoną koszulę. - Odkąd tylko wróciłem staram się trzymać od ciebie z daleka, bo wiem, że masz alfę i lada chwila odbędzie się wasza ceremonia połączenia! Zawsze myślałem, że jesteś inny, że inne omegi ci nie dorównują. Widać, że całkowicie się myliłem... Jesteś taki sam jak one. Okażesz im odrobinę zainteresowania i od razu próbują dobrać się do rozporka!

- Właśnie tak o mnie myślisz? - omega zapytał cicho, sięgając po pled, aby okryć nim swoje półnagie ciało. Chociaż tak naprawdę czuł się całkiem obnażony, odarty z resztek godności.

- A jest coś więcej? - kpina nie opuściła głosu Harry'ego, wręcz się z niego wylewała. Louis miał wrażenie, że za chwilę nie wytrzyma i złapie za coś ciężkiego i tępego, co zderzy się z potylicą alfy. Atmosfera w pomieszczeniu stała się całkiem nie do zniesienia. Omega całkiem opatulił się pledem, choć i tak nie mógł powstrzymać drżenia całego ciała. 

- Masz rację. Nie ma. - odpowiedział szatyn i zaczął zbierać swoje ubrania. - Wyobrażałem sobie coś, czego nie ma. Myślałem, że jesteś inteligentnym człowiekiem, ale wyszło na to, że jesteś kolejnym idiotą bez serca, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. - dodał, gdy podniósł ostatnią część swojej garderoby, a Harry wyglądał na dość urażonego słowami omegi. Zabawne.

- Tak? To powiedz coś, czego jeszcze nie wiem? - alfa rzucił omedze wyzwanie, zakładając ręce na klatkę piersiową. 

- Mój eks porzucił mnie dwa miesiące przed połączeniem. Siedem miesięcy temu. Zadowolony? - wyksztusił z siebie Louis, starając się nie rozpłakać. Los i Księżyc naprawdę nie mieli dla niego litości tego dnia. 

- Louis, ja... 

- Nawet nie zaczynaj, Styles. Powiedziałeś już dość. Najgorsze jest to, że nie mogę cię za to winić. Nie wiedziałeś o tym; w sumie, nie wie nikt oprócz twojego ojca, ale to nie oznacza, że możesz mnie oceniać. Zrobiłeś to samo co tamten alfa, którego wyrzuciłeś przez okno. To czysta hipokryzja, nie sądzisz? - stwierdził gorzko omega i odwrócił się na pięcie, zostawiając alfę samego ze swoimi myślami. 





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro