7. Ten, w którym omega poznaje całą prawdę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa ciała współgrały ze sobą tak, jakby tylko w tym celu zostały w ogóle stworzone. Louis nie mógł powstrzymać swoich jęków, gdy Harry raz po raz naznaczał jego ciało swoimi pocałunkami. Jego dłonie błądziły po smukłym ciele alfy, ale zupełnie nie potrafił się nasycić tym dotykiem. Co za pech, że akurat teraz musiała pojawić się jego gorączka, był ledwie przytomny i każdy bodziec odczuwał ze zdwojoną siłą.

- Niech to jasny szlag! - wyrwało mu się z ust, gdy fale przyjemnego bólu i przyjemności uderzyły niemal jednocześnie. - Harry, błagam... - jęknął, gdy poczuł chłód i pustkę.

- Już wilczku, jestem tu. Jestem. - odpowiedział mu alfa i na nowo zaczęli poruszać się w zmysłowym i pierwotnym tempie. - A ty jesteś mój. MÓJ. - podkreślił Harry i jeszcze bardziej przybliżył się do omegi, o ile było to w ogóle możliwe.

Był wieczór, gdy umysł Louisa nie był już na tyle zamglony, że jego jedynym celem było osiągnięcie przyjemności. Zupełnie nie wyobrażał sobie jak ich przodkowie mogli znosić trwające co najmniej tydzień ruje i gorączki, on po ledwie kilku godzinach był na skraju swoich sił. Dalej oddychał ciężko, próbował uspokoić swoje pierwotne instynkty, ale zapach ciała alfy i mocny uścisk, w którym się znajdował, zupełnie mu w tym nie pomagały.

- Harry?

- Tak, Lou?

- Nabrałeś wigoru przez te dziesięć lat. - przyznał z udawanym podziwem, zaś alfa zaśmiał się w odpowiedzi.

- Nie masz zatem żadnych reklamacji? Zażaleń? - alfa dopytał, nieco złośliwie podszczypując delikatną skórę.

- Mam. - fuknął omega - Dostaję stanowczo za mało buziaków.

- Reklamacja przyjęta do rozpatrzenia w trybie ekspresowym. - jednym ruchem omega znalazł się pod alfą, a Harry od razu zaatakował usta mniejszego mężczyzny swoimi. Każdy kolejny pocałunek sprawiał, że Louis chciał więcej i więcej. I nie chodziło o seks, a poczucie bezpieczeństwa i spokój, który czuł teraz przy alfie. Nie było tak zawsze, dalej z tyłu głowy jakiś głos rozsądku mówił mu, aby nie angażował się tak mocno, przynajmniej dopóki nie porozmawiają. Taki był pierwotny plan, właśnie w takim celu zaprosił alfę do siebie i przygotował miłą kolację. Jednak zupełnie nie spodziewał się, że tuż przed podaniem głównego dania jego wilk zaskoczy go gorączką. Zamiast jedzeniem zajęli się zaspokajaniem innego rodzaju głodu, którego nie byli nawet do końca świadomi. Louis czuł się jakby po latach błądzenia po pustyni trafił w końcu do bogatej oazy, gdzie mógł w końcu zaspokoić palące pragnienie. Nigdy nie czuł się nawet w połowie tak dobrze z Samuelem jak teraz z Harrym.

Z Harrym, który za wszelką cenę starał się doprowadzić go na skraj, a Louis przyjmował to wszystko, sam nie szczędząc czułości i sprawiając, że alfa pragnął go oznaczyć i uczynić swoim partnerem na dobre i złe. Jednak nie mógł tego zrobić, gdy Louis ogarnięty był gorączką, a przede wszystkim - musieli porozmawiać. Bo omega mógł nie chcieć stałego związku i alfa musiał to uszanować. Jego wilk zupełnie się z nim nie zgadzał, ale nie miał nic do gadania. Przez lata nauczył się panować nad nim na tyle, że jeszcze potrafił opanować jego zapędy. Jednak wiedział, że gdyby to on dostał rui, mógłby nie dać sobie rady tak dobrze. Na razie starał się skupić na pocałunkach, na fakturze gorącej i mokrej skóry pod swoimi palcami i tym, że miał w ramionach największy skarb, o jakim mógłby kiedykolwiek marzyć.

Dochodziła północ, gdy Louis padł zmęczony i usatysfakcjonowany, ale alfa nie mógł zmrużyć oka. Gdy fala uniesienia w końcu opadła i gorączka omegi nieco osłabła, pragnienie posiadania i bycia posiadanym zostało zastąpione przez pragnienie ucieczki. Jego rozum i rozsądek walczył z sercem, które wyrywało się do drobnej omegi, który spał wtulony w jego bok. Tak bardzo chciał czegoś więcej, czegoś trwałego i pięknego, czegoś nad czym nieustannie musieliby pracować. Louis był wyjątkowy i byłby szczęściarzem, gdyby ten wybrał właśnie jego. Ale Harry wiedział, że żadne szczęście nie jest dane na zawsze i jeden moment może zniszczyć więcej niż jedno życie. Wiedział, że nigdy nie będzie gotowy na taką stratę i jedynym wyjściem było zduszenie tego wszystkiego, tego rodzącego się i palącego uczucia, już w zarodku. Ale każda chwila spędzona z Louisem, każdy jego uśmiech i kolejny pocałunek sprawiał, że siła jego rozsądku traciła na znaczeniu i coraz bardziej chciał się poddać woli serca, które już przed laty wybrało swoją własną drogę.

*

Następnego wieczora było już po wszystkim, a Louis już od dawna nie czuł się tak spokojny. Siedział na tarasie z Eustomą i czekał na posiłek, którego przyrządzenia podjął się alfa. Z kocem na ramionach i kotem na kolanach było mu przyjemnie, chłodny wiatr aż wcale mu tak nie przeszkadzał i nasycał się wyjątkowo pogodnym wczesnym wieczorem.

- Podano do stołu! - usłyszał za plecami, a sekundy później tuż przed nim wylądował talerz z ogromnym stosem kanapek z najróżniejszymi dodatkami. Ta kolacja zupełnie różniła się od tej, którą przygotował poprzedniego wieczora, ale doceniał starania Harry'ego. Rzadko kiedy alfy czuły się dobrze w kuchni i brunet nie należał do wyjątków. Mimo wszystko posiłek wyglądał zachęcająco i chleb wręcz uginał się od różnorakich dodatków, omega zauważył nawet pieczeń w plastrach, którą przygotował poprzedniego wieczora. Wyglądało to na porcję dla pół pułku wojska, ale Louis wiedział, że przez alfę przemawiał instynkt. Dopiero co przeżyli razem jego gorączkę i Harry czuł, że musi dopilnować, aby omega doszedł do siebie po wyczerpujących dwudziestu czterech godzinach, które spędzili w łóżku. Nawet Eustoma podniosła łebek i z zainteresowaniem spoglądała na stół.

- Jesteś cudowny, dziękuję. - odpowiedział omega i złapał Harry'ego za przedramię, przyciągnął do siebie i czule go pocałował. Jego alfa była bardzo zadowolona z uwagi i uznania ze strony Louisa, ale z drugiej strony - nadal nie przeprowadzili rozmowy i był nieco zdezorientowany zachowaniem omegi.

Pół godziny później po kanapkach zostało jedynie wspomnienie, słońce schowało się za horyzontem i nadszedł czas, aby wrócić do ciepłego domu omegi.

- Musimy w końcu porozmawiać. - zaczął szatyn, gdy zajęli swoje miejsca na kanapie, w niewielkiej odległości od siebie i wydawało się, że to już była ich codzienność. Wspólne weekendy i wieczory, ale dało się wyczuć napięcie w głosie omegi. Alfa odetchnął i przyznał mu rację skinieniem głowy.

- Gdy przyszedłem wczoraj miałem zupełnie inny plan, Louis. Zupełnie nie spodziewałem się, że ten wieczór skończy się tak, jak się skończył i to, co miałem już poukładane rozsypało się w drobny mak. - oznajmił Harry i sięgnął po mniejszą dłoń. - Boję się, Louis. Od lat boję się, że gdy otworzę swoje serce na miłość i przywiążę się do kogoś, to Los i Księżyc prędzej czy później odbiorą mi wszystko to, co dla mnie najważniejsze. - przyznał cicho i spojrzał na omegę.

- To ma związek z wypadkiem twojej mamy, prawda? - zapytał Louis, a alfa przymknął oczy. To było trudniejsze niż myślał.

- To była moja wina, Lou, tylko moja wina. Nawet mój ojciec tak uważa.

- Harry, spójrz na mnie. - poprosił omega, a alfa spełnił jego prośbę. - Zabił ją kierowca, który usiadł za kierownicą po alkoholu, ty nawet nie przyłożyłeś palca do tego, co się wtedy wydarzyło.

- Ale pojechała tam z mojego powodu.

- I równie dobrze mógł to być twój ojciec, Harry. To nie ma znaczenia, bo wypadki po prostu się zdarzają. Żałuję, że Los i Księżyc dokonali takiej decyzji, ale nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za zło, które dotknęło twoją rodzinę. Nie miałeś na to wpływu i... - próbował przemówić alfie do rozsądku, ale nie wyglądało na to, aby to zadziałało, bo Harry nie wyglądał na przekonanego. Było wręcz przeciwnie.

- Louis, ja... Zrobiłem to samo, co tamten człowiek. - przyznał w końcu, zmęczony ukrywaniem tajemnicy, o której nie wiedział nikt. Prawie nikt. - Ale ja zabiłem własne dziecko. - wyznał szeptem, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Nie miał odwagi spojrzeć na Louisa, nie był gotowy na zawód, który mógłby ujrzeć w niebieskich oczach. Ale omega musiał poznać prawdę. Zasługiwał na to. - Na drugim roku studiów poznałem omegę, od słowa do słowa zaczęliśmy się spotykać. Na początku nie byłem zbyt chętny na związek, ale z każdym kolejnym spotkaniem i chwilą, które spędzaliśmy razem, w końcu się poddałem. Z ojcem nie miałem najlepszego kontaktu, nie miałem też przyjaciół, a ona była jedynym źródłem mojego szczęścia. Uwierzyłem, że może i dla mnie przyszedł ten czas, aby się ustatkować. I tak było, wierzyłem, że w końcu zaczyna się coś układać, aż do tamtego wieczoru, kiedy wszystko się posypało. Byliśmy na imprezie u znajomych, wypiłem ledwie jedno piwo, bo Scarlett od kilku dni źle się czuła i nie chciałem dokładać jej opieki nad nietrzeźwym chłopakiem. - mówił i mówił, a Louis nawet nie zająknął się słowem, aby mu przerwać. - Mogłem wezwać taksówkę, ale uznałem, że trzy przecznice to zbyt krótki dystans i usiadłem za kółkiem. Nie zdążyliśmy przejechać pierwszej, gdy uderzyłem w zaparkowane przy drodze auto. Siła uderzenia była na tyle silna, że nam obojgu zadziałały poduszki powietrzne. Wyszliśmy z tego bez szwanku, ale to nie uratowało naszego wilczka.

Louis nie wiedział co powiedzieć. Nie mógł znaleźć słów, które mogłyby wyrazić to, co myślał i czuł po usłyszeniu wyznania alfy. Alfy, który popełnił błąd i podjął złą decyzję, płacąc za to najwyższą cenę.

- Nie wiedzieliście o nim, prawda? - zapytał omega, a Harry pokręcił głową.

- Po wszystkim okazało się, że następnego dnia Scarlett miała umówioną wizytę, aby potwierdzić swój stan i dopiero wtedy chciała mi o tym powiedzieć. Dwa dni wcześniej zrobiła test i wyszedł pozytywny.

- Oboje zachowaliście się nierozważnie, ty siadając za kółko po jednym piwie i ona, pozwalając ci na to i zajmując miejsce pasażera.

- Użyłem na niej głosu swojej alfy, Louis. - przyznał z bólem alfa, a omedze serce zamarło w klatce piersiowej. - Zmusiłem ją do tego, bo chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Słaniała się na nogach i wyglądała jakby zaraz miała zemdleć.

- Harry...

Ale alfa spojrzał na niego takim wzrokiem, że głos uwiązł mu w gardle. Harry nie potrzebował tłumaczenia oczywistych rzeczy, potrzebował czasu i pogodzenia się z przeszłością, rozgrzeszenia, a tego Louis nie potrafił mu dać. Nie był odpowiednią osobą, nie był jego matką, nie był Scarlett, nie był ich nienarodzonym dzieckiem. Mógł tylko podarować mu swoje serce, ale to zrobił już wcześniej.

- Teraz już wiesz o mnie wszystko, o wszystkich trupach w szafie. Nie każę ci podejmować decyzji dzisiaj, jutro czy za tydzień. Nie wiem, być może ciąży na mnie jakaś klątwa i nigdy nie będzie mi dane stworzyć normalnej relacji, normalnej rodziny. - głos alfy pełen był emocji i Louis pragnął zabrać od niego cały ten ból, który dusił w sobie od lat. - Może nie powinienem mieć żadnych nadziei, ale gdy znów cię zobaczyłem, po tylu latach, moje serce zaczęło wykruszać mur, który tak pieczołowicie zbudowałem wokół niego. Boję się, naprawdę się boję, że znów coś zrobię i spieprzę wszystko. Trzeciego razu nie wytrzymam. - przyznał i w końcu zamilkł. Nastała pomiędzy nimi chwila ciszy, przerywana tykaniem zegara w kącie pomieszczenia.

- Nie mogę ci obiecać, że Los i Księżyc zawsze będą dla nas łaskawi. - powiedział Louis, pewny swoich słów i tego, co zdecydował. - Ale mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, abyś pogodził się z tym, co wydarzyło się w przeszłości. I abyś uwierzył, że też zasługujesz na miłość.

Przez ten cały czas nie puścili swoich dłoni, zupełnie jakby nawzajem utrzymywali się na powierzchni oceanu, którym wzburzał okropny sztorm i byli dla siebie jedynym ratunkiem. I prawdopodobnie tak było, ale nie była to rzecz, nad którą zamierzali długo debatować.
Louis nawet przez moment nie żałował tego, że zdecydował się dać szansę alfie. Strach dalej nie opuścił ramion alfy, ale nawet sen przyszedł do niego szybciej, gdy czuł drugie ciało przy sobie i delikatne pocałunki w miejscu, gdzie pod skórą biło jego serce.

Po raz pierwszy od wielu lat do jego serca zawitała nadzieja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro