Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranki w domu Wilsonów nigdy nie należały do najnormalniejszych. Pełno chaosu i aromatu świeżej jajecznicy. Siedząc z samego rana, popijając herbatę zastanawiam się. Czemu ja? Czemu akurat ja musiałam zamieszkać w tym wariatkowie? Mama biega między blatem, a kuchenką. W jednej dłoni trzyma klamrę do włosów, a w drugiej szpachelkę. Tata kręci się między salonem, a swoim pokojem. Z kuchni słyszę wiązankę przekleństw, które co chwila wypowiada. Za pewnie znowu zgubił swoje...

- Gdzie są moje klucze?

- Sprawdź na komodzie w przedpokoju! – wykrzyczała mamę. Jestem pewna, że cała ulica ją usłyszała.

Nie minęła chwila, a usłyszałam okrzyk zwycięstwa.

- Znalazłem!

Zaraz wpadnie do kuchni...

- Jadę, będę o szesnastej – ucałował moją mamę w policzek.

A po chwili po domu rozniósł się dźwięk zamykanych drzwi. Jednak to nie wszystko. W tym wszystkim jest też mój brat starszy o rok. Który wraz ze swoim przyjacielem Ashtonem, postanowił zrobić sobie Gap Year. Jak zapewne każdy może zgadywać, nie napawa mnie to szczęściem. Zważywszy na to, że to właśnie on wprowadza ten chaos.
Po kilku minutach zaszczycił nas swoją obecnością. Jego blond włosy były rozczochrane na wszystkie strony, a zamglony wzrok wskazywał na to że dopiero co wstał. Spojrzałam na zegar, który wskazywał siódmą pięć.
Tak, w naszym domu preferujemy wczesne poranki. Rodzicielka za jakieś piętnaście minut także wyfrunie do pracy. Wpadnie w okropne korki, będzie narzekać że to nasza wina, po czym powie że i tak nas kocha. Oczywiście, że nikt z mojej rodziny nie leczy się u psychiatry. Zgaduję że siedemdziesiąt pięć procent jest do wyleczenia...

- Czy zawsze musicie tak hałasować? – zapytał chłopak ziewając.

Zajął miejsce po drugiej stronie wyspy kuchennej, wchodząc tym mamie w drogę. Zaklęła pod nosem, gdy patelnia z jedzeniem delikatnie przechyliła się. Szybkim ruchem nałożyła na talerz chłopaka jajecznicę, po czym okrążyła blat i nałożyła również mnie.

- Miałeś szansę wyprowadzić się – zaczęła.

- I ją zmarnowałeś – dokończyłam, a mama wskazała na mnie szpachelką ze wzrokiem przyznającym mi rację.

Chłopak westchnął, ale nie komentując już zaczął jeść. Zgaduje, że lepiej dla niego. Wątpię, aby z rana chciał wyciągnąć z tego dyskusję. Moi rodzice nie byli zadowoleni z planów brata, ale nie naciskali go też jakoś mocno na studia. Chłopak nie miał nigdy problemów z nauką, a ze swoimi osiągnięciami sportowymi na pewno dostałby stypendium. Przez długi czas wszyscy zastanawiali się czemu takie kroki podjął. Jednak nikt nie jest w stanie wyciągnąć z niego prawdy. Ja chyba nawet bym nie chciała. Nie zdziwiłabym się jeśli chodziłoby o dziw...

- Lu – usłyszałam upominający głos mamy. – Jajecznica – kiwnęła głową na talerz.

Wróciłam myślami do rzeczywistości. W tle rozbrzmiewało radio, które blondynka codziennie rano musi mieć włączone. Mawia, że bez niego poranki nie mają tego czegoś. Ja wam powiem czego. Hałasu. Jej blond włosy były spięte w wysoki kucyk, a niebieskie oczy świdrowały Brandona. Podpadł jej ostatnio. Też bym go gnębiła ciszą. Mimo wszystko, wokół jej oczu pojawiły się pojedyncze zmarszczki związane z małym uśmiechem igrającym na jej twarzy. Ubrana była elegancko. Trochę bardziej niż zwykle, a na blacie leżały papiery. Zgaduje, że to akta jakiejś sprawy, a dzisiaj ma jedną z rozpraw.
Posiadanie rodziców prawników nie jest nudne. Z pewnością takie nie jest. Za to czasem mogłam narzekać na ich brak, mimo tego że oboje starają się abyśmy tego nie odczuwali. Takie właśnie poranki jak dzisiaj to codzienność. Zdarzają się jednak dni, kiedy sama siedzę popijając herbatę, a w tle nie brzęczy mi żadna popowa piosenka. Tata nie wzbudza chaosu szukając czegoś, a mama nie biega po całej kuchni. Wtedy jestem tylko ja i Brandon. Oraz brak pysznych śniadań.

- Brandon nie zapomnij wyjść z Knopersem na spacer!

Spojrzałam na szklane drzwi tarasowe, dzięki którym mieliśmy pogląd na całe podwórko. Pies przechadzał się między kwiatkami mamy. Owczarek australijski miał już swoje lata, ale mimo wszystko był pełen energii. Teraz spacerami porannymi zajmuje się blondyn ze względu na to, że i tak przesiaduje w domu cały dzień.

- Ale jesteś pełen życia – powiedziałam zaczepnie, na co posłał mi spojrzenie spod byka. – Nie zapomnij tylko woreczków z szafki – przypomniałam, po czym odeszłam od blatu i ruszyłam do swojego pokoju.

Po drodze wpuściłam Knopersa do domu. Nasz dom nie był wielki, ale wystarczający dla naszej czwórki. Każdy ma swój zakamarek do którego może się schować i pobyć sam ze sobą. Rodzice na zmianę korzystają z biura na parterze, podczas gdy drugie okupuje stół w jadalni. Moi przyjaciele uwielbiają przesiadywać u nas, zajmując całą kanapę w salonie.
Miałam tutaj swoją bezpieczną przestrzeń, której każdego wieczoru potrzebowałam. Wczoraj od razu po powrocie zamknęłam się w pokoju i do dzisiejszego poranka nie wyszłam. Musiałam przetrawić całą tą sytuację z Hemmingsem.

Po cichu liczyłam na to, że dzisiaj nie wpadnę na niego. Jednak już wiem, że poniedziałki będą cięższymi dniami. Mogłam wybrać szachy albo koło dziergania pomimo braku umiejętności manualnych. Ale nie musiałam pójść na historię sztuki. Czemu on na to chodzi, gdy gra w drużynie? Luke nie potrzebuje wyrobić dodatkowych godzin, aby móc wpisać je o ubieganie się o stypendium. Miejsce kapitana w drużynie już mu to zagwarantowało. Tym bardziej, gdy wygrywamy większość meczy.

Westchnęłam głośno, a Knopers wpadł za mną do sypialni. Poprawiłam na szybko łóżko i posprzątałam na biurku. Złapałam za torbę, a przed wyjściem spojrzałam w lustro. Szary sweterek z czarną rozkloszowaną spódnicą idealnie komponował się z czarnymi trampkami. Blond włosy sięgające do ramion, jeszcze trzymały się po prostownicy. Duże niebieskie oczy podkreśliłam brązowym tuszem do rzęs. Moje umiejętności makijażowe nie były na najwyższym poziomie, ale byłam w stanie zakryć niedoskonałości i skutki nieprzespanej nocy.
Raczej nie należałam do niskich dziewczyn, ale nie byłam również bardzo wysoka. W moim towarzystwie praktycznie większość i tak jest wyższa ode mnie co najmniej o głowę. Bozia dała wzrost, ale zabrała nieco w cyckach. Wcześniej nad tym ubolewałam, ale z czasem przestałam patrzeć na to. Po mamie odziedziczyłam zgrabną figurę. Nie martwiłam się o swoją wagę, bo mogłam dużo jeść. Chłopcy często spoglądali na mnie z niedowierzaniem. Matka natura obdarzyła mnie szybką przemianą materii.
Prychnęłam pod nosem na tą myśl. Chociaż jak inaczej to nazwać?

Spojrzałam na zegarek i to był już czas, abym wyszła z domu. Nie mam daleko do szkoły, a samochodem droga zazwyczaj nie zajmuje dłużej niż dziesięć minut. Czasem niestety natrafię na korki, ale i one w miarę szybko się rozluźniają. Jako jedna z nielicznych moich znajomych, dość szybko zaczęłam kurs na prawko. Dlatego zazwyczaj to ja wszystkich wożę czy z rana zgarniam spod domów. Tak było i dzisiaj. Po drodze do szkoły musiałam zahaczyć po Aurorę, która mieszka pięć minut na piechotę ode mnie.

Zeszłam na dół, zachodząc jeszcze do kuchni. Brandona już nie było, a po nim została jedynie pusta miska na blacie. Mama jak wróci to mu flaki wyjmie odbytem. A ja wrócę szybciej, aby to zobaczyć.

Zgarnęłam klucze z półki i wyszłam z domu. Pierwsze co zrobiłam jak wsiadłam? Podłączyłam się bluetoothem do samochodu i włączyłam muzykę. Dzisiejszy repertuar to będzie Tove Lo – Sweettalk My Heart. Moje palce postukiwały o kierownicę w rytm muzyki. Słońce już wyszło ponad domy, przy okazji oślepiając mnie.

Don't wanna deal with all sad stuff, keeping it real
Playing pretending when it gets rough

- Don't want us ending – zanuciłam, parkując pod domem Aurory.

Nim się obejrzałam, dziewczyna wsiadała do samochodu. Ucałowała mnie w policzek, a ja ruszyłam. Perfumy szatynki zawładnęły wnętrzem pojazdu. Drażniły one nieprzyjemnie mój nos.

- Znowu wróciłaś do tych perfum? – zapytałam kręcąc nosem.

Szatynka westchnęła głośno, grzebiąc przy tym w torebce.

- Tylko te mi zostały – odparła sfrustrowana. – Boże czy ja zapomniałam zapalniczki? – mamrotała pod nosem.
- Schowek.

Kątem oka widziałam jak dziewczyna schyla się i otwiera skrytkę.

- Skąd ty taką masz? – zapytała rozbawiona.

Spojrzałam przelotnie, a moje wnętrzności zaczęły skręcać się w supeł. Trochę działo się w wakacje. Moje własne słowa od wczoraj rozbrzmiewały w mojej głowie, przypominając ile ukrywam. Chociaż ukrywać to złe określenie. Za wszelką cenę chciałam zapomnieć co działo się przez ostatnie dwa miesiące.

- O ile dobrze pamiętam to znalazłam ją na imprezie u Scotta.

Wspomnienia związane z tą zapalniczką zawładnęły moimi myślami.

Klub wypełniony był po brzegi pijanymi ludźmi. Unosił się zapach alkoholu, potu i mieszanki wielu perfum. Kręciło mi się już w głowie od tego zapachu i hałasu. Mogłabym uznać, że to już koniec imprezy dla mnie. Tylko, że wypiłam tylko jednego szota. Może dlatego to wszystko tak bardzo mi przeszkadza? Przeciskałam się między spoconymi ciałami, które ocierały się o mnie. Na mojej twarzy widniał grymas, jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy mieli wszystko głęboko... wiadomo gdzie. A w tym wszystkim byłam ja i moje głupie postanowienie że nie będę pić.

Gdy tylko wyszłam z budynku, wiatr uderzył w moje ciało. Odetchnęłam głośno, a na moich ustach automatycznie wpłynął uśmiech. Po moim ciele przeszła gęsia skórka, ale nie przejmowałam się tym. Wolę to niż dusić się w tym smrodzie i zaduchu. Sięgnęłam po papierosy, ale moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy nie znalazłam zapalniczki w drugiej kieszeni.

- Kur... - fuknęłam.

Wyplułam papierosa spomiędzy ust. Oparłam się o ścianę klubu i uniosłam głowę ku górze. Czemu ja w ogóle dałam namówić się na to wyjście? Po pierwszej godzinie już każdy bawił się w swoim własnym towarzystwie. Jak mogłam zapomnieć, że ja nie należę do tego świata? Nawet jeśli Crawford okazał mi trochę wsparcia, po tym jak Luke zostawił mnie na trzy tygodnie. Zero odzewu. Chłopak jednak nie ukrywał, że z innymi blondyn dalej go utrzymywał. Co ze mną było nie tak?

- Złość piękności podobno szkodzi – znajomy głos obił się o moje uszy.

Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Byłam zła. Chociaż zła to mało powiedziane... Spojrzałam na niego, a niebieskie oczy były już we mnie wpatrzone. Czy to dziwne jeśli powiem, że zmienił się? Czy to możliwe, że ten obóz aż tak go zmienił? Mogłabym rzec, że zmężniał. Ale oczy go zdradzają. Te błękitne fale, mówią wszystko. Dalej jest tym dzieciakiem zapatrzonym w swojego ojca, nie widzący życia poza futbolem. Pewnie pierwszego dnia szkoły powiem to samo. Chryste jak ja mam się do niego przyzwyczaić? Czy ja też zmieniłam się?

- Mówisz z doświadczenia? – zapytałam z przekąsem, a jego usta wygięły się w ledwo widocznym uśmiechu. – Oczywiście nie obrażając ciebie – dodałam zakładając ręce na piersi.

Czy tylko mi zrobiło się zimno? Jego oczy błądziły po mojej twarzy, po czym zjechał niżej. Było to dziwne. Nigdy tak na mnie nie spoglądał. Byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. To... to... jest...

- Od kiedy palisz? – spytał kiwając na paczkę papierosów, którą trzymałam w dłoni.

Co miałam powiedzieć? Może, że nie jestem w stanie poradzić sobie z wizją zostanie samej. Po skończeniu liceum każdy pójdzie w swoje strony. Moje jedyne marzenia legły w gruzach. Każdy teraz mówi o uczelniach na które chce się dostać albo o jakie stypendium będzie starał się w tym roku. To wszystko... To jest chaos. Nad którym nie jestem w stanie zapanować.

Nie odpowiedziałam, a wzruszyłam ramionami. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim. Oczywiście, że wrócił trzy dni temu i nawet nie przyszedł się przywitać. Normalnie od razu by przybiegł. Może spotkał kogoś? Spotyka się z kimś albo zapomniał o moim istnieniu.

Moja mama ostrzegała mnie przed taką ewentualnością. To ona zasiała ziarenko zwątpienia w mojej głowie. „Teraz buzują u was te wszystkie hormony. Z wiekiem po prostu zmieniają się priorytety. Tym bardziej u chłopców."

Wrzuciła go do wora samców cieknącymi testosteronem. Tak jakby nie znała go od urodzenia. Chłopak zbliżył się na niebezpiecznie bliską odległość. Nie zdążyłam nawet nabrać powietrza, a w mojej dłoni pojawił się chłodny przedmiot. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na swoje dłonie. Moim oczom ukazała się zapalniczka. Zagryzłam wargę, unosząc wzrok ku niebu. To chyba jakiś żart.

- Sugerujesz coś, Hemmings? – zapytałam unosząc jedną brew do góry.

Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami, po czym odszedł w stronę wejścia do środka. Po chwili zniknął, a ja dalej stałam pośrodku chodnika. Nagle z moich ust wyrwało się prychnięcie, który zapoczątkował histeryczny śmiech. Co jest... Czy to naprawdę był Luke. Jeszcze raz spojrzałam na przedmiot w dłoni.

„If u want to f*ck, smile when you give me the lighter back"

Wszechświat mnie testuje. Jestem tego pewna.

Skłamałam. Scott nie organizował żadnej imprezy. A ja chciałam tylko zapomnieć. Dlatego kłamstwo okazało się łatwiejsze niż powiedzenie sobie samej, że coś zmieniło się. I nie tylko ja to zauważyłam. Wiem, że on też. Przyjaciele widzą wszystko.

Bo przecież dalej nimi byliśmy, prawda?

Ale przyjaciele z pewnością tak na siebie nie patrzą. A ja właśnie w tej chwili ubzdurałam sobie, że odkryję co kryję się za tą nową maską. I mogę wrzucić siebie na głęboką wodę. Mimo wszystko mam nadzieję, że ktoś mnie uratuję, gdy zacznę się topić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro