Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chaos.

Istny chaos.

C H A O S.

Would you bleed for me?
Lick it off my lips like you needed me?
Would you sit me on a couch with your fingers in my mouth?
*

To właśnie on panował w mojej głowie, gdy w tle rozbrzmiewała piosenka Halsey – Trouble. Okna po obu stronach były otwarte, a moje włosy spięte w kitkę rozwiewał wiatr na wszystkie strony. Mijałam moich znajomych, którzy czekali na autobus. Mijałam tych z którymi imprezowałam całe wakacje, ale praktycznie poza domówkami nie zamienialiśmy słowa. Minęłam także dobrze mi znany dom, przy którym nieznacznie przyspieszyłam nie patrząc że przekraczam dozwoloną prędkość. Próbowałam wyprzeć fakt, że i tak go zobaczę. Jedna szkoła, klasa i ta sama grupa przyjaciół. Po tych wakacjach miało nic nie zmieniać się, a czuje jakby moje życie przewróciło się na głowę i nie mogło wstać. Następują ciągłe zmiany, a ja nie przywykłam do nich. Nie umiem odnaleźć się w nich, a co dopiero na bieżąco z nimi iść. A w tym wszystkim czuje się sama, bo poniekąd zostałam sama.

Czasem zastanawiam się czy dalej u niego też tyle się zmieniło. Czy też zastanawia się nad tym? Westchnęłam głośno, a dudnienie muzyki wcale nie pomogło. Dalej po mojej głowie swobodnie przepływały te najgorsze myśli. Jestem już zmęczona obwinianiem siebie, że coś zrobiłam. Bo co ja mogłam zrobić? My nawet nie rozmawialiśmy! Tak nagle urwał kontakt, a nikt z naszej paczki nie wie o co chodzi. Przestał nawet odpisywać na naszym wspólnym czacie. Chociaż z chłopaki rozmawiał od czasu do czasu jak spotykaliśmy się na co tygodniowym meczu.
Na moich ustach cisnęły się przekleństwa. Ostatnie dwa tygodnie rozmyślałam nad tym, po czym obiecałam sobie, że odpuszczę. Nic nie zrobiłam. Nie ja powinnam wystawiać dłoń na zgodę. Ale czy my w ogóle jesteśmy skłóceni?

Nim zdążyłam dalej drążyć ten temat w moich myślach, wjechałam już na parking szkolny. Zaparkowałam jak najbliżej wejścia do budynku. Ostatni raz przejrzałam się w lusterku poprawiając grzywkę, którą ścięłam pod wpływem impulsu. Złapałam za torebkę i wysiadłam z auta. Rozejrzałam się po dziedzińcu, ale nikogo z naszej paczki nie dostrzegłam.

- Świetnie – mruknęłam pod nosem. – Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu – dodałam widząc jak grupka cheerlederek przesiaduje przy jednym ze stolików.

Obeszłam auto, a w mojej kieszeni zabrzęczał telefon. Wyjęłam go, a na ekranie zaczęły pojawiać się liczne powiadomienia. Zostało piętnaście minut do pierwszej lekcji, a oni dopiero teraz piszą? Pierwszy dzień szkoły i już zwiastuje liczne spóźnienia. Ostatnia klasa liceum. Dziwnie to brzmi. Niby nie wiele znaczy, a niesie za sobą wiele stresu i przygotowań.

Aurora: pierwszy papierosek w tym roku za szkołą

Aurora:??

Mike: pytasz dzika czy sra w lesie

Prychnęłam pod nosem i ruszyłam na „palarnię", którą uczniowie sobie sami wyznaczyli. Oczywiście, że nie ma tam kamer. Oczywiście że nauczyciele o niej wiedzą, ale nie chce im się ruszyć tyłka na dyżurze i nas sprawdzać.

Mijałam znajomych, co chwilę witając się i posyłając im uśmiechy. Nie były one szczere. Całkowicie nie miałam powodów do tego. Przez tą krótką drogę zdążyłam obliczyć prawdopodobieństwo czy on też będzie. Na moje nieszczęście jestem lewą nogą z matematyki. Także nie wysnułam żadnych wniosków. Zanim skręciłam za mur szkolny, spojrzałam ostatni raz czy chociaż wyświetlił. Nie zrobił tego. Fala ulgi zalała moje ciało. Od kiedy mnie cieszą takie rzeczy?

Nim się obejrzałam stałam już twarzą w twarz ze wszystkimi. I nie musiałam wcale udawać, a po chwili poczułam jak zostaje duszona przez wszystkich. Aurora, Mike i Calum ściskali mnie, a ja czułam jak zaczyna brakować mi powietrza. Zaczęłam klepać któreś z nich po plecach, co nie wiele dało.

- Powietrza! – krzyknęłam zagłuszona.

Dopiero po tym puścili mnie, a ja zaczerpnęłam powietrza.

- Chryste – odetchnęłam. – Prędzej umrę przez was niż te papierosy – złapałam się za miejsce gdzie biło moje serce. Biło za mocno.

- Jak zawsze urocza – uszczypnął mnie w policzek czerwono włosy za co dostał po łapach. – Auć – potrząsnął ręką.

Mike nigdy nie hamował się i robił co mu przyjdzie do głowy. Przywykłam do takich rzeczy oraz do tego, że nigdy nie uczy się na błędach. Jeśli jutro zrobi dokładnie to samo, to wcale nie będę zdziwiona.

- Teraz będzie miała czerwoną plamę – jęknęła szatynka dotykając delikatnie mojego policzka. – Wyjdziemy z stąd wszyscy razem to pomyślą, że jeszcze dostała od nas na dobre rozpoczęcie roku.

- No przecież to maturalna, to czego oczekują – zarechotał Calum, na co przewróciłam z dziewczyną oczami. – Nawet już zachowują się jak bliźniaczki syjamskie.

- Po głowie też dostaniesz podwójnie – odpowiedziała przesłodzonym głosem.

- A coś innego też robicie podwójnie? – zapytał poruszając sugestywnie brwiami, na co szatynka skwasiła się.

- Oblech – odparła i odsunęła się od chłopaka.

Chłopcy zaśmiali się, a na naszych twarzach widniało obrzydzenie. Po tym jak każdy wypalił, siedzieliśmy jeszcze chwilę na murku i wspominaliśmy niedawne wakacje. Skończyły się zaledwie dwa dni temu, a ja czuję jakby minęła wieczność. Wyleczyłam ostatniego kaca i nagle musiałam już wstawać na pierwszy dzień w szkole. Ja zabalowałam, gdy inni rozwijali swoje pasje. Mike wyjechał z chłopakami z zespołu i grał w podmiejskich pubach. Calum wyjechał z Lukiem na obóz trzytygodniowy i co drugi dzień grali. Aurora z rodzicami zwiedziła część Europy. A ja? Zostałam sama z rodzicami i bratem co odbiło się na mojej psychice. Nie rozumiem jak ja mogłam z nim wytrzymać te pozostałe lata dzień w dzień w domu. Jeszcze postanowił zrobić sobie Gap Year zamiast od razu po liceum wyjechać na studia. Przecież ja zwariuję. Nikt nie komentował mojego imprezowego trybu przetrwania tych dwóch miesięcy. Wszystko było dobrze, aż Luke przestał odbierać, a po czasie i odpisywać na wiadomości.

Zamyślona wpatrywałam się w punkt przed siebie. Nie słuchałam już o czym rozmawiali, a sprowadził mnie na ziemię dzwonek. Przymknęłam oczy na ten irytujący dźwięk. Jeszcze dziesięć miesięcy i będę mogła raz na zawsze zapomnieć o nim. O ile nie będzie mnie nawiedzał w koszmarach. Ruszyliśmy do budynku i nie minęła chwila, a usłyszałam tak dobrze mi znany głos. Odwróciłam się, a za nami kilka kroków od nas szli zawodnicy drużyny futbolowej. A na czele nikt inny jak Luke Hemmings. Zastąpił swój tank top z zespołami muzycznymi i podarte jeansy na zwykły czarny T-shirt i jeansowe spodnie. Blond włosy jak zwykle postawione na żel, a błękitne oczy nie wyrażały całkowicie nic. Chłód bił od nich na kilometr. Gdy dostrzegł mnie, cała jego sylwetka spięła się. Mimo wszystko nie zatrzymał się, a przeszedł obok mnie obojętnie. Przywitał się z chłopakami i Aurorą, a ja już wiedziałam że to jednak ze mną był problem.

- Ej Wilson idziesz z nami w piątek do klubu? – zapytał Zayn, przechodząc obok mnie i zbijając ze mną żółwika. – Dylan stawia – puścił mi oczko.

- Zastanowię się – odparłam beznamiętnie.

Teraz na terenie szkoły nie czułam się, aż tak pewna przy nich. Moi przyjaciele nie wiedzieli nic.

- Ajajaj, ktoś tu chyba wstał lewą nogą – położył rękę tam gdzie biło jego serce. – Ale czekam do jutra na odpowiedź, Wilson.

Nie czekając dłużej, pognał za swoją bandą kretynów. Jest z nich wszystkich najnormalniejszy, ale dalej uważam go za kretyna.

- Od kiedy ty się trzymasz z futbolistami? – zapytał Calum, posyłając mi zdezorientowane spojrzenie.

Troje par oczu wpatrywała się we mnie, a ja westchnęłam i ruszyłam do przodu.

- Trochę działo się w wakacje – odpowiedziałam wymijająco.

Działo się za dużo. Tak jak mówią. To co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas.

***

Ten kto wymyślił fakultety w ostatniej klasie powinien zginąć w piekle. Na dodatek tylko ja zainteresowałam się historią sztuki z naszej czwórki. Przez co sama siedziałam pod klasą, czekając na dzwonek. Tamci już dawno poszli do domu. Chcieli wyciągnąć mnie na ostatniego dzisiaj papierosa, ale chyba aż tak bardzo nie ciągnie mnie do tego aby palić co przerwę. Tak naprawdę mogłabym rzucić to. Wiele rzeczy bym mogła. Na przykład wyjść z stąd i nigdy nie wrócić.
Westchnęłam głośno i schowałam twarz w dłoniach. Chryste to dopiero pierwszy dzień.

- Wilson!

Na mojej twarzy pojawił się grymas, gdy tylko usłyszałam swoje nazwisko. Do tego niestety rozpoznałam ten krzyk. Uniosłam głowę, a moim oczom ukazało się metr dziewięćdziesiąt z numerkiem dziesięć na piersi. Z jego włosów kapała woda.

- Mógłbyś odsunąć się? Kapiesz – odparłam beznamiętnie, gdy tylko stanął nade mną.

- A ty czemu nie na boisku? – zapytał układając dłonie na biodrach.

Poczułam znane mi już ukłucie w sercu.

- Fakultety z historii sztuki – powiedziałam posyłając mu wymuszony uśmiech.

Zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego. Lepiej dla niego. Za to usiadł obok mnie na ziemi.

- A ty co? – zapytałam zdezorientowana.

- Fakultety z historii sztuki – wzruszył ramionami. – Chyba utknęłaś ze mną.

Prychnęłam pod nosem, opierając głowę o ścianę.

- Świetnie.

Dylan nie był zły. Powiedziałabym nawet, że lubię jego towarzystwo. Zazwyczaj jako jedyny z Zaynem spotykali się ze mną i Lukiem na boisku pograć w siatkówkę. Nikt inny nie chciał tego ze mną robić. Dlatego jestem im wdzięczna, że gdy jeszcze miałam na to siłę – grali ze mną. Brunet postukał mnie w kolano. Spojrzałam w jego stronę, a w jego oczach kryło się rozbawienie. Po chwili na ustach pojawił się szeroki uśmiech.

- Co cię tak rozbawiło? – uniosłam jedną brew do góry.

- Chcesz trochę powkurzać Hemmingsa?

- Co do ... - zaczęłam, ale nie było dane mi skończyć.

Dzwonek rozniósł się po całym korytarzu. Chłopak szybko wstał, po czym wysunął dłoń w moją stronę. Po chwili zastanowienia, złapałam za nią, a Dylan pomógł mi wstać. Otrzepałam tyłek, po czym posłałam ciemnookiemu pytające spojrzenie. Ostatnie na co mam ochotę to jakiekolwiek interakcje z blondynem. Wystarczająco ostatnio dał mi do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną kontaktu. Jednakże wydaje mi się, że po tylu latach przyjaźni należy mi się jakiekolwiek wytłumaczenie.
Nie zdążyłam jednak zareagować, bo przy moim boku pojawiła się moja zagadka. Od razu spojrzałam przed siebie, ale kątem oka widziałam jak wita się z Dylanem.

- Wilson.

Poczułam jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Od kiedy ma taki... głęboki głos? Poczułam także nowe perfumy, których nigdy wcześniej nie czułam. Wcześniej miałam wątpliwości czy on się myję. Rano zdążyłam także zauważyć, że nabrał więcej mięśni co... Nie. Stop.

- Hemmings – odparłam chłodno dalej nie spoglądając w jego stronę. Spojrzałam na Dylana, a jego wzrok latał między mną, a blondynem.

- Yyy, Crawford?

Przewróciłam oczami, a w raz z tym przede mną ukazała się nauczycielka z kluczami w ręku.

- Wilson już ci się coś nie podoba? – zapytała tonem ociekającym sarkazmem. – Nawet jeszcze nie zaczęliśmy.

Jak ja nienawidziłam Whiteman. Starsza kobieta z ciemnymi włosami i niebywale czystymi zielonymi oczami. Mogłabym porównać je do oczów węża. W sumie porównanie jej do żmii byłoby trafne. Niskiego wzrostu szatynka, której rodzina emigrowała z Włoch do Ameryki jeszcze za czasów drugiej wojny światowej. Jest zgorzkniała jak najtańsze piwo w pierwszym lepszym barze. Nie dość, że niedobre to jeszcze na długo zostawia po sobie ten dziwny posmak. A rano budzisz się z kapciem w buzi.

- Skądże. Jest wspaniale – odpowiedziałam z fałszywym uśmiechem i przesłodzonym tonem. – Nigdy nie czułam się lepiej wśród moich przyjaciół – dodałam nacisk na ostatnie słowo.

Luke odchrząknął, a Dylan uśmiechał się głupkowato. Kobieta posłała nam zdumiałe spojrzenia, ale po chwili pokręciła głową.

- Nie wnikam – powiedziała ostatecznie i pchnęła drzwi do przodu.

Lepiej dla niej. Sama wolałabym być poza tą sytuacją. Jako pierwsza wpakowałam się do klasy, aby zając ostatnią ławkę przy oknie. Od razu otworzyłam na roścież okno, na co od razu zareagowała nauczycielka.

- Tylko nie skacz Wilson.

„Nie obiecuję" pomyślałam. Nie sądziłam jednak, że Dylan postanowi mnie nawiedzić. Rzucił plecak na ławkę, który swoją drogą narobił dużo hałasu. Szatynka nie skomentowała, a jedynie posłała mu ostrzegające spojrzenie. Ku mojemu zaskoczeniu przed nami w ławce usiadł Luke. Nie powiedział nic.

Klasa zapełniła się, a ja zdałam sobie sprawę, że nie jestem jedyną osobą która wybrała ten nudny przedmiot. Nie jestem jedyna która za swoją deskę ratunku wybrała fakultet najmniej chętnie wybierany. Tak pani w sekretariacie powiedziała.

I nie spodziewałam się tego. Ale w mojej głowie zaistniała namiastka nadziei.  



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro