4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

2.02.1973

Louise

W sumie to sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Coś mnie tknęło, po prostu czułam, że to będzie odpowiednia decyzja. Oby okazała się dobra.

Dzień jak co dzień, wstałam, zjadłam śniadanie, ogarnęłam się i poszłam do szkoły, jedyne co się zmieniło to to, że mam dzisiaj zmianę w klubie zaraz po szkole. Zerknęłam na rozpiskę dzisiejszego dnia w lokalu - całe szczęście na mojej zmianie nikt nie gra, co oznacza w miarę spokojną zmianę. W końcu coś luźnego.

Odliczam już dni do weekendu. Szczerze mówiąc, w tym tygodniu wydarzyło się więcej niż w przeciągu całego stycznia.

Co prawda weekend oznacza 12 godzin spędzonych w klubie, jednakże lepsze to niż patrzenie na tego dupka. Pogodziłam się z nim dla świętego spokoju, nie mam zamiaru z nim gadać, jeżeli to nie jest konieczne. W trzech słowach, szkoda strzępić ryja.

Jedyne o co proszę los to tylko o to, żeby wiadomo kto nie postanowił przypadkiem przyjść. Chociaż znając moje szczęście przyjdzie.

Ubrałam się nieco ładniej niż zazwyczaj, wiadomo, po lekcjach idę od razu do roboty, więc muszę jakoś wyglądać.

Idąc do tego cyrku zabieram po drodze Thel oraz Charlotte. Gdy docieramy na szczęście nie zauważam Stanleya. Oby znów nie przyszedł, bo naprawdę, mimo zgody, nie mam zamiaru oglądać jego twarzy i ogólnie jego całego. Sam jego głos, który, nie powiem, jest całkiem niezły doprowadza mnie do furii.

Pierwsza lekcja jest moją ulubioną - chemia. Jakoś tak od zawsze ciągnęło mnie w stronę przedmiotów ścisłych, mimo że jestem fatalna z matematyki. No i lubię tą lekcję ze względu na to, że chodzę na nią z Crissem.

Na przerwach od czasu do czasu spotykałam spojrzenia Paula, lecz próbowałam nie zwracać na to uwagi. Oczywiście towarzyszyła mu Jennifer, która swoją drogą zaliczyła już pół szkoły, więc pewnie teraz poluje na niego. Taka typowa pusta plastikowa lala.

Jak to ja, zawsze musiało coś pójść nie po mojej myśli. Oczywiście, że nasz pan czarnowłosy wieżowiec musiał coś ode mnie chcieć, cóż by to było gdyby przeszedł obok nie zauważając mnie, chcącej świętego spokoju?

- Hejka Lou, masz ochotę gdzieś wyskoczyć po szkole? - niby zwykłe pytanie, ale po pierwsze, tylko przyjaciele mogą zwracać się do mnie per Lou, a niestety lub stety on się do nich NIE zalicza. Po drugie, to "hejka" było tak przesłodzone, że aż mi niedobrze.

- Em, cześć. Nie mam czasu, poza tym, przypominam, że nasze relacje nie uległy większej zmianie, wiesz o tym? - kładę dłonie na swojej talii, uśmiechając się szyderczo.

- Ojej, czyżby wrócił ci tryb panny obrażalskiej? - wygląda to tak samo komicznie jak brzmi.

- A żebyś wiedział. A teraz proszę wybaczyć, panna obrażalska się spieszy - nawet nie oczekuję na odpowiedź, po prostu się obracam i kieruję do wyjścia.

Ledwo powstrzymuję się od śmiechu idąc do baru. Przed oczami mam wciąż ten jego wyraz twarzy mówiący o pannie obrażalskiej. Ludzie patrzą się na mnie jak na idiotkę, dosłownie.

Gdy dochodzę do klubu widzę o dziwo sporo osób w środku. Witam się z Thelmą, która również tu od czasu do czasu dorabia przy barze lub na zmywaku.

Serio, dawno nie widziałam tutaj tylu ludzi. Do jasnej cholery, przecież dzisiaj jest czwartek, a podobno nikt dzisiaj nie gra.

No właśnie, podobno.

Szybko podbiegam do rozpiski na zapleczu. Szukam dzisiejszego dnia i co widzę?

2.02.1973 godzina 18.30 KISS

No super, czyli nikt mi nie powiedział? Idealnie. Po prostu idealnie. Czasem zmuszam się żeby jakkolwiek spojrzeć na lidera zespołu, mimo że robię to od niechcenia. Po co się z nim pogodziłam, co mi strzeliło do głowy?

Chociaż jakby nie patrzeć, to Peter nie dałby mi spokoju. Ja wiem, że to jego dobry przyjaciel i nasz konflikt utrudnia mu dzielenie czasu między mną a resztą, ale też mógłby uszanować moje zdanie.

Zbliża się godzina występu. Budynek jest przepełniony w większości nieznanymi mi ludźmi. W tłumie widzę Emily i resztę ekipy. Opieram się o blat i popadam w zamyślenie. Nagle słyszę jakieś pukanie palcem o blat, co od razu wybudza mnie z rozkmin.

- Słyszałaś? 2 szklanki Danielsa, poproszę - spoglądam na mężczyznę i nalewam whisky do szklanek.

- Proszę bardzo, to będzie 15 dolarów.

Chłopak kładzie pieniądze na blacie i siada przy barze z najprawdopodobniej swoją dziewczyną. Kolejni, których nigdy wcześniej nie widziałam.

Z tego co widzę to chłopaki zrobili furorę. Jeżeli mam się przyznać, to naprawdę szczerze, grają naprawdę dobrze i mimo tego że nienawidzę tego idioty, to przychodziłabym na koncerty.

Z racji, że jako jedna z nielicznych mam wstęp na kulisy, bo muszę zanosić towar dla grających to oczywiście, że czas zobaczyć, cóż się dzieje u moich "kochanych" znajomych.

Jak chciałam, tak zrobiłam. Zaniosłam dużą ilość piwa i wody. Na wejściu zauważyłam Ace'a stojącego przy lustrze. Lekko się uśmiechnął na mój widok. Odwzajemniłam to i poszłam dalej.

- O, witaj Louise, coż za miła niespodzianka! - przywitał mnie Gene.

- Eh, cześć. Przyniosłam wam skrzynkę z napojami, bierzcie ile chcecie, to na koszt firmy - powiedziałam jak zawsze ze stoickim spokojem.

- Dzięki, za 10 minut wchodzimy, nie chcesz zobaczyć występu stąd? - zaczęłam się zastanawiać, skąd ta uprzejmość u Gene'a.

Gene jak Gene, nigdy się z nim specjalnie nie trzymałam ze względu na Paula. Niby nic do niego nie mam, ale nie ufam mu. Dopóki nie mam zamiaru polubić się ze Stanleyem, nie polubię się także z Simmonsem.

- Wybacz, jestem w pracy. Popatrzę z baru - lekko się uśmiecham i gdy już miałam wracać zobaczyłam, no nikt nie zgadnie kogo.

- Nigdzie nie idziesz kochaniutka! Załatwiłem z twoim tatą, że na 18.30 przychodzi jeszcze jedna laska, a ty zostajesz tutaj - mówi nie kto inny jak Paul.

Za jakie grzechy? Po prostu wszystko, ale nie to. Spodobałam się mu czy co? Potrzebuje się dowartościować?

Zapowiada się świetny wieczór. Po prostu lepiej być nie mogło.

- Hej, Louise, spokojnie. Charlotte przyjdzie za kulisy - odparł spokojnie Peter.

- Za co? - zapytałam z miną zbitego psa.

- Paul nalegał. Nie mieliśmy nic do powiedzenia w tej kwestii.

Usiadłam na kanapie i westchnęłam. Po prostu brak mi słów. Chociaż Lotti przyjdzie, tyle dobrego w tej sytuacji.

Jestem w dupie. Nie mogę tego inaczej określić.

Chłopcy wchodzą na scenę, a ja po prostu załamuję ręce z bezdradności. Przyjaciółka siada obok mnie i lekko mnie obejmuje.

Backstage to chyba ostatnie miejsce, w jakim dzisiaj chciałam się znaleźć...

♥︎♥︎♥︎

W końcu wzięłam się za ten rozdział, brak weny doskwierał potężnie, co poradzę. Pisałam go bardzo na raty no i w końcu dokończyłam. Do następnego!!❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro