5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louise

- Daliśmy czadu, chłopaki! - zaraz po zakończeniu koncertu usłyszałam głos Ace'a.

- I to jak! Widzieliście te laski pod sceną? - Gene jak zawsze zwraca uwagę tylko na dziewczyny, które mógłby zaliczyć.

Wzdycham. Spoglądam i lekko uśmiecham się do Petera, do którego podchodzi Paul.

Rozglądam się po pomieszczeniu myśląc o tym, co mogłoby być moją wymówką żeby nie musieć tutaj siedzieć. W sumie, to chyba nawet nie muszę im się tłumaczyć gdzie i po co idę, więc po prostu wstaję i kieruję się do baru.

Jak się okazało, Thelma została już sama.

- Czyżby nasza pomocnica się znudziła polewaniem drinów? - zaśmiałam się lekko.

- Weź, narzekała na wszystko. Masakra, syf, kiła i mogiła.

Wzruszam tylko ramionami i biorę szmatkę, po czym zaczynam wycierać blat. Lekko się zamyślam, coraz bardziej intryguje mnie zachowanie Paula. Niby jest chamski, ale coś jednak jest inaczej. To nie jest taka chamskość, jak gdy kogoś nienawidzimy, tylko bardziej takie dokuczanie jak w rodzeństwie, sama nie do końca wiem jak to określić.

- Heej, wstajemy śpiąca królewno! - z zamyślenia wyrywa mnie pstrykanie palcami przed moim nosem i głos należący do nikogo innego jak do Stanleya. - Czyżbyś potrzebowała pocałunku swojego księcia na białym rumaku?

- Może i tak, ale i tak nim nie zostaniesz Paulie - uśmiecham się wrednie. Czasem mówię do niego właśnie tak, bo wiem że tego nie znosi.

- No co ty nie powiesz, a może jednak los się nade mną zlituje? - uśmiecha się ironicznie.

Wystawiam mu środkowy palec. Przewracam tylko oczami i odwracam się, jednak czuję jego wzrok na sobie.

- Chcesz coś? - pytam po chwili. - Tak tu siedzisz i siedzisz.

- Możesz mi dać jakieś piwo - wzruszył ramionami, po czym spojrzał gdzieś w dal. - Najlepiej od razu dwa, Gene zaraz przyjdzie.

Przeklinam w myślach. Wiem, że nie powinnam, ale wyciągam nie dwie, a cztery szklanki. Polewam również sobie i Thelmie. Po chwili przychodzi również Gene, któremu podaję szklankę. I tak mijają minuty, idzie szklanka za szklanką, potem już butelka za butelką. Nie myślę nawet o tym, że jeżeli tata zobaczy, ile alkoholu ubyło, a pieniędzy nie przybyło to prawdopodobnie mnie zabije, wręcz przeciwnie, bawię się świetnie. Radość wręcz emanuje, śmiechom nie ma końca. Odpaliliśmy nawet radio i już trochę bardzo wstawieni tańczyliśmy jak szaleni. No właśnie, w pewnym momencie zaczyna grać jakiś wolny, romantyczny kawałek. Paul odrywa mnie od tańca z Genem i przyciąga mnie do siebie, obejmując mnie w talii. Pochyla się lekko nade mną i nagle słyszę gdzieś w tle głos Petera.

- Uhuhu, no proszę, zostawić was na godzinę!

Wydaję z siebie jedynie chichot. Sama nie do końca wiem co się dzieje, cicho zamruczałam kiedy poczułam dłoń Stanleya w pasie.

- A ty co robiłeś w tym czasie, Peter? No, pochwal się ile lasek zaliczyłeś - śmieje się Gene.

Czuję, jakby świat się zatrzymał. Zamyślam się, po czym odwracam głowę do Paula. Spoglądam mu w oczy, po czym odwracam się do niego. W tle leci Light My Fire od The Doors, lekko się chwieję. Nawet nie zdaję sobie sprawy, że w tej chwili przytulam się z jednym z moich największych wrogów. W sumie to mało co do mnie dociera. Nie zwracam nawet uwagi na Gene'a gadającego z Peterem, Ace i Charlotte w ogóle gdzieś wywiało.

Paul znowu łapie mnie w talii i przyciąga bliżej do siebie. Zaplatam swoje dłonie na jego szyi i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co właśnie się dzieje. Kończymy to, co działo się zanim przyszedł Peter. Stanley coraz bardziej przybliża swoje wargi do moich, aż w końcu się stykamy. Totalnie nie mam pojęcia dlaczego, ale podoba mi się to, więc pogłębiam pocałunek. Paul odrywa się ode mnie.

- A mówiłaś że nigdy nie będę twoim rycerzem na białym rumaku i nie obudzę cię z wiecznego snu - zachichotał.

Dopiero po tych słowach orientuję się, co się właśnie stało. Momentalnie zaczyna kręcić mi się w głowie, a nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

3.03.1973

Budzę się w swoim łóżku z cholernym bólem głowy. Usiłuję sobie przypomnieć cokolwiek z poprzedniego wieczoru, jednak bezskutecznie.

Mam jedynie prześwity z tego, że zaczynam tańczyć z Paulem do jakiegoś wolnego utworu. Momentalnie podrywam się z łóżka, czego żałuję dość szybko po fakcie. Zakręciło mi się w głowie, przez co prawie się wywaliłam. Zajebisty początek dnia, doprawdy.

Podniosłam się, po czym wykręciłam numer Thelmy na telefonie z nadzieją, że chociaż ona coś pamięta.

- Masz ty pojęcie która jest godzina? - słyszę zaspany głos przyjaciółki.

- W sumie to nie, ale mniejsza z tym. Pamiętasz coś z poprzedniego wieczoru? - pytam z odrobiną nadziei w głosie.

- Ehhh... Mam być szczera czy oszczędzić ci zażenowania? - czyli coś odwaliłam. Super.

- Mów, ale może oszczędź szczegółów.

- No więc, ty i Paul wypiliście odrobinę za dużo, zaczęliście tańczyć, przyszedł Peter, zaczął gadać z Genem o laskach które zaliczyli a... nie wiem czy chcesz to usłyszeć - słyszę w jej głosie zmieszanie. Jakby sama nie wiedziała jak to powiedzieć.

- Po prostu mów, najwyżej ucieknę z kraju.

- Byłaś tak wstawiona, że nawet nie wiedziałaś co się dzieje i... całowałaś się ze Stanleyem.

Wydarłam się na cały dom. Nie wiem, czy ze złości na siebie, ze smutku, zażenowania czy innej emocji. Zakrztusilam się powietrzem.

- DLACZEGO MNIE NIE POWSTRZYMAŁAŚ?! - nie obchodzi mnie, czy mój tata śpi i czy inni w okolicy mnie słyszą. Jestem w tym momencie jak nadmuchany do maksimum balonik, którego przebić może nawet źdźbło trawy.

- Bo ja... byłam w tamtym momencie z Genem i... w sumie sama nie pamiętam, bo urwał mi się film...

- Dobra, nieważne. Tak czy inaczej, muszę porozmawiać z naszym drogim przyjacielem, miłego dnia Thel - odłożyłam słuchawkę.

Spojrzałam na zegarek. Jest piętnaście po siódmej, co oznacza że zdążę do szkoły. Nareszcie piątek, co oznacza, że chociaż na dwa dni uwolnię się od tej bandy idiotów. Nie mam tu na myśli mojej ekipy rzecz jasna, bardziej chodzi mi o Paula i jego kumpli.

W każdym razie, nakładam delikatny makijaż i układam włosy. Szykuję sobie najpotrzebniejsze rzeczy do torebki, ubieram moje najlepsze ciuchy i ostatni raz przed wyjściem przeglądam się w lustrze. Wyglądam jak milion dolarów, jak nie więcej. Zakładam, że skoro po pijaku Paul chciał mnie zdobyć, co swoją drogą mu się udało, na trzeźwo stawiam poprzeczkę dużo, dużo wyżej. Tym razem musi się postarać.

Wyszłam z domu, po drodze zahaczając o dom Lotti. Pukam do drzwi, jednak jej mama informuje mnie, że dziś nocowała u Lucy. W związku z tym idę już prosto do szkoły.

Na wejściu widzę nikogo innego, tylko oczywiście, Paula! Ten podchodzi do mnie, znów łapie mnie w talii i całuje. Czyli jednak pamięta. Świetnie, po prostu idealnie.

Otwieram szerzej oczy, po czym się odwracam w stronę wejścia i lekko zdezorientowana wchodzę do środka.
Każdy, który najprawdopodobniej wchodził podczas owego zdarzenia lub po prostu stał przy drzwiach patrzy się na mnie tak jakoś dziwnie. Marszczę lekko brwi i poprawiam okulary na nosie. Raczej mało bodźców z otoczenia do mnie dociera. Siadam pod szafkami, po czym zaczynam wpatrywać się w podłogę. Dosłownie nie mam pojęcia, co się dzieje. Znów tak jakby czas stanął w miejscu. Ja naprawdę rozumiem że byłam bardzo wstawiona, z tym że nigdy bym nie pomyślała, że będę w stanie zbliżyć się do niego na mniej niż metr.

- Hej, odsuniesz się trochę? Nie mam jak dojść do swoich rzeczy - słyszę głos jakiegoś chłopaka, na którego nawet nie zwracam większej uwagi.

Odsuwam się i w dalszym ciągu rozmyślam. Postanawiam wstać i poszukać moich dziewczyn. Nie trafiam na niego, lecz na Petera.

- O, Lou, dobrze, że cię...

- Jeżeli masz zamiar wypominać mi to co było wczoraj to nawet nie zaczynaj - nawet nie daję mu dokończyć.

- Czyli pamiętasz - westchnął. - W każdym razie, jak będziesz chciała się komuś wyżalić, czy coś to po prostu mnie poszukaj.

- No dobrze, cześć - lekko się uśmiecham i odchodzę.

Niektórzy chłopacy wpatrują się dziś we mnie jak w obraz. W sumie tak miało po części być, wywołać zazdrość Paula.

Po chwili jednak zadaję sobie pytanie: Dlaczego to robię i co chcę tym osiągnąć?

Uświadamiam sobie, że to trochę tak, jakbym sama chciała, żeby Paul się o mnie starał. Lekko się krzywię, ale staram się odgonić od siebie tą myśl.

Podchodzę pod klasy i orientuję się co właśnie mam. Biologia z maturzystami. No lepiej być nie mogło. W sumie to dobra okazja, żeby wkurzyć Paula, więc nie jest najgorzej.

Siadam obok mojego kolegi, Michaela. Witam go krótkim uściskiem czując na sobie spojrzenie Paula, który ni z gruszki, ni z pietruszki podszedł do naszej ławki.

- Dlaczego mnie unikasz? - spojrzał mi w oczy.

- W sumie to sam wiesz - uśmiecham się szyderczo. - Wczoraj obydwaj byliśmy wstawieni, więc to chyba nie ma większego znaczenia, prawda?

- Ach... No, tak, racja - uśmiechnął się krzywo. - To do następnego.

Wyczułam, że jest odrobinę zawiedziony. Zrobiło mi się go odrobinę żal, w sumie bez większego powodu.

Do końca dnia trzymałam się blisko Michaela i kręciliśmy się w okolicach Paula. Lekcje dobiegły końca, co oznacza, że uradowana wybiegłam ze szkoły. Dwa dni słodkiej wolności.

Moją radość psuje głos jednej osoby, oczywiście, że Paula.

- Może i dla ciebie to było bez znaczenia, ale dla mnie to było coś więcej niż tylko akcja po pijaku - widzę jego wzrok. Stanley rzadko pokazuje emocje, z kolei teraz widzę je naprawdę dokładnie i czuję, że mówi to szczerze.

- Widzisz, nie wszystko zawsze jest cudowne i idealne - uśmiecham się wrednie. - Poleciłabym ci zająć się innymi dziewczynami niż ja, bo i tak ci się to nie opłaca.

Chłopak spogląda tylko na mnie smutno i nic nie mówi, po prostu odchodzi.

W sumie to sama niezbyt wiem, co mam zrobić w tej sytuacji. Czuję, że pojedyncze krople deszczu spadają na moją głowę. Cofam się do wejścia szkoły i postanawiam, że przeczekam dopóki się nie rozjaśni.

- Masz zamiar tu tak stać aż nie przestanie padać? - zaczepia mnie lekko znajomy głos. Spoglądam na chłopaka i orientuję się, że to ten sam, pod którego szafką siedziałam rano.

- Emmm... Tak, dokładnie - wzruszam ramionami.

- O nie nie, jeszcze cię tu zamkną - zaśmiał się lekko. - Tak w ogóle, jestem Johnny.

- Louise, miło mi - uśmiechnęłam się do niego.

- Chodź, podwiozę cię - zaproponował.

- W sumie... no dobra.

Ruszyliśmy w stronę jego auta. Wsiadłam, po czym udaliśmy się w stronę mojego domu.

Po drodze śpiewaliśmy kilka szybkich piosenek. Johnny okazał się być naprawdę miłym gościem, dobrze mi się z nim rozmawiało i wariowało.

- Dzięki za podwózkę - całuję go w policzek i wysiadam z auta.

Wchodzę do domu, gdzie spotykam mojego ojca przy stole.

- Hej - uśmiechnęłam się do niego i odstawiłam torbę na krzesło.

- No hej, jak w szkole? - zapytał jakby od niechcenia, bo wypisywał grafik na luty.

- Tak jak zawsze, idę na górę - uśmiechnęłam się do niego i poszłam do swojego pokoju. Na biurku zauważyłam jakąś kartkę.

Spotkajmy się w kawiarni przy szkole, jutro o 17.
Paul

Czyli mu zależy. No pięknie.

Podchodzę do gramofonu, po czym włączam jeden z moich ulubionych albumów, czyli Led Zeppelin III. Wyciągam jakieś zeszyty, po czym zaczynam odrabiać lekcje.

Cały czas nie mogę się skupić, choćbym nie wiem jak bardzo bym chciała. Moje myśli zaprząta ta jedna mała karteczka.

Bez w sumie większego powodu rzucam się na łóżko. Nie wiem, czy to z wyczerpania, czy czegokolwiek innego.

Nawet nie wiem kiedy, do mojego pokoju wchodzi Thelma.

- Ej, nie chcę nic mówić, ale Paul do mnie wydzwania od godziny - na te słowa zrywam się jak poparzona.

- Jezu, czy jemu aż tak nudzi się w życiu? - przewracam oczami.

- Najwyraźniej, ale może ciebie posłucha, powiedz mu żeby dał mi spokój - wzdycha.

- No dobra, usadź się gdzieś jak chcesz - podchodzę do telefonu i wykręcam numer Paula.

Dzwonię raz. Potem kolejny i kolejny, cisza.

- Chyba ma nas gdzieś - wzruszyłam ramionami i usiadłam obok niej na moim łóżku.

- Na to wygląda - zaśmiała się. - Zresztą, skoro on olewał ciebie, to ty masz prawo teraz olewać go, prawda?

- Prawda - uśmiechnęłam się.

Thel postanowiła zostać u mnie na noc. Standardowo bawiłyśmy się z moją kotką, a tańcom nie było końca.

- To jak, co robiłaś z Genem? - zapytałam.

- No wiesz, byliśmy się przejść, była pełnia księżyca, po prostu tak romantycznie... było cudownie! chodziliśmy po łąkach, a na końcu... no właśnie, nie pamiętam.

Cudna noc, po ciężkim dniu, czego chcieć więcej?

____________________

To chyba jedyny rozdział gdzie data w książce zgrywa się z rzeczywistością, wow XD
Ogółem to spróbuję wrzucać chociaż 2 rozdziały na miesiąc, nie obiecuję, że to się uda, ale zawsze można spróbować
Tak w ogóle to najdłuższy rodzial jaki w życiu napisałam więc wow, brawo ja 😼
Buziaki, do następnego! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro