9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie dopuszczam do siebie myśli, że czuję do niego coś innego niż nienawiść. Po prostu odwracam głowę od Thelmy.

- Wydaje ci się - mruczę pod nosem.

- Ślepa nie jestem, głupia zresztą też nie. On ci się podoba, a ty podobasz się jemu.

Wtedy zaczynam szybkie myślenie nad wymówką. Nie chcę, aby to co mówi moja przyjaciółka było prawdą.

- Johnny - mówię bardziej do siebie.

- Kto? - unosi lekko brew.

- Johnny, typ z naszego rocznika - znów spoglądam w stronę Paula.

- Chyba żartujesz, nic dobrego ci ten idiota nie da. Przecież on nawet ładny nie jest!

Ma rację, za ładny to on nie jest.

- No i co z tego? A może ja wcale nie patrzę na wygląd? - w końcu spoglądam na nią.

- Ta, jasne.

Paul

Znów spoglądam na nią, a nasze spojrzenia spotykają się na moment. Zaczynam myśleć, co mogę jeszcze zrobić żeby nie spierdolić jeszcze bardziej.

- Heej, gwiazdeczko, nie śpimy - szturcha mnie w ramię Ace.

- Zamknij się, myślę - burkam.

- Co ty taki naburmuszony? Czyżby nasza droga przyjaciółka Louise znowu olała biednego, nieszczęśliwego Stanleya? - na te słowa podskakuje mi ciśnienie i zaciskam pięść.

- Powiedziałem, zamknij się.

- Przecież ona i tak cię nie chce i to widać - zaśmiał się.

Nie wytrzymuję. Już nie kontroluję siebie. Nie chcę. Moja pięść ląduje na jego nosie. Widzę krew. Mam ją na swoich zaciśniętych palcach. Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie robię. Ale nie żałuję, wręcz przeciwnie, przynosi mi to pewną satysfakcję, jednak nie trwa to długo. Ręka Ace'a uderza mnie w brzuch, przez co się przewracam. Okłada mnie rękami po twarzy, robię ruch nogą przez co teraz on jest pode mną.

- Chłopaki, przestańcie! - rozdziela nas Louise. - Zachowujecie się jak dzieci! Ace ma złamany nos, ciesz się że Lili tego nie widzi!

- Louise, wybacz...

- Pocałuj mnie w dupę - odchodzę w stronę wyjścia.

Louise

Idę powoli jedną z ulic Flint. Odpalam fajkę, siadając pod ścianą I.M.A. Auditorium i wpatrując się w dal. Zastanawiam się nad powodem ich bójki - tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Chodziło o mnie, czy o coś innego? Podejrzewam, że tego nie dowiem się nigdy.

- Masz może jeszcze szluga? - słyszę delikatny, męski głos.

Odwracam głowę w stronę chłopaka. Przydługie, mocno kręcone włosy, lekko rozmazany makijaż, jasna skóra. Całkiem przystojny, nie powiem że nie.

- Mam, weź - wysuwam w jego stronę paczkę. - Ognia też chcesz?

- Nie, dzięki - odpala papierosa i siada kawałek ode mnie. - Ty to kto?

- Louise, trzymam się z KISS'em. A ty to ten z New York Dolls, prawda?

- Tak, Sylvain. To pewnie chodzisz z którymś z członków zespołu?

Zamilkłam na chwilę.

- Nie - patrzę przed siebie.

Siedzimy w ciszy przez jakiś czas, jednakże stan ten przerywa Eric.

- Louise, wszędzie cię szukałem kochaniutka! - podchodzi do nas dość mocno wstawiony, na co mój towarzysz cicho podśmiewa pod nosem. - Twój kochanek już płacze, że cię nigdzie nie ma, chooodź...

- Mówiłaś, że nie chodzisz z nikim z zespołu - Sylvain unosi brew.

- Bo nie chodzę - uśmiecham się. - Miło było poznać, może do następnego - Eric łapie mnie za nadgarstek i ciągnie do środka.

- Paul zadowolony nie będzie, zauważył że ta laleczka się do ciebie ślini - na te słowa aż się zatrzymuję.

- Ale co on ma przepraszam bardzo do gadania? Nie jesteśmy razem i nie będziemy.

- Teraz tak mówisz, pogadamy za jakiś czas - przewraca oczami.

13.07.1974, Floryda

- Nie mam nic przeciwko niemu, ale na moje to marnujesz tylko czas, coś mi mówi że cię zrani - mówi Lili, kiedy mamy wychodzić z pokoju.

- Narzekasz - przewracam oczami.

Sylvain czeka na mnie już pod hotelem. Szybko zbieram rzeczy i wychodzę.

- Witaj śliczna - całuje mnie delikatnie na powitanie, obejmując w talii.

Idziemy przed siebie, trzymając się za ręce. Na dworze można się ugotować, mimo że jest już wieczór. Kierujemy się w stronę Curtis Hixon Hall, standardowo na koncert. Szczerze powoli zaczyna nudzić mnie takie życie, ciągły pośpiech, koncert, transport i tak w kółko, chyba że od czasu do czasu zostajemy gdzieś na dłużej.

Wchodzimy na backstage. Mój chłopak niestety nie ma tam wstępu, no ale cóż. Nasza gwiazdeczka nie polubiła konkurenta.

Cały koncert po prostu siedzę gdzieś na końcu kulis. Nawet nie słucham tego, co się dzieje. Co miała na myśli Lili, może coś wie? Zaprzątam sobie tym głowę dosłownie od wyjścia.

Już po całym show wychodzę do łazienki, gdzie zastaję nikogo innego, jak mojego faceta.

- Tak beze mnie? - zaczyna się do mnie przystawiać.

Lekko zdezorientowana po prostu się odsuwam.

- Uhm... Co ty robisz? Mówiłam ci że nie chcę...

- Daj ponieść się chwili, kochana - zsuwa jedną ze swoich rąk niżej, na moje biodro - zróbmy to tu i teraz, nikt się nie dowie.

- Syl, nie...

- No już nie bądź taką cnotką - zaczyna mnie całować po szyi.

- Jeśli laska mówi ci nie, to w tył zwrot i spierdalaj - ktoś odpycha chłopaka ode mnie.

- Uuuu, Stanley się wkurwił. Nie możesz zaakceptować faktu, że woli mnie od ciebie? - popycha go.

- Wisi mi to. Ale nie wisi mi fakt, że ruchasz każdą łatwą, kiedy ona nie ma o tym pojęcia. Maddie, Vic, Sandy, Maya, brzmi znajomo, co?

- Co proszę? - łzy mi się zebrały w oczach. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.

Sylvain się tylko szyderczo zaśmiał.

- Odezwał się ten, co nigdy nie zaruchał groupies w trasie.

- Wolisz jakieś puste lale ode mnie, to idź sobie do nich, do mnie wracać nie będziesz - wyszłam szybkim krokiem z łazienki. Udaję się do busa zespołu. Każdy miał rację, a ja jak zawsze nie słuchałam. Nigdy nic nie może pójść po mojej myśli, oczywiście, przecież po co to komu?

_________

Wybaczcie mi że ta akcja tak szybko się dzieje ale ja lubie szypko, buźka dla wszystkich :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro