2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w fotelu w pokoju Kevina ze szklaną wody.

-Musze ją znaleźć. Mówię w końcu  przerywając ciszę. Podchodzi do mnie i kuca.
- Będę musiała złamać zasady, ale chcę tego. Znajdę Prim i wtedy juz nigdy tu nie wrócę.
Podniosłam na niego wzrok.

- Jestem tu tylko ze względu na Ciebie. Dobrze wiesz że opracowałem juz swoje 5 lat. Teraz odejdziemy razem.
Przytulam go bo skrycie liczyłam że to powie. Nie wyobrażałam sobie wyjechać i juz nigdy go nie zobaczyć.

................................................................

Tej nocy razem z Kevinem poszłam do biura szefowej sierocińca żeby znaleźć dokumenty adopcyjne. Poszło szybko, ta głupia kwoka nawet nie odłożyła ich na półkę tylko zostawiła luzem na biurku.
-Mam! Szepcze podnosząc papiery.

Stan Kalifornia. Los Angeles - Sun Street 34. Zrobiłam zdjęcie telefonem. 
-Jedziemy. Uśmiechnął się Kevin.

Biegnę  do swojego pokoju najciszej jak mogę. Gdyby ktoś się obudził z naszego planu były by nici. Nie mogę opóścić sierocińca dopóki nie odpracuje.
Rzucan torbę na łóżko i zaczynam wrzucać do niej ciuchy, dokumenty i wszystko co tylko mogę zabrać. Zarzuciłam kurtkę i wypadłam z pokoju prosto na Kevina. Byłam szczęśliwa bo odzyskałam nadzieje na odnalezienie Prim. 
Chwycił mnie za rękę i razem poszliśmy w stronę drzwi.
Popatrzyłam na niego a on spojrzał na mnie - uśmiechał się. Byliśmy już na dworze gdy drogę zagroziło nam dwóch strażników. Nie byli przyjaźnie nastawieni. 

Kevin popycha mnie lekko za siebie.
-Panowie, uśmiecha się. Jesteśmy dorośli, jakoś się dogadamy.
Poczułam jak puszcza moja rękę. W tej samej chwili  uderzył jednego z nich pięścią w nos, wywiązała się bójka. Korzystam z tego ze nikt nie zwraca na mnie uwagi i ostrożne podnoszę pistolet który wypadł jednemu z nich. Kevin radzi sobie świetnie, jeden strażnik juz leży na ziemi a z drugim jeszcze się chwilę się szarpie.

Nagle widzę że mężczyzna jednak podnosi się i  celuje w Kevina bronią . Nie ma czasu na myślenie. Mierze w niego i pociągam za spust. Słysząc strzał Kevin obraca się i widzi mężczyznę leżącego w kałuży krwi.

-Idziemy, podbiega do mnie i chwyta mnie za rękę.
Przez ułamek sekundy nie mogę się ruszyć. To wszystko stalo się tak szybko. Bezmyślnie wgapiam się w leżące ciało a pistolet wypada mi z dłoni.
-Chodź! Kevin szarpie mnie za nadgarstek co sprowadza mnie na zimie.
Ruszamy w głąb lasu.

Po całym dniu marszu wyczerpana przystaje.
-Nie dam rady dłużej. Musze odpocząć. Mówie opierając się o drzewo i zjeżdżając na ziemię.

Chwilę po tym zaczęło się ściemniać i robić zimno. Nie pamiętam kiedy zasnęłam.

Budzą mnie ciepłe promyki słońca na twarzy. Mruze  oczy i podnoszę się na łokciu. W pierwszej chwili wpadam w panikę widząc że jestem w lesie, dopiero po chwili przypominam siebie wydarzenia z poprzedniego dnia. Czując  czyjeś ciepło, spoglądam w bok. Zaraz koło mnie leży Kevin obejmując mnie jedna ręką.

W końcu zauważam że jestem przykryta jego bluzą. W jednej chwili nachodzą mnie wspomnienia. Jako dzieciaki mieszkaliśmy w jednym pokoju. Zimą w całym sierocińcu nie było ogrzewania więc  chodziliśmy w kurtkach. Pewnej nocy jedna moja koleżanka zamarzła w swoim pokoju. Bardzo to przeżyłam. Od tego czasu Kevin każdej nocy oddawał  mi swoją kurtkę, nawet jeśli nie chciałam to i tak budziłam się owinięta. Nie wyobrażam sobie nawet jak musiało mu być zimno i do dzisiaj mam wyzuty sumienia że na to pozwalałam. Kto wie, może gdyby nie on i ja zamarzła bym którejś nocy. To szczęście mieć kogoś takiego.

-Kevin... szepcze mu do ucha, gładząc druga ręką jego ramię. Był ledwo ciepły wiec natychmiast oddałam mu bluzę. Mezczyzna otworzył oczy i uśmiechnął się od razu.

-Kevin musimy iść...
-Mmm... juz wstaje, popatrzy na mnie jeszcze chwile jakby chciał coś  powiedzieć ale chyba się rozmyślił.

Szliśmy w milczeniu jakieś 15 minut  aż naszym oczą ukazał się pusty peron.

Godzinę potem odjechaliśmy z niego pociągiem.  Nie chciałam patrzeć przez okno, nie chciałam pamiętać tego miejsca.

Po dwudziestu minutach jazdy w ciszy spoglądam na Kevina. Kozystajac z tego ze nasz przedział   jest pusty zaczynam mówić:
-To co wydarzyło się wczoraj...
Mężczyzna zawiesił na mnie wzrok.
-Wiesz co było najgorsze? Nie mam wyrzutów sumienia, wtedy gdy do niego mierzyłam nawet się nie wachałam. Kevin ja zabiłam człowieka a nic nie czuję. To jest nie normalne.
- Jesteś twardą kobietą i stanęłaś w mojej obronie. Gdyby nie to że strzeliłaś to ja bym tam leżał.
Mówi chcąc mnie pocieszyć.

Oparłam się o niego. Praktycznie całe życie jest dla mnie takim oparciem. Opiekował się mną juz za dziecka i robi to do teraz.
Obiął mnie jedna ręką.  
Droga była długa dlatego po jakimś czasie z nudów zasnęłam.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro