Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ogłoszenie dla przypadkowych przybyszów, którzy jakimś cudem tu przyszli!

To opowiadanie powstało bardzo dawno temu, jako jedno z dwóch pierwszych na tym koncie. Nie jestem z niego specjalnie dumna. Konstrukcja fabuły leży i płacze na podłodze, a koniec jest naciągany i nie łączy się z początkiem. Ale pomimo że wielokrotnie nachodziły mnie wątpliwości, zdecydowałam się go nie usuwać, ponieważ stanowi część tej pisarskiej drogi, którą przeszłam aż do teraz. Także potraktujcie je z przymrużeniem oka, jako naiwne fanfiction dwunastolatki ;)

________________________________________________________

Letty Pov.

      Na prawdę nie mogę uwierzyć, że minął już rok odkąd skończyło się to wszystko. Odkąd Dom wrócił, a ja wreszcie poznałam powód jego zniknięcia. Jego okrutnych przestępstw. Jego pozornej zdrady. Mojego strachu i żalu.

      Mimo tego, co widziałam, wszystkiego, co zrobił, jak bardzo mnie zranił. Mimo tego wszystkiego, nie straciłam nadziei. Byłam pewna, że to nie był Dom. Prawdziwy Dom. To znaczy, że nie robił tych rzeczy ze swojej nieprzymuszonej woli, że ktoś lub coś nim kierowało.

     I miałam rację! Bogu dzięki! Jak dzisiaj pamiętam tamtą przeprawę w Rosji, kiedy to ja, Hoobs, Tej, Roman, Ramsy oraz Small Nobody, pod dowództwem głównego Nobodego, wyruszyliśmy, by przeszkodzić Cipher. Nie dopuścić, by udało jej się zniknąć w odmętach oceanu. I odzyskać Doma. Oczywiście Hoobs uświadomił mi, że wcześniej mieliśmy tylko złapać mojego męża, ale teraz... jeśli będzie trzeba... zabije go. Rzeczą oczywista było, że uśmiercając jego, musiałby uśmiercić i mnie. I powiedziałam mu to wprost. Pokiwał tylko głową. Bo co innego mógł zrobić? Może i nie ma drugiej połówki, ale jako policjant potrafi wczuć się w sytuacje drugiego człowieka. Roman, Ramsy i Tej zamienili na poczekaniu jeszcze kilka zdań, które prawdę mówiąc dochodziły do mnie trochę jak przez sitko. Roman zawsze i wszędzie lubi być w centrum uwagi, ale tym razem, to co mówił w jakiś dziwny sposób działało mi na nerwy. W sumie nic w tym dziwnego, przecież cały czas myślałam o Domie.

      Nagle usłyszeliśmy pisk opon i dźwięk silnika Dodgea Chargera.

- O wilku mowa - powiedział Hoobs.

      I wtedy się zaczęło. Wsiedliśmy do naszych samochodów i docisnęliśmy gazu. Przez szybę widziałam jak z samochodu mojego ukochanego wystrzela coś na kształt strumienia, kaskady powietrza. Ta kaskada uderzyła w bazę, która w pewnym sensie zastygła. Cała energia ją zasilająca uszła zlodowaciałymi oparami, pozostawiając po sobie delikatną mgiełkę. Wszyscy oniemieliśmy, a nasze umysły ogarnęła pustka i oszołomienie. Co to mogło być? Pewnie jakaś kolejna sztuczka tej idiotki.

      Naszym zadaniem było przejechać przez areał i pokonać dziesięć mil morskich do wylotu włazu oraz zatrzymać łódź podwodną w razie jej nieoczekiwanego zwodowania, jednak najważniejsze okazało się przetrwanie.

      Pruliśmy przez to lodowe pustkowie. Mimo, że jechaliśmy jakieś 200/h, metry ulatały zastraszająco powoli. Całe szczęście, że jechała ze mną Ramsey, której opowiadałam o tym, jak poszła mi bójka z dwa razy większym ode mnie facetem w głównym pomieszczeniu kontrolnym bazy, dlatego nie miałam czasu na użalanie się nad sobą. Jacie, ale była jatka! Ramsey hakowała wtedy łódź Cipher, która usiłowała wypuścić ją na odkryte morze. Nawiasem mówiąc, udało jej się, ale dzięki błyskawicznej reakcji Romana, Teja i Small Nobody'ego, ta porombana suka nie miała możliwości wystrzelić rakiet.

      Na początku pokonałam jednego normalnych rozmiarów gościa samym działem, nie strzelając, bo akurat jak na złość skończyły się naboje, jednak drugi, ten olbrzym, nie dał się. Złapał za rękojeść i wyrwał mi broń z ręki. Pozostała mi więc walka wręcz. Nawet dobrze szło, sprawnie odpierałam wszystkie ataki. Niestety w pewnym momencie facet złapał mnie za kołnierz od kurtki i rzucił mną jak workiem pszenicy o szybę, wychodzącą na dziedziniec centrali. Siła uderzenia była tak duża, że nie udało mi się podnieść wystarczająco szybko, dlatego gościu rzucał mną znowu i znowu, aż wreszcie szyba pękła, a ja przeleciałam na druga stronę, zatrzymując się twardo na kratkowanej stali, zahaczając rękami o barierkę. Ze zgrozą stwierdziłam, że tuż pod podestem, na który upadłam, znajduje się aktywne skrzydło łodzi podwodnej, a tuż za sobą usłyszałam parszywy śmiech przeciwnika. Zdecydowałam się na błyskawiczną improwizacje, wiedząc, że jeśli czegoś szybko nie wymyślę, drużyna najprawdopodobniej znajdzie moje szczątki pod pokładem.

      Nie zastanawiając się wiele, uderzyłam faceta w jaja, a kiedy zawył z bólu, szybko podniosłam się i biorąc rozbieg, kopnęłam go. Uderzenie mojego buta okazało się na tyle silne, na ile sobie tego życzyłam. Byłam dumna z tego kopniaka także dlatego, że to nie mnie poćwiartowało śmigło okrętu i to nie moja krew znalazła się na wewnętrznej ścianie placu.

- Paskudnie - stwierdził Hoobs, oglądając resztki mojego przeciwnika.

Pokiwałam tylko głowa. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa.

      Zeszliśmy z podstawy. Z włazu łodzi wyłonił się Roman, Tej i Nobody, biegnąc w naszą stronę.

- Wszystko ok? - spytała Ramsey.

- Nic nie jest ok - wrzeszczał Roman.

- Ale udało wam się? - upewniał się Hoobs.

W odpowiedzi Nobody wyciągnął zza pleców kwadratowa kasetkę.

- Zatrzymaliśmy mechanizm, Cipher nie wystrzeli pocisków.

Wszyscy odetchnęliśmy.

     Chwilę później pędziliśmy znów, gonieni tym razem najeżonym pociskami i bombami konwojem. Pozostawała tylko nadzieja na udany przejazd.

Oczywiście wszystko się spietrało.

      Od razu po naszym wyruszeniu, jadące za nami auta i mężczyźni na śnieżnych skuterach, zaczęli ostrzeliwać nas ze wszystkich stron. Najbardziej Romana, który okropnie się temu dziwił. Ciekawe czy jego żarówiasto-pomarańczowe lamborghini, które skończyło pod wodą, miałoby coś do powiedzenia? Hm? Potem akcja potoczyła się szybko. Nawet nie do końca widziałam, co działo się za mną. Postanowiłam nie patrzeć w lusterka i skupić się na zręcznemu wymijaniu lecących w moją stronę pocisków.

      Nagle poczułam jakby jakiś mały nabój, wypuszczony z bardzo dalekiej odległości, trafił w auto. Odrobinę zaschło mi w gardle ze strachu, ale kontynuowałam podróż.

Po niedługim czasie okazało się, że nasze szanse przetrwania niebezpiecznie zbliżają się do zera.

      I właśnie w tym momencie usłyszeliśmy warknięcie silnika. Obejrzałam się w lewo. Znad ośnieżonej skarpy wyłonił się samochód.

- To Dom! - krzyczała Ramsey, a ja odpowiadałam tylko uśmiechem od ucha do ucha. Zwyczajnie nie dochodziło to jeszcze do mnie.

     Auto Doma wyminęło pozostałe i jakimś cudem uratowało nam tyłki, sprawiając, że te goniące nas same się detonowały. Potem zrównało się z moim. Spojrzał mi w oczy, a ja odwzajemniłam spojrzenie. Ten ich ciemny kolor miał w sobie to, czego tak długo mi brakowało. Wiedział, że nic między nami się nie zmieniło. A ja nigdy nie chciałam tego zmieniać.

      Naraz rozległ się przeokropny huk. Tuż za naszymi tylnymi zderzakami lód w jednej sekundzie poszedł w drzazgi i naszym oczom ukazała się ogromna, bojowa łódź podwodna.

- O kurde! - wrzeszczał Roman przez słuchawkę.

     Od razu docisnęliśmy gazu. Wiedziałam, że Dom nie odpuści, dlatego w zupełności poddałam się, temu, co zamierzał zrobić. Cipher postanowiła chyba poznać podmorski świat, bo pojawiając się na powierzchni metalowym dziobem wielkiej łodzi, nie można zostać nie zauważonym.

Lód kruszył się coraz bardziej pod moimi kołami.

- Nie jest dobrze - wołałam, odwracając głowę i patrząc przez tylną szybę.

- Nie jest dobrze!

- Błagam powiedz, że wszystko będzie dobrze - prosiła Ramsey, głębiej wbijając się plecami w fotel.

- Damy rade - obiecałam.

     Szybko wcisnęłam kciukiem czerwony guzik. Rama podniosła się a my stabilnie przeskoczyłyśmy krę.

- Och... - Ramsey zatkało.

- Ha, ha ha, ha - zaśmiałam się wyrównują koła.

Łódź niespodziewanie ( lub spodziewanie ) wystrzeliła pocisk.

- To rakieta termiczna! - poinformował nas Tej.

- Odjeżdżajcie na zachód! - rozkazał Dom.

Zaufałam mu. Skręciłam kierownicę.

     Pocisk przeleciał obok mnie i podążył za Dodgeaem Chargerem, który przy samej skarpie zakręcił i zawrócił. Rakieta za nim. Ale dobrze wiedział co robi. Podniósł przednie koła i przeskoczył nad kadłubem łodzi, zahaczają o niego nieco tylną oponą. Pocisk wszedł w łódź natychmiastowo, tak samo natychmiastowo wywołując jej doszczętny wybuch. Dodge obrócił się o 90 stopni i dosłownie zatoną w wielkiej chmurze ognia.

- DOM! - krzyknęłam z przestrachem.

Pędem dojechałam do pokiereszowanego samochodu i sylwetki mojego męża i zajechałam go od strony ognia, schylając się równocześnie i chowając głowę w dłoniach. Hoobs i Roman nadjechali od lewej, a Tej z prawej. Potem poczułam wszechogarniające ciepło.

      Kiedy dym opadł, od razu otworzyłam drzwi i wyszłam z auta. Owionęło mnie zimne powietrze. Patrzyłam przed siebie idąc w stronę Doma. po chwili jednak znów było mi ciepło. Dom od razu wziął mnie w ramiona i mocno przytulił.

- Nigdy Cię nie zostawiłem - wyszeptał z twarzą wciśnięta w moje włosy.

- Wiem - odpowiedziałam bez namysłu. Pragnęłam to usłyszeć najbardziej na świecie.

- I przenigdy tego nie zrobię - dodał, odejmując mnie ciaśniej.

- Wiem - odrzekłam, mimowolnie śmiejąc się jak głupi do sera. To znaczy nie do sera, ale do Doma.

- Mam Ci tyle do opowiedzenia - zaczął, patrząc mi czule w oczy.

- Tak, zacznij od tej suki - dodałam.

     Dom złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Cichutko westchnęłam. Na tyle cicho, by nikt z zewnątrz tego nie słyszał i na tyle wyraźnie, by Dom w pełni zrozumiał, że nic między nami nie uległo zmianie. Kocham go tak samo, jak kochałam dawniej, nawet bardziej. Rozłąka nie oddaliła nas od siebie, ale bardziej połączyła.

Gdy odrywamy nasze wargi, Dom ponownie mnie przytula.

Stoimy tak dopóki naprawdę prawie nie zamarzamy.

Gdyby nie to, pewnie...

- Letty, choć już! Znowu piszesz tego bloga?

- Spadaj Roman!

O sorry! Muszę iść i stłuc tego żartownisia. On pewnie nawet nie wie jak używać bloga. Żegnam się z Wami serdecznie. Czekajcie na dalszą część mojej...

- ...naszej... - dopowiada mój mąż. Wchodzi do pokoju.

- Tak, tak...- mówię. - naszej historii.

Patrzy na mnie i uśmiecha się, po czym całuje mnie w czoło.


________________________________________________________________

Witajcie w nowym opowiadaniu!

     Łał! Nie mogę uwierzyć, że ten prolog ma przeszło 1400 słów! Na prawdę ogromnie się cieszę, że udało mi się je zacząć i obiecuję, że na 10 rozdziałach się nie skończy. Zachęcam do czytania i komentowania! Pozdrawiam i dziękuję!

                                                                                    Dziewczynka w Białym :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro